Inwestowanie a spekulacja. Genialna myśl Benjamina Grahama.

Ostatnio przeczytałem klasyczną pozycję osób inwestujących w akcje „Inteligentnego inwestora” autorstwa Benjamina Grahama.

Fundamentem książki jest sformułowana w pierwszym rozdziale definicja inwestycji jako przeciwieństwa spekulacji. Brzmi ona tak: „Operacja inwestycyjna to taka, która dzięki starannej analizie, obiecuje bezpieczeństwo oraz zadowalającą rentowność  zaangażowanej kwoty. Operacje nie spełniające tych wymogów są spekulacjami.”

Aby inwestować trzeba zatem:

  • poddać przedmiot inwestycji starannej analizie,
  • zabezpieczyć się przed poważnymi stratami,
  • dbać o uzyskiwanie zadowalającej (a więc ani mizernej ani wyjątkowej) rentowności.

Podstawą inwestowania jest więc w pierwszej kolejności analiza. Jeżeli przerzucasz się ze spółki na spółkę, czy na serio możesz poznać ich działanie? Dopiero znalezienie niedowartościowanych podmiotów (wg analizy fundamentalnej) pozwala dokonać zakupu z marginesem bezpieczeństwa. Aby stwierdzić „niedowartościowanie” musisz poznać samą istotę biznesu firmy.

Zabezpieczenie, chroni nas przed podtrzymywaniem błędnych decyzji. Służy temu określenie PRZED zainwestowaniem – poziomu maksymalnego strat i złożenie zlecenia stop loss. Drugim aspektem zabezpieczenia jest dywersyfikacja – zakup kilku, kilkunastu akcji, oraz pozostawienie pewnej rezerwy w gotówce. Jeśli za jednym razem tracisz tylko kilka procent kapitału, możesz szybko pokryć nietrafione pozycje.

Nastawienie do zysków musi być realistyczne. Ktoś, kto planuje zarobek na poziomie kilkudziesięciu procent rocznie jest spekulantem. Z drugiej strony 2% na lokacie to żadna inwestycja. Inteligentny inwestor celuje w  8-15%. Inwestowanie i szybkie pieniądze nie idą w parze.

A Ty? Jesteś spekulantem czy inwestorem?

 

 

Jak kupiłem auto z przebiegiem 38 tys. km za 40% ceny nowego?

Dzisiaj o najlepszej metodzie na kupno świetnego samochodu za niewielkie pieniądze.

Mam kolegę, który zupełnie nie zna się na motoryzacji. Do głowy nie przyjdzie mu nawet samodzielna zmiana opon. Ponieważ ma zawsze trochę gotówki, decyduje się na auta z salonu, a potem, kiedy mija 4-5 lat, sprzedaje pojazd znajomym, którzy nie podzielają obaw o trwałość kilkuletniego samochodu.

Kolega kupił Opla Astrę II za ok. 50 tys. zł. Nie miał żadnych kolizji i problemów mechanicznych, ale ponieważ skończył się założony  okres eksploatacji,  właściciel pojechał do dealera po Astrę III. Dealer zaproponował odkup wozu za 19 tys. zł (minęły 4 lata i 38 tys. przebiegu). Ponieważ kwota ta nie była satysfakcjonująca,  kolega dorzucił 10% i za 21 tys. zaczął szukać nabywców wśród współpracowników. Byłem pierwszy.

W ten sposób stałem się właścicielem czteroletniego  auta za 40% wartości początkowej.  Pierwszy  znaczniejszy wydatek poniosłem dopiero po 20 tys. km,  płacąc 500 zł za wymianę rozrządu. Zrobiłem doskonały interes.

Dlatego zawsze radzę – najlepsze auto, to takie od członka rodziny lub kolegi. Znamy historię napraw (lub ich braku), mamy pewność przebiegu i wiemy, że nie zostaniemy oszukani. A szczęście? Polega na posiadaniu w gronie znajomych miłośnika pojazdów nowych, wymienianych co kilka lat.

 

Najlepsze jedzenie – czyli domowe

Mam to szczęście, że moja żona bardzo lubi gotować. Piecze też pyszne ciasta. Dzięki temu mam rozwiązane dwie kwestie na raz – jest smacznie i oszczędnie.

Jedzenie poza domem wymienia się bowiem jako główną przyczynę drenażu portfela i problemów żołądkowych. Dlaczego?

Po pierwsze, jedzenie przetworzone będzie znacznie droższe. Jeżeli kupujemy gotowe dania np. w supermarkecie zapłacimy np. 5 zł za 200 g pojemniczek „czegoś”. Najczęściej są to tanie wypełniacze. Kierując się na jakość np. Krakowski Kredens, musimy przygotować się na spore wydatki – niewielki słoiczek dżemu 10 zł. Taki sam dżem (jakościowo, bo smakowo lepszy) moja żona przygotowuje z własnych owoców za 2-3 zł (wliczając koszty gazu).

Gdybyśmy pragnęli jeść w restauracjach. Mnie z knajpianego jedzenia skutecznie wyleczyła rozmowa z jednym z kucharzy. Zapytany, co robi, żeby danie miało taki piękny, intensywny kolor, odpowiedział – barwnik. A była to restauracja, w której ceny dań głównych rozpoczynały się od 40 zł za porcję, gdzie lody (200g porcja) kosztują 15 zł, żaden fast food. Domowe odpowiedniki da się zrobić odpowiednio za 10 i 5 zł. Jak to w ogóle możliwe?

Właściciel lokalu żyje ze sprzedaży potraw. Bilans wygląda mniej więcej tak – 1/3 cena produktów spożywczych, reszta to koszty i zysk firmy.  Dlatego w domu, jeżeli poświęcimy trochę czasu (trzeba też to lubić), możemy przygotować podobne dania za 1/3 ceny. Jeśli zrezygnujemy z wyszukanych dodatków, zapłacimy za obiadjeszcze taniej.  Będzie też znacznie zdrowiej, bo bez dodatkowej chemii, dosypywanej, aby danie wyglądało atrakcyjniej.

Ile naprawdę kosztują tanie kredyty samochodowe?

Dzisiaj pod lupę biorę „tanie kredyty samochodowe” trzech firm:

  • Fiata,
  • Toyoty,
  • Skody.

Wszystkie te firmy na swoich stronach reklamują kredyty z niskimi ratami. Co się za nimi kryje (składniki wyliczeń pochodzą ze stron internetowych firm). Widzimy tu cuda inżynierii finansowej, ale wniosek jest jeden (znany przed badaniem) – kredyt musi kosztować.

Najpierw moją uwagę przyciągnął Fiat 500 (cena do odbioru 40.000 zł). Odsetki pozornie nie są wysokie (podawane przez Bank 7,69%), ale RRSO (rzeczywista roczna stopa oprocentowania – czyli koszt kredytu 11,86%) zbliża nas do oprocentowania karty kredytowej (chociaż obejmuje pełne ubezpieczenie).  Bank wylicza, że wpłacimy 30% ceny jako wpłatę własną i dodatkowo 5% opłaty przygotowawczej (czyli razem ok. 14.000 zł), a potem przez 5 lat będziemy regulować raty w kwocie 613 zł. Razem auto będzie nas kosztować  50.780 zł. Kredyt podniesie cenę o 25%.

Toyota proponuje nieco droższe auta. Za 70.000 zł możemy mieć np. Aurisa. Toyota chwali się innowacyjnym kredytem Smartplan. Jest on dostępny na krótszy okres i zawiera tzw. ratę balonową (wysoką ostatnią ratę). Jak to wygląda w praktyce? Wpłata własna 14.000 zł (20%), rata balonowa (30%  i 21.000 zł). Czyli de facto spłacamy tylko połowę auta. Wysokość raty przez 36 miesięcy (na tyle liczony jest kredyt) wynosi 1.252 zł. Oprocentowanie to tylko 5,99%, ale RRSO już 11,27% (uwzględnia prowizje i ubezpieczenie). Łączny koszt zakupu samochodu – 85.850 zł czyli 22% więcej niż pierwotna cena cennikowa (a czas kredytu jest znacznie  krótszy)

Skoda ma w swojej ofercie Kredyt Niskich Rat. Dzięki niemu nie kupujemy samochodu na własność. Spłacamy tylko miesięczne raty „za korzystanie”.  Auto możemy też wykupić za ustaloną kwotę (znowu rata balonowa). Weźmy Skodę Octawię z ceną 61.091 zł. Wpłaćmy na początek 21% wartości i uiszczajmy co miesiąc (przez 4 lata) ratę 709 zł. Na koniec zostanie nam jeszcze 28.163 zł raty balonowej (46%). Razem musimy poza ratami zebrać 66% ceny (ok.2/3) w gotówce lub tylko 21%, jeśli nie zamierzamy auta wykupić. RRSO wyniesie 9,53% (z ubezpieczeniem) przy oprocentowaniu 3,99%. Wszystko przez prowizję (2689 zł), odsetki (6772 zł), ubezpieczenie komunikacyjne (1590 zł) oraz ubezpieczenie spłaty kredytu (3212 zł). Razem zapłacimy 73.764 zł czyli  20% (1/5) więcej niż kupując za gotówkę.

W efekcie, okres kredytowania (3-4 lata), umiarkowana wpłata własna (20%) i wartość wykupu (30-46%) gwarantują wprawdzie niską ratę, ale za to generują dodatkowe koszty (prowizje przygotowawcze, ubezpieczenia spłaty) w sumie 20 % pierwotnej wartości auta. Moim zdaniem – nie warto. Za 40% ceny nowego samochodu można mieć auto kilkuletnie, które długo posłuży. Jak je znajdowałem? O tym już wkrótce.

Na jak drogi samochód mogę sobie pozwolić?

Wiele osób zarabiających mniej niż przeciętnie, widzimy w drogich samochodach? Jak to jest możliwe, że w ogóle stać je na takie auto? Oto kilka odpowiedzi:

  • w rzeczywistości mają większy dochód (dg na boku, pieniądze od rodziców, nieruchomości itp.)
  • kupili auto używane (np. 3-letnie za 50% wartości),
  • wierzą w zasadę „zastaw się a postaw się” i kupują na kredyt wozy, na które ich nie stać.

W USA podaje się prosty przelicznik ceny samochodu, który warto stosować (oczywiście zakładając, że nie psuje się bez przerwy, powodując kosztowne wyrwy w kieszeni, przekraczające koszt zakupu):

miesięczny dochód netto x 6 = możliwa do zapłacenia cena samochodu

Sprawdźmy to na przykładzie. Rodzina zarabia dwie średnie krajowe i ma dodatkowe dochody – łącznie 6 tys. zł miesięcznie (netto). Może kupić auto za 36 tys. zł.

Ktoś kto zarabia 2 razy więcej (12 tys. miesięcznie) może sobie pozwolić na wóz za 72 tys. i też lepiej niech nie szaleje.

Ten współczynnik finansowego bezpieczeństwa jest w Polsce (i nie tylko u nas) notorycznie przekraczany. Osoby osiągające dochody na poziomie średniej płacy, kupują auta za 70 – 80 tysięcy, oczywiście posługując się kredytem, którego rata wynosi obecnie np. 1400-1500 zł (bez wkładu) czyli 25% ich dochodów. Potem muszą oszczędzać na wszystkim, bo roczny przegląd kosztuje drugie tyle itp., trzeba kupić paliwo (kilkaset złotych miesięcznie), opłacić ubezpieczenie (co roku minimum 2000 przy tej cenie auta) i nagle nie ma prawie całej pensji. Tu bierze się kolejny kredyt (lub posługuje kartą), który spłacany jest przez kolejny rok i kółko się zamyka.

No dobrze, a jak żyje oszczędny milioner? Moje obydwa auta razem mieszczą się dokładnie w 6-krotności miesięcznych dochodów. Były jednak lata gdy jeździłem samochodami za równowartość 2 miesięcznych pensji. I dlatego mogę podpisywać się – milioner, bo samochód to zazwyczaj drugi największy (po mieszkaniu/domu) wydatek każdego z nas.

 

Czy stać Cię na posiadanie samochodu marzeń – refleksje z roku posiadania wymarzonego auta

Niedawno minął rok, od czasu, kiedy kupiłem sobie auto marzeń – Porsche Boxstera. Być może taki pojazd nie jest zgodny ze stereotypem oszczędności, ale jak pisałem wcześniej nie jestem minimalistą – dostrzegam zawsze współczynnik cena/wartość.  Mój samochód spełnia te kryteria. W chwili zakupu miał wprawdzie 17 lat, ale tylko 120 tys. przebiegu. Został też dokładnie sprawdzony.

Oto wykaz wydatków za ostatni rok (czyli pierwszy rok posiadania).

Ubezpieczenie –  431 zł (a silnik 2,5 l, mam jednak zniżki i mało jeżdżę),

Przegląd – 2000 zł (z tego połowa wymiana oleju w skrzyni biegów),

Naprawa zaciętej wkładki zamka – 220 zł,

Pokrowiec – 100 zł,

Paliwo – 1400 zł (czyli 70 zł na 100 km),

Razem wydatki: 4151 zł (ok. 2 zł/100 km).

Jeśli doliczę utratę wartości ok. 2000 zł rocznie, to posiadanie super samochodu, który wykorzystywany jest głównie weekendowo, kosztuje mnie ok. 500 zł miesięcznie.  Warto.

Gdybym miał mniej skomplikowane marzenia i zamiast Porsche Boxstera wybrał Mazdę Mx-5 prawdopodobnie zmieściłbym się w 4200 zł (350 zł miesięcznie) przy podobnym przebiegu.

Mit o kosztownym utrzymaniu auta sportowego obalony (chociaż tezy, że jest to wóz na co dzień raczej nie zaryzykuję).

 

 

Ile kosztuje wyjazd narciarski w polskie góry?

W moim województwie właśnie zaczęły się ferie. W tym roku postanowiłem wziąć odrobinę  (3 dni) urlopu i wyjechać na 5 dni w nasze góry (Pieniny). Poniżej kalkulacja, którą zrobiłem w oparciu o rzeczywiste ceny:

  • nocleg 150 zł za 4 osoby (jeździmy od lat, z ulicy byłoby 180 zł) dziennie,
  • karnet narciarski – 6h  – 75 zł, cały dzień 105 zł ( tym roku nie jeździmy, bo leje, ale normalnie byłoby to ok. 225 zł za każdy dzień),
  • jedzenie – gotowanie na kwaterze+coś na stoku (100 zł dziennie), żywienie zbiorowe (200-300 zł dziennie),
  • dojazd – u nas 300 zł (ok. 350km).

Razem 4 osobowa rodzina na 7 dni  (w tym pięć na nartach) – minimum 3400 zł.

Trudno się zatem dziwić, że tak mało rodzin w ogóle wyjeżdża w góry, skoro za 7-dniowy wyjazd narciarski muszą zapłacić więcej niż wynosi przeciętna pensja.

Dacia – tani w eksploatacji samochód dla osób, które nie muszą błyszczeć.

Masz dużą rodzinę? Prowadzisz firmę budowlaną? Potrzebujesz przewieźć 5-7 osób i jeszcze dopakować sporo bagażu? Nie chcesz sprzedawać nerki, aby kupić auto? Pomyśl o zakupie Dacii.

Dacia kojarzy się  wielu osobom z rozsypującymi się rumuńskimi wyrobami samochodopodobnymi z lat 70-tych i 80-tych. To duży błąd. Tak samo jak czeska Skoda, Dacia zmieniła się radykalnie.  Teraz to tanie auto dla osób niepotrzebujących robić wrażenia na innych. Świetnie sprzedaje się nawet na wymagających rynkach np. we Francji, w Niemczech. Sprawdziłem dlaczego.

Dacia jest tania w zakupie

W każdej klasie aut osobowych, w której wystawia swojego przedstawiciela, Dacia ceną bije konkurentów na głowę. Przykłady.

SUV klasy subkompakt  – Dacia  Duster kosztuje w najuboższej wersji niecałe 40.000 zł. Kolejne auta tej wielkości popularnych marek (Mitsubishi ASX, Skoda Yeti, Renault Captur) są o 50% droższe. Tak, tak dobrze przeczytałeś. Kosztują o połowę więcej (ok. 60.000 zł). Dlatego Dacia Duster jest najlepiej sprzedającym się SUV-em na polskim rynku. Oczywiście Duster nie jest wykończony w środku jak Renault, ale ma świetny wygląd zewnętrzny i cena czyni cuda.

Kariera Dacii zaczęła się od Logana. To samochód klasy B, z ogromnym bagażnikiem (500 l), dużą ilością miejsca w środku. Może trochę archaiczny (konstrukcja sprzed kilku lat), może źle wykończony, ale za to dostępny za 29.900 zł. Konkurenci oferujący mniej przestrzeni cenią się znacznie wyżej (minimum 40.000 zł za Renault Clio). Podobnej wielkości Skoda Rapid (też budżetowe auto) kosztuje 43.000 zł.

Dacia Logdy to kompaktowy minivan dla 5-7 osób. Nie wygląda najnowocześniej, ale wystarczająco elegancko. Znowu do kupienia za 39.900 zł (siedmioosobowa wersja z klimatyzacją 47.000 zł). Za konkurencję np. Opla Zafirę zapłacisz ponad 70.000 zł.  Scenica (tylko 5-miejscowy) producent wycenia na niespełna 60.000 zł. Znowu różnica 50%.

Jako używana Dacia też jest proporcjonalnie tańsza. Kto patrzy na cenę, ten się nie zastanawia.

Utrzymanie Dacii nie kosztuje wiele

W Dacii psują się tylko drobiazgi. Owszem są denerwujące (np. migające kontrolki), ale za to tanie do usunięcia (prosta konstrukcja). Przeglądy kosztują mniej niż u konkurencji. Silniki to sprawdzone, starsze motory Renault.

Poza tym Dacia nie pali wiele i nadaje się do zasilania gazem (są też wersje fabryczne, dla tych co nie chcą tracić gwarancji). Efekt?

Koszt utrzymania nowego Logana, będzie wyglądał następująco.

Przegląd – 300 zł, ubezpieczenie – nie więcej niż 900 zł, naprawy symboliczna wymiana części zużywających się 200-300 zł rocznie, utrata wartości (przy eksploatacji przez 14 lat) – 1900 zł rocznie, paliwo (dystans 10 tys. km)  – 2000 zł (gaz).

Razem przez rok koszt zamknie się kwotą  5400 zł. Przypomnę, za nowe auto.

Teraz porównanie z popularnym Renault Clio.  Przegląd – 600 zł, ubezpieczenie 1300 zł, naprawy 400-600  zł (o ile mamy szczęście), utrata wartości – 2500 zł, paliwo  – 2400 zł (benzyna). Razem 7400 zł.  Więcej od Dacii o około 40-50%.

Dacia ma ogromne wnętrze i wielki bagażnik

Porównanie wnętrza (miejsce na nogi w tylnym rzędzie) ma decydujące znaczenie przy wyborze auta rodzinnego. Równie istotny jest duży bagażnik. W obu tych konkurencjach Dacia zostawia współzawodników z klasy B (np. wspomniane wyżej Clio) daleko w tyle. Zbliża się raczej do klasy C.

A jeśli szukamy samochodu używanego, wybór Dacii Logan MCV (7 miejsc, bagażnik przy 5 osobach 700 litrów) pozwala mierzyć się zwycięsko z  liderami segmentu D  np. Fordem Mondeo, Renault Laguna (wyjątkiem jest szerokość auta).

Z tego względu Dacia to pojazd dla dużych rodzin, wybierany chętnie również przez ekipy budowlane. Jeśli prestiż marki nie ma dla Ciebie żadnego znaczenia, kupuj Dacię. Ja przez pewien czas miałem Logana i nie żałuję. Sprzedałem go przez jedną wadę – nieskładaną tylną kanapę (wersja Logan II ma już w opcji nawet dzieloną).  Ale był bezsprzecznie jednym z najtańszych w eksploatacji moich aut. W konkurencji cena/przestrzeń nie miał sobie równych (trudno porównać  do Fiata Pandy, Uno, Toyoty Yaris czy Daewoo Lanosa).

 

 

 

 

Toyota – idealne samochody dla anonimowego milionera

Gdybym miał wybrać  markę idealną dla anonimowego milionera, wskazałbym Toyotę.  Dlaczego?

Znam kilku posiadaczy Toyot, wszyscy rozsądnie gospodarują pieniędzmi. Przepytałem ich z jakiego powodu wybrali właśnie te auta?

Powód nr 1. Toyoty się  nie psują.

Słyszałem niezadowolonych posiadaczy Volkswagenów, Skód, ba nawet BMW i Mercedesów. Głównym powodem do narzekań była awaryjność i koszty późniejszych napraw. Np. wymiana turbiny i wtryskiwaczy w Volkswagenie Touranie kosztowała mojego kumpla 5 tys. zł. Auto przejechało 100 tys. km. Wystarczy poczytać testy długodystansowe w Auto-Świecie. Trzy najgorsze auta w historii: 2 Volkswageny i Peugeot.  Toyota – znacznie powyżej średniej.

Toyoty mają inaczej – nie psują się.  Czasami oczywiście trzeba coś wymienić, ale to części eksploatacyjne. Moja koleżanka kupiła 7-letnią Corollę, codziennie przez 7 kolejnych lat dojeżdżała nią do pracy 140 km każdego dnia. Rocznie przejeżdżała prawie 37 tys. km. Teraz auto liczy 14 wiosen i ma przebieg prawie 400 tys. km. Liczba poważnych awarii – 0. Moja żona jeździła Yariską. Mój teść – mechanik samochodowy, kupił już drugą (za każdym razem używaną), moja znajoma też wymieniła już dwie.  Nikomu nic się nie psuło.

Powód nr 2. Toyota jest oszczędna.

Silniki benzynowe Toyoty mało palą. Nie w fałszowanych testach fabrycznych, ale w rzeczywistości.  Przykłady. Miałem Fiata Pandę z silnikiem benzynowym, palił w mieście 8 l/100 km. Toyota Yaris (auto większe i wygodniejsze) 6 l/100 km.

Corolla mojej koleżanki zużywa w trasie 5,5 l benzyny na 100 km. Mój Opel Astra spalał w analogicznych warunkach 7 l.

Yaris diesel mojej znajomej pali 3,5 l/100 km (a ma już za sobą 200 tys. km bezawaryjnej jazdy). To tylko 14 zł/100 km. Panda z gazem była droższa w eksploatacji.

Dla kogoś, kto dużo jeździ to ogromna różnica. Ale nawet przeciętny przebieg 10 tys. km rocznie przy obecnych niskich cenach benzyny i aucie klasy C (np. Astra/Corolla/Golf) pozwala zaoszczędzić 600 zł rocznie (50 zł miesięcznie). Przy 20 tys km./rok w kieszeni zostaje 1200 zł. Moja dojeżdżająca koleżanka ma w portfelu 2000 zł rocznie.

Powód nr 3. Toyota mało traci na wartości.

Toyota nie jest tania w zakupie. Za to powoli traci na wartości. 14-letnia Corolla jest warta nadal około 10 tys. zł. Jako nowa kosztowała za 52 tys zł. Przez 14 lat (czyli rozsądny okres trzymania auta przez oszczędnego milionera) straciła 42.000 zł Rocznie to 3000 zł. Ktoś kto kupił siedmiolatkę za 25 tys. zł, mógł obniżyć utratę wartości do nieco ponad 2000 zł/rok. Ale nawet przez pierwsze siedem lat cena spadła z 52 tys. do 25 tys. czyli 27 tys. (nieco mniej niż 3900 zł/rok).

Porównajmy ją z Fiatem. Jako nowy był tańszy o 2 tys. zł.  (50 tys. zł) Teraz, po 14 latach kosztuje 5 tys. zł. Rocznie tracił na wartości o  200 zł więcej. Dodatkowo więcej też palił i znacznie częściej odwiedzał mechanika.  Jako 7-latek był wart tylko 19 tys. zł. Przez pierwszych 7 lat na wartości tracił średnio 4400 zł.  Zawsze był gorszy od Toyoty.

Powód 4. Toyota dobrze się kojarzy.

Toyota kojarzy się z solidnością, niezawodności, oszczędnością. Kto chce być uważany za posiadającego te cechy wybierze auto właśnie tej marki.

Jazda Toyotą to też brak ostentacji, co tylko w niektórych branżach i na niektórych stanowiskach, może być poczytane za wadę. Np. szef agencji reklamowej znacznie lepiej wygląda w BMW, Audi, Mercedesie czy Porsche. A że przy okazji traci gigantyczne pieniądze. No cóż, kto mu zabroni. Zakup Mercedesa Klasy A w 2002 rok to był wydatek minimum 70 tys. zł. Teraz jest tańszy niż Toyota (8 tys. zł). Przez 14 lat stracił na wartości 62 tys. zł (4.400 zł/rok). Czyli w każdym roku, właściciel Mercedesa wyrzucał z kieszeni o 50% więcej na utracie wartości, 20-30% więcej na paliwie, miał przy tym samochód, który częściej się psuje i dysponuje słabszym, mniej zrywnym silnikiem, ma za to gwiazdę na masce. No, i który kierowca nowego Mercedesa jeździ nim przez 14 lat?

 

Jak duże dochody mają polskie rodziny z dziećmi?

Przy okazji sejmowej debaty na temat projektu Rodzina 500plus uzyskaliśmy szereg interesujących informacji statystycznych m.in. odnoszących się do dochodów polskich rodzin z dziećmi.

I tak Minister Rodziny Pracy i Polityki Społecznej powiedziała „Dzieci w Polsce najbardziej narażone są na biedę. 800 tys. żyje poniżej minimum egzystencji. Milion korzysta z pomocy społecznej. W 25 proc. rodzin z czwórką lub więcej dzieci jest przekroczony wskaźnik ubóstwa. Pół miliona dzieci nie dojada.”

Wyliczenia MRPiPS wskazują, że „dzięki określeniu kryterium dochodowego na pierwsze dziecko na 800 zł ze świadczenia wychowawczego skorzysta 900 tys. rodzin z dziećmi i 1,3 mln rodzin z jednym dzieckiem. Natomiast gdyby wprowadzono górny próg w wysokości 5 tys. zł, świadczenia nie otrzymałoby 11 tys. rodzin,. a oszczędności wyniosłyby 5 mln zł, gdyby próg był 3 tys. zł, świadczenia nie otrzymałoby 51 tys. rodzin.

Tak więc 2,2 mln rodzin nie osiąga dochodu 800 zł na osobę (lub 1200 w rodzinach z dziećmi niepełnosprawnymi). Większość z nich mieści się w przedziale dochodowym 800 (1200)- 3000 zł na członka rodziny miesięcznie.