Czy warto zabijać się o państwową emeryturę? Dyskusja przedsiębiorcy i pracownika we mnie.

Pisałem o OFE, subkoncie ZUS i mojej prognozie emerytalnej. Wychodzą z tego cuda i wniosek – zdecydują czynniki ekonomiczne z chwili przejścia na świadczenie i paru wcześniejszych lat. Dlaczego?

Po pierwsze – państwo, w zależności od posiadanych środków, zmienia zasady. Raz OFE, raz subkonto. Raz waloryzacja 2 zł, innym razem kilkanaście procent. Raz emerytura kapitałowa, raz obywatelska. Nie nadążymy za tym. Dzisiaj ważna jest płeć (kobiety mogą więcej, przechodzą na emeryturę wcześniej o całe 5 lat, żyjąc 8 lat dłużej, a czas dożycia liczy się po równo). Wczoraj COVID wypompował świadczenia, zwiększając śmiertelność i szansę dożycia, dzisiaj już nie.

Po drugie – jeśli mamy OFE, wynik giełdy z lat poprzedzających transfer da radę wypompować sumy, albo zepchnąć je na poziom gruntu. Kto wie co będzie za kilkanaście lat?

Po trzecie – nie wiemy ile będziemy zarabiać. W pierwszym roku pracy miałem 65% średniej krajowej, teraz 250% (chociaż z dwóch etatów), a może za 5 lat wcale nie będzie aż tak różowo. Znowu, któż to wie?

Po czwarte – wartość pieniądza. ZUS zakłada, że do mojej emerytury (za 16,5 roku) spadnie o 1/3. Z równania 72, oznacza to ekstremalnie niską inflację. Gdyby była wyższa, a ZUS nieskory do waloryzacji – te zaplanowane dla mnie (gdybym pracował do końca) 11 tys. zł (wg dzisiejszej wartości pieniądza) łatwo zmieni się w 4 tys. zł. Oczywiście ZUS pisze, że wyliczenie teoretyczne nie może stanowić podstawy roszczeń, a jeszcze niedawno planował mi 5 tys. zł emerytury. Te ich kalkulatory mają charakter czarnych skrzynek – nie wiesz jaka inflacja, jaki planowany wzrost średnich wynagrodzeń itp.

Wracajmy do sedna. Z tych wszystkich powodów walczy we mnie pracownik (tylko pełna oskładkowana wypłata zapewni godziwą emeryturę) z przedsiębiorcą (płać niskie składki i licz na siebie). Kto zwycięża? Chyba jednak przedsiębiorca. W długim terminie sam osiągam znacznie lepsze wyniki inwestycyjne niż OFE czy waloryzacje ZUS. W OFE przez 25 lat zebrałem 135 tys. zł. W ZUS-ie 700 tys. zł przez podobny okres. W sumie 835 tys. zł. A odprowadzałem składki prawie 20% wynagrodzenia. Na dzisiaj te 835 tys. zł to o 20% mniej niż wartość mojego domu. Za równowartość samych składek od kwietnia 1999 do czerwca 2001 r. (9 tys. zł) kupiłem w sierpniu 2001 r. pół działki, sprzedane w 2005 r. za 38 tys. zł. Te pieniądze wrzucone w mieszkanie (1/4) dały mi w 2012 r. już 93 tys. zł czyli wliczając wzrost wartości kupionego w 2013 r. domu (niewielki – podwojenie) 186 tys. zł czyli . A mówię o składkach za 2 lata. Gdzie pozostałe 23 (znacznie wyższych kwot)? W samym 2017 r. kupiłem działkę za 150 tys. zł (składki z poprzednich 6 lat), która dzisiaj jest warta 0,5 mln zł. W sumie 8 lat oszczędzania (1/3 okresu składkowego) i już mam 676 tys. zł. A wybierałem inwestycje bez lewara (bo np. zainwestowane 20 tys. zł w 2006 r. dało mi 220 tys. zł w 2007 r. po sprzedaży mieszkania i spłaty kredytu). Stąd ZUS i OFE przegrywają z samodzielnym zbieraniem. No i z odłożonego nikt mnie nie okradnie (5 mln na koncie emerytalnym w ZUS, subkoncie, OFE, , samych odsetek z obligacji 250 tys. zł, a emerytura 225 tys. zł rocznie – kapitał gdzieś zniknie).

Feministyczne spojrzenie na finanse domowe. To nie może się udać. Oraz riposta młodego pokolenia.

Jakiś czas temu przeczytałem artykuł w portalu Gazeta.pl, który mógłby się ukazać w każdym medium popularnym. Traktował o finansach w związku, a był wywiadem ze specjalistką od komunikacji, współautorką książki napisanej z byłą Jana Kulczyka. Generalnie opierał się na kiepsko maskowanej tezie – także w tej sferze zawsze winien facet – jeżeli wydaje pieniądze na przyjemności jest rozrzutny, trzyma na koncie – sknera. Jeśli kobieta przepieprza pół pensji na operacje i ciuchy tzn. chciała się mężowi podobać a on „nie przedyskutował” (dosłownie tak powiedziała), że powinno być inaczej (jakby do dyskusji wystarczyła jedna osoba). Gdy kobieta ma dzieci z poprzednich związków – facet ma je utrzymać, jeśli dzieci należą do niego (alimenty) – płaci ze swojej puli. Mężczyzna regulujący wszystkie rachunki odbiera kobiecie samodzielność, umieszcza ją w złotej klatce, bo ona nie wie jakie są koszty i z jego winy nie radzi sobie sama. Itd., itp. Generalnie, jedna wielka popieprzona aberracja. Gdyby ktoś trzymał się tych rad – przepis na katastrofę np. danie dostępu osobie uzależnionej do wspólnego konta i wszystkich oszczędności. A dzisiaj coraz więcej kobiet pozostaje uzależnionych: nie tylko od zakupów, zabiegów beauty, ale i zwyczajnie, od wódy. Finanse wg feministek mają wyglądać tak: zarobki są wspólne, wydatki wspólne, chociaż rzadko kiedy równe. Czyli ona swoją pensję na przyjemności, on ma utrzymać mieszkanie. Ona płaci za jedzenie, on za resztę – częsty podział, oznaczający, że ona wydaje dajmy na wspólne 1500 zł, a on 7000 zł, co nawet przy dysproporcji dochodu działa na niekorzyść faceta, zwłaszcza jeśli płaci alimenty na dzieci z poprzedniego związku).

I tutaj wchodzą mężczyźni, zwłaszcza młodzi, ubrani na biało. Rozmawiałem na ten temat z synami i teraz metoda jest prosta. Opiera się na dwóch filarach:

  1. jak najmniej zobowiązań (czyli zero ślubu i wspólnoty majątkowej),
  2. płacimy po połowie.

I szach-mat specjalistki ds. kreowania wizerunku, zajmujące się finansami. Guzik młodym zrobicie (a starzy, jak moi rówieśnicy-single, też zaczęli stosować te proste recepty). Skończyło się „więcej zarabiasz, więcej dajesz”. Już pokazuję jak wygląda praktyka.

Zamieszkujemy razem, chłop zarabia 7000 zł netto, kobieta 4000 zł netto. Wspólne wydatki to: czynsz i media 1000 zł (własne mieszkanie), jedzenie, chemia -2000 zł – razem 3000 zł. Oboje 1-go przelewają po 1500 zł na wspólne konto, z którego kupuje się jedzenie i płaci za mieszkanie. Resztę zachowują dla siebie. Każdy utrzymuje własne auto (kobiety zazwyczaj nie stać), płaci za swoje wakacje (znowu na podobnej zasadzie – jedziemy na urlop za 5000 zł, wpłacamy po 2500 zł), ubrania, przyjemności, potrzeby. I mamy sytuację, w której on dysponuje kwotą 5500 zł nadwyżki (robi z nią co chce, przepuszcza, oszczędza, inwestuje), a ona tylko 2500 zł.

Gdyby mieli psa – do wspólnych wydatków liczy się pies, przy dziecku – dziecko. No i teraz popatrzmy. Niech dziecko kosztuje 2000 zł, a pies 300 zł. Wspólny budżet puchnie do 5300 zł (2000 życie, 1000 zł dach nad głową, 2000 zł dziecko, 300 zł pies). Każde wpłaca na wspólne konto 2650 zł. Jemu zostaje nadal 4350 zł, jej 1350 zł. I z tej kwoty ma wystarczyć na wakacje i przyjemności. Gdzie kasa na zakupoholizm i inne -izmy? Zniknęła. Argument pozostaje prosty – ludzie są dorośli, odpowiedzialni, gdyby się rozeszli – za taką samą kwotę będą się utrzymywać samotnie (z pominięciem mieszkania, które często należy do mężczyzny).

Ba, nawet w moim pokoleniu, skończył się czas „ciepłych misiów”. Literalnie wszyscy znani mi, nieżle sytuowani single koło pięćdziesiątki (a to oznacza miesięczne dochody minimum 10.000 zł netto), żyją w luźnych związkach z podobnymi sobie kobietami, tzn. każde w swoim domu/mieszkaniu, ze swoim samochodem, zrzucają się na wakacje (no czasami facet płaci więcej, bo np. jadą jego autem i nie wymaga zwrotu za paliwo czy autostrady, albo funduje w knajpie). Stać ich i na alimenty, i na przyjemności. Nie żyją za 500 zł miesięcznie, a i tak „wydatki core” czyli dach nad głową, jedzenie, auto – kosztują ich 3000 zł. Dla kogoś, kto zarabia 10k i płaci jeszcze 2k alimentów (już niedługo, bo dzieci rosną), na resztę zostaje 5 k. Dla lepiej zarabiającego (20k), z 3k alimentów, 5k raty kredytu na dom i samochód, nawet 9k jeszcze można swobodnie dysponować. A kobiety? No cóż. Niech dostaną nawet te 2 k alimentów, 1.6k 500+ i 5k własnej pensji. Mają 8.6 k. No, ale muszą utrzymać siebie, dom, małe auto (2,5k), dwójkę dzieci dzieci (4k), i na ciuchy przyjemności całej trójki zostaje im 2.1k. Cieniutko.

Dlaczego tak się dzieje? Akcja rodzi reakcję. Kobiety zaczęły opowiadać „jesteśmy niezależne”, faceci zażądali dowodu. Kobiety wymiksowywały się z rodziny, faceci następnym razem dali palec, zamiast całą rękę. Jeśli weźmiemy pod uwagę „poważne” powody rozwodów (tzn. zdradę, nałogi a nie „wypaliliśmy się”) przyczyny leżą w 70% po stronie babek (i tyle samo wnosi pozwy). Dokładnie. W grupie singli, o której mówię (liczy 7. wykształconych, zadbanych, dobrze sytuowanych facetów) powodem rozwodu były:

  • 5 przypadów romans żony,
  • 1 przypadek romans męża i jednoczesny romans żony,
  • 1 przypadek – nałóg męża.

Do tego dochodzi kolejna liczba.Z tych 7 facetów 5 ma utrudniany kontakt ze swoimi dziećmi (jeden de facto je wychowuje, bo kobieta postanowiła realizować się z przyczyną rozpadu małżeństwa), a 3 nie widzi ich w ogóle. Czyli 1 z 7 zachował z eksią normalne stosunki po rozwodzie. Następnym razem, chłopaki nie chcą popełnić błędu, wyciągnęli wnioski z przeszłości. Widzą to też ich synowie, i koledzy ich synów. Pojęli starą prawdę – najdroższy seks jest w małżeństwie. W przypadkach zdrowych rodzin – warto płacić tę cenę, ale skoro połowa małżeństw rozwodzi się (współczynnik wynosi 35%, ale dane zaniżają osoby starsze), młodzi panowie myślą racjonalnie. Skoro mam 50% szans na porażkę, albo całkiem rezygnuję ze ślubu, albo przynajmniej nie dam się oskubać. I tak oto feministki (w tym lewicowe feministki i katofeministki) , swoim głupim gadaniem i zmianami w prawie (bo tak należy traktować np. przepis, że 800+ nie liczy się przy alimentach, mimo że kobieta je dostanie, facet dalej musi płacić 50-80% kosztów utrzymania dziecka, co przy 2k oznacza, że kobieta wydaje w rzeczywistości ze swoich może 200 zł, a często na dziecku zarabia, w tym sensie, że alimenty i 800+ przewyższają wydatki na dziecko) doprowadziły do pogorszenia sytuacji kobiet. Nadal wiele z nich zarabia mniej – w mojej bańce znam dosłownie 3 przypadki, gdy żona/partnerka przynosi większe dochody, przy kilkudziesięciu przeciwnych (wyższe zarobki męża/partnera), oraz może 10, gdy zarobki są porównywalne. Często te różnice okazują się ogromne (np. u mnie zarabiam 4 razy tyle co żona, a gdy dodam inwestycje – wolę już nie liczyć), ponieważ 90% zatrudnionych facetów dorabia (a tylko 20% kobiet). I dotyczy to również dzisiejszych trzydziestolatków. A opisuję realia klasy średniej (w wyższej czy niższej jest jeszcze większa dysproporcja na korzyść mężczyzn). Jaki z tego wniosek?

Świat się zmienia. Zachowania oczywiste w świecie naszych rodziców (mąż oddaje całą pensję żonie i dostaje kieszonkowe, a na przyjemności musi sobie dorobić lub „ukręcić”), powoli odchodzą do lamusa. W naszym pokoleniu bronił się schemat wspólnego w 100% budżetu, ale do czasu. Teraz, zwłaszcza w młodym pokoleniu, ale nie tylko w nim, obowiązuje podział na: nasze wspólne, moje, twoje czyli mamy jakby trzy budżety w jednym. I ma on swoje konkretne przyczyny. Feministki, głosząc hasła o „silniej, niezależnej kobiecie”, nawaliły, a mężczyźni po prostu dostosowali się do zmienionych realiów. Czy Wy też to widzicie?

Genialny biznesmen Mentzen – jak życie zweryfikowało szumne zapowiedzi.

Dzisiaj, zgodnie z obietnicą z komentarza, zapowiedziana analiza debiutu giełdowego Kancelarii Mentzen.

Z punktu widzenia twórcy firmy – pomysł doskonały i wielokrotnie powtórzony – sprzedać część akcji w ofercie publicznej i zachować kontrolę nad spółką. Na tej zasadzie działa wiele startupów i tak zaczynało sporo znanych firm. Właściciel ma pieniądze na dalsze inwestycje oraz dywersyfikuje ryzyka.

Diabeł jednak tkwi w szczegółach. A konkretnie w uczciwości układu: sprzedający – inwestor. Pomimo licznych regulacji prawnych, niektórzy, w tym sam Sławomir Mentzen, do propozycji win-win nie dorośli. Z daleko idącymi skutkami.

Historia giełdy pełna jest przykładów ludzi powtarzających ” barany idą na rzeź, a wilki się bogacą”. I jakoś tak się składa, że zawsze znajdzie się wilk jak i barany. Szkoda, że tracą na tym wszyscy. Widziałem upadki Krauzego, Czarneckiego i wielu, wielu innych. Zawsze zaczynało się od zbyt optymistycznych założeń potem szła fala mody, nieuczciwość i właśnie… upadek guru. Mentzen wszedł już na drugi etap.

Zbyt optymistyczne założenia. Czytam memorandum informacyjne Kancelarii. Zgodnie z przepisami powinno ono zawierać analizę ryzyka. Zmieszczono ją na kilku stronach, pełnych okrągłych zdań. Np. odnośnie ryzyka nieosiągnięcia wyników historycznych spółki opisano je tak: „Należy zwrócić uwagę, że w Memorandum przytaczane są wyniki historyczne spółki Kancelaria Mentzen sp. z o.o., będącej spółką zależną Emitenta. Historyczne wyniki nie gwarantują osiągnięcia podobnych wyników w przyszłości. Nie można zagwarantować, że Grupa Emitenta utrzyma w kolejnych latach dynamikę wzrostu przychodu oraz rentowność działalności. Dlatego też inwestorzy analizując wyniki finansowe Grupy Emitenta, powinni wziąć pod uwagę ryzyko pogorszenia dynamiki przychodów, ryzyko zmniejszenia przychodów czy też ryzyko pogorszenia lub utraty rentowności prowadzonej działalności.” Już taki postawienie sprawy, w skrócie „mogę zarobić mniej” odstręcza od spółki inwestorów szukających wartości. Baranom nie przeszkadza. Dlaczego? Ponieważ barany nie czytają memorandów, a jeśli nawet to zrobią, nic nie rozumieją.

A co tam znajdziemy? Opis całego modelu biznesowego. Oczywiście, jak łatwo się domyśleć opiera się on na założeniach popularności modelu subskrypcji (abonamenty księgowe, prawne, podatkowe, marketingowe) oraz samego założyciela spółki. Są tabelki, optymistyczne analizy oraz takie passusy: „Dodatkowym czynnikiem zwiększającym rozpoznawalność Grupy jest osoba Prezesa Zarządu – Pana
Sławomira Mentzena będącego osobą publiczną, która aktywnie wykorzystuje media społecznościowe
do komunikacji oraz posiada znaczące zasięgi i wielu obserwujących. Zdaniem Emitenta jest on obecnie
najpopularniejszym i najbardziej znanym doradcą podatkowym w Polsce. Według wiedzy Emitenta
żaden inny doradca podatkowy nie generuje zbliżonych zasięgów w Internecie. ” Na str. 93 mamy piękne wykresy słupkowe obrazujące wzrost przychodów w kolejnych latach. Baran widzi rok 2024 jako kolejny wyższy słupek, w czym pomaga mu wskazanie, że w latach 2019-2023 nastąpił wzrost w każdej dziedzinie o ponad 100%, a średnio o 111%. Czyli niby nie obiecujemy (ryzyko wyniku historycznego), ale popatrzcie.

Nieuczciwa przewaga. Sprzedaży podlegały akcje o nominalnej wartości 0,1 zł za cenę …. 36 zł. Pokazuje to skalę przebitki oferującego. Ale nie to jest najważniejsze. Oczy otwiera dopiero strona 82 Memorandum – Sławomir Mentzen gwarantował sobie ponad połowę głosów, posiadając 25% akcji spółki zależnej generującej większość przychodów. Sprzedaży podlegała spółka-matka dysponująca 74,99% kapitału spółki-córki, ale tylko 49,99 głosów. I to jest właśnie nieuczciwa przewaga.

Toksyczne powiązania. Na str. 84 Memorandum znajduje się punkt „Inne powiązania”. I tam znajdziemy cuda. Otóż np. Sławomir Mentzen kupił od spółki nieruchomość wg… wartości bilansowej tj. „cenie wcześniejszego nabycia, powiększonego o zapłaconą prowizję pośrednika” do tego finansując zakup (1 80%) kompensatą spłaty pożyczki udzielonej wcześniej przez samego Sławomira Mentzena. Co rozumie z tego baran? Po cenie bilansowej czyli uczciwej. Co rozumie Oszczędny Miloner? Ktoś robi nas w jajo. Nie wiemy za ile kupiona była wcześniej nieruchomość i co najważniejsze – kiedy. Ja też chciałbym kupić dzisiaj budynek po cenie zakupu sprzed 5 lat, a może nawet 10, tego nie wiemy. Nie znamy też warunków pożyczki, może było to typowe „hodowanie długów” a może uczciwy deal na zasadach rynkowych?

Dalej idą kolejne wydarzenia. Spółka pożyczała pieniądze od pana Mentzena (suma zwracana kompensatą ok. 1,7 mln), a następnie sama pożyczała te złotówki …. innej spółce pana Mentzena (400 tys.) oraz jego ojcu (400 tys.). Tu znamy oprocentowanie – 8% w 2023 r. – mniej niż wynosiła rynkowa stawka przy kredycie hipotecznym. Memorandum milczy o zabezpieczeniach.

Nie to jest jednak najlepsze. Sprawozdanie finansowe pokazuje, że w lutym 2024 r. sprzedawane są akcje spółki posiadającej na dzień 31.12.2023 r. aktywa niecałe 123 tys. zł (sic!) oraz przychody ze sprzedaży 20 tys. zł przy zysku ok. 15 tys. zł.

Nawet „kura znosząca złote jajo” czyli zależna spółka (faktyczna kancelaria) miała następujące wskaźniki:

  • wartość bilansowa – niespełna 15 mln zł (z czego 9 mln to wartości niematerialne i prawne, a 1,3 mln należności krótkoterminowe). Do tego spółka miała prawie 3 mln zobowiązań, co przy rodzaju działalności winno stanowić lampkę ostrzegawczą.
  • teraz rachunek zysków i strat: ok. 21 mln przychodów i 17 mln kosztów, to przy takiej działalności (usługi wysokomarżowe) ledwie 20% zysku (nieco ponad 4 mln), czyli wynik słaby.

Weźmy Kruk SA. Stabilna spółka z podobnego sektora. Cena/Wartości księgowej ok. 2 (XDD sporo więcej), cena zysk 7.9 (XDD wg danych ubiegłorocznych i ceny IPO – 9). Gdzie sens, gdzie logika? Żadnej marży za niepewność. Krukowi nie przydarzają się kwartały ze spadkiem zysku o 75%. W pierwszym półroczu 2024 r. zysk XDD spadł z 2.1 mln do 1.2 mln, a Kruka w tym tylko 1 kwartale wzrósł z 234 mln do 338 mln. Zobaczcie skalę i trend. Jak ma sens kupowanie spółki małej i słabej, skoro da się kupić duża i dobrą, która dodatkowo płaci dywidendę, a nie ją planuje?

Idziemy dalej. Struktura zatrudnienia opiera się o kontrahentów b2b, umowach zlecenia i umowach o dzieło. Ze 121 pracowników, tylko 26 ma umowę o pracę. Typowy model „śmieciówkowy”

Znowu – dla mnie – jakieś jaja. To się zupełnie kupy nie trzyma (a w zasadzie spina – dla wilka, nie dla owiec).

Mamy za sobą pierwszy etap upadku – zbyt optymistyczne założenia i dokumenty oparte na niedopowiedzeniu i nieprawidłowym zidentyfikowaniu ryzyk. Oczywiście, człowiek doświadczony, od razu widzi zagrożenia (vide: moje wcześniejsze uwagi o niejasnych powiązaniach, uprzywilejowaniu założyciela itp.) i nie zainwestuje w taki podmiot, ale baran tak zrobi, bo moda.

Moda. Pokolenie fanów Sławomira Mentzena, nazywane pogardliwie „kucami”, miłośnicy Tik-toka, piwa z Mentzenem, na sprawozdaniach finansowych się nie zna, a i niewiele wałów widziało. Stąd kierując się zasięgami poszło na zakupy. Spółkę z dochodem 4 mln zł wyceniono na 36 mln zł. https://strefainwestorow.pl/artykuly/debiut-ipo/20240627/debiut-mentzen-newconnect

Spółce nadano ticker XDD, popularny w necie, ale nie mający nic wspólnego z poważną kancelarią prawno-podatkową.

I wtedy zaczął się etap drugi.

Nieuczciwość i niekompetencja. Spółka zadebiutowała na giełdzie 2 lipca 2024 r., kilka miesięcy od oferty, powyżej ceny emisyjnej i… dalej drożała. Do czasu. Już 25 lipca 2024 r. opublikowała raport za 2 kwartał 2024 r. będący sporym rozczarowaniem. Przychody spadły z 6,2 mln do 4,9 mln. Zysk z działalności operacyjnej zwalił się na łeb z 1,8 mln do 670 tys. zł. Zysk netto wyniósł tylko 400 tys. zł

Czy memorandum przewidywało taką ewentualność? Poza ogólną bajką – Nie. Wręcz przeciwnie zachwalano stabilność modelu subskrybcyjnego.

Co się stało? Założyciel – Sławomir Mentzen lekceważył problem – pisząc „wstępniak” do sprawozdania https://www.bankier.pl/static/att/ebi/2024-07/0000162888_202407250000155061.pdf , wstępniak tak kuriozalny, że każdy powinien się z nim zapoznać, zanim przyjdzie mu oddać głos na tego pana. Stanowi on zaprzeczenie tego, jak należy tworzyć listy do akcjonariuszy. Zauważam to nie bez pewnej satysfakcji ponieważ przed takimi przedstawicielami „partii od biznesu” ostrzegałem kilkukrotnie. Co więc zrobiono źle:

  1. zwalono winę na okoliczności zewnętrzne, przedstawiając władze spółki jako bezwolne ofiary. Winni są wszyscy: Krajowa Izba Radców Prawnych, rząd, który tym razem nie grzebał w podatkach, wreszcie …. inwestorzy, którzy stworzyli sobie błędne projekcje przyszłych zysków (pamiętacie „słupki” ze str. 93 memorandum?).
  2. jeśli gdzieś widziano własną winę to w publikowaniu zbyt małej ilości filmów na youtube (sic!).
  3. pokazano kancelarię prawno-podatkową jako grupę ofiar i błaznów na czele z Naczelnym Błaznem – Sławomirem Mentzenem, który popisał się takimi bon-motami:
  • Przypominam też, że zysk nie jest według mnie dobrą miarą funkcjonowania przedsiębiorstwa, dlatego też nie staram się maksymalizować zysku.
  • Nie mamy bezpośredniego wpływu na wysokość przychodów, mamy za to wpływ na poziom zadowolenia naszych klientów i na jakość naszych usług.
  • Jeżeli ktoś nie ma do tego nerwów, powinien sprzedać akcje Mentzen S.A.
  • Myślę, że dobrze się stało, że słabszy kwartał pojawił się już teraz, może dzięki temu więcej ludzi się przekona, że prognozowanie naszych wyników jest rzeczywiście bez sensu. Mi jeszcze nigdy nie udało się ich przewidzieć, więc już jakiś czas temu zarzuciłem wszelkie próby ich prognozowania..
  • Na początku raportu znajduje się skonsolidowane sprawozdanie całej grupy Mentzen. Poniżej umieściliśmy sprawozdania poszczególnych spółek, których czytanie nie ma większego sensu.
  • W tym samym czasie okazało się, że działalność Kancelarii Mentzen nie podoba się Krajowej Izbie Radców Prawnych, której zasady etyki zabraniają radcom prawnym świadczenia usług na rzecz spółek kapitałowych, więc konieczne było utworzenie spółki Mentzen Legal Sp. k. i przeniesienie do niej wszystkich radców prawnych. Kiedy dokonaliśmy tej jakże istotnej zmiany i uspokoiliśmy sumienia Szanownych Członków Krajowej Rady Radców Prawnych, mogliśmy wziąć się w końcu do pracy, która ma znaczenie dla polskich przedsiębiorców.

Większego bałwaństwa dawno nie czytałem. Jeśli to nie są czerwone flagi, jak one wyglądają? Prezes zarządu spółki giełdowej, który w jednym dokumencie przyznaje się, że nie zależy mu na zysku, nie ma wpływu na przychody, uważa prognozy wyników za pozbawione sensu, podobnie jak czytanie sprawozdań finansowych trafi jako antyprzykład na wszelkie szkolenia. Porównanie go z Buffetem, a nawet Czarneckim kompletnie… nie ma sensu. Potem było już tylko gorzej. Szef korporacji prawno-podatkowej przyznał się, że zlecił zakup akcji własnego podmiotu po cenie 34 zł, a następnie cofnął tweeta, komunikując „prawnicy kazali mi usunąć tweeta, to usunąłem”. Nie wiem co ten gość pali, ale chcę poznać jego dealera. Otwieram paczkę czipsów i czekam na ostatni etap – upadek. To się nie może skończyć inaczej. Już tłumaczę dlaczego.

Każdy ma pewien obraz doradztwa podatkowego i prawnika. Facet w garniturze, fachowiec, wyważony sąd. Jego celem jest uspokojenie a nie rozhuśtanie klienta. Dlatego czarne garnitury, biurka z prawdziwego drewna, dywany i eleganckie biura, Mercedesy i Volvo, niski głos i spokojny ton. Niektórzy, nawet jeśli robią wały, starają się jednocześnie zachować pozory. Mentzen, błazen z portali społecznościowych, robi dokładnie odwrotnie i dlatego traci klientów.

Inwestor ma też w głowie stereotyp prezesa spółki giełdowej. To ciężko pracujący gość, rozumiejący branżę, który wraz z zespołem fachowców wypruwa sobie żyły, żeby osiągnąć zysk i zapewnić sutą dywidendę. Tymczasem facet przyznaje się na piśmie (czyli po pewnej refleksji), że na zysku mu nie zależy, na przychody nie ma wpływu, w zamian, w sprawozdaniu finansowym publikuje opinie pracowników dotyczące doskonałej atmosfery w dziale prawnym, który przynosi gigantyczne straty. Do tego nie zna przepisów (historia z tweetem), pomimo iż żyje z doradztwa prawnego.

Spółka błędnie zidentyfikowała zagrożenia. Powodów tak drastycznego spadku zysku w II kwartale 2024 próżno szukać w memorandum informacyjnym z początku roku. Przyczyny mogą być dwie: ordynarny wał lub ignorancja. Nie wiem, który gorszy, ale po kabotyństwie raportu oba prawdopodobne.

Kancelaria Mentzen opiera się na niewydajnym modelu subskrybcyjnym. Kochani, jestem trochę w branży doradczej. Widzę i znam marże. Zyski brutto na poziomie 20% uważam za śmieszny. 8% z drugiego kwartału za tragiczny, zwłaszcza przy agresywnym cięciu kosztów i unikaniu umów o pracę. Świadczy to o dwóch rzeczach: Mentzen nie jest żadnym geniuszem oraz z nieznanych mi przyczyn wybrał model działania, którego nie rozumiał i nie przetestował wystarczająco. Dlaczego? Otóż świadczy o tym jedna rzecz. W II kwartale spadły mu przychody jednorazowe (jak nazywa memorandum „projektowe”) i zysk zleciał na łeb na szyję. Cały zespół prawników siedział na d… i brał pieniądze, co Menzten w jednym z wywiadów przyznał mówiąc, że udzielali wsparcia abonamentowcom. A zatem winę za niski zysk ponosi nie spadek przychodów (też zastanawiający), lecz zbyt niskie stawki abonamentu lub mała ilość subskrybentów w stosunku do kosztów. Na tym przejechało się mnóstwo firm, w tym wynajmujących auta na minuty (w tym Panek). Nie znam ksiąg rachunkowych spółki, ale wystarczy mi tyle, co wiemy, żeby wyciągnąć wniosek. Albo urealni się koszty, albo trzeba podnosić ceny. Obie drogi okażą się bolesne.

Sukcesom przeszkadza ego założyciela. Przyczyna sukcesu IPO stanie się obciążeniem w dalszej działalności i powodem upadku. Pół biedy, gdy CEO ma wizję, rozumie branżę, ale Sławomir Mentzen nie dysponuje nawet tym. Opowiada o kancelarii prawno-podatkowej jak o grach komputerowych. Spółka przez to zalicza fatalne wyniki, a klienci odwracają się. Barany już liżą się po zadanych cięciach kapitału (spółka jest na rynku niecałe 2 miesiące, a maksimum cenowe wynosi 71 zł, przy minimum 35 zł). Długo tej rzezi nie wytrzymają.

EDIT: Wpis powstawał przez pewien czas. Niedawno Sławomir Mentzen ujawnił – zdiagnozowano u niego zaburzenia – Zespół Aspergera i… wszystko stało się jasne. Opowiada głupoty, ponieważ nie pojmuje jak zostaną odebrane. Na prezesa giełdowej spółki, przyznacie, poważny problem.

Co kobieta zyskuje w tradycyjnej rodzinie?

Przyjmijmy na chwilę tradycyjną rodzinę. Mąż pracuje, żona siedzi w domu i zajmuje się nim. Model coraz rzadziej spotykany, bo i dzieci rodzi się coraz mniej. Jakie zyski ma z niego kobieta?

Mniej stresu związanego z pracą zawodową. Dzisiaj praca zaczyna przypominać walkę o życie. Coraz mniej normalnych szefów, coraz więcej wariatów. Gigantyczna presja na wyniki i nadgodziny. Do tego łatwo ludzi zwolnić. Stąd głównym stresorem staje się praca. Znam całą grupę osób, przyjmujących leki na depresję lub przeżywających każdy poniedziałek i ranek. Większość z nich – kobiety (faceci może mają grubszą skórę).

Mniej zmartwień, lepsze zdrowie, dłuższe życie. Kto nie śpi po nocach, myśląc żeby zapłacić rachunki? Na pewno nie tradycyjna żona. Jeśli dodamy do tego zdrowsze posiłki, wyniszczającą rolę pracy – „kobiety domowe” żyją dłużej.

Stabilność. Singielka nie ma lekko. Nowoczesna żona/partnerka także. Musi się starać, a i tak w każdej chwili, może zostać wymieniona na nowszy model. Nie znam osobiście nikogo, kto zostawiłby niepracującą matkę swoich dzieci, a w innych konfiguracjach -całkiem sporo przypadków. W efekcie singielki przeważnie bywają neurotyczne, spięte itp. Czy mówimy o skutku, czy przyczynie – nie mnie rozstrzygać.

Dach nad głową, jedzenie, ubranie, auto, wakacje. Złośliwi powiedzą – tyle samo dostawał niewolnik (poza wakacjami) jednak koszt darmowego noclegu i wiktu da się wyliczyć. W dużym mieście – pewnie jakieś 2500 zł/osobę w wersji minimum.

Własnego niewolnika, który na kobietę zarabia. Pół-żartem, pół-serio, ale da się na tradycyjne małżeństwo spojrzeć w ten sposób. Gdyby małżeństwo skończyło się (rozwód, ale i śmierć) niepracująca kobieta dostanie połowę majątku. Ile to jest? W mojej rodzinie, sam dom wart jest 1 mln zł. Połowa -pół miliona. Jeśli małżeństwo trwa już 23 lata – równowartość dotychczasowej pensji mojej pracującej żony. Mam znajomych, którzy na same wakacje wydają 100 tys. zł/rok, a pracuje tylko mąż, więc tradwife jeśli spojrzymy na całość dostaje całkiem sporo. Wiele też daje. I na tym polega tajemnica.

Dlaczego opłaca się być singlem? Jak domowe zajęcia organizują ludzie samotni? Ile to rzeczywiście kosztuje?

Ostatnio wyliczyłem, że rodzina 2+1 poświęca na prace domowe/opiekuńcze 71 h/m-c. Feministka podała wartości 4 razy większe (330 h/m-c), przypisała je kobiecie i wyceniła na 7000 zł/m-c. eraz czas na pokazanie, jak sobie radzi singiel i ile faktycznie płaci.

Skąd znam życie singli? No cóż, mam paru znajomych, plus doliczam jeszcze własne doświadczenia z eksperymentu „Życie za 500 zł”. Zaspoileruje – liczby nie przerażają.

Opieka nad dziećmi z dowożeniem. Singiel z zasady nie ma dzieci lub już dorosłe. Stąd 0 godzin. W wersji ekstremalnej (po rozwodzie) – 2 weekendy w miesiącu – 12h/m-c i 1200 zł alimentów.

Gotowanie. Ile feministka wyliczyła dla rodziny? Chyba 1800 zł/m-c. Za samo gotowanie, bez kosztu produktów. Teraz coś Wam pokażę. Ostatnio wpadłem do bistro w pracy (miałem mieć spotkanie po godzinach) i za „zestaw dnia” – michę zupy i drugie zapłaciłem 27 zł. Gdybym pomnożył tę wartość przez 30 dni – wyjdzie mi 810 zł/m-c. W dużym mieście. Czy są tańsze opcje? Rzecz jasna – garmażerka lub własne gotowanie. Ile zajęło mi przygotowanie obiadu na wsi? Trzeba było zebrać fasolkę, obrać ją, ugotować, zrobić zasmażkę? 20 minut. Ile zajmuje przygotowanie ryżu z owocami? 5 minut. Zsiadłego mleka z ziemniakami? Podobnie. Usmażenie kotleta z makaronem? 5-10 minut. Jajko sadzone/jajecznica? 3 minuty. A są tacy, którzy przez tydzień zjedzą tę samą zupę (ew. rosół przerobią na jarzynową/pomidorową/brokułową/flaki), wtedy średnio też 5 minut dziennie. Ja jednak zaszaleję 10 minut dziennie – 5h/m-c.

Sprzątanie. Zostańmy przy tym, co było 1,5h/tydzień i 6h/m-c. Da się to zlecić za 400 zł.

Pranie. 15 minut/tydzień i 1 h/m-c. Zlecać tego nie ma sensu.

Zakupy. Po drodze z pracy, bo niewiele potrzeba. 1h/m-c.

Podsumowanie. W sumie bezdzietny singiel potrzebuje 13h/ m-c. Jeśli żywi się w barku i płaci za sprzątanie zejdzie do 2h/m-c (pranie + zakupy) i wydatku 1210 zł. Godzina lenistwa kosztować go będzie prawie 100 zł.

Trochę kosztowniej żyje dzieciaty singiel z odzysku (1200 zł alimentów plus 12 h na opiekę). Natomiast to wyliczenie pokazuje, dlaczego dzisiaj młodzi nie chcą mieć dzieci. Z jednej strony – po prostu wygodnie i znacznie taniej. Z drugiej – feministki gadają o „patriarchalnym ucisku”, a rzeczywistość wygląda zgoła odmiennie. Kobieta nie-singielka w tradycyjnej rodzinie (jak moja) poświęca na dom i dziecko jakieś 54 h miesięcznie, a zyskuje znacznie więcej. Ile? O tym w kolejnym wpisie.

Dlaczego opłaca się być singlem? Rzeczywisty czas i koszt wykonywania czynności domowych – tym razem poważnie.

Tak, jak pisałem, pewna kobieta wyliczyła, że matka, siedząca z dzieckiem w domu spędza na czynnościach obsługowych ok. 330 godzin miesięcznie. W jednym z poprzednich wpisów zredukowałem tę wartość do 1/3, i to przy założeniu, że w domu są dzieci, a żona/partnerka wszystko robi sama. Teraz przedstawiam swoje doświadczenia z ostatniego czasu, kiedy zeszliśmy do rozmiaru rodziny 2+1.

Zajmowanie się dzieckiem – kobieta. Mój nastolatek jest dość samodzielny, ale przecież jeszcze nie dorosły. Czasem trzeba mu zerknąć w zeszyty, załatwić jakiś prezent na imprezkę, kupić ubranie. Nie traktuje jako „zajmowanie się” zwykłej rozmowy, bo wtedy wyszłoby, że zajmuję się małżonką i powinna mi za to płacić. W nauce pomaga mu dorosły brat (układ win-win – żona nie ma cierpliwości, ja czasu, a młody dostaje kasę), więc ten temat odpada. Średnio- gdybym naciągał maksymalnie – opieka to 5 h w tygodniu pracy – 20h/m-c. Przy czym zaznaczam, u nas robi to żona, ale w wielu rodzinach czas jest dzielony między oboje.

Dowożenie – oboje. Specjalnie przenieśliśmy się do określonej dzielnicy, żeby chłopcy mieli blisko do dobrej, państwowej szkoły. Młody chodzi jednak na zajęcia sportowe 3 razy w tygodniu, na przeciwległy koniec miasta. I wymaga to czasu – pół godziny jazdy w jedną stronę. W efekcie – 3 godziny/tydzień, a z meczem – 5h/tydzień – 20h/m-c. Liczę tylko czas dojazdu, bo w trakcie treningu robimy coś innego. Jeździmy po zakupy, załatwiamy zaległe rozmowy telefoniczne, czytamy książki, spacerujemy, a ja nawet próbowałem pracować.

Sprzątanie – kobieta. Wiesz, ile zajmuje gruntowne sprzątnięcie całego domu? Ja wiem, bo wynajmowaliśmy nasze 45 m2 (2 pokoje) w górach.

  • odkurzenie i wytarcie kurzu (z przestawianiem mebli) – 20 minut,
  • gruntowne sprzątnięcie łazienki – 20 minut,
  • gruntowne sprzątnięcie kuchni – 30 minut,
  • mopowanie całej podłogi – 20 minut.

W sumie 1,5h. Takie sprzątanie, wykonuje się raz na tydzień. Do tego 30 minut zwykłego ogarniania w tygodniu. Miesięcznie 6h. 2-4 razy w roku mycie okien (0,5h), tych 5-10 minut już nie doliczam. I znowu uwaga – w moim domu robi to żona, z wyjątkiem odkurzania (działka syna) natomiast w większości innych oboje, albo i wszyscy domownicy. Znam rodziny, w których pdział przebiega tak – łazienka i odkurzanie/mopowanie i kuchnia.

Gotowanie – kobieta. Feministka wyliczyła na 2 h dziennie i przypisała kobietom. Wolny żart. Po pierwsze – znam wielu gotujących mężczyzn oraz niegotujących kobiet, sporą grupę domów, gdzie gotowanie nie istnieje (obiad w pracy/szkole, a na śniadanie i kolację kanapki/ciastka/drożdżówki). U mnie akurat wygląda wszystko tradycyjnie, natomiast specjalnie wczoraj włączyłem stoper. Zupę gotuje się raz na 4 dni (30 minut roboty na tydzień), a drugie danie niech będzie pół godziny dziennie. Razem mamy 4h/tydzień i 16h/m-c.

Zakupy-oboje. Robimy je zazwyczaj przy okazji, ale niech będzie 2h/tydzień – 8h/m-c.

Pranie – oboje. Co to jest dzisiaj pranie? Przełożenie z kosza do pralkosuszarki i wyjęcie. Ile to trwa? 15 minut/tydzień. Niech będzie 1h/m-c.

Resztę wyeliminowałem, bo mówimy o czynnościach śladowych. Suma czynności domowej obsługi 71h/m-c, z czego 40h/m-c na dziecko. Jeśli ludzie dzielą się rozsądnie (czyli na pół, jeżeli oboje pracują tyle samo), wychodzi (z dzieckiem) średnio po 1 h 10 minut/dzień. Jeśli tak jak my (pracuję zawodowo znacznie więcej), na kobietę spada 3/4, poświeci średnio 1h 45 minut dziennie. Czy to dużo? De facto 2 popołudnia w tygodniu na wożenie syna plus zakupy, sobotnie przedpołudnie na sprzątanie/pranie, a poza tym zostaje jakieś 45 minut dziennie. A jeszcze raz zaznaczę, u nas podział przebiega tradycyjnie. Następny wpis – jak to organizuje singiel.

Ile straciłem nie robiąc kariery w Warszawie?

Pisząc o pensjach po studiach we Wrocławiu i innych miastach, wpadłem na pomysł stworzenia „rzeczywistości alternatywnej”, cofnięcia się w czasie. Zamiast pójścia do biura w dużym mieście wschodniej Polski zaczynam karierę i rozwijam ją w Warszawie. Jak dzisiaj wyglądałoby moje życie?

Firmy analizujące wynagrodzenia podały twarde dane. Gdybym był ambitny jak prof. Matczak, miał szczęście, zrobił karierę w Warszawie, dziobał po 16 godzin dziennie, dzisiaj byłbym partnerem w warszawskiej spółce z dochodami brutto 30-60 tys. zł miesięcznie, z domem na kredyt w Konstancinie, BMW X5 w leasingu, wczasami w tropikach, po pierwszym zawale i problemami w życiu osobistym (lub wręcz przeciwnie – małym dzieckiem na stanie). De facto dostawałbym 20-40 tys. zł netto, które może osłodziłyby mi wszystkie niedogodności. Ciężko harując nie miałbym czasu na inwestowanie, kombinowanie, urlop .

Zostając w swoim „grajdołku” zarabiam (bez wzrostu wartości inwestycji) na poziomie dolnej granicy warszawskiego partnera. Jeśli odliczę mu ratę w Konstancinie (10k, a ja nie mam już żadnej), dobijam „średniej warszawskiej” w czołówce mojego zawodu (poza partnerami – może 10%, istnieje jeszcze 90 % planktonu „specjalistów” różnych szczebli). Jednocześnie, w lipcu siedziałem w biurze 14 dni z 23 , a w sierpniu 3 dni z 22, co oznacza, że w wakacje pojawiałem się tam przez 17 dni z 45 czyli ok. 37% czasu. Na koniec tego okresu mam jeszcze, do wykorzystania do końca roku:

  • 21 dni urlopu u jednego pracodawcy,
  • 12 dni pracy zdalnej okazjonalnej,
  • 11 dni urlopu u drugiego.

Co więcej warszawiacy nie mają szansy skończyć pracy, chyba że przenieśliby się na Podlasie, spieniężając konstancińską willę i spłacają kredyt. Wtedy jednak zaliczyliby radykalną zmianę statusu. O dziwo, paru z nich już policzyło i podjęło taką decyzję (chociaż czasami Podlasie zastąpili Sycylią, Wyspami Kanaryjskimi itp.).Jak zwykle, kombinowanie popłaca.

Odpowiadając na tytułowe pytanie – nie jadąc do Warszawy, nic nie straciłem, a nawet sporo zyskałem (czas, luz, rodzinę). Bez nowej X5-tki potrafię żyć.

Dlaczego opłaca się być singlem? Wyliczenie kosztów niepłatnej pracy mężczyzn.

Zaczynam od końca – wyliczenia stawek rynkowych za niepłatną pracę mężczyzn. Chodzących normalnie do roboty. Moje rzeczywiste czynności.

Zarządzanie kapitałem. Zaczynam z grubej rury. 4 h miesięcznie po 600 zł/h = 2400 zł.

Asystent płatności. Brzmi pięknie, a chodzi o płacenie rachunków. Zajmuje mi 2 h/tydzień po 50 zł/h = 400 zł/m-c.

Ogrodnik. 32h/m-c. Lightowo. 640 zł.

Barista. 2 razy dziennie podawanie kawy i 2 razy dziennie herbaty. 20h x 40 zł = 800 zł.

Barman. Nie samą kawą człowiek żyje. Trzeba wybrać wino, otworzyć, polać. 4h/m-c x 40 zł = 160 zł.

Mechanik, pracownik myjni. 3 h po 20 zł i 2 h po 50 zł. Razem 160 zł/m-c.

Śmieciarz. Wynoszenie i sortowanie. 6h/m-c. 120 zł.

Budowlaniec. Średnia stawka 100 zł/h i 4 h/m-c. 400 zł.

Kierowca. Odbierz, zawieź. 30 zł x 20h = 600 zł.

Suma 5720 zł. Nieźle. Jak wspomniałem, piszę o sobie, człowieku, który spędza w pracy i na pracy (w tym dg) średnio 260 h/m-c, zarabiając znacznie ponad średnią krajową. No i realnie w domu robię niewiele. Gdybym policzył moich kolegów, wyszłoby znacznie więcej (jeden na samo dowożenie spożytkowuje 80h/m-c, a sprząta też mieszkanie, gotuje).