Rozporządzenie wykonawcze 6102. Prezydent USA jak Bierut. Oddaj nam swoje złoto.

Dzisiaj po raz kolejny przyznam się do niewiedzy. Szukając informacji o złocie, trafiłem na stronę jednej z firm handlujących tym kruszcem w postaci fizycznej i przyznam, że doznałem szoku. W 1933 r., pod koniec Wielkiego Kryzysu, w majestacie prawa, rząd USA wywłaszczył własnych obywateli z posiadanego złota.Kto nie sprzedał po zniżonej cenie, ten narażał się na konfiskatę.

Nie zrobił tego afrykański kacyk, ani żaden nasz umiłowany przywódca, lecz Wuj Sam. Szczegóły, jak zwykle, pod linkiem. https://goldenmark.com/pl/mysaver/0290-rabunek-w-majestacie-prawa-2/ . Wcześniej o tym nie słyszałem. I teraz, jakie to ma konsekwencje dla inwestujących w złoto, i oszczędzających w ogóle?

Skoro taki kraj jak USA, gdzie nawet żeby wprowadzić podatek, zmieniano Konstytucję, w czasie niewojennym, bez zagrożenia bezpieczeństwa państwa, de facto wywłaszcza za pół ceny (20 USD za uncję, za chwilę było 35 USD za uncję,) swoich obywateli, jakie prawa mamy my obywatele skromnego kraiku wschodniej Europy? Ano, żadne. Jeśli miłościwie panujący prezes zarządzi, sejm wykona, TK klepnie i będziemy chować cenny kruszec, jak w czasie II WŚ. A nawet nie kruszec, ale jakiekolwiek aktywa. Bo skoro można odkupić tanio, żeby sprzedać drogo, złoto, to tym bardziej obligacje, akcje, PPK, PPE, OFE, TFI , Finaxy, nieruchomości itp. Jak ktoś ma pieniądze, to skądś je ma, pamiętacie? W efekcie, Sławku, moje kilkanaście tysięcy w PPK nie są mniej bezpieczne niż Twoje lokaty. I, żeby nie było, to wcale nie jest miła konkluzja. Wręcz przerażająca. Tu już nie chodzi o podatki od dobrze zarabiających (zwane dla niepoznaki Daninami Solidarnościowymi), podatki od głupoty (aktywów dobrze zarabiających, głosujących na socjalistów), ale wprost wywłaszczenie, prokuratorskie najazdy itp. A pamiętajmy, dzisiaj wiedzą o nas znacznie więcej niż Wuj Sam w 1933 r. Wtedy jeszcze dało się niepostrzeżenie kupić. Dzisiaj wszystkie transakcje (poza tymi na czarnym rynku, ale ryzyko spore) podlegają rejestracji. Stąd faktycznie, może warto chować się w mysią dziurę i robić swoje?

Czy warto kurczowo trzymać się etatu?

Inspiracją do dzisiejszego wpisu są pospołu Jan oraz nauczyciele. Ten pierwszy rzucił temat „klatki” w komentarzu i wielokrotnie go rozwijał, grupa belfrów, narzekających na swój marny los i płacę minimalną, zainspirowała mnie do pokazania, że da się żyć inaczej. Inaczej, czyli jak?

W Polsce dość modny stał się model – praca etatowa, 8 godzin dziennie (ew. 12 godzin, ale nie we wszystkie dni), 26 dni urlopu w roku (średnio 2 tygodnie na raz i po 1 dzień w miesiącu). W przypadku nauczycieli, nieco odbiega on od standardu, bo przy tablicy spędzają 18-20 godzin lekcyjnych (czyli 15 godzin zegarowych), ale trzeba dojść, dojechać, obskoczyć kilka szkół, wreszcie poświęcić w domu czas na przygotowanie do zajęć. Niemniej jednak za „dniówkę szkoleniową” – 6 godzin lekcyjnych (12 dniówek miesięcznie z wyjątkiem wakacji), młody nauczyciel zarabia ok. 300 zł brutto (250 zł netto). Stale, za pośrednictwem swoich związków zawodowych narzeka, jak słabo płatna jest ta praca (tu, racja) oraz… nic nie zmienia. A da się? Skoro głównym pracodawcą pozostaje budżetówka, przykręcająca stale śrubę? Da się.

Kiedy moi starsi synowie byli w wieku szkolnym, przychodził do nich nauczyciel. Tzn. były nauczyciel, bo nie pracował w żadnej szkole. Jednocześnie człowiek renesansu, uczył kilku języków, a poza tym przygotowywał do matury z WOS-u i historii. Jego stawka godzinowa wynosi obecnie 60 zł/45 minut – w blokach 2-godzinnych – 120 zł. Jak to w przypadku korepetycji – bez podatku. Czyli za 6 godzin lekcyjnych zarabiał 360 zł – o 50% więcej niż w szkole. Ponieważ miał renomę i wyniki, robił dziennie tych godzin 12 (9 godzin zegarowych), co daje 720 zł/dzień, 3600 zł/tydzień, 14.400 zł/miesiąc netto. Poruszał się starym autem, nie wiem, czy dlatego żeby nie zwracać uwagi fiskusa (formalnie pozostawał bez pracy), czy nie przywiązywał do samochodów jakiejkolwiek wagi. Tak więc, da się . Sytuację w mojej branży opisałem w jednym z komentarzy – 100 zł/godzinę szybkiego zlecenia (bez podatku) tj. 800 zł/dzień, 4 tys. zł/tydzień, 16 tys. zł/miesiąc. Nawet sprzątaczka ma lepiej niż dziobacz na prostym etacie – 150 zł/3 godziny/mieszkanie tj. 450 zł dziennie (9 godzin), 2,25 tys. zł/tydzień, 9 tys./miesiąc. Tyle netto nie zarabia niejeden korposzczur na szeregowym stanowisku, a w budżetówce 1/3 tej stawki.

Możemy wyjechać za granicę i wyciągnąć spokojnie 10E/h przy szparagach. Pracujemy kwartał (w dwóch rzutach i po 60 h/tydzień) – przywozimy 36 tys. zł wg aktualnego kursu.

Przy takich obliczeniach nie warto kurczowo trzymać się (słabego) etatu. Skoro bowiem w rok zarabiamy na nim netto 36 tys. zł, lepiej (moim zdaniem) pracować kwartał i uzyskać:

  • 27 tys. zł przy sprzątaniu,
  • 36 tys. zł w szparagach,
  • 43 tys. udzielając korepetycji,
  • 48 tys. łapiąc szybkie zlecenia w mojej branży.

Przez pozostały czas – relaksować się. Istnieje oczywiście inna opcja, robimy freelance przez cały rok (szparagi odpadają) za sumę 3-4 krotności etatu. Ewentualnie wybieramy opcję pracy:

  • dwie godziny dziennie,
  • jeden dzień w tygodniu,
  • jeden tydzień w miesiącu,
  • jeden miesiąc w kwartale,
  • jeden kwartał w roku.

Jest jeszcze jedna ważna kwestia. Czy za 3 tys. miesięcznie da się wyżyć? I tu przychodzi nam z pomocą model funkcjonowania budżetowego. Jeśli chcemy żyć na kredyt w wielkim mieście – z pewnością nie da się (nawet we dwoje). Gdy jednak obniżymy standardy, sytuacja ulega zmianie.

To co stanowi biedowanie w stolicy, oznacza przeciętność na niewielkiej wsi (tu jednak trudno o zlecenia, korepetycje, sprzątanie, chyba że zdecydujemy się dojeżdżać). Chodząc do roboty tydzień miesięcznie, otwieramy sobie mnóstwo opcji, bo:

  • możemy produkować żywność,
  • sami wyrabiamy opał i palimy w piecu,
  • płacimy minimalne podatki (rolny) i składki (KRUS), a nasza emerytura będzie i tak na poziomie 70% pracujących,
  • mamy czas szukać pomocy lekarza,
  • dostajemy wszystkie dofinansowania (oficjalnie zero dochodu),
  • nie płacimy kolosalnych kwot ekipom remontowym,
  • możemy się rozwijać (czas!).
  • mamy spokój i znacznie mniej stresów.

A niedługo przedstawię model finansowy życia za 3 tys. zł w wersji singiel, para i rodzina 3-osobowa, pokazujący że nawet utrata jednej pensji – niestraszna.

Teraz już wiemy, jak zarabiał Orlen. Moje rachuby się sprawdziły.

Trochę miejsca na blogu poświęciłem „nadzwyczajnym zyskom” Orlenu. Państwowy koncern łupił nas, generując z każdego litra paliwa nierynkowy zysk. W tym miejscu widać, jak kiepsko sprawdzają się „narodowe monopole”.

Do tej pory były to prognozy i czytanie między wierszami raportów finansowych. Teraz mamy pewność. Pod koniec grudnia, Orlen obniżył cenę hurtową paliwa o 70 gr/litr PB i 85 gr/litr diesla bez zmiany innych czynników kosztotwórczych. Czyli po ludzku – rabował nas na 70-85 groszy/litrze paliwa.

Zrobił to „wspaniałomyślnie” , abyśmy po 1 stycznia 2023 (wzrost VAT z 8 do 23 %, oraz opłaty paliwowej o 10-14 groszy) nie odczuli wyższych cen. Oczywiście nie jest to żaden gest handlowy, ale odsłonięcie gardy, do tej pory tyle zarabiali „po zbóju”. Może nawet więcej, bo przecież dalej będą generować zyski (zobaczymy raport po I kwartale). Gdybyśmy mieli 5 rafinerii, różnych właścicieli, o taki numer byłoby znacznie trudniej. Wszystkie te BP, Circle-K i inna drobnica kupują bowiem paliwa w hurcie od Orlenu. A ten zarabia, przy okazji pompując inflację. W TVP o tym nie usłyszycie.

Jak potrzeba bezpieczeństwa i słuchanie głupich rad, może zabić działający mechanizm dochodowy.

Dzisiaj opowiem historię zasłyszaną od pewnego dyrektora sprzedaży. Będzie to wpis-przestroga dla tych, którzy opierają się na radach dyletantów, którzy nawet chcąc dobrze, mogą wiele popsuć. Czytaj dalej Jak potrzeba bezpieczeństwa i słuchanie głupich rad, może zabić działający mechanizm dochodowy.

Jak twoje państwo robi Cię w jajo, czyli o nadzwyczajnych zyskach spółek Skarbu Państwa i…nadzwyczajnych podatkach.

Oficjalna narracja jest prosta. Rząd troszczy się o Twoje samopoczucie. Zamawia w Ameryce Południowej węgiel, jak w PRL-u mandarynki, by przywieźć go do kraju. Spółki państwowe nie funkcjonują dla zysku, ale zaspokojenia potrzeb ludności i jeszcze by realizować „projekty odpowiedzialne społecznie” jak budowa masztów pod flagi, organizowanie uroczystości. Ostatnie raporty kwartalne, dla osób chociaż trochę zorientowanych w rachunkowości, dają jednak zupełnie inny obraz. Popatrzmy tylko na Grupę Azoty Puławy i PGNiG producentów niezbędnych dóbr: nawozów i gazu.  Czytaj dalej Jak twoje państwo robi Cię w jajo, czyli o nadzwyczajnych zyskach spółek Skarbu Państwa i…nadzwyczajnych podatkach.

Drożyzna energii i … dopłaty. Błędne koło toczy się coraz prędzej.

Właśnie Sejm przekazał dalej ustawę o dodatkach do innych nośników energii. Po schrzanionej ustawie o dopłatach do węgla, to kolejna próba ratowania zbankrutowanego systemu. A czeka nas trzecia – dofinansowanie energii elektrycznej. Coś czuję zimną zimę tego roku. Dlaczego? Czytaj dalej Drożyzna energii i … dopłaty. Błędne koło toczy się coraz prędzej.

Za ile w Polsce możesz kupić dom wakacyjny 10 km od morza? I co z tego wynika?

Galopująca inflacja zmusza mnie (po raz kolejny) do szybkich inwestycji. Staram się wychodzić z pomysłami poza sztampę. Dwóch pełnoletnich synów i trzeci prawie-nastolatek, wreszcie zaczęli korzystać z naszego mieszkania w górach. Stąd pojawił się pomysł – drugie lokum nad morzem. Jakie mam wnioski i odpowiedź na tytułowe pytanie? Czytaj dalej Za ile w Polsce możesz kupić dom wakacyjny 10 km od morza? I co z tego wynika?

Koronawirus a nasze finanse. Część II. Rozmowa z milionerami.

W czasie ostatniego tygodnia przeprowadziłem szereg rozmów z milionerami będącymi bohaterami ubiegłorocznego cyklu wpisów na temat skutków pandemii koronawirusa oraz tzw. tarczy antykryzysowej. Spostrzeżenia pokazują realny wpływ zamknięcia gospodarki na biznesy i finanse wielu rodzin.

Czytaj dalej Koronawirus a nasze finanse. Część II. Rozmowa z milionerami.

Dlaczego nie kupuję akcji spółek z udziałem Skarbu Państwa. Przypadek Pekao S.A.

Kiedyś na blogu Alberta Rokickiego przeczytałem opinię, że nie warto kupować akcji spółek z udziałem Skarbu Państwa. Nie do końca zgadzałem się ze słynnym Longtermem, ale ostatnio nieco zmieniłem zdanie. Przyczyną była informacja prasowa o udzieleniu przez Bank Pekao S.A. obietnicy kredytu dla spółki Fratria na ponad 200 mln zł (50 mln EURO).  Jak to wygląda, poczytajcie sami. Czytaj dalej Dlaczego nie kupuję akcji spółek z udziałem Skarbu Państwa. Przypadek Pekao S.A.