Dzisiaj pokażę moje własne spojrzenie na granicę angażowania się w zarabianie pieniędzy. Postaram się zrobić to maksymalnie praktycznie. Mam nadzieje, że się uda.
Motywem jest przywoływana dwukrotnie na blogu książka „Ślady ojca. Przewodnik po budowaniu więzi”. Po komentarzu Turbiny długo zastanawiałem się w czym leży problem, dlaczego poza błędami merytorycznymi, tak mocno ta książka mnie odrzuca. Z jakiego powodu, nic nie skorzystałem z tych 200 stron? Czym jeszcze, czego wcześniej nie dostrzegłem, różni się od książki Dobsona. I już wiem. Kupując książkę nazwaną „Poradnik”, „Podręcznik”, „Przewodnik”oczekujemy praktycznej porady. Konkretnego wskazania- co robić, jak robić, kiedy robić. Dr Dobson to potrafił – mówił do męża – przynajmniej raz dziennie powiedz swojej żonie, jak jesteś szczęśliwy, że ją masz, także jako matkę waszych dzieci.. Natomiast ks. Maliński i ks. Grzywocz (w zasadzie – ten drugi in absentia), o dość ważnej sprawie – gdzie u ojca przebiega granica pomiędzy „zapobiegliwością”, „pracowitością” a „chciwością” czy wręcz „pracoholizmem”, odpowiada w następujący sposób.
„Prawdziwy ojciec troszczy się, ale nie robi tego
zbytnio. Bo owszem trzeba zabiegać o to i owo, ale
miarą tej troski jest to jedno słówko – „zbytnio”. Bóg
nie mówi: „Nie troszczcie się o nic”, Jego apel brzmi:
„Nie troszczcie się zbytnio o wszystko, co dopiero
nastanie, o to, co będzie jutro, co będzie pojutrze”
(por. Mt 6,25-34).”
a potem po chwili, jeszcze:
„Ciągły lęk – „Czy podołam? Czy utrzymam rodzinę?” – nie sprzyja wychowaniu. Dziecko, patrząc na
ojca siedzącego z głową między rękami i wpatrzonego w dal, a do tego z wypisaną na czole myślą:
„To się nie uda. Nie ma szans, by się dobrze ułożyło. Nie wiem, jak przeżyjemy jutro, pojutrze…”, nabiera
przekonania, że życie to ciąg wydarzeń nieuchronnie zmierzających ku katastrofie. Prawdziwa troska ojca
jest natomiast pięknym darem, z którego wydobywa się nadzieja na to, że wszystko się dobrze ułoży.”
Czyli zamiast konkretów, mamy opowieść o skrajnym przypadku nieudacznika i nieostre znaczeniowo nic nie mówiące zwroty „nie troszczyć się zbytnio”, „Prawdziwa troska”. I tu leży pies pogrzebany. Zero konkretów. Nie „Przewodnik”, czy rady lecz zestaw przypowieści. Pojawiają się też słowa, takie jak „zawierzenie”, ale mają one oczywiście religijny a nie materialny charakter i nie będę się do nich odnosił.
Czas jednak wrócić do tematu i opracować go konkretnie, bo mężczyźni zazwyczaj są oczekują konkretu, a nie nawijania makaronu na uszy. Forma? Pytanie + odpowiedź.
Pytanie 1. Ile trzeba zarabiać, aby było „wystarczająco”?
Tu posłużę się wielokrotnie powtarzaną na blogu prawdą „średnia +20%. Czyli ojciec rodziny 2+2 w klasie średniej. powinien zarabiać tyle, żeby z żoną mieli razem 2,4 średniej krajowej. Na każde dziecko powyżej dwóch, dodatkowo 40% średniej.
Kiedy można mniej? Gdy ma się odziedziczone/podarowane/spłacone mieszkanie/dom. Gdy żyjemy faktycznie oszczędnie, wtedy wystarczy i 1,5 średniej krajowej na rodzinę oraz zdolność do szybkiego podniesienia wypłaty.
Pytanie 2. Co materialnego koniecznie musimy dzieciom zapewnić?
Dach nad głową, jedzenie do syta, ubrania, wakacje, potrzeby edukacyjne (każdy inne, ale: zajęcia dodatkowe minimum jedne, korepetycje – jeśli potrzebne, własny komputer). Do tego dodałbym jeszcze, w klasie średniej: własny pokój dla każdego dziecka w wieku nastoletnim, a na pewno oddzielny dla dziewczynek i chłopców.
Pytanie 3. Co warto jeszcze dołożyć dziecku?
Dobrze też dać coś dziecku „na start” – wkład własny na mieszkanie, jakąś działkę pod budowę, kasę na rozkręcenie firmy. Może pierwsze auto, mieszkanie.
Pytanie 4. Jakie dary będą wyrazem „zbytniej” troski?
Wszystkie, które chcą dziecko ustawić na całe życie. Czyli gotowa firma, nieruchomości na wynajem, szpanerski wóz, ślub w tropikach. Takie podarunki są dobre wśród bogaczy, do klasy średniej nie pasują, albo wymagają całkowitej rezygnacji z życia rodzinnego.
Pytanie 5. Ile czasu ojciec powinien spędzać w pracy?
Tu łatwo nie będzie. Zacznijmy od pytania – co uważamy za pracę? Etat, zlecenie, freelance, dg, własną większą firmę i każdy sposób zarabiania na życie. Dolnej granicy – nie ma. Znam niepracujących 40-latków. Żyją z kapitału spadkowego. I dobrze, są skutecznymi ojcami, obecnymi w życiu dzieci.
Druga strona – ile maksymalnie? – dopiero zaczynają się schody. Odpowiedź „tyle, żeby mieć czas dla dziecka”- brzmi jak rada ze „Śladów ojca”, niewiele z niej pożytku. Powiem tak. Należy mieć czas: na wspólną zabawę, rozmowę, pokazanie dziecku świata (majsterkowanie, gotowanie, ogrodnictwo, czytanie), obecność na ważnych wydarzeniach (zawody sportowe i inne, ślub, imieniny, urodziny, święta). Czyli: 1-2 godziny dziennie w czasie aktywności dziecka i naszej (czyli powrót o 18 i dwie godziny drzemki – odpada), oraz minimum jeden dzień weekendu wolny. W praktyce, dajemy radę z ojcostwem jeśli przebywamy w pracy (z dojazdem) – 8-11 godzin dziennie i ok. 50-55 godzin tygodniowo. A co ma zrobić marynarz, kierowca zawodowy w transporcie międzynarodowym albo ktoś pracujący systemem „14 dni w Norwegii”, „14 dni w domu”? Przez czas spędzany na miejscu, być z dziećmi na 100%. Maluchy odprowadzać i przyprowadzać z przedszkola/szkoły, chodzić do kina, na kinderbale, planować wspólne zabawy. W trakcie pobytu w pracy – codziennie kontaktować się przez urządzenia.
Stąd główna uwaga. O jakości ojcostwa, wbrew temu co się twierdzi, do pewnych granic, nie decyduje sama ilość pracy. Ktoś, kto nie pracuje, ale cały dzień spędza na kanapie przed telewizorem będzie gorszym wzorcem niż ratujący ludzi na SOR-ze w wymiarze 300 godzin miesięcznie, albo ścigający się w maratonach na całym świecie. Pierwszy będzie, ale nieobecny i nieistotny. Drugi, tylko nieobecny. A nieobecni mogą kształtować nasze życie, o czym wiedzą Ci, których ojcowie zmarli wcześnie, czasem nawet przed wiekiem nastoletnim dziecka. Taki ojciec mógł być punktem odniesienia przez całe życie. Z tego powodu, opowieść o bezwzględnym złu płynącym z nieobecnego, zapracowanego ojca, wydaje się z gruntu fałszywa. On też kształtuje w jakiś sposób swoje dzieci. Ponieważ ojcostwo nie ma jednego wymiaru – materialnego i warto o tym pamiętać.
Pytanie 6. Na czym polega chęć zysku i chciwość?
W starych książkach religijnych możemy znaleźć takie dwa zdania, na temat jaka praca zakazana była w niedzielę: Niekonieczna albo podejmowana z chęci zysku i chciwości. Nie jak w Talmudzie – żadna. Z niekonieczną mamy prościej – nie muszę dzisiaj sprzątać, mogę to zrobić jutro. A chęć zysku i chciwość? Tu napotykamy większe trudności. Jeśli idziemy do pracy, w niedzielę (dla ludzi areligijnych – w czasie przeznaczonym dla rodziny), ważna jest nasza motywacja. Czy zamierzamy gromadzić bogactwo? Kupić coś zbytkownego? Jeśli tak, podejmujemy pracę z chęci zysku i chciwości. Przecież w pozostałych godzinach (określiłem je jako 50-60 tygodniowo) zarabiamy. I ma wystarczyć. W klasie średniej i tak samolotu sobie raczej nie kupimy. Maybach nam niepotrzebny.
Chciwość to też spowodowanie, że wdowa z pominięciem własnych dzieci, przepisze na nas mieszkanie. Wyrzucenie brata z mieszkania, żeby samemu je zająć. Domaganie się 30% marży albo całkowitego zwolnienia z podatków, podczas gdy inni je płacą. Dyktowanie astronomicznych cen, które druga strona umowy zapłaci pod przymusem psychicznym. . Pożyczanie na wysoki procent (lichwa). Budowa pałacu kosztem darmowych robotników i dotacji państwa, podczas gdy to nie ma na leczenie ludzi z raka. Opowiadanie (autentyczna opowieść z mojego miejsca pracy) zdegradowanego dyrektora, że jak to obniżyli mu płacę, a teraz nie ma na prywatne studia medyczne dla dziecka. Ustalanie sobie wynagrodzenia za chwilę pogadania, na poziomie tygodniowych zarobków specjalisty. Przykłady mógłbym mnożyć, nasze portale internetowe są ich pełne. Codziennie.
Pytanie 7. Jak się chronić od chciwości?
Generalnie metody są dwie.
Pierwsza – prostsza – znaleźć człowieka (dla faceta będzie to przyjaciel lub własna żona), który sprowadzi na ziemię, gdy przegniemy. Drugi facet, poklepie po plecach i powie np. tak” Nie p…l, że żal ci kasy, nie wychodziliśmy razem całe lata, dzisiaj musimy się napić”, a żona wrzuci tysiąc koniecznych wydatków, z których wypada nam zaakceptować przynajmniej 100. Tak, mądra kobieta dobrze chroni przed chciwością.
Druga trudniejsza, bo wymagająca poważnej autorefleksji, polegająca na stawianiu samemu sobie pytań. Np. takich jak Buddenbrookowie: Czy jeśli wejdę w ten interes, będę mógł spać po nocach? Negatywna odpowiedź oznacza, że jestem chciwy, chcę dostać więcej niż słuszne, robię coś źle. Kolejne: Co poświęcę i czy warto? Bo żeby coś kupić, odłożyć zawsze trzeba coś innego poświęcić. Czasem słusznie (nie palę papierosów, a kasę przeznaczam na książki, albo nie kupuję kawy na mieście, żeby odkładać na emeryturę, albo uprawiam warzywa na działce, żeby za oszczędności kupić dziecku mieszkanie), a czasem niesłusznie („w świecie za funtem, odkładał funt na Toyotę przepiękną aż strach”, pracuję po 10 godzin dziennie, żeby sfinansować operację powiększenia biustu żonie). Wreszcie ostatnie – niezmiernie ważne pytanie – test chciwości – czy pracuję i odkładam po coś (na jakiś cel) czy dla samego odkładania. Warto sobie je zadać. Ja robię to regularnie i koryguję w ten sposób kurs.