Oszczędzanie w czasach inflacji. Część II. Jak obniżyć ceny jedzenia cd.

Ostatnio pisałem o obniżeniu kosztów jedzenia. Dzisiaj kontynuuję temat – skupiając się na kolejnych kategoriach.

Jak obniżyć wydatki na sery i twarogi.

Akurat w moim domu twarogi (czyli tzw. sery białe) nie cieszą się wielką popularnością. Jemy głównie ser żółty. Ma on dwie zalety – daje się łatwo i długo przechowywać, oraz da się go przerobić na ciepły posiłek. Ja np. lubię smażony ser kładziony na chlebie. Ceny w tej kategorii wzrosły o blisko 25%. Co robić?

Widzę dwa wyjścia (poza jedzeniem mniej). Szukanie źródła taniego zaopatrzenia i samodzielne wykonanie. Tanie zaopatrzenie nie musi oznaczać gorszej jakości, czasem wręcz przeciwnie. Rozwiązaniem jest np. zakup w sklepie firmowym. Moja żona pojechała parę tygodni wstecz do miasta powiatowego słynącego z doskonałej mleczarni. Wróciła z kilogramami sera, masłem. Ceny trochę niższe niż w dyskoncie, a jakość i smak znacznie lepsze. Rozejrzyjcie się wokół siebie, sprawdźcie internet może taki sklep macie w zasięgu ręki.

Innym sposobem na tanie zaopatrzenie w sery i twarogi jest korzystanie z instytucji tzw. baby ze wsi. Czasami to ktoś z rodziny, czasami znajoma znajomych. Produkuje ona ser z własnych produktów. Jeśli przełamiemy początkową niechęć (inny smak niż sklepowy), zyskamy na jakości i… cenie.

Na koniec kalkulacja własnej produkcji. Litr mleka da się kupić za 4 zł. I będzie to mleko wiejskie, nie sklepowe. Na kg sera potrzebujemy: twarogi 5 l mleka, sery twarde 10 l mleka. Wydaje się drogo, ale…

Kg sera twardego to obecnie ok. 30-35 zł (w dyskoncie). Twaróg jest tańszy – 20 zł. Teoretycznie opcja własnej produkcji nie może być opłacalna. Dzieje się tak, dopóki nie weźmiemy pod uwagę niektórych faktów. Produktem ubocznym własnego sera jest serwatka – cena 10 zł/l. Da się z niej zrobić mnóstwo rzeczy. Tu trochę przykładów:https://browin.pl/przepisnik/przepis/serwatka-nie-wylewaj-wykorzystaj .

Jak obniżyć wydatki na ryż?

Siania ryżu jeszcze nie ćwiczyłem. Pewnie w naszym klimacie udałby się średnio i z potężnym nawadnianiem. A inny sposób obniżania wydatków?

Z dzieciństwa pamiętam parowanie ryżu, gotowanego na sypko z wodą i kupowanego na kilogramy. Teraz modne stały się torebki po 100-150g. Oczywiście w takich opakowaniach ryż wychodzi drożej. Warto więc wrócić do sprawdzonych metod.

Jak obniżyć wydatki na ryby?

Ryb w mojej rodzinie nie je się zbyt wiele. Pewnie to niedobrze, bo podobno zdrowe.

Niemniej jednak parę sposobów na redukcję ceny znajdę. Najpierw – nie kupuj ryb mrożonych. Po rozmrożeniu ważą znacznie mniej czyli wydają się tanie i wygodne, a okazują się droższe i niesmaczne. Nie warto też iść w konserwy – tam zawartość ryby w rybie również malutka.

Warto, podobnie jak w przypadku sera, znaleźć taniego dostawcę. Może wędkarza, może stawy w okolicy?

Dobrze policzmy czy bardziej opłaca się cała ryba, tuszka czy filet. Różnice bywają spore. Przed ostatnimi świętami karp w tuszce kosztował 50 zł, a filet 75 zł. I tu każdy odpowie sobie sam, co lepsze. Jeden lubi skrobać, drugi nie cieni tego. Mam kumpla, który gotuje z łba i płetw zupy rybne, inni nakarmią kota, a u pozostałych te części wylądują w koszu. I wtedy – chyba jednak filet.

I ostatnie zagadnienie – jaki gatunek. Patrzmy na ceny i przeznaczenie. Jadłem wędzonego jesiotra. Tragedia, bo to sucha ryba (ości i skóra). Lepszy karp lub węgorz. Tania jest makrela, dorsz. Karp powoli wraca do normy.

Jaja

Istnieje jeden sposób na tanie jajka – własne kury. Niestety nie każdy może sobie na nie pozwolić. Żywe zwierze potrzebuje miejsca i czasu. W mieście, zwłaszcza większym, niewielu zdecyduje się na posiadanie kur.

W tej sytuacji pozostają dwa wyjścia: jeść mniej jajek ewentualnie znaleźć dostawcę zapewniającego najniższe koszty.

Kawa

Kawa, kawie nierówna. Obecnie w „mojej” palarni płacę 27 zł/250g. Jeszcze w 2016 r. wystarczyło 13 zł. Przyczyny są trzy: kiedyś sprzedawano „spod lady” teraz z uwagi na skalę działania nikt się w to nie bawi. A to oznacza spore podatki (na paragon było to 19 zł). Podwyżce zawinił kurs złotówki, koszty transportu i energii (palenie odbywa się w Polsce). Ale na palarniach świat się nie kończy.

Trzeba znaleźć kompromis pomiędzy ceną a jakością. Dla mnie stanowi go „złota” Woseba. Ostatnio, w zwykłym sklepie w górach, trafiłem ją za 11 zł/250 g. I takich miejsc trzeba szukać. Znowu, wysiłek niewielki, a efekt spory (40% ceny z palarni).

No i na koniec – zmniejszenie zużycia. W „Pamiętniku włościanina” (wielokrotnie będę wracał do tej książki, jako kwintesencji „zdrowego rozsądku”) Jan Słomka podaje dane – zużywano 60g kawy na rok. Niejeden z nas, wypija tyle kawy … dziennie. Stąd rezerwy oszczędzania pozostają jeszcze spore – wystarczy zrezygnować z jednej filiżanki. Osobiście zszedłem z 4 do 2. Bo własnej kawy w naszym klimacie uprawiać nie damy rady.

Jak odwiedziłem moją piekarnię i co z tego wynikło.

W pewne styczniowe popołudnie, żona wysłała mnie po chleb. Nie do piekarni leżącej najbliżej domu, w której chleb robią średni, lecz do ulubionej, lecz dalszej. Miałem kupić dwa bochenki.

Ponieważ trafiłem akurat na porę powrotów z pracy i robienia zakupów, musiałem chwilę poczekać w kolejce. Najpierw przed drzwiami, potem już w środku. Znudzony, rozglądając się dookoła, zobaczyłem na ścianie zdjęcie. Uwieczniono na nim jakieś targi chlebowe, właścicieli firmy stojących w fartuchach z bochenkiem w rękach, a koło nich pewnego wyjątkowo przeze mnie nielubianego polityka, którego uważam za jednego z większych szkodników i wroga przedsiębiorców. Powiedziałem sobie dość – skoro popieracie tego pana, moja noga więcej u was nie postanie. Jak przyciśnie was kryzys (a stanie się to z dużym prawdopodobieństwem, bo nasze „narodowe” PGNiG ani myśli obniżać cen gazu, mimo spadku surowca na rynkach światowych), zmądrzejecie i zaczniecie szukać miodu gdzie indziej.

Z taką myślą wróciłem do domu. Moja żona (jak to żona) na uwagę, że więcej chleba z piekarni X nie zjemy, przywitała mnie „ciepłym” słowem: Czyś Ty, stary, całkiem zwariował? Gdzie jak kupię taki chleb? Ten koło nas jest zdecydowanie gorszy?

Musiałem znaleźć rozwiązanie. Myślałem tylko chwilę.

-Kupimy maszynę do chleba. Sam go zrobię, a nie dam zarobić miłośnikom łobuza. I pojechałem do marketu za 350 zł kupiłem urządzenie. W chwili, gdy piszę te słowa, maszyna do wypieku działa już kilka dni. Pomimo niskiej ceny, chleb wychodzi z niej dobry, dzieci jedzą chętnie. Nie używam polepszaczy, tylko mąkę, wodę, tłuszcz, cukier, sól i jakiej dodatki Na pierwszy ogień poszedł najprostszy biały chleb. Udał się nad miarę. Następnie poeksperymentowałem i zamiast masła poszła oliwa, a cukier zastąpiłem miodem. Efekt – rewelacja – mój najmłodszy nie potrafił się doczekać aż ostygnie, tak pachniało w całym domu . Żona zamilkła. Dzieci uznały, że lepszy ze mnie piekarz niż… firma z tradycjami. Nie wyprowadzałem ich z błędu, nie tłumaczyłem, jak naturalne składniki robią robotę, lecz pławiłem się w pochwałach.

Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie policzył wszystkiego, także pod względem rachunku ekonomicznego. Już przedstawiam Wam wyniki.

Cena składników na najprostszy biały, pszenny chleb:

-600 g mąki (ok. 3 zł),

-320 ml wody (grosze),

-2 łyżki masła (30 gr),

-droższe instant (1,40 zł),

-2 łyżki cukru i 1,5 łyżeczki soli (20 gr).

Dodaję jeszcze prąd (1 KWh) -0,7 zł (mógłbym go nie liczyć, bo nawet nieco więcej kosztuje paliwo na dojazd do piekarni).

Razem: 6 zł.

Chleb miodowy (miód zamiast cukru i oliwa zamiast masła) byłby niewiele droższy (oliwa jest tańsza od masła, a miód od cukru).

Za tę cenę mam 900 gramów chleba, czyli cena za kg to ok. 6 ,70 zł. Najtańszy chleb, w odwiedzanej przeze mnie piekarni kosztuje 3,5 zł/bochenek, tak więc 7 zł/kg.

Czy cenę tę mogę jeszcze jakoś obniżyć? Zdecydowanie – korzystając z własnych produktów. Mąkę pszenną z własnej pszenicy (posieję chyba trochę wiosną, na próbę) wyprodukuję taniej niż sklepowa (0,8 zł/kg), zamiast oliwy dodam oleju z orzechów włoskich (mam na działce, zbiorę kilkadziesiąt kilogramów rocznie), kupię tylko: drożdże (1,4 zł), sól (0,05 zł) , miód (0,60 zł), prąd (0,7 zł). Łącznie wyjdzie mi 3,55 zł/0,9 kg – ok. 4 zł/kg. Mniej więcej tyle, ile jeszcze niedawno płaciłem 4,3 zł za 0,5 kg, w zimie dojeżdżając autem (3 chleby na raz – koszt jednego 0,8 zł plus 3,5 zł/bochenek).

A czas? Cały proces trwa 3 h. Długo. Ale mój udział w nim – max. 10 minut. Odmierzenie i wrzucenie kilku składników, wyjęcie z maszyny, potem z formy. Sam dojazd, stanie w kolejce zajmowały mi więcej niż 11 minut/kg chleba.

Wypiekacz ma jeszcze kilka funkcji, których nie przetestowałem (ale zrobię to): przygotowanie ciasta na pizzę (pieczemy w piekarniku), lub na bułki (podobnie).

Czy widzę minusy? Jedynie forma. Wolałbym tradycyjny kształt bochenka.

Oszczędzanie w czasach inflacji. Część II – Jak obniżyć ceny jedzenia ?

Listopad zostanie poświęcony na szereg wpisów dotyczących sposobom radzenia sobie z inflacją, która jak już udowodniłem w październiku, mocno odchudza nasze portfele z siły nabywczej. Dzisiaj o cenach jedzenia.

W jednym z październikowych wpisów podałem dane GUS za sierpień 2022 r., czyli podwyżki r/r poszczególnych elementów naszego budżetu żywieniowego. Powtórzę je jeszcze raz.

  • cukier 109 proc.;
  • tłuszcze roślinne 49 proc.;
  • mąka 44,6 proc.;
  • masło 33,1 proc.;
  • mięso drobiowe 32,8 proc.;
  • mięso wołowe 32 proc.;
  • pieczywo 30,4 proc.;
  • mleko 28 proc.
  • sery i twarogi 24,4 proc.;
  • ryż 22,9 proc.
  • ryby i owoce morza 19,7 proc.;
  • jaja 19,2 proc.;
  • kawa 18,5 proc.;
  • jogurt, śmietana, desery mleczne 18 proc.;
  • mięso wieprzowe 17,5 proc.
  • kakao i czekolada w proszku 15,5 proc.
  • mięso cielęce 14,5 proc.;
  • wędliny 13,3 proc.;
  • wody mineralne 10,7 proc.;
  • napoje alkoholowe 10 proc.

Jak widzicie, wzrosty w poszczególnych kategoriach pozostają nierównomierne, ale spore. Nie ukrywajmy, do poziomu wydatków z 2021 r. raczej nie dojdziemy, lecz warto robić co się da.

Za punkt wyjścia przyjmuję własne doświadczenia z jedzeniem i moje proporcje. Przyjmijcie też, że porady nie sprawdzą się w każdych warunkach, bo inaczej spojrzy mieszkaniec wsi, a inaczej „miastowy” z bloku. Postaram się to zaznaczać, ale proszę o wyrozumiałość. Jedziemy.

Temat  1. Jak obniżyć wydatki na cukier?

Wzrost o 109% robi wrażenie. Niestety, zdecydowanie złe. Cukier to składnik wielu produktów: kupowanych napojów, dżemów, przetworów, oraz oczywiście słodyczy, ciast. Sporo osób słodzi też herbatę/kawę. W mojej rodzinie colę, soki i pochodne kupuje się raczej sporadycznie. Trwa za to produkcja przetworów i ciast. Cała trójka nie słodzi. Wobec powyższego potrzebujemy ok. 0,5  kg cukru tygodniowo plus 20-30 kg w sezonie letnim (przetwory). Co zatem można zrobić? Generalnie, najprościej obniżyć zużycie.

Jeśli mamy 3 osoby, słodzące 2 płaskie łyżeczki, po 4 szklanki kawy/herbaty dziennie dochodzimy do 70 gram cukru dziennie i 2 kg miesięcznie. Na samą kawę herbatę. Redukcja o połowę (co jak najbardziej możliwe), da nam oszczędności 12 kg rocznie i … zniesie praktycznie całkowicie skutki podwyżek.

Ze słodkich napojów też warto zrezygnować. Nic nie wnoszą do naszej diety, poza obciążaniem ryzykiem cukrzycy. Trochę coli do whisky – owszem, ale nic więcej. Przy dzisiejszych cenach, w rodzinie pijącej 2 butelki tygodniowo, zmniejszenie zużycia do 1 szt. pozwoli nam znowu, poczuć się jak przed podwyżkami.

Gorzej mają Ci, którzy, tak jak my, wydatki na cukier ograniczyli do ciast/przetworów. Tutaj trzeba sięgnąć głębiej. Wybierać przepisy mniej „cukrochłonne”, albo wręcz dla cukrzyków. Jak to robić? Zrezygnujmy z tortów (dodatkowo mniej drogiego masła), wybierzmy lekkie owocowe, i to nie z owoców kwaśnych. Zamiast porzeczki, jabłek-antonówek, sprawdzą się bananowce. Da się też słodzić ksylitolem, stewią itp. W mojej rodzinie,  obniżyłoby to  zużycie o 50%,  ponownie likwidując efekty podwyżki.

Podobnie da się zrobić z przetworami. Wybieramy owoce słodkie z natury: poziomki, truskawki, maliny, borówki amerykańskie, śliwki węgierki i renklody, zamiast mirabelek, porzeczek, kwaśnych jabłek. Mieszamy słodycz bananów z jabłkami. W ten sposób znowu zmniejszamy zużycie cukru o połowę.

W przypadku cukru, redukcja ilościowa wydaje się obok stosowania słodzików-zamienników jedynym ratunkiem. Cukru w domu nie zrobimy.

Temat 2. Jak obniżyć wydatki na tłuszcze roślinne?

Tłuszcze roślinne podrożały o prawie 50%. Chodzi głównie o oliwę oraz wszelkiego rodzaju oleje.

U nas w domu smażyło się na oleju  – obecnie ok. 10-12 zł/litr. Generalnie, żeby obniżyć koszty mamy dwa wyjścia. Pierwsze polega na zmniejszeniu ilości.

Wybieramy zatem przygotowanie potraw, do których nie trzeba oleju. Zamiast smażonego jemy duszone lub gotowane. Ewentualnie wybieramy pieczenie bez oleju (tzw. smażenie gorącym powietrzem). Nie jestem ekspertem od gotowania, więc nie wypowiem się, czy tak możemy przygotować np. schabowego. Ale już nuggetsy zamiast kotleta z kurczaka, jak najbardziej.

Istnieje też drugie wyjście – olej zastępujemy czymś tańszym i wydajniejszym. Np. smalcem. Możemy go przygotować samodzielnie wytapiając słoninę, lub kupić gotowy.  Jeśli skorzystamy z dobrego i taniego źródła wyjdzie taniej niż na oleju, ale drożej niż …bez tłuszczu.

Są domy, w których tłuszcz roślinny służy głównie do sałatek. `Co mogę poradzić w takim przypadku? Możemy kupić prasę do oleju i korzystać z własnych produktów. U mnie w domu nie schodzi tego dużo, ale da się wycisnąć olej z ziaren słonecznika, z orzechów włoskich (pyszny, aromatyczny). Oliwy raczej sami nie wyprodukujemy.

Jakie będą oszczędności? Jeśli całkiem zrezygnujemy ze smażenia na tłuszczu i produkujemy własny olej, spokojnie damy radę zapobiec wzrostom cen. Przynajmniej dotychczasowym.

Temat 3. Jak obniżyć wydatki na mąkę?

W moim domu mąki używa się całkiem sporo, zarówno w formie produktów gotowych (makarony), jak i samego puchu (chleb, ciasta, kluski). 44% wzrost cen r/r istotnie zauważyliśmy.  W piekarni jeszcze niedawno pszenna kosztowała 1,6 zł, potem 2 zł, a teraz zbliża się do 3 – 4 zł. Co zatem robić?

Zmniejszenie  zużycia nie wchodzi w grę. Z ciast nie zrezygnujemy, bo kupowane słodycze będą jeszcze droższe, a z pewnością mniej zdrowe. Makarony jemy. Więc co?

W tym roku po raz pierwszy posieję pszenicę. Zobaczę jak to wyjdzie. Teoria wydaje się prosta. Ze 100 m2 ziemi da się w warunkach przydomowych uzyskać ok. 30 – 45 kg pszenicy (3 -4,5 t/ha). Jeśli poświęcę 200 m2 zbiorę 60-90 kg. To hardcore.

Na razie pójdę w innym kierunku. Kupię ziarno. Cena 1,3 zł/kg. Z tego da się przy pomocy młynka do zboża zrobić ok. 800 g pszenicy. Cena za kg wyjdzie więc w okolicach 1.6 zł/kg. Prawie 2 razy niższa niż w sklepie. To jednak nie wszystko.

Można mąkę pszenną (droższą) zastąpić kukurydzianą, żytnią – są tańsze.

Z takiej mąki da się zrobić produkty zastępujące chleb (np. podpłomyki kukurydziane).  W dodatku obędziemy się bez glutenu.

Polecam też własny chleb i bułki. Jadłem i chleb na zakwasie, i bananowe chlebki, i bułki kukurydziane. Wszystkie pyszne. Pisałem już o domowym chlebie, jako tańszej alternatywie kupionego.  No i wytrzyma dłużej.

Jeśli jednak wprowadzimy tylko jedną innowację – samodzielnie mieloną mąkę pszenną zamiast kupowanej, zejdziemy z kosztami poniżej ubiegłorocznego poziomu, do ok. 60% obecnych wydatków.

Temat 4. Jak obniżyć wydatki na masło?

Masło podrożało całkiem sporo. Kupić je poniżej 8 zł za kostkę będzie trudno (40 zł/kg). W dodatku łatwo nabrać się na sztuczki sprzedawców: miksy, albo kostki po 170g zamiast 200. Co zatem robić?

Jak zwykle, zmienić produkt na tańszy. O ile pozbycie się masła z diety uważam za niemożliwe (jako lubiący tzw. maślany smak), o tyle skłonny jestem szukać zamienników.

Klasyka to użycie margaryny. Osobiście ze dwa razy próbowałem,  bezskutecznie.  Jednak kilogram tej ostatniej kosztuje połowę mniej – 20 zł.

Drugie wyjście, zaakceptowane przeze mnie, to wymiana masła na majonez. Tutaj cena  spada jeszcze bardziej – 18 zł/kg.

Trzeci sposób – smalec zamiast masła. Moja żona robi doskonałą wersję, z dużą ilością skwarek, cebulką, jabłkami. Ogółem, koszty takiego smalczyku, są niższe niż majonezu – 14-15 zł/kg, a znacznie niższe niż masła.

 Temat 5. Jak obniżyć wydatki na mięso?

„Tanie mięso jedzą psy” – to ludowa mądrość, którą powtarzała mi babcia. Czy Wasza też? Generalnie oszczędność na mięsie wydaje się trudna, ale tak, jest możliwa.

Najprościej ograniczyć jego ilość. Kilogram mięsa wieprzowego tłustszego  (łopatka) ma ok. 18% białka i 15% tłuszczu czyli odpowiednio 180g i 150g. Czyli 180 g białka kosztuje 16 zł. W przeliczeniu na pełny kilogram białka zwierzęcego 88 zł. Czy znajdziemy lepsze źródło?

Drób (pierś z kurczaka) ma 31% białka, a kosztuje 20 zł/kg. Czyli 1 kg białka z kurczaka da się kupić za 65 zł.

Chude mięso wołowe z 1 kg pozwala uzyskać 260 g białka. Przy cenie 45 zł/kg daje to ok. 170 zł/kg białka. Najdrożej.

Tuńczyk jest lepszy od wołowiny – 280 g białka w kilogramie. Przy cenie 66 zł/kg  nie będzie konkurencją dla żadnego ze zwierząt biegających.

A może jajka? Te zawierają ok. 130 g białka w kilogramie. Zakładając cenę 80 gr/szt i 20 szt/kg, dostajemy 130g  białka za 16 zł i 123 zł/kg czystego białka. To 2 razy drożej niż w piersi z kurczaka i o 50% więcej niż wieprzowina.

Są osoby, które białko zwierzęce zastępują roślinnym. Robią przy tym niezły interes.  W kilogramie mąki pszennej jest 100 g białka. Przy cenie nawet 4 zł/kg dostajemy 40 zł/kg czystego białka. A może być nawet lepiej, jeśli zmielimy ziarno sami (16 zł/kg). To 4 razy taniej niż najtańsze mięso. Stąd brała się popularność klusek w kuchni chłopskiej. Syciły, a koszt nie stanowił problemu (poza tym robiono je samodzielnie).

Temat 6. Jak obniżyć wydatki na pieczywo?

Generalnie pomysłów na obniżenie kwot przeznaczanych na pieczywo widzę kilka. Pierwszy, to zmiana gatunku na tańszy.  Weźmy taką bułkę. To pieczywo pszenne – najsmaczniejsze, ale i też najdroższe. W tej chwili, w mojej piekarni, jedna sztuka kosztuje złotówkę, a waży 50 gramów, drożdżówka doszła do 2,5 zł. Chleb (także smaczny i upieczony z mąki pszennej) ceni się na 3,5 zł za 500g. 10 bułek o wadze tegoż chleba, kosztuje prawie 3 razy więcej (10 zł), a mówimy ciągle o tej samej piekarni. Pieczywo żytnie na zakwasie, ocenione zostało jako zdecydowanie droższe od pszennego. Kosztuje jednak w okolicach 12 zł za kg, a nie 7 zł. Tak samo będzie ze wszelkimi bułkami o handlowych nazwach „fit”, „wieloziarnista” itp. Te są droższe 2-3 razy od zwykłej kajzerki. Tu wystarczy dokonywać innego wyboru, a ziarna słonecznika jeść oddzielnie. Ewentualnie samemu piec takie frykasy.

Drugi sposób, którego z kolei nie polecam, to zmiana źródła zaopatrzenia w pieczywo na dyskont. Pozornie taka sama  bułka w piekarni kosztuje 1 zł, a w dyskoncie 60 gr. Wydaje się, że oszczędzamy bez straty jakości. Nic bardziej błędnego. Bułki choć wyglądają prawie identycznie, różnią się wagą (marketowa będzie bardziej nadmuchana, a więc znacznie lżejsza) oraz metodą wypiekania (z ciasta mrożonego lub świeżego). Nigdy nie kupuję pieczywa w markecie i Wam też odradzam.

A może by zrobić coś samodzielnie? Na blogu pisałem o różnicy w cenie chleba kupionego i domowego. Jeśli masz większą rodzinę, staraj się wykorzystać efekt skali. Zresztą nasze babcie piekły chleb na tydzień, a my mamy opcję robić to samo. Odejdzie chodzenie po sklepach, a produkt wyjdzie na pewno bardziej dostosowany do naszych gustów. Ile zaoszczędzimy? Jeśli połączymy własnoręczne mielenie z pieczeniem – zakładam, że około 50%.

Temat 6. Jak obniżyć wydatki na mleko?

Mleko podrożało w ciągu roku o prawie 1/3. Sporo. Tym bardziej, że nie ma szansy obniżenia wydatków w sposób radykalny inaczej niż rezygnując z części spożycia. Nie poradzę Wam przecież, żebyście kupili sobie krowę.

W moim domu mleka używa się głównie do kawy. Dziennie „schodzi” go przynajmniej litr (6 kaw). W takim przypadku mamy dwa wyjścia:

1.pić mniej kawy – tzn. zamiast 6 np. 4. Tu wszystko wydaje się proste, dopóki nie policzymy, jedna do śniadania, druga w pracy, trzecia po obiedzie. Z czegoś jednak zrezygnować trzeba.

2. spieniać mleko. Wtedy idzie go mniej. Co najmniej o 1/3. W ten sposób, w ciągu miesiąca oszczędzimy 10 l mleka. Właśnie tę 1/3 wzrostu ceny.

Reszta pomysłów to kosmetyka. Da się kupić mleko trochę taniej, na cały tydzień. Można zmniejszyć ilość tłuszczu w mleku (2 zamiast 3.2, 0,5 zamiast 2). Ale wynik zmieni się kosmetycznie.

cdn.

Toyota Hilux VIII i Fiat 500c – pierwsza jazda.

W sobotę przyjechałem pod dom Hiluksem, a moja żona przyprowadziła swoją 500c. Podróż na dystansie 550 km trwała ponad 6,5 godziny, bo nie forsowałem tempa. Oto pierwsze wrażenia.

Przebieg trasy.

Z 550 km, w tym: 130 km drogami lokalnymi, różnej jakości i szerokości (od tragicznych i wąskich dróżek do świeżej nawierzchni jednopasmowej drogi krajowej), następnie 140 km po autostradzie, 275 km ekspresówki i 5 km po mieście. Co jasne, miasta i miasteczka gęsto znaczyły drogi lokalne. Pozwoliło to sprawdzić auto we wszelkich okolicznościach (poza wyjazdem w teren).

Stan początkowy pojazdów.

Hilux rocznik 2018 2.4 d – 150 KM, wyposażenie DLX (manualna klima, radio CD) przejechał na Korsyce 113 tys. km. Stał na oponach AT. Dotychczasowa eksploatacja, jako pojazdu użytkowego, dała mu się we znaki (pęknięty zderzak, kilka obcierek, podrdzewiałe haki mocujące bagaż). Nie miał jednak żadnych defektów mechanicznych.

Fiat 500c 1,2 FIRE – 69KM, jeździł dotychczas na południu Europy, zrobił od 2010 r. 150 tys. tys. km. Pomimo, że pochodził z Francji, wyposażono go w opony Kormoran (letnie). Zaliczył gradobicie (szereg drobnych wgniotek na nadwoziu). Dach składany (taki trochę welurowy) wyblaknięty. Za to środek (z wyjątkiem pękniętej skóry na boczku fotela – typowe w 500tkach) w fajnym stanie. Nie działała klapa bagażnika (pewnie przekaźnik).

Cena obu była okazyjna i na pewno na nich nie stracę.

Miejsce w środku.

Koń jaki jest – każdy widzi. Fiat 500c to małe auto. 4 miejsca (za mną 5 cm odstępu), więc praktycznie 2-osobowe. Do tego namiastka bagażnika (180 litrów i klapa wielkości małej walizki). Ale nawet wysoki kierowca znajdzie miejsce (z racji szerokości i konsoli skrzyni biegów – problem sprawi tylko wysokiemu i potężnemu).

Hilux, wersja Extra Cab (tzw. półtorej kabiny) – nazywam ją kurołap, bo drzwi tylne otwierają jak w Syrenie 104 (pod wiatr). Pomimo 5,3m długości, ponownie 4 miejsca, z tyłu – siądą co najwyżej niewysocy (tak do 1.6m), o ile kierowca przekracza wymagania feministek. Bagażnika – nie ma. Jest skrzynia (tu wersja z wykładziną, bez rolety i zabudowy). Idealny dla rolnika ew. budowlańca.

Komfort jazdy.

Fiat, z racji krótkiego rozstawu osi, podskakuje na każdym wyboju. Na zniszczonej drodze wiejskiej, żona nie mogła przekraczać 80-tki tak trzęsło. Fakt – w porównaniu z Passatem – słabo.

Hilux, zaskoczył in plus. Naczytałem się jak ucieka tył, tylna oś podskakuje. Drżenia odczułem tylko na spartolonym odcinku ekspresówki (jazda jak po dawnej „zemście Hitlera” w okolicach Wrocławia). W terenie wiejskim – płynął. Komfort wyższy niż w Konie, Hyundaiu i30. Balony na kołach robią robotę.

Widoczność ze środka.

Tym razem zacznę od Hiluxa. Nie ma kamer ani czujników. Siedzi się wysoko, ale trudno wyczuć punkty skrajne przodu i tyłu (kąt patrzenia + niewielka szyba w ścianie grodziowej). Pick upy tak mają.

Podobnie w Fiacie, choć z zupełnie innych powodów – obłości. Tam na szczęście piszczy tylny czujnik, bo szybka wielkości 2 kartek papieru. W lecie (bez dachu, to się zmieni). Przód z kolei krótki.

Funkcjonalność.

Trudno o bardziej różne samochody. Fiat – doskonały w lecie i w mieście. Na trasy nadaje się wyłącznie po dwupasmówkach lub drogach podmiejskich, z racji słabych osiągów nie polecam na zatłoczone drogi krajowe. Toyota – wóz do pracy (wersja DLX – twardy łatwo zmywalny plastik) i w teren. W mieście pomyłka.

Żadne nie sprawdzi się jako auto do wszystkiego.

Spalanie.

Mój konik. Zawsze notuję spalanie, staram się to przeliczać. Tym razem biorę pod uwagę spalanie rzeczywiste (od tankowania do tankowania). A wyszło to tak:

– Fiat 500c: ok. 4.8 l/100 km na odcinku lokalnym (start na zimnym silniku), 5,1 na dwupasmówkach z prędkością (90-110 km). Średnia – 5,07 l/100km. A gdyby jeszcze gaz?

-Toyota Hilux – 6,9 l/100 km na drogach zwykłych, na odcinku ekspresowo-autostradowo-miejskim 7,5 l/100km (prędkość jak Fiat 500c, jechaliśmy jedno za drugim).

Obie wartości uważam za pozytywne, biorąc pod uwagę, że w podobnych warunkach:

Fiat 500 1.3 JTD spalał na 100 km ok. 4 ,5 litra, Passat 1.6 Tdi ok. 5 litrów, Skoda Kamiq 1.0 TSI – 5,5 l, I30 1.4 MPI – 7 l.

Zrobiłem jeszcze test miejski – 6,2 km w warunkach niezbyt intensywnego ruchu (na stację paliw) Wynik 6,5 l/100 km (FIAT) i 10,7 Hilux.

W przypadku Fiata odbiega to in minus od deklaracji producenta (średnio 5.0 l/100km), ale in plus od średniej podawanej na portalach branżowych. Podobnie jest w przypadku Hiluksa. Producent podaje 6,5 l/100 km w trasie i 8,5 l/100 km w mieście. W trasie dałbym radę zbić 0,4 l/100 km, ale w warunkach miasta, przeszło – 2 l/100 km wydaje się całkowicie nierealne. Z kolei portale oceniają zużycie poniżej 9 l/100 km (nawet w trasie) jako nieosiągalne („nigdy nie widziałem 8 z przodu”). Ja, jadąc wozem pierwszy raz, na całkowicie nieznanej trasie (pokonałem ją raz, prawie rok temu) zrobiłem 6,9 l/100 km. Nie taki więc diabeł straszny.

Podsumowanie.

Generalnie z obu aut jestem zadowolony, choć nie poznałem ich największych zalet. Hiluksem nie zjechałem poza utwardzoną drogę, nic nie wiozłem, w Fiacie nie zrzuciłem dachu. Toyota w trasie dała się polubić (a tego nie oczekiwałem), Fiat okazał się oszczędniejszy niż sądziłem (porównując z Pandą 1.1, która w mieście poniżej 8 l/100 km nie schodziła, a w trasie raz wykręciłem 5,5 l/100 km). Bliżej mu do Yarisa 1.0 (auta dla mega skner).

Humor poprawia mi też okazyjna cena nabycia. Wprawdzie jeszcze sporo muszę poprawić (za część już zapłaciłem sprzedającemu), ale pomimo tego, udało się kupić tanio. A o to chodziło – zrobić sobie przyjemność, za niewielkie pieniądze.

Oszczędzanie w czasach inflacji. Część I – definicja problemu.

Inflacja dała się we znaki wszystkim. No może poza tymi, którzy otrzymali sute premie z zysku (zarządy spółek SP), albo za poparcie dostaną podwyżkę (Policja +20%).  Pomijam też topowe branże (IT, górnicy). Reszta liże rany, bo zarabiając tyle samo nominalnie (albo nawet mniej – Polski Ład), musi pokryć zwiększone wydatki. Inflacja uderzyła praktycznie we wszystkie kategorie zakupowe (pomijając może ubrania i ubezpieczenia auta).  Wszystkie czyli jakie? Czytaj dalej Oszczędzanie w czasach inflacji. Część I – definicja problemu.

Brykiet czy drewno? Oto jest pytanie.

Jak wiecie, koniec końców kupiłem do domu kozę. Wybrałem model niewielki, ale za to sprawdzonej firmy. Ot, źródło ogrzewania pietra (3 pokoje – 45m2) w razie wyłączeń gazu. Da się też coś ugotować (jedna fajerka). W pierwszym momencie pomyślałem o dogrzewaniu się drewnem. I wtedy przypomniałem sobie opowieść mojego brata.  Czytaj dalej Brykiet czy drewno? Oto jest pytanie.

A niech was, politycy, z polityką mieszkaniową.

W lokalnej prasie przeczytałem artykuł o podwyżkach czynszów w lokalach komunalnych. Przeprowadzono wywiad z rzecznikiem miejskiej spółki mieszkaniowej. Podał on dane, które pokazują, jak daleko nam do wzorów skandynawskich oraz, że w Polsce, tanie gminne mieszkanie nie prawem, nie towarem, ale marzeniem. . Czytaj dalej A niech was, politycy, z polityką mieszkaniową.

Dlaczego „państwo solidarności społecznej” nie może się udać.

Jeśli włączycie program TVP usłyszycie opowieść o krainie mlekiem i miodem płynącej. Tego dobra jest tak dużo, że można dokładać: na dzieci, emerytom, policjantom i źródło nigdy się nie wyczerpie. Rządzący mówią o „solidarności”. Czy tak będzie w istocie? Czytaj dalej Dlaczego „państwo solidarności społecznej” nie może się udać.