Nieruchomości nie mogą potanieć. Mit, który obala historia.

W lipcu wziąłem się ostro do czytania i przeszedłem całe „Pamiętniki chłopów”. Pomijając kwestie bytowe, w oczy rzuca się jeden fakt – nieruchomości w latach Wielkiego Kryzysu ogromnie potaniały.

Jeden z opowiadających wspomina cenę ziemi w swojej okolicy z 1600 zł/morga w 1926 r. do 600 zł w 1931 r. Dodatkowo nikt nie chciał kupować. Te 1000 zł stanowiło 62,5%. Nieźle, spadek wyniósł prawie 2/3 początkowej wartości w ciągu kilku lat. Nawet za tę cenę nie było chętnych. Dlaczego?

Deflacja, deflacja. W tym samym pamiętniku podane są obniżki cen produktów rolnych – jajko kosztowało 25% ceny przedkryzysowej, mięso, słonina, masło, ok. 1/3. Gigantyczna zniżka. Nic dziwnego, że i ziemia proporcjonalnie tańsza.

Z pamiętników wyłania się też jeszcze jeden nieciekawy wniosek. W trakcie zniżki cen, kryzysu (bezrobocie) ten, kogo dług dusi, tego i zadusi. Odsetki w szczycie szaleństwa zakupowego wynosiły 5% miesięcznie, za ulgowe uważano przy deflacji 12% rocznie. Wszystko zabezpieczone na wekslu i wydzierane z gardła (nikt nie procesował się po 5-6 lat).

Gdyby dzisiaj nadeszła taka bieda, strach pomyśleć. Spadek cen nieruchomości o 2/3 oznaczały bankructwo zadłużonych. Oczywiście, teraz cierpimy z powodu inflacji, więc spadek będzie pewnie realny, a nie nominalny. I taki już jest (chociaż nie tak znaczący). Jeśli pieniądz traci na wartości 20% rocznie (12 oficjalnie), a nieruchomości nie podrożały (lub wzrost 2-3% czyli pomijalny), w rzeczywistości właściciel notuje stratę 20%, a jeszcze płaci prawie 10% odsetek jeśli ma kredyt. Trzy lata takiego stanu i znajduje się w położeniu chłopa w środku kryzysu. Różni ich jeden szczegół – chłop nie miał dochodu.

Jeden odziedziczył niebieskie oczy, drugi trzy mieszkania w Warszawie, czyli o stosunku do własności.

Na tym blogu przewija się co jakiś czas temat własności. W różnych kontekstach: opodatkowanie, wynajem, rabunek, reforma rolna itp. Teraz postaram się pokazać na przykładzie internetowego mema, jak osoby o różnym stosunku do własności wybierają sobie partie polityczne i jaki te partie formułują przekaz.

Mem jest taki. Nauczyciel w szkole tłumaczy: „Genetyka jest strasznie p…..ana. Jedni odziedziczą niebieskie oczy, czarną skórę, inni trzy mieszkania w Warszawie.”. I już nasz stosunek do tego mema pokazuje nasze spojrzenie na świat.

Lewicowy radykał (czyt. wyborca Razem, Wiosny, PiS) dostrzega przede wszystkim niesprawiedliwość takiego układu. Tzn. jeden ma lepiej, więc trzeba mu zabrać. Bo jego spadkodawca „skądś” miał. Jarosław Kaczyński powiedziałby: ukradł, Jasiu Śpiewak – wzbogacił się na nieuczciwej reprywatyzacji, a sam Adrian Zandberg – krzyknąłby „czynszojad”. Więc trzeba odebrać, opodatkować, ewentualnie wrzucić mu trzy rodziny z przymusowego kwaterunku do pustostanów.

Prawicowe skrzydło (Konfederacja, prof. Matczak) widzi to inaczej. Skoro ma, to się dorobił, czyli ciężko pracował, po 16h na dobę harował, aż kupił. Sprawiedliwe to, i trzeba mu jak w biblijnej opowieści o talentach, umożliwić kupienie kolejnych trzech lokali. Znieść podatki, umożliwić dowolne korzystanie. Chce, niech wynajmie bankowi, zamiast ludziom. Oni sami winni, bo leniwi i roszczeniowi. Jak zlikwidujemy spółdzielnie, TBS-y, dopłaty, wreszcie wezmą się do porządnej pracy w IT, a może, kto wie, założą biuro podatkowe.

Środek (PO, SLD) patrzy – tak. Dorobił się, to nasz. A naszego, nie ruszaj. Nie ważne czy uczciwie, czy ukradł, nie ruszaj, powiedziałem.

Prawda jak zwykle leży pośrodku. Bo wiadomo, jeden dorobił się na rekecie, przemycie, posiadaniu „salonu masażu”. Drugi na budzie targowej i ponieważ umiał omijać podatki. Trzeciemu podarowała ciocia z Ameryki. Czwarty z tej Ameryki przywiózł kasę po robocie i kupił. Piąty faktycznie pracował po 16h. Szósty z kolei, zaryzykował wziął kredyt i kupił. Siódmy, ma po dziadku (jak JKM). Ósmy, sprzedał firmę i zamienił na nieruchomości. Dziewiąty, był w latach 80-tych na placówce w Paryżu. Dziesiąty napisał książkę. Jedenasty – skupował roszczenia. Itd. Przykłady moglibyśmy mnożyć, bo co 3 mieszkania, to inna historia. Tak więc samo posiadanie (własność) z definicji, nie jest ani moralne, ani niemoralne. Zresztą, nie państwu ładować się w moralność obywateli.

Powstaje jednak taki stan faktyczny, że jeden ma 3, a drugi nie ma nic. I znowu, wyliczamy od początku. Nie ma nic, bo się spalił, przehulał, rodzice mu nie dali, nie ma dwóch rąk i nie może pracować, zachorował na nowotwór i wydał wszystko na leczenie. I pojawia się pytanie czy, komu i w jaki sposób państwo powinno pomagać, żeby nie mieszkał na ulicy, pod jednym z warszawskich mostów, bo jednak klimat nie sprzyja. I znowu, niestety wracamy do polityki. Bo Razem powie – dać wszystkim, Konfederacja – nikomu, a reszta zacznie dostrzegać jakieś niuanse. Że może choremu to tak, ale temu co się spalił już nie. Hulaka niech sobie radzi, a człowiek po nowotworze ma na 3 lata pomoc państwa i na komercyjne czynsze. Jak widzicie, wszelka skrajność jest zła, stąd nieodmiennie zadziwiają mnie młodzi ludzie (czyli z definicji, najbardziej wrażliwi – sam Piłsudski powiedział „Kto za młodu nie był socjalistą, na starość jest s…synem”) wybierający właśnie skrajności. Bo zarówno na Konfę jak i Razemków głosują głównie ludzie do 35 r.ż. Co więcej, słyszałem o paru Razemkach, którzy sami mają te mieszkania w stolicy. Ba, znam i Konfederatów, gołych i wesołych (czyli „kapitalistów bez kapitału”). Kompletnie nie wiem co obu tym grupom w głowach siedzi, racjonalności i logiki w tym za grosz.

Legenda gdyńskiego snu srebrnego. Relacja zarobków i kosztów dachu nad głową w międzywojennym mieście. Nowe trendy budowlane.

Dzisiaj cofniemy się w czasie o blisko 100 lat i wyjedziemy do powstającej dopiero Gdyni. Zobaczymy jak miała się do rzeczywistości opowieść o mieście wybudowanym na nadmorskim piasku w ciągu kilkunastu lat. Wszystkie dane statystyczne pochodzą z książki Grzegorza Piątka „Gdynia obiecana”.

Zacznijmy od tego, co wszyscy wiemy. Na początku lat 20-tych Gdynia była małą wioską rybacką, leżącą nie tylko w cieniu wielkiego Gdańska czy modnego Sopotu, ale także pobliskiego Oksywia (parafia), czy Orłowa (mini-kurort). W roku 1939 miała już dobrze ponad 100-tysięcy mieszkańców. Tyle reklamy i przekaz oficjalny.

W rzeczywistości, miasto stanowiło przykład ogromnych kontrastów, charakterystycznych dla „pańskiej Polski” międzywojennej. Z jednej strony, wygodne modernistyczne kamienice z 7-pokojowymi apartamentami dla władz, wolnych zawodów, wyższych wojskowych, a nawet dzielnice willowe, z drugiej slumsy godne brazylijskich faweli. Tak, w naszym ostrym klimacie, po 12 osób gnieździło się w trzypokojowych barakach z drewna i papy, bez żadnego ocieplenia. I nie były to pojedyncze domki, ale całe nielegalne dzielnice, zwane Meksykiem, Pekinem itp. Nikt nawet nie marzył o centralnym ogrzewaniu, gazie, kanalizacji, skoro na całe osiedle przypadała jedna studnia. No, ale na zdjęciach lepiej sprzedawały się nowoczesne budynki w stylu marynistycznym (okrętowym).

Gdynia stanowiła też dobitny przykład władzy Sanacji. Specustawą w mieście, nie rządził samorząd, ale rządowy komisarz. Coś Wam to przypomina?

Ale wróćmy na grunt ekonomiczny. Było już o fawelach. Ich powstanie autor książki utożsamia z ogromnym głodem mieszkaniowym, bezrobociem i szybkim przyrostem ludności. Państwo (bo samorządu, jak powiedziałem, nie było), nie nadążało za skokowym rozwojem. Efekt? Kosmiczne ceny najmu, znacznie wyższe niż w innych częściach kraju, zwłaszcza w porównaniu do płac.

Robotnik gdyński zarabiał za godzinę 50 groszy, a za pokój płacono 30 zł (w Warszawie dniówka była 2 razy wyższa a pokój kosztował 21 zł). Czyli 1/3 czasu roboczego (już wtedy obowiązywał 8-godzinny dzień pracy) przeznaczano na wynajęcie pokoju. Dzisiaj w moim mieście samodzielny pokój kosztuje 900-1000 zł, a pensja minimalna 2700 zł netto (ok. 3500 zł brutto). A pozostali? Inżynier zarabiał 800 zł (kupę forsy – nauczyciel miał 1/4 tej sumy), a na mieszkanie (2 pokoje, nic luksusowego) wydawał 250 zł. 2 przeciętne ówczesne pensje.

W 1934r. budowa baraku kosztowała 3000 zł. Koszt wzniesienia 3500 domów szacowano na 21 mln zł co dawało 6000 zł/dom a 3500 mieszkań w blokach na 15 mln zł (ok. 4300 zł/mieszkanie). Nieco późniejsze dane Towarzystwa Osiedli Robotniczych pokazywały koszt do 6000 zł/mieszkanie i rewolucyjny czynsz 22-24 zł, przy pensji robotnika w firmie-mecenasie budowy – 93 grosze/h. Na takie warunki (nowe mieszkanie w murowanym bloku, zapewnione przez pracodawcę) mogli liczyć tylko nieliczni, zapewniano je wyłącznie najlepszym, sprawdzonym (gdyby zwolnić takiego robotnika, firma musiałaby dalej opłacać za niego czynsz). Takie dysproporcje stały się też przyczyną klęski Sanacji w jedynych wyborach (wybrani nigdy nie objęli mandatów) – sromotnie przegrała i z PPS-em (socjaliści) i Narodową Demokracją.

Jednocześnie Gdynia stała się pionierem nurtów budownictwa mieszkaniowego na dużą skalę w duchu modernizmu, do którego odwoływało się całe pokolenie architektów PRL-u i bez którego mielibyśmy dzisiaj jeszcze większy problem (gros mieszkań w Polsce, zwłaszcza na prowincji, wybudowano w minionym ustroju). Tak, stamtąd wywodzą się mieszkania bez łazienek, małe kuchnie, ale i apartamentowce. Stamtąd czerpią patodeweloperzy i „pumiarze” (miniaturyzacja lokali, wyciskanie małych działek do spodu), tam wroga „czynszojada” wypatrywała lewica. Wreszcie w Gdyni (i jeszcze w Warszawie) modne stało się (koniec XX-lecia) wydzielanie pojedynczych mieszkań na sprzedaż, a nawet mini-kamienice (dzielenie domu jednorodzinnego na 2-3 mieszkania, w pierwszym mieszka właściciel, a pozostałe, wynajęte służą spłacie kredytu). Warto „Gdynię obiecaną” przeczytać, otwiera oczy.

Jak po raz kolejny `zrobiono ludzi na szaro. Mieszkanie+

Założenia programu były szczytne. Rodziny o niskich dochodach, ale nie zakwalifikowane do lokali socjalnych, dostaną możliwość stabilnego, instytucjonalnego najmu mieszkania od państwowej lub samorządowej spółki. W bonusie: niskie czynsze, spokój i możliwość wbicia przysłowiowego gwoździa bez pytania właścicieli.

Coś, co miało naśladować wiedeńskie lub skandynawskie budownictwo komunalne, okazało się jednak kopią TBS-ów, czyli kompletnym fiaskiem. Dlaczego?

Najpierw wprowadzono ambitne założenia – 100 tys. nowych mieszkań w ciągu kilku lat.

Następnie utworzono spółki, obsadzając na stanowiskach prezesów polityków zamiast fachowców. Potem następne spółki (domy drewniane).

Wreszcie na końcu, wszystko zabiła bylejakość, szalbierstwo i chciwość. Ale po kolei.

Miało być 100 tys. mieszkań w 3 lata. To już wiecie. Powstało 15 tys. w 5 lat czyli 15%. Także poza dużymi miastami (Biała Podlaska, Świdnik, Radom) i tu spory plus. Do wielu powiatów deweloperzy nie zaglądają, a proszę, da się budować. Obiecywano czynsz na poziomie 10-20 zł/m2, sam o tym pisałem, z uwagą, że jak na Warszawę – świetnie, jak na średnie miasto – bez rewelacji. Długość całego procesu (deweloper buduje 2-3 lata, a im wyszło 2 razy dłużej) obnażyła dyletanctwo i bylejakość. Wzięli się za to ludzie bez przygotowania. W międzyczasie przyszedł kryzys, wzrost cen materiałów i robocizny i całe założenia finansowe diabli wzięli . Gdyby wybudowano do 2019 r., problemu nie byłoby wcale.

Potem doszło szalbierstwo i chciwość- przygotowanie jednostronnych umów, zgodnie z którymi czynsz niby gwarantowany, ale …. waloryzowany inflacją. Tak, dobrze czytacie. Nie rzeczywistymi kosztami finansowania czy ani utrzymania (bo jakie remonty … przed odbiorem). Nadszedł Glapa ze swoją alternatywną ekonomią i pozamiatał. Ludzie, którzy mieli za 60 m2 płacić (obietnice z 2016 r.) 600-1200 zł + media, dowiedzieli się – wstępnie będzie 2400 zł, a od stycznia 2023 r. – 3600 zł (przykład z Krakowa, podobne pieniądze w Radomiu). Dlaczego tak dużo? Rzecznik prasowy spółki odpowie – umowa pozwala. No i tu panie rzeczniku, wchodzi pan na grząski grunt. Polskie prawo przejęło z unijnego koncepcję naruszenia interesów konsumenta, klauzuli abuzywnej. A za taką jest uznawane postanowienia umowy zawieranej z konsumentem, na którego brzmienie nie miał on wpływu, a które rażąco narusza jego interesy oraz kształtuje jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami. Zaczyna prawnicza draka. Na tym bazują kancelarie rozjeżdżające banki w sprawach frankowiczów. Klauzula o waloryzacji stopą inflacji niewątpliwie nie została z najemcami negocjowana (bo niby jak – mamy 5 na twoje miejsce, takie było dictum). Moim zdaniem, także rażąco narusza interesy konsumenta, bo odrywa wysokość czynszu od rzeczywistych kosztów (bo te jak wskazano nie wzrosły o 16% w ciągu…. miesiąca, a przed odbiorem są zasadniczo nieznane). Taka praktyka jest sprzeczna z dobrymi obyczajami kupieckimi, chyba że mówimy o standardzie faktora z XIX-wiecznej karczmy, albowiem bazuje na niewiedzy konsumenta i przenosi na niego całe ryzyko gospodarcze (a nawet więcej). Dlaczego tak twierdzę? Pomimo dopłat gminnych, czynsz w wielu lokalizacjach Mieszkania + (Kraków) zbliżył się do rynkowego, albo nawet go przeskoczył (3000 zł za 60 m2 w Radomiu, 2400 zł + opłaty Mińsk Mazowiecki – 48m2, 2900 zł za 70 m2 w Katowicach). I nie zmienia postaci rzeczy, że czynsze ustalają samorządy. A nie można inaczej?

Można. Przykładem Wrocław, który od wielu lat prowadzi politykę tanich mieszkań komunalnych (TBS). Nie ma ich wiele, ale dla za biednych na kredyt, lepsze 100 takich lokali niż 0. Drugi przykład – TBS Ustka. To, że niektórym wyszło jeszcze gorzej, nie cieszy (lubelska spółka Kamienice Miasta, która wyzionęła ducha zanim jeszcze na dobre powstała, zdążyła wypłacić pensje swoim, zmieniła nazwę, administruje teraz 8 budynkami, szaletami, odpadami,..cmentarzami – doskonała metafora). I byłoby śmieszno, gdyby nie straszno. Młodzi ludzie, patrząc na warunki życia, uciekną w popłochu na mityczny zachód. Bo nikt przy zdrowych zmysłach, nie zapłaci 75% „średniej radomskiej” za „tanie mieszkania komunalne”.

Problem mieszkaniowy w Wielkiej Brytanii oczami polskiego naukowca.

Przyzwyczailiśmy się już do rytualnego narzekania na nasz rynek nieruchomości. Wynajem drogi, kredyt drogi, mieszkania drogie. Czy jest coś małego? Tak, zdolność kredytowa. Wielka Brytania zdaje się mówić – potrzymaj mi piwo. Szczegóły w linku https://www.onet.pl/informacje/krowoderskapl/w-brytania-doprowadzila-do-katastrofy-mieszkaniowej-idziemy-jej-sladem/fkxxp9y,30bc1058

Dla wszystkich, którym nie chce się czytać, poniżej główne tezy wywiadu. Myśl przewodnia – żadnych dopłat rządu.

Na wyspach istnieje kult – landlordów. Powoli nawet „Landlordów”, bo słowo to wymawia się z szacunkiem, podobnie jak nad Wisłą „Właściciel”. Landlord, czyli wynajmujący, ktoś kto dumnie dzierży tytuł własności do mieszkania. Większość ludzi mieszka mieszka w wynajętym, tak jak u nas u osób prywatnych (brak funduszy, podobnych do niemieckich). W efekcie rosną czynsze i ceny nieruchomości. Jak bardzo? Tu pada przykład.

Cena mieszkania = 16-letnie przeciętne pobory. To tak, jakby w statystycznym polskim mieście (np. moim) lokal o powierzchni 50 m2 kosztował 1.150.000 zł. Jeszcze 20 lat temu wystarczała 6-krotność rocznej pensji. Stopniowo stało się prawie 3 razy drożej (relatywnie, nominalnie skok był jeszcze większy). Te informacje pokazują skale problemu. Rozmówca (tytułowy polski naukowiec) szokuje informacją, że zarabiającego 50 tys. funtów profesora akademickiego, nie stać dzisiaj na samodzielny zakup. Nawet w kredycie. A przyczyny?

Generalnie, trzy.

Pierwsza – niekontrolowana imigracja. Najpierw mieszkańcy byłych kolonii, potem nowe narody UE, teraz znowu kolorowi. U nas zaczyna wyglądać podobnie – Ukraińcy (wiadomo, wojna), ale coraz więcej studentów, pracowników z Azji czy Afryki.

Druga – brak mieszkań komunalnych. W Albionie sprywatyzowała je chwalona przez wielu Żelazna Lady. Rynek zaś pompował ceny.

Trzecia – dopłaty rządowe. U nas dopłaca się do zakupu (nowe projekty rządu i opozycji), w Wielkiej Brytanii do czynszów. A ceny rosną, pompowane dopłatami, za które płacimy wszyscy.

Czy naukowiec proponuje jakiś lek? Tak – komunalne mieszkania dostępne dla wszystkich. Czyli nie dla najbiedniejszych, bo tworzą się getta, ale dla każdego, poza warstwą najbogatszych. Ot, coś w rodzaju Mieszkania+, tylko lepiej. Państwo dopłaca nie pojedynczym osobom lecz samorządom. Wzorzec wiedeński lub duński, o którym tak wiele się mówi. Czy to ma sens nad Wisłą?

Przykład Mieszkania+, galopujące czynsze w pojedynczych blokach, wydają się przeczyć tezie o możliwym budownictwie komunalnym. To pozory. Głównym problemem jest efekt skali. W gminnych spółkach Mieszkania+ muszą utrzymywać bandę pociotów. 60 mieszkań pracuje na prezesa, księgową itp. Można całkiem inaczej. Za pożyczone od rządu pieniądze (lepiej wydać na mieszkania, niż na kolejne etaty w KPRM) buduje się nie jeden, lecz 20 bloków. Nie 20 lecz 1200 mieszkań. Koszty zarządu rozkładają się. I teraz szczegóły. Skoro średni koszt budowy wynosi 5000 zł/m2 PUM plus działka (którą samorząd często już ma i może wnieść aportem do spółki) budowa bloku z 60 mieszkaniami po 50 m2 kosztować będzie 15 mln zł. Proponując sensowne, kompromisowe, czynsze 1200 zł/mieszkanie (rynkowo dwa razy więcej) + opłaty i 3 zł/m2 eksploatacyjnego, miesięcznie zbieramy 72 tys. zł, a rocznie 864 tys zł, czyli nieco ponad 5% kwoty pożyczki. Po 20 latach samorząd ma więc spłaconą należność wobec państwa (bez odsetek) i … zaczyna zarabiać. Gdzie leży problem? W wydolności struktur. Obawiam się, że dzisiaj, nasze władze nie są gotowe na szybkie ( w kilka lat) wzniesienie np. 100 bloków w samej Warszawie. Władza centralna dałaby swoim (czyli mieszkania powstałyby np. w Chełmie, który się wyludnia), mieszkania przyznawaliby swoim lub „po uważaniu”, `a ich budowa – fuszerka z czasów PRL. Ale jaką mamy alternatywę? Może prywatne spółki z nieoprocentowanymi pożyczkami? Albo zwolnienia z podatków (jak w trakcie przedwojennego boomu)? Prawo do emitowania obligacji przez spółki budowlane, gdzie część odsetek gwarantowałby rząd?

Oszczędzanie w czasach inflacji. Wysokie raty. Jak wyjść z kryzysowego scenariusza?

Trochę tych wpisów z tagiem „inflacja” i  rozwiązywaniem problemu, jak z nią żyć, już się pojawiło. Sporo jeszcze przed nami. Ale wraz z zakończeniem „wakacji kredytowych”, warto pomyśleć o niższych ratach. I teraz historia. Jak ktoś mający 600 tys. zł kredytu (400 tys. hipotecznego i 200 tys. innych) ma sobie poradzić, bo raty wzrosły z 4000 zł do 8000 zł, kompletnie rozwalając mu budżet domowy? Nie może czekać 10 lat, musi działać tu i teraz.  Czytaj dalej Oszczędzanie w czasach inflacji. Wysokie raty. Jak wyjść z kryzysowego scenariusza?

A niech was, politycy, z polityką mieszkaniową.

W lokalnej prasie przeczytałem artykuł o podwyżkach czynszów w lokalach komunalnych. Przeprowadzono wywiad z rzecznikiem miejskiej spółki mieszkaniowej. Podał on dane, które pokazują, jak daleko nam do wzorów skandynawskich oraz, że w Polsce, tanie gminne mieszkanie nie prawem, nie towarem, ale marzeniem. . Czytaj dalej A niech was, politycy, z polityką mieszkaniową.

Jeszcze raz o opłacalność inwestycji w mieszkania na wynajem.

Temat opłacalności mieszkań na wynajem, jako jednego z rodzajów inwestycji, wraca na bloga od czasu do czasu. Ale właśnie zmieniły się warunki, a dostałem dostęp do najnowszych danych z mojego miasta (zdradziła je klientka). Popatrzmy więc jeszcze raz. Czytaj dalej Jeszcze raz o opłacalność inwestycji w mieszkania na wynajem.

Czy piecyk na naftę zamiast gazu lub prądu ma sens?

No to się zaczyna. Nasz mądre głowy wymyśliły dopłaty do 2000 KWh energii elektrycznej. I koniec. Co to oznacza dla ludzi ogrzewających prądem domy i mieszkania nie trzeba mówić. Energia do zapewnienia ciepła w dwupokojowym mieszkaniu w kamienicy to 5000 KWh (o ile ściany ocieplono). Podobnie w domu z pompą ciepła (tutaj da się mieć instalację FV). Ponieważ w grupie z ogrzewaniem elektrycznym jest także mój syn student oraz moje mieszkanie w górach, zaczynam szukać i liczyć. I co mi wyszło? Czytaj dalej Czy piecyk na naftę zamiast gazu lub prądu ma sens?

Mieszkanie dla młodych. Co zmieniło się w ciągu 4 pokoleń.

Staram się, aby mój blog nie był tylko zbiorem tekstów z bańki ludzi przyzwoicie zarabiających, lecz pokazywał alternatywę dostępną dla wielu. Taki cel mają także teksty o „problemie mieszkaniowym”. Dzisiaj przejdę 100 lat historii Polski i porównam warunki: pradziadków, dziadków, rodziców i wnuków, z założeniem, że ja sam należę do pokolenia rodziców. Czy na prawdę jest tak źle? Czytaj dalej Mieszkanie dla młodych. Co zmieniło się w ciągu 4 pokoleń.