Koniec wakacji – warto zacząć odkładać na następne.

Jedna z podstawowych recept na zostanie milionerem  brzmi – przewiduj wydatki. Sprawdza się zarówno w życiu prywatnym (budżecie domowym) jak i w firmie. Ci, którzy postępują inaczej zazwyczaj mają stałe problemy z żywą gotówką. Jak tę receptę zastosować w przypadku wakacji?

Każdy z nas wie, że wakacje i związane z nimi wydatki powtarzają się co roku. Mamy więc dwa wyjścia: od września do czerwca ignorować ten fakt, a więc w lipcu/sierpniu zaciągać pożyczki na urlop lub też wszystko zaplanować i wydawać tylko zgromadzone wcześniej pieniądze. Jak postępujesz? Czy jesteś zapobiegliwy, czy raczej dajesz się nieść fali? U mnie sprawdziła się metoda planowania i systematycznego odkładania. I powiem więcej, ona zawsze się sprawdza. Jak więc postępować?

Najpierw oceń, na jaki wyjazd Cię stać. Właśnie Ciebie, nie sąsiadkę, kolegę z pracy itp. Czy będzie to wypoczynek pod namiotem, na kwaterze, a może w luksusowym hotelu? Czy spędzisz na urlopie kilka dni, tydzień, miesiąc? Wreszcie ile pieniędzy potrzebujesz? Ja na to pytanie nie mogę odpowiedzieć. Wiem tylko, ile moja rodzina wydaję na wakacje. U Ciebie może to być zarówno znacznie więcej jak i znacznie mniej. Będziesz miał 4 kategorie wydatków: transport (w tym dojazd), nocleg, jedzenie, atrakcje (zwiedzanie, drobne szaleństwa, wydatki na drobne przyjemności). Zakładam, że wystarczą 2000 zł (może być i dziesięciokrotność tej sumy, albo jej 1/5, to tylko przykład).

Pierwszy krok wykonany – wiesz ile musisz zebrać. Teraz zastanów się w jaki sposób. Może wykorzystasz zwrot ulgi podatkowej na dziecko, może świadczenie 500+, albo nagrodę z pracy? Może Twój pracodawca wypłaca świadczenie urlopowe lub dodatek za wczasy pod gruszą? Tak czy inaczej, przyjmuję, że 500 zł jesteś w stanie odłożyć z tych jednorazowych pieniędzy. Zostaje do odłożenia jeszcze 1500 zł.

Tutaj konieczne są cykliczne wpłaty. Co miesiąc, od września do czerwca  powinieneś dorzucić 1/10 brakującej sumy. W naszym przykładzie to 150 zł. Tyle trzeba zaoszczędzić w niewakacyjne miesiące. No dobrze, powiesz, ale ja mam dochody nieregularne. Co wtedy? Prowadzę firmę, w lepszym okresie zarabiam 4000 zł, a w gorszym 2000 zł. Jeśli dostanę tylko 2 tys. zł to ledwo wystarcza mi na życie. Jak w takiej sytuacji odłożyć choćby 150 zł? Metoda jest banalnie prosta. W ciągu roku istnieje pewna średnia dochodu. Oblicz ją, a potem w tłustych miesiącach odkładaj więcej (np. 300 zł), a w chudych (150 zł).

Korzystając z podanego wyżej sposobu, zaoszczędzisz sobie stresu związanego z koniecznością poniesienia dużego i nagłego wydatku jakim jest koszt wakacji. Nie wpadniesz też w łapy oferujących chwilówki itp. Naprawdę  warto.

 

 

Reguła 72.

Najpierw przeprosiny za spóźnienie. Wpis miał ukazać się wczoraj. Z rytmu publikacji (w kolejnych tygodniach na przemian: poniedziałek-środa-piątek oraz wtorek-czwartek) wytrącił mnie jednak wypadek rowerowy. Tyle tytułem wstępu, pora przejść do rzeczy.

Reguła 72 to najprostszy sposób na policzenie podstawowego parametru inwestycji, czasu potrzebnego na podwojenie kapitału. Bazuje na dwóch zmiennych i jednej stałej – właśnie liczby 72. Jak wygląda ten wzór?

72= stopa zwrotu z inwestycji (w procentach) * czas (w latach).

A oto prosty przykład. Pragniesz podwoić kapitał w ciągu 10 lat. Jaką stopę zwrotu musisz osiągać?

72=x (bo procentu nie znamy) * 10,

przekształcamy x=72/10

a więc x =7,2%.

To proste narzędzie i matematyka na poziomie szkoły podstawowej.

Spróbujmy z drugiej stronie. Dzisiaj najkorzystniejsza lokata pozwoli uzyskać 3% stopy zwrotu. Podstawmy to do wzoru:

72= 3 * x

x=72/3

x=24 lata.

Tak, aby podwoić kwotę zgromadzoną na najkorzystniejszej lokacie potrzeba 24 lata.

 

Styl życia a jego wpływ na wydatki oraz niezależność finansową

Nie mam zamiaru prowadzić na blogu ściśle socjologicznych rozważań. Dążę raczej do maksymalnego uproszczenia. Dlatego proszę o wybaczenie pominięcia pewnych niuansów. Mamy więc przeciętnego Kowalskiego. No cóż, niekoniecznie. Każdy z nas żyje w określonej grupie społecznej, wswoim środowisku. W tym środowisku  pewne zachowania i nawyki (w tym dotyczące pieniędzy) są oczywiste. Dawna arystokracja używała np. powiedzenia „Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają” z kolei dla kupców, przemysłowców były one tematem wielu rozmów. Czy dzisiaj jest podobnie? Czytaj dalej Styl życia a jego wpływ na wydatki oraz niezależność finansową

Czy niezależność finansowa jest dla każdego?

Żeby nie przynudzać, na tytułowe pytanie odpowiem od razu – dla prawie każdego. Oczywiście pod pewnymi warunkami.

Po pierwsze wiek.  Każdy emeryt już ma stałe dochody bez chodzenia do pracy, ma więc potencjał na niezależność finansową (tak, tak, ten z emeryturą minimalną również). Drugą grupą są osoby jak najmłodsze, i nie mówimy tutaj o niemowlętach lecz raczej o  młodzieży i „starszej młodzieży” czyli przedziale 18-45.

Po drugie określony poziom dochodów. To z kolei wydaje się proste. Im więcej zarabiasz, tym większą masz szansę na odkładanie, a więc w konsekwencji możesz stać się niezależny już wcześniej.

Po trzecie poziom życia, który akceptujesz i pragniesz prowadzić.  Z tym jest największy problem. W poprzednim wpisie opisałem m.in. własną sytuację. Mógłbym być niezależny finansowo, ale nie jestem. Dlaczego? Bo pracuję, mam dochody i mogę z nich pokryć różne ekstrasy jak dom blisko centrum miasta zamiast mieszkania, dwa niezłe samochody, markowe ubrania itp.  Skupiamy się na stylu życia. To on warunkuje naszą sytuację.  Poza tym rodzina. Im większa tym trudniej o niezależność finansową. Nie da się tak po prostu zignorować potrzeb żony/męża/dzieci.  Sam byłbym w stanie przeżyć za 350 zł miesięcznie. To sporo mniej niż emerytura minimalna, różne zasiłki itp.  Ta część drogi do niezależności finansowej jest najtrudniejsza – obniżyć oczekiwany poziom życia.

Jeden z bardzo bogatych ludzi został kiedyś spytany, jak bardzo zdeterminowany był aby osiągnąć status milionera odpowiedział – zdecydowałem się zostać bogaczem, albo umrzeć starając się to zrobić. Nikt nie wymaga poświęcenia życia, ale niewątpliwie rezygnacja z wielu reklamowanych obecnie oznak statusu jest konieczna. Czy umiesz zrezygnować z domu z ogródkiem na przedmieściach, a zadowolisz się starszym domkiem na wsi lub dwoma pokojami w mieście? Czy przestaniesz marzyć o nowym BMW i zadowolisz się 10-letnim Fiatem? Czy zaczniesz sam produkować jedzenie (wędliny, owoce, warzywa, sery), palić w piecu, rąbać drewno? Czy wybierzesz wolność finansową zamiast nowego smartfona co roku lub dwa? To właśnie pytanie o oczekiwany styl życia. Ja przez wiele (15 lat) dorosłości rezygnowałem ze wszystkich tych rzeczy i stałem się milionerem. To również powinno Ci dać do myślenia.

 

Niezależność finansowa względna i bezwzględna.

W powakacyjnych wpisach koncentruje się na temacie niezależności finansowej. Przypomnę, niezależny finansowo jest ktoś, kto nie musi pracować. No dobrze, zapytacie, ale jak długo nie musi pracować? Rok, dwa? Może wcale?

Odpowiedź na te pytania zawiera dzisiejszy post.

Ktoś kto nie jest zmuszony pracować przez pewien ograniczony czas (rok, dwa lata, dziesięć lat) jest względnie niezależny finansowo.

Jeżeli majątek i dochód pasywny pozwoli mu już nigdy nie pracować wtedy mówimy o bezwzględnej niezależności finansowej.

Jakie to ma znaczenie dla przeciętnej osoby, pomoże zrozumieć przykład.

Marek ma 45 lat. Jego rodzina potrzebuje co miesiąc 5000 zł. Właśnie odziedziczył po ciotce mieszkanie w Warszawie warte 500.000 zł, które może wynająć za ok. 2500 zł (netto).  Nie ma innych oszczędności. Czy jest niezależny finansowo? Dochód pasywny  na to nie wskazuje (dochód 2500 zł, wydatki 5000 zł). Może spróbować spieniężyć majątek, zapłaci wtedy podatek, może zmniejszy cenę, załóżmy że dostanie do ręki 400.000 zł. Włożenie tej kwoty na lokatę pozwoli mu na dochód ok. 1000 zł miesięcznie, ale może także podbierać część kapitału.  Będzie w takiej sytuacji względnie niezależny finansowo. Kapitału i odsetek wystarczy mu na ok. 7 lat.   Gdyby potrafił osiągać stopy zwrotu na poziomie 8 %  wydłuży ten okres do prawie 9 lat. Do niezależności bezwzględnej jest mu jeszcze daleko.

Z kolei Ania ma kupione kilka lat temu mieszkanie w Warszawie o podobnej wartości (500.000 zł). Planuje przenieść się do miejsca, gdzie może kupić dwa pokoje za 70 tys. zł, a koszty życia wyniosą ją ok. 1000 zł. Jeśli wynajmie swoje dotychczasowe mieszkanie za 2500 zł, będzie bezwzględnie niezależna finansowo ponieważ wydatki będą mniejsze niż dochody (2500>1000).

Co zatem wpływa na naszą niezależność finansową? Suma majątku oraz dochodów pasywnych, płynność majątku, jak również, a może przede wszystkim styl życia czyli poziom wydatków. Można być milionerem, który nie jest niezależny finansowo, albo posiadać tylko niewielkie oszczędności i niezależność tę osiągnąć. Zawsze patrzmy na lewą (dochody+majątek) i prawą (wydatki) stronę działania. Najczęściej, w tzw. klasie średniej to poziom wydatków nas niszczy. Mamy domy, których utrzymanie kosztuje, kredyty hipoteczne,  hobby, niewielki poziom samowystarczalności. Są ludzie, którzy świadomie żyją inaczej.  Proponuję zajrzeć np. tutaj:  http://kresowazagroda.blogspot.com

Czy potrafisz tak żyć? Wielu z moich znajomych już nie. Ja, stale się staram ograniczać zbędne wydatki, ciągle staram się doskonalić na drodze do niezależności finansowej. W środę opisałem kilka kroków (przeniesienie się do mieszkania, sprzedaż auta, zmiana sposobu ubierania się), które jednak nie doprowadziły do celu. Co więcej mógłbym zrobić?

Zaczynam z poziomu – dochody pasywne 3300 zł, wydatki 6800 zł.

Po pierwsze, tak jak Ania wynieść się poza miasto. Mam dom wakacyjny, który da się przystosować do całorocznego zamieszkania. Oczywiście wybiorę najtańszy sposób ogrzewania (piec zgazowujący drewno). W takiej sytuacji mogę spokojnie pozbyć się domu w mieście.  Odzyskam ok. 450.000 zł  rentę na poziomie 1300 zł i jednocześnie obniżę wydatki o 1200 zł. Będę bliżej wolności finansowej o 2500 zł.  Dochody pasywne wyniosą 4600 zł, a wydatki zmniejszą się do 5600 zł. Ciągle mało.

Po drugie, pozostać przy jednym, tańszym aucie, w dodatku z instalacją gazową. Pomimo konieczności dojazdów wydatki spadną o 600 zł. Nagle przy poziomie dochodów pasywnych 4600 zł, wydatki wyniosą 5000 zł. Jest już blisko.

Po trzecie zrezygnuje z ubezpieczenia zawodowego i pracowniczego. Oszczędzę 250 zł. Dochód nie zmieni się (4600 zł), wydatki spadną do 4750 zł. Muszę wykonać jeszcze jeden krok.  Np. z góry opłacę ostatni rok studiów żony i wyeliminuje miesięczny wydatek 390 zł. Wtedy przy dochodzie 4600 zł, wydatki wyniosą tylko 4360 zł.  Uzyskam bezwzględną wolność finansową. Oczywiście dopóki pracuje nie chcę rezygnować  z przyjemnego domu, położonego blisko pracy, mogę sobie pozwolić na dwa samochody, jednak już sama świadomość, że po kilku cięciach mogę nigdy nie pracować działa kojąco. Wyliczenie to pokazuje jednocześnie jak niewiele dzieli nas czasami od wolności lub zamożności.

 

Czym naprawdę jest niezależność finansowa i czy ją osiągnąłem?

Jednym z tematów, o których miałem spokojnie czas pomyśleć w wakacje jest niezależność finansowa. Sygnalizowałem już, że różni się ona od zamożności. Zamożność definiuje jako pewien poziom majątku (a ściślej wartości netto: majątek-zadłużenie) określany kwotowo np. 1 mln. złotych. Niezależność finansowa oznacza coś innego – to zdolność do utrzymania się z oszczędności i odsetek od nich. Krótko mówiąc – nie będziesz musiał pracować zarobkowo.  Perspektywa wydaje się ciekawa. Nigdy nie potrzebować podjąć pracy czyli… mieć wieczne wakacje. Postawiłem sobie pytanie: Czy jestem niezależny finansowo?  Czy mogę sobie pozwolić na porzucenie etatu, działalności gospodarczej i życie rentiera? Policzyłem to dokładnie. I nagle okazało się, że duża rodzina + dom + dwa samochody generują poziom wydatków znacznie powyżej przeciętnej, gdy tymczasem dochód z majątku nie jest wcale tak duży.

Czy da się wprowadzając kilka korekt zbliżyć dochody do wydatków?

Po pierwsze – powrót z domu do mieszkania. Sprzedaż domu pozwala odzyskać kwotę odsetek i raty kapitałowej od kredytu, a także odsetek od pozostałej ceny domu. Efekt + 1000 zł.

Po drugie – sprzedaż narażonego na potencjalnie droższe usterki auta, kupionego „for fun” to minimum 500 zł (z uwzględnieniem utraty wartości jeszcze więcej).

Po trzecie – u mnie w pracy obowiązuje dress code. Zmiana garniurów i koszul ze szytwnym kołnierzykiem na dżinsy oraz bluzy pozwala ściąć kolejne 100 zł.

Nagle wydatki, będą nadal obiektywnie wysokie, ale czy już możliwe do zrównoważenia? Jeszcze trochę brakuje. Co dalej? O tym w piątek.

Opowieści powakacyjne.

Witajcie po wakacjach (moich, Wasze może dopiero się zaczną). Dzisiaj pierwszy dzień w pracy i już wiem, że trudno będzie mi się odnaleźć.

W tym roku pierwszy tydzień spędziłem w górach (o nim ostatnie wpisy), a drugi w domku wakacyjnym na wsi. Ponieważ brak w nim internetu, ostatnio milczałem. Zresztą pochłonęła mnie fala prac porządkowych. Tak więc:

  • w poniedziałek – rozebrałem starą huśtawkę i paliłem ognisko (przy okazji były pieczone ziemniaki),
  • we wtorek  – przygotowałem drewno do palenia (pocięcie suchych gałęzi i zwiezienie ich do drewutni),
  • w środę – kosiłem trawę,
  • w czwartek- pieliłem grządki,
  • w piątek – wyciąłem starą różę i podciąłem drzewka, które rozrosły się przy drodze,
  • w sobotę – zaszpachlowałem pęknięcia tynku (niestety w starym domu pojawiają się regularnie),
  • w niedzielę – otynkowałem połowę ściany.
  • w poniedziałek – nic nie zrobiłem, bo trzeba było się pakować.

W sumie, są to uroki posiadania wiejskiego domku, zawsze trzeba coś zrobić. Z drugiej strony, żadna z tych prac nie zajęła mi więcej niż 6 godzin (a większość znacznie mniej), stąd też miałem sporo czasu na wieczorne refleksje przy kominku. Efektem ich będą kolejne wpisy.

Mój sposób oszczędzania na wakacje.

Czytając mojego bloga pewnie już wiecie, że moim ulubionym sposobem porządkowania wydatków jest tworzenie specjalnych funduszy. Jeden z nich to fundusz wakacyjny. Dzisiaj opiszę jak działa, jak gromadzę na nim środki i jak je wydaję.

Fundusz wakacyjny zasilam trzema źródłami: comiesięcznymi wpłatami z bieżących dochodów (10% moich miesięcznych oszczędności), wpłatą z rocznej nagrody w pracy oraz  wypłacanymi mnie i żonie wczasami pod gruszą. Rok obliczeniowy zaczynam we wrześniu i kończę 31 sierpnia (tak jak wakacje). Oto moje obliczenia w ostatnim roku:

  • comiesięczne zasilenia – 12*350 zł= 4200 zł,
  •  nagroda roczna – 3000 zł,
  • wczasowe – 2500 zł,

RAZEM: 9700 zł.

Teraz czas na wydatki. Zgromadzone pieniądze muszą mi wystarczyć na dany rok (czasami korzystam z oszczędności z poprzednich lat). W mijającym roku wykonanie wyglądało tak:

  • obozy sportowe (lato i zima) – 1300 zł,
  • wspólny wyjazd na narty – 1300 zł,
  • wycieczki szkolne dzieci – 2300 zł,
  • nauka windsurfingu dzieci – 500 zł,
  • przedłużony weekend w kamperze – 1200 zł,
  • wspólny letni wyjazd całej rodziny – 3100 zł,

RAZEM: 9700 zł.

Udało mi się zrównoważyć wydatki z dochodami. Całą rodziną wyjeżdżaliśmy 3 razy (lato, narty, kamper). Najstarszy syn pojechał ze szkołą na zagraniczną wycieczkę, młodszy był na dwóch tygodniowych obozach sportowych, obydwaj podczas pobytu u dziadków nad jeziorem mieli kilka lekcji windsurfingu.

Oczywiście kwoty są mniej istotne, ważniejsza jest zasada – planowanie w ramach posiadanych środków i regularne wpłaty. Ponieważ zaczynam zbierać od września, w zimie znam już swój budżet i mogę go planować (dostałem nagrodę roczną, a środki z wczasowego mają stałą wysokość). Sztywne elementy planu wydatków są trzy: obozy sportowe (o stałej cenie ok. 500-700 zł za każdy),  zagraniczna wycieczka szkolna (koszt ok. 1500-2500 zł w zależności od kraju), wspólny wyjazd letni. Jeśli pieniędzy jest mniej (nagroda roczna niewysoka), wakacje będą w Polsce. Jeśli więcej, mogę albo dołożyć dodatkowe cegiełki (w tym roku windsurfing, kamper,  narty), albo pojechać za granicę (zeszłoroczny urlop w Chorwacji kosztował nas 6500 zł) .

W sumie zarządzanie budżetem wakacyjnym nie zajmuje mi więcej niż 1 godzinę miesięcznie, a wiem, że wszystko jest pod kontrolą.

Wakacje 500 plus. Studium przypadku. Wpis zupełnie nieoszczędny.

Wakacje generują dodatkowe wydatki. Wakacje z dziećmi generują wydatki podwójne. Albo i potrójne.  Poniżej studium przypadku z wyjazdu mojej rodziny.

W tym roku wyjechaliśmy na tydzień do Kotliny Kłodzkiej. Gdybyśmy byli we dwoje za noclegi zapłaciłbym 490 zł. Ponieważ jedziemy całą rodziną koszt wyniósł 1050 zł.

Dzieci wymagają regularnych posiłków. Trzeba było zamówić pełne wyżywienie, na które przeznaczyliśmy 1050 zł. Gdybyśmy pojechali sami wystarczyłby obiad i zakupy, razem 400 zł.

Teraz clou. Ja nazywam je atrakcjami. Gofry tu, lody tam, jakaś pamiątka, zabawka, wstępy, trampoliny, baseny, dmuchańce. Staramy się nie dać się zwariować. Dziennie kosztują nas ok. 130 zł. Za cały tydzień jest to już 910 zł. Bezdzietni są w stanie znacznie ograniczyć ten punkt programu. Bilety wstępu w te same miejsca  (+ parkingi i lody) wyniosłyby nas tylko 250 zł.

Nawet dojazd da się zorganizować taniej. Na paliwo wydamy około 500 zł.  No dobrze, ale jadąc sami moglibyśmy wziąć dwie osoby z blablacar i podzielić koszty benzyny. Wyszłoby 320 zł (odliczyłem wyjazdy na miejscu).

Łączne wydatki na wyjazd rodzinny zamkną się w kwocie ok.  3500 zł. Bezdzietna para wyda 1460 zł.  Czyli  ponad 2000 zł mniej.

A teraz coś z zupełnie innej beczki. Załóżmy, że Polska nas nudzi. Zamiast Kotliny Kłodzkiej wybieramy all inclusive. Dwie osoby wydadzą ok. 5000 zł, piątka już 12000 zł.  Dodatkowo bezdzietni mogą wybrać termin poza szczytem sezonu (wakacji szkolnych) i polować na last minute. W efekcie zamiast 5000 zł będzie 3500 zł.

Czy teraz rozumiecie ideę programu 500 plus?

Dlaczego nie radzę oszczędzać na edukacji?

Jeśli czytaliście serię moich ostatnich wpisów być może uderzył Was jeden fakt – relatywnie wysokie wydatki na edukację. Dlaczego nie warto na tym oszczędzać?  Ponieważ jedynym pewnym sposobem wyrwania się z zaklętego kręgu biedy (niskie dochody=niewielkie oszczędności=niewielki majątek=niewielkie inwestycje=niskie dochody) jest edukacja. Alternatywą dla czystej wiedzy może być tylko własny biznes, ale i wtedy trzeba mieć wiedzę oraz pieniądze na początek. Powiem to na własnym przykładzie. 10 lat temu zarabiałem (netto czyli na rękę) ok. 3800 zł. Potem wydałem 17 tys. na własną edukację, zdobyłem dodatkowe uprawnienia i teraz moja pensja u tych samych  pracodawców wynosi … 7300 zł. Wydatki na edukację zwróciły się w 4 miesiące.

Nie każdy będzie miał takie szczęście i możliwości, ale… zawsze warto przeliczać. Często już sama znajomość języka obcego umożliwia nam lub naszemu dziecku zarobienie za granicą 3-4 krotności wynagrodzenia pobieranego w Polsce. Nie trzeba jednak nigdzie wyjeżdżać.

Niewykwalifikowany robotnik zarabia nie więcej niż  8-10 zł za godzinę. Hydraulik, glazurnik, dekarz, stolarz itp. kilka razy więcej. Znam elektryków dojeżdżających do klienta Porsche Cayenne.

Nauczyciel dyplomowany dostaje na etacie pensję o połowę wyższą niż jego dyplomowany odpowiednik.

Radca prawny w administracji zarabia o 40% więcej niż przeciętny pracownik.

W przypadku wyszkolonego sprzedawcy, wynagradzanego prowizyjnie te różnice są znacznie większe.

Wiedza to jednak nie tylko formalne wykształcenie. To szereg umiejętności, które zdobywamy na praktycznych kursach, szkoleniach. Rozwija się je przez całe życie.

No dobrze, ale wielu magistrów pozostaje dzisiaj bez pracy, albo wykonuje zupełnie niezgodną z kierunkiem wykształcenia. Co im powiedzieć?

Wiedza, to nie papierek. Często skończenie np. socjologii, politologii, kulturoznawstwa nie daje żadnej przewagi praktycznej. Zresztą ilu politologów może wchłonąć rynek pracy? Trzeba najpierw rozpoznać czy na dane umiejętności jest aktualnie zapotrzebowanie i będzie się utrzymywało przez najbliższe 10 lat. Nie słyszałem o bezrobotnym programiście, stolarzu czy lekarzu.  Kto pójdzie na łatwiznę i wybierze kierunek kształcenia, który najłatwiej skończyć, raczej nie znajdzie zatrudnienia w swoim zawodzie.

Dlatego właśnie moja rodzina wydaje na edukację minimum 1000 zł miesięcznie. Przeznaczamy je na naukę języków, sport (zdolne dziecko) i studia.