Dlaczego nie jestem minimalistą?

Wielu blogerów oszczędnościowych zachwyca się minimalizmem. Ja nie. Przeczytałem książki Leo Babauty i Dominique Loreau, ale niespecjalnie do mnie przemówiły.  Wprawdzie doceniam pewne aspekty minimalizmu (slow life, cieszenie się chwilą), ale większość propagowanych zasad pasuje raczej do mnichów niż do zwyczajnych, przeciętnych ludzi (a więc do mnie też).

Osobiście uważam, że drogą większości może być „złoty środek”, nie rozrzutność, konsumpcjonizm, ale też nie zupełne zanegowanie dóbr doczesnych.  Niektóre pomysły na życie minimalistów są, no cóż, kompletnie nieżyciowe, nieprzydatne dla większości z nas. Oto dwa sztandarowe przykłady:

Rezygnacja z samochodu

Pisałem już o tym na blogu. Po pierwsze, jestem fanem motoryzacji. Po drugie, ojcem rodziny.  Życie bez auta w obecnym świecie, z dziećmi, wakacjami, bagażami, psem to mrzonka.  No dobrze, taka opcja hard dla singla lub bezdzietnej pary.

Posiadanie mniej niż x (np. 100 przedmiotów)

Lubię oszczędność. Lubię proste formy. Nie cierpię zagraconych pomieszczeń, ale posiadanie 100 przedmiotów  to dla mnie absurd.  Przecież nie każdy żyje tak samo. Wielu z nas ma swoje potrzeby, hobby.  Reguły życia społecznego wymagają od nas spełnienia pewnych ról, przestrzegania form. Jestem mężem, ojcem, synem, blogerem, ogrodnikiem, kolarzem, biegaczem, pracownikiem, przedsiębiorcą. W każdej sytuacji muszę mieć inny „uniform” zestaw cech i, jakby to powiedział mój syn „skilli”.  Osobie jednowątkowej może uda  się zmniejszyć liczbę przedmiotów do 200-300, ale mnie z pewnością nie. Przykład? Biegam. Muszę mieć odpowiednie buty, koszulkę i spodenki, bluzę na chłodne dni, długie sportowe spodnie, opaskę do pulsometru, czapkę, 3 pary skarpetek, rękawiczki. Już ten zestaw to 11 przedmiotów. Jazda na na rowerze to:  rower, zestaw kluczy (przyjmijmy, że to jeden przedmiot), pompka, bidon, buty, spodnie z „pampersem”, koszulka, bluza, spodnie,  skarpetki (wykorzystam biegowe), rękawiczki. Kolejne 11 przedmiotów.  Poza tym, jak liczyć? Komplet naczyń i sztućców dla 6 osób to 48 przedmiotów  czy 1?  Jeśli 48, to czy powinienem zrezygnować z przyjmowania znajomych, czy żywić ich na jednorazówkach? A gdzie rodzina, która wymusza dodatkowe zakupy. Poza tym książki. Mam ich w sumie kilka tysięcy. Wyrzucić? Rozdać? Po co?

Doceniam przy tym, że minimaliści to nie zwykłe sknery, oszczędzające dla widoku zer na koncie, lecz raczej osoby mające swój pomysł na życie. A że zupełnie inny od mojego własnego i niemożliwy do wdrożenie dla przeciętnego Kowalskiego, to już zupełnie inna historia.

Skoro nie stać mnie na wszystko, to na co mogę sobie pozwolić?

Wczoraj wyjaśniałem jak szkodliwy może być mit: stać Cię na wszystko – TERAZ. No dobrze, wielu z Was chciałoby wiedzieć, na co rzeczywiście mogą sobie pozwolić.

Generalna zasada brzmi: skoro masz uzbieraną gotówkę i potrafisz ponieść koszty utrzymania kupowanej rzeczy – stać Cię. Daleki jestem od namawiania do minimalizmu, ascezy itp. Kupuj to, co potrzebne, czego pragniesz i ciesz się tym. I właśnie, skoro kupisz na kredyt, to kiedy przyjdzie spłata rat przestaniesz czerpać przyjemność z tej rzeczy (może poza mieszkaniem).  A teraz szczegóły.

DOM

Dom/mieszkanie  to jedyny zakup usprawiedliwiający kredyt. Dlaczego? Trzeba mieć dach nad głową a utrzymanie wynajętego kosztuje w zasadzie podobnie.  Zatem – nie bierz kredytu większego niż 2-3-krotność rocznego dochodu rodziny. Proste. Nie kupuj domu (nawet jeśli masz gotówkę), którego utrzymanie (koszty bieżące) przekroczy 10 % dochodu rodziny.

SAMOCHÓD

Tutaj już głównie gotówka. Górną granicą rozsądku jest 10-krotność miesięcznych dochodów rodziny. Jeszcze istotniejsze niż w przypadku domu będą koszty utrzymania. Np. jeśli otrzymałeś pokaźny spadek (lub osiągnąłeś inny dochód z założenia jednorazowy), pamiętaj gotówka to nie wszystko. Zakup nowego sportowego wozu może Cię zruinować w przyszłości. Jak? Kosztami eksploatacji. Ubezpieczenie, przegląd, naprawy kosztują nagle nie 1000 zł rocznie (co da się zrobić w przypadku używanego Fiata Pandy), ale 20.000 zł.  Takie auto więcej też pali (koszt paliwa np. wzrasta 3-krotnie). Zrezygnuj z takiego zakupu, jeśli nie chcesz oszczędzać na wszystkim.

WYPOSAŻENIE DOMU

Meble, dywany, sprzęt RTV i AGD powinny pozostawać w granicach Twoich możliwości finansowych. Jeśli, aby je kupić korzystasz z kredytu, nie są. Jeżeli przekraczają łącznie 15% wartości domu/mieszkania, wyliczonej jak powyżej, znowu zbytnio zaszalałeś. W przypadku typowej rodziny – 15% wartości mieszkania  to 30-45% rocznego dochodu, czyli maksymalnie 30.000 zł.  Rozsądniej zrobisz, mieszcząc się w 2/3 tej sumy.

HOBBY

Każdy z nas ma zainteresowania. Są one mniej lub bardziej kosztowne. Znowu – granica rozsądku przebiega pomiędzy zakupem za gotówkę i na kredyt. Dodatkowo wydawanie więcej niż 10% dochodu na hobby (o ile nie przyniesie ono w przyszłości pieniędzy, a więc jest inwestycją w warsztat pracy lub tezauryzacją dochodu) to przesada. Kupno roweru/wędek za 10 tys. przez kogoś kto zarabia przeciętnie, będzie finansowo nieodpowiedzialne (chociaż oczywiście – zdarza się), nawet jeśli był w stanie zgromadzić gotówkę.

Przestrzegając tych zasad stałem się milionerem. Tobie też się uda.

 

 

Największy mit współczesności

Każdy z nas codziennie bombardowany jest reklamami. Zawierają one podstawowy przekaz, zupełnie niezgodny z naszym doświadczeniem, ale jednak poprzez swoją powszechność przyjmowany – możesz mieć wszystko – TERAZ.

To właśnie największy mit współczesności. Na jego podatnym gruncie powstają pułapki kredytowe i nadmierne zadłużenie wielu rodzin. Dlaczego? Jak to działa?

Włączasz telewizję. Nadają reklamę sklepu sprzedającego elektronikę.  Pokazują wspaniały telewizor 60 calowy. Jego cena – 4200 zł. Nie masz tyle. Ale reklama jeszcze się nie kończy, możesz go mieć już TERAZ – rata tylko 210 zł. Na tyle Cię stać. Zbliża się Wielkanoc. Przyjedzie rodzina. Tylko 210 zł. I kupujesz telewizor.

Otwierasz gazetę. Pomiędzy artykułami reklama samochodu. Kosztuje 50.000 zł.  Nie posiadasz takich oszczędności. Ale pod spodem informacja, nie musisz go kupować, aby cieszyć się nim już TERAZ. Wystarczy miesięczna rata 600 zł +VAT i wyjeżdżasz nowym autem. Tyle przecież masz. Kupujesz samochód.

A potem… Potem samochodu domaga się żona, dzieci chcą konsolę, trzeba zapłacić za wakacje (koniecznie w tropiki), wcześniej zapożyczyłeś się na mieszkanie  itp. itd. W końcu kredyt goni kredyt. Większość dochodów przeznaczasz na spłatę rat. A za co żyjesz? Za to co zostanie, czyli bardzo skromnie. To działa niezależnie od dochodów. Znam osoby zarabiające kilkaset tysięcy rocznie, które nie mogą odłożyć 1/5 rocznego dochodu na zakup auta za gotówkę. I wszystko dlatego, że uwierzyły w mit – stać Cię na wszystko TERAZ.

Niestety, nigdy tak nie było, że każdego natychmiast stać na wszystko. Jestem milionerem. Żeby zmienić samochód – odkładam. Telewizor, laptopa, pralkę itd. zmieniam, gdy się popsują, z odłożonych wcześniej pieniędzy. Konsoli nie kupiłem do dzisiaj. Mój telewizor ma 7 lat (poprzedni odmówił współpracy).  Mam dochód znacznie większy niż przeciętny i nadal nie stać mnie na wszystko. Czy rozpaczam z tego powodu? Nie. Po prostu planuję wydatki z wyprzedzeniem i kupuję to, czego naprawdę chcę i tylko wtedy, gdy mnie stać.

Inwestycja w duże spółki dywidendowe. Zysk za ostatni rok.

Jednym z polecanych powszechnie sposobów inwestowania jest kupowanie spółek regularnie dzielących się zyskiem z akcjonariuszami. Zbliża się sezon ustalania prawa do dywidendy za 2015 r. Jak wyglądał rok ostatni (od marca 2015 do marca 2016)? Dzisiaj analizuję kursy  spółek z indeksu WIG30 wypłacających w 2015 r. najwyższą dywidendę i porównuje ich ceny (zyski lub straty) z indeksem. Z 30 spółek 11 nie wypłaciło dywidendy.  W 7 przypadkach była ona symboliczna (pon. 3% brutto).  Najwyższe dywidendy (procentowo) wypłaciły:

  1. Bank Handlowy – 7,33%.
  2. PZU – 6,98 %.
  3. Energa – 5,63 %.
  4. Orange – 5,49%.
  5. Pekao – 5,43 %.

Indeks WIG30 stracił w ciągu roku 15,83%. Będzie on naszym punktem odniesienia.

Teraz lista osiągnięć 5 spółek z najwyższą dywidendą w 2015 r.

Bank Handlowy wypłacił 7,33% dywidendy Pomimo tego ceny jego akcji spadły o 18,5%. Nawet uwzględniając dywidendę strata wynosiła 11%.

PZU wypłacił  3 zł dywidendy (6,98 %). Nie zapobiegło to spadkom o 17%. Jeżeli dodamy dywidendę strata to okrągłe 10%.

Jednym z liderów była ENERGA, wypłacając 1,44 zł na akcje (ok. 5,7% kursu w chwili wypłaty).  Jednak cena akcji  spadła o ponad 8 zł (prawie 40%). Nawet doliczając do zysku dywidendę spadek wynosił ok. 7 zł  (mniej więcej 30%).

Orange  z 50. groszową dywidendą miał jej współczynnik na poziomie 5,49%. Pomimo tego kurs spadł o 30%. Dywidenda poprawiła ten wynik do 24%.

Ostatnie miejsce w pierwszej piątce miało Pekao. 10 zł dywidendy to 5,43 % kursu, który spadł o 12%. Z dywidendą to tylko 6%.

Wszystkie spółki z najwyższą dywidendą poniosły stratę. Średnia strata to 23 % czyli ok. 50% gorzej niż punkt odniesienia (WIG30).  Nawet wypłacona dywidenda nie pozwoliła podnieść się wyżej niż przeciętna.

Jak widać z powyższego wyliczenia, nie należy kierować się samą wysokością dywidendy. Istotne są inne czynniki, bo np. Eurocash zyskał w tym samym czasie 60% a Orlen 20%.

 

 

 

Ile kosztuje wybór felg 17 calowych zamiast 15 ?

Wiadomo, że im większe felgi, tym ładniej wygląda samochód. Mało kto zastanawia się nad skutkiem finansowym takiego wyboru. Oszczędny milioner musiał zatem to policzyć.

Załóżmy, że kupujesz auto klasy średniej np. Skodę Octavię.  W takim aucie standardowo montowano opony 195/65/15.  Można też było zaszaleć i założyć obręcze 17 calowe z oponą 225/45/17.

Opona Dębica na felgę 15 calową kosztuje 160 zł.  Rozmiar 17 cali już 260 zł.  Każdy komplet opon budżetowych (trzeba je zmieniać co 3-4 lata) będzie więc droższy o 400 zł (w przypadku opon klasy premium o 600 zł).  Do tego dojdzie koszt felg ok. 2500 zł za pierwszym razem.

Średni koszt większych felg (nie licząc zmniejszonego komfortu na gorszych drogach i większego ryzyka uszkodzenia) przez 8 lat eksploatacji samochodu wyniesie minimum 400 zł rocznie (z czego 300 zł felgi i 100 zł opony).

 

 

 

Opiekunka do dziecka, czy matka w domu? Aspekt finansowy.

Morze atramentu wylano chwaląc zalety obu tych rozwiązań, ja jednak skupię się na jednej tylko stronie medalu  – wpływie na finanse rodziny. Opiekunka to ktoś, komu trzeba zapłacić (wyłączamy babcie).

Aby należycie ocenić opłacalność należy znać trzy zmienne:

  • wysokość potencjalnych zarobków matki,
  • koszty opiekunki,
  • dochody poza pensją matki.

Pierwsza zmienna może przybierać różne wartości. Od pensji minimalnej (lub ułamka tej pensji jeśli pracuje na część etatu lub ma umowę cywilnoprawną) do kwot pięcio-, a nawet sześciocyfrowych. Zatem im wyższa pensja matki, tym większy sens płatnej opieki.

Koszt opiekunki zależy zasadniczo od jej kwalifikacji, doświadczenia oraz rynku. Inny jest w Warszawie, a inny w niewielkiej miejscowości z dużym bezrobociem. Przyjmuję pewien przedział od 1000 zł (za 190 godzin w miesiącu w małej miejscowości) ) do 3000 – 4000 w tym samym czasie w Warszawie.

Dochody poza pensja matki mają często znaczenie rozstrzygające. Jeśli wynoszą one kilkanaście tysięcy złotych, to nawet strata średniej krajowej nie będzie tragedią i zaczną być oceniane czynniki pozafinansowe.  Z drugiej strony samotna matka, raczej nie ma wyboru, chyba że skorzysta z pomocy rodziny, pomocy społecznej lub dostaje wysokie alimenty.

Żeby ułatwić decyzję stworzyłem przykładowe modele.

Matka z pensją minimalną, ojciec zarabia niewiele powyżej. Dochód rodziny 2700 netto, 1 dziecko.

W takiej sytuacji sprawa wydaje się prosta.  Najtańsza opiekunka poprosi o 1000 zł, który nawet płacony „pod stołem” prawie zrówna się z pensją matki. Jeżeli dodamy możliwość otrzymania świadczeń państwowych wyłącznie przy pensji męża (dochód na osobę w rodzinie niespełna 500 zł) to do bilansu musimy doliczyć minimum 1000 zł (rodzinne + 500 na dziecko+ dodatek z tytułu opieki nad dzieckiem). I nagle opiekunka zaczyna być droższa, a państwo daje prawie tyle samo co pensja. To paradoks, że najbiedniejsi często spędzają czas z dziećmi. Tam po prostu „nie opłaca się” pracować.

Matka zarabia 2000 zł, ojciec średnią krajową. Dochód rodziny 4700 zł, 2 dzieci.

Tu już sytuacja wydaje się bardziej skomplikowana. Dochody męża nie pozwalają rodzinie „załapać się” na świadczenia rodzinne i dodatki, a tylko na świadczenie wychowawcze (500 na dziecko). Opiekunka weźmie nieco więcej – załóżmy, że ekwiwalent pensji minimalnej 1300 zł. I zaczynamy liczyć. Jeśli matka pójdzie do pracy, to stracą 1800 zł, a zyskają 2000 zł. Różnica jest tak niewielka, że proponowałbym matce zostać w domu.

Matka zarabia średnią krajową, ojciec 2 takie średnie. Dochód rodziny 8100 zł, 2 dzieci.

W takiej rodzinie opiekunka nawet wymagająca oddania połowy pensji matki, może się opłacić (finansowo). Brak bowiem jakiejkolwiek pomocy państwa, a zostaje zawsze druga połowa pensji. Znowu wybór zależy od emocji, chociaż finansowo jest jasny.

Jak widzicie, najbardziej opłaca się nie pracować matce zarabiającej grosze. Wszystkie świadczenia państwowe, jeśli nie pracuje, zrównują się prawie z jej poborami. Dodanie do bilansu opiekunki generuje czystą stratę. A milionerzy? Zazwyczaj zarabiają na tyle dobrze, że nawet strata na 2-3 lata pensji żony nie stanowi większego problemu. Są więc w identycznej sytuacji jak najbiedniejsi.

 

 

 

 

 

Dobre, bo polskie. Milioner kupuje opony samochodowe.

Ile razy muszę zmienić opony samochodowe, w pierwszej kolejności szukam tych, które produkowane są w Polsce, pod polską marką. Dlaczego?

Pierwszy powód to patriotyzm gospodarczy, który niedługo szerzej opiszę na blogu.

Drugą przyczyną są  wyniki w konkurencji cena/jakość. Podam konkretny przykład. Ostatnio kupowałem dwie opony w dość sporym rozmiarze 205/50/17 z wysokim indeksem prędkości (W) i oznaczeniem ZR. Na placu boju były:

  • opony chińskie – w ogromnym wyborze cenowym (150-350 zł), nieznanych firm,  i zapewne różnej jakości,
  • opony środkowoeuropejskie – tutaj ceną królowały Dębice (191 zł)  i Barumy (236 zł),
  • doskonałe opony pod markami własnymi Michelin, Goodyear, Dunlop, Continental – za  400 – 600 zł za sztukę.

Nie jeżdżę agresywnie, nigdy też na granicy przyczepności. Jeżeli Dębice są tańsze np. od Goodyearów,  ale tylko o 20% procent gorsze, dlaczego mam przepłacać 200%? Najlepsze rzeczy zawsze kosztują nieproporcjonalnie drożej od przeciętnych. Opłaca się wybierać ze średniej półki.

Powód trzeci – dobre opinie. Użytkownicy tacy jak jak (jeżdżący spokojnie) polecali te opony, jako wystarczające. Podobny cenowo Barum miał znacznie więcej opinii krytycznych. Fulda, tylko trochę lepsza, jest o  50% droższa.

Jak widzicie, bycie oszczędnym milionerem zobowiązuje. Wybiera się wtedy produkty w rozsądnych cenach, ze średniej półki jakości. Nie warto kupować najtańszego (bo zaraz trzeba będzie wyrzucić ) jak również najdroższego (cena zbyt wysoka do różnicy jakości).

 

Ile tracisz, kończąc przypadkowe studia?

W ciągu ostatnich dwudziestu lat odsetek studentów  wzrósł gwałtownie. Kiedyś studiowało 3% potem 20% a obecnie około 50%  dwudziestolatków.

Jednocześnie niewielu z nich (a także ich rodziców) zastanawia się czy studia te (często płatne) mają jakikolwiek sens. Wybór na zasadzie  – skoro na medycynę i tak się nie dostanę, na biologię mnie nie przyjęli, to pójdę na filologię ukraińską  – to najgorsza decyzja z możliwych.

Nadprodukcja absolwentów na kierunkach humanistycznych (politologia, kulturoznawstwo itp.) spowodowana niewielkim kosztem prowadzenia zajęć (głównie pomieszczenia i prowadzący) ma jeden poważny skutek – bezrobocie przyszłych magistrów, lub ich praca poniżej kwalifikacji. To również niskie pensje, tych którym udało się znaleźć zatrudnienie.

Jaki jest koszt. Spróbowałem to policzyć.

Po pierwsze – niezarobione pieniądze. Załóżmy nawet, że kończąc liceum, przez 5 lat dostaje się pensję minimalną (co nie jest prawdą) – 1300 zł x 60 miesięcy – 78.000 zł. Jeżeli dziewczyna zamiast studiować, zostanie np. fryzjerką, a chłopak budowlańcem to może zarobić sporo więcej.

Po drugie – doświadczenie. W wieku dwudziestu kilku lat, pracujący zaraz po szkole ma już 5 lat stażu pracy i najważniejsze – umiejętności konkretnie wyceniane przez rynek. Absolwent ma dyplom w kieszeni i przed nim albo  dalsza nauka albo zdobywanie pozycji od zera. Doświadczenie = wyższa pensja. Doświadczony pracownik zarobi z pewnością 500-600 zł więcej, niż pensja minimalna. Przez kolejne 5 lat da to: 500 x 60 =30.000 zł

Po trzecie – koszty studiów. Rok studiów humanistycznych kosztuje 4000 zł. Przez 5 lat zapłacimy 20.000 zł. Dobry kurs zawodowy może być bezpłatny (środki UE) lub znacznie tańszy (3000-5000 zł).

Zatem różnica między wyborem konkretnego zawodu bez studiów i nieprzemyślanym kierunkiem na uczelni to nawet 128.000 zł. Wystarczy na małe mieszkanie na start (poza największymi miastami).

A wystarczy rozważyć model szwajcarski. Idę do pracy. Jeśli mnie interesuje, dokształcam się i wybieram na uniwersytet. Wtedy nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto.