25+. Cykl wpisów dla pokolenia Z, pokazujący, jak sobie radzić w obecnej sytuacji. Część II -Jak się utrzymać w czasach inflacji.

Dzisiaj kolejny z wpisów 25+. Generalnie skierowany do pokolenia 25-35 lat, ale może też okazać się przydatny dla starszych, ponieważ zawiera uniwersalne rady dotyczące radzenia sobie w dobie inflacji.

Najpierw – co rozumiem pod pojęciem „życia”. Generalnie wydatki na potrzeby takie jak: jedzenie, chemia, kosmetyki. Na każdym z nich (poza kosmetykami) nieźle się znam. Zaczynamy.

Pomysł 1 – Produkuj. Zasada wydaje się prosta i zrozumiała dla każdego – produkujesz, nie musisz kupować. Koszt produkcji pozostaje niewielki (poza ceną własnej pracy), a satysfakcja ogromna (wiem z własnego doświadczenia). Na blogu opisywałem wiele razy mój ogród warzywno-sadowniczy na wsi. Warto zaznaczyć, że stosuję w nim zasadę 100% bio (zero nawozów sztucznych, zero oprysków). Czyli jest nie tylko tanio, ale i zdrowo. Coś, co zetki lubią najbardziej.

No dobrze, ale ja mam 3000 m2 działki ogrodniczej, a Ty nie masz nic. Gdzie więc ta produkcja? Cofnijmy się do wpisu o mieszkaniu na wsi i w mieście. Na wsi, to chyba oczywiste, nawet działka 1200 m2, uprawiana intensywnie, da spore plony. Jeśli zaczniesz nawozić sztucznie – jeszcze większe. Jeszcze raz powtarzam – przeczytajcie sobie o eksperymencie Darvaesów – niecałe 400 m2 i prawie 3 tony żywności. W Kalifornii, ale nawet jeśli będziesz miał o 2/3 mniejsze zbiory…. Tona ma 1000 kg, a da się ją uzyskać z 400 m2.

Jeśli wybrałeś mieszkanie, do produkcji przeznacz balkon i parapety. Dobre i 10 m2 (30 kg).

Może masz babcię na wsi, pewnie chętnie wydzieli Wam ogródek. Moi rodzice byliby zachwyceni, gdybym ja w wieku 20 lat interesował się robotą w sadzie. Wtedy wcale o tym nie myślałem. Teraz powtarzam sobie zdanie znajomego ogrodnika – z wiekiem człowieka ciągnie do ziemi.

Ci, którzy zdecydują się na wieś, znajdą się w uprzywilejowanej sytuacji. Mogą poszaleć. Nie muszą wcale skupiać się na intensywności. Mają przestrzeń.

Produkuj znaczy też – zrób sto sam. Piecz chleb (zdrowszy i tańszy niż kupiony). Przygotowuj przetwory na zimę, nawet z kupionych owoców i warzyw. Zrób swoje wędliny a nawet … alkohol.

Pomysł 2 – kupuj na giełdzie ogrodniczej i od producenta. Miasto ma jedną paskudną cechę, dlatego żywność stała się w nim tak droga – nitkę pasożytów. Nic nie tworzą, a zabierają swoją cząstkę. Ci „jeźdźcy inflacyjnej Apokalipsy” to:

  • pośrednicy,
  • sieci sklepów,
  • państwo,
  • spółki energetyczne i paliwowe,
  • banki.

Każdy z nich urwie swój kawałek i z 1 zł u producenta, robi się 5 zł w sklepie. Pewnych elementów składowych ceny końcowej nie wyeliminujesz, chyba że podejdziesz poważnie do produkcji. Nawet rolnik płaci za prąd, podatki, KRUS, odsetki bankowe. Gros jednak zabierają pośrednicy i sieci sklepów.

Stąd moja propozycja jest prosta: zaprzyjaźnij się z rolnikami, wybierz na giełdę ogrodniczą (nie miejski ryneczek – takie giełdy są w większych miastach, a w mniejszych targi), do sklepu firmowego producenta. Tam żywność kupisz za znacznie niższe kwoty i lepszej jakości. Ja tak robię i potrafię oszczędzić połowę albo nawet 2/3 ceny sklepowej.

Teraz sklepy firmowe. W pewnym mieście istnieje mleczarnia. Robi dobry ser, który kupisz w sieciach handlowych za 36 zł/kg. Moja koleżanka mieszka w tym mieście i przywozi nam ser od producenta (wstępuje przed pracą i ładuje torbę). Wiesz za ile można kupić 800g tego samego sera co w sklepie? Za 12 zł czyli 15 zł/jkg. Dobrze czytasz – 15 zł zamiast 36, ten sam ser. Nie zawsze będzie tak różowo (sklep firmowy innej mleczarni, ulokowany w mieście musi: płacić wyższe pensje pracownikom, czynsze rentierom, nabijać kabzę Orlenu (transport) itp.itd. W efekcie ma ceny niższe o 20% niż w Biedronce. Dobre i 20%. Ale popatrz dalej.

Pomysł 3 – porównuj ceny. Kupujemy w marketach, bo wygodnie i tanio. G…. prawda. Owszem tanio, ale tylko w promocji. Nawet sieci sklepów drastycznie różnią się cenami (popatrz koszyk portalu dlahandlu.pl) pomiędzy sobą. No więc zostaje wygodnie. A nasze babcie, a Wasze prababcie? Po mięso szły „do rzeźnika”, po chleb „do piekarni”, po warzywa i owoce – na targ. Wielki handel i jego sprzymierzeniec Matrix powoli niszczą niewielkie biznesy. Bierzmy w tym jak najmniejszy udział. Porównujmy ceny. Jeśli na targu, giełdzie jest taniej – idźmy tam. Jeśli mięso damy radę kupić w ubojni czy jej sklepie firmowym, nie kupujmy go na tacce w markecie. Owoce -pojedźmy do sadu. Warzywa – na pole (co w Małopolsce ma zupełnie inne znaczenie).

Wykorzystujmy Matrixa. Jeśli będzie sprzedawał na poziomie kosztów – straci po kolei wszystkie macki (jak bankrut Tesco).

Nie stawiajmy na wygodę, kupujmy tam gdzie taniej.

Pomysł 4 – korzystajmy z kuponów. Duże sieci handlowe wiedzą jak przyciągnąć klientów. Oferują kupony. Kiedyś fizyczne (oddzierane z kartki) – dzisiaj w aplikacji. W Lidlu/Biedronce możesz upolować banany za 2/3 zł kilogram, zamiast normalnych 7 zł. W ten sposób sporo oszczędzisz, a i polskiego rolnika nie zubożysz.

Klasyką literatury oszczędzania była wydana w USA przez naszą rodaczkę Amy Dacyczyn (wyobrażasz sobie Amerykanina, który próbuje wymówić to nazwisko?) „The Complete Tightwad Gazette” czyli newsletter porad z zakresu oszczędzania nawołujący m.in. do korzystania z kuponów, bardzo w tym kraju popularnych.

Pomysł 5 – nie kupuj 2-gich śniadań od „Pana Kanapki”, w „Green Cafe Nero” (zobacz sobie, kto jest właścicielem), wstąp do piekarni a najlepiej zrób w domu. Ja, jako dinozaur i kucharska ciemna masa, wybieram kanapki. Chleb – własny lub z taniej piekarni (kromka – 15 groszy, co daje 30 gr na kanapkę), plaster sera, własne warzywo, smalec lub masło i masz II-gie śniadanie za 1 zł. Kanapka z gorszymi jakościowo składnikami w sklepie – minimum 5 zł.

Hotdog z Orlenu kosztuje 10 zł, w Żabce nieco taniej. A to bułka (2 zł) i jedna parówka (1 zł). W sumie 3 zł i trochę sosu. Podgrzejesz sobie sam.

Pan Kanapka też się ceni. Jedno danie (sałatka, kanapka itp.) 10-20 zł. Moi koledzy biorą te rzeczy. Gdybym chciał pojechać David’em Ramsey’em – działa czynnik Latte. Dlatego oni mają kredyty na mieszkanie/dom i auto, a ja „nieco” więcej (mieszkań, nie kredytów).

Bananowa latte w kawiarni za rogiem kosztuje 25 zł. Ja zapłacę 30gr za mleko, 1,20 gr za banana (albo 40 gr w promocji – w kawiarni jest syrop o smaku bananowym, a nie banan), do tego 1 zł za kawę i mam za 2,5 zł nawet lepszy napój. Pożywny, a bez cukru. No dobra, za 34 zł kupiłem blender w Lidlu, tyle mnie to kosztowało ekstra.

Moja żona z koleżankami (jedna pokolenie 25+) nie ograniczają się do kanapek. Robią owsianki, sałatki itp. Inni przynoszą smoothie.

Pomysł 6 – wybij sobie z głowy „catering dietetyczny”. Och ci miłośnicy gotowców. Podam przykład syna. Potrzebuje 5000 Kcal dziennie. Nagabywał mnie o dietę pudełkową. Wszystko na czas. Zbilansowane. A koszty – 1200 zł w 2020 r., czyli przed pandemią (3000 Kcal, dochodziło jeszcze jedzenie z internatu). Nieźle. Teraz to raczej 1800 zł, nie kalorii. Czy wiesz, ile wydaje obecnie na jedzenie (przykład – obiadokolacja dla dwóch osób – 1kg mięsa i 500g makaronu + sos) obecnie? 900 zł plus sporadycznie torba od mamy. Pudełka są diablo drogie. Modne, ale kosztowne. Nie mają sensu, chyba że pracujesz od 5 do 22. Znacznie lepiej przygotować coś własnego.

Pomysł 7. Korzystaj z aplikacji w stylu „uratuj jedzenie. Ja sam mam zainstalowane dwie. Obok mojej pracy znajduje się miejsce – tani hotel, który między 11 a 17 oddaje resztki ze śniadania. Bez obawy, nie zbierają ich z talerzy lecz półmisków. Klasyka posiłku kontynentalnego w wersji szwedzki stół. W paczce za 10 zł mam: 1 croissanta (cena w Lidlu 2,5 zł, w kraftowej piekarni pewnie 2 razy tyle), 2-3 kawałki ciasta (babka piaskowa, biszkopt), 2-3 kromki chleba, do tego cała styropianowa wytłoczka (pewnie 30 dkg) sera, lepszej wędliny (szynka, salami), pomidora, ogórka, całe jajko na twardo. Odbieram po pracy i mam kolację, a sporo zostaje na śniadanie i kanapkę do pracy (croissanta i ciasto zjadły dzieci). Wartość takiej paczki w cenie sklepowej – przypuszczam, że pewnie ze 20 zł (sama wędlina i ser to ok.8-9 zł). Przy okazji robimy coś dla planety, bo inaczej wszystko wylądowałoby w koszu (sieciowy hotel nie poda tego następnego dnia).

25+. Cykl wpisów dla pokolenia Z, pokazujący, jak sobie radzić w obecnej sytuacji. Część I – nieruchomości. Zupełnie pozasystemowe pomysły.

Było już o mieście, o wsi – czas na pomysły wyskakujące poza skalę „typowych” ludzi i często nielegalne. Ceną za skorzystanie z nich, będzie w najlepszym wypadku wzruszenie ramion, łatka freaka lub dziwaka. W najgorszym pogarda i wizyta pań z MOPS-u, jeśli mamy dzieci.

Pomysł 1. Zakup mieszkania i spłacanie kredytu w wynajmu pokoi. Wszelkie programy dopłat rządowych, co do zasady koncentrują się na „pierwszym mieszkaniu” stąd popyt na kawalerki i lokale dwupokojowe. Ceny za m2 w większych gniazdkach znacznie spadają. Stąd 450-600 tys. zł za 2 pokoje i możliwe 480 tys. zł za 3 pokoje w podobnej lokalizacji. Nawet czynsz nie musi się istotnie różnić. W takiej sytuacji można myśleć o wynajmie. Jeżeli stawka za pokój wynosi 1200 zł, czynsz 680 zł, a rata 1800 zł, zajmując jedną izbę i dzieląc kuchnię i łazienkę z dwójką studentów oraz wkładając 100 tys. zł de facto mieszkamy praktycznie za darmo.

Pomysł 2. Zamieszkanie w garażu. Skoro nie mieszkanie, to może … garaż. Słyszeliśmy takie przykłady z USA. Jeśli garaż stanowi część domu (jak u mnie) sprawa jest łatwa. Mamy do czynienia z budynkiem mieszkalnym i trzeba tylko ocieplić, zachować normy. Zakup może polegać na zbyciu udziałów lub wydzielenie drugiego lokalu. Trudniej dokonać zmian tzw. zespole garażowym lub pojedynczym budynku, zwłaszcza spółdzielczym. Da się to zrobić – nielegalnie. Zostawiamy bramę, za nią stawiamy ścianę i drzwi i mamy, po ociepleniu od wewnątrz 20 m2 – odpowiednik małej kawalerki w standardzie lat 70-tych XXw. . W środku wygospodarujemy łazienkę (nie wszystkie garaże dysponują instalacją wodną, więc być może wodę trzeba będzie zbierać z dachu i korzystać z butli kupowanych w sklepie). Prąd jest (bojler do wody), gazu brak. Popatrzmy na cenę. Na moim (drogim) osiedlu – garaże chodzą za 65 tys. zł. Dokładając remont wyrobimy się w 120 tys. zł. Jakie napotkamy problemy? Wścibskich sąsiadów, kanalizację oraz ogrzewanie. Odpada gazowe (brak gazu), wszelkie piecyki (katalityczny, koza) pozostaje elektryczne – de facto mała klimatyzacja. Kanalizacji nie możemy spuścić do burzówki – pozostaje toaleta chemiczna i recykling szarej wody w celu jej ponownego wykorzystania. Nadwyżka – do gruntu lub małe szambo wywożone od czasu do czasu (schowane w kanale). Alternatywa – korzystanie z wc na stacji benzynowej w sąsiedztwie a prysznica na siłowni. Z sąsiadami i spółdzielnią jeśli mamy odrobinę szczęścia i zostawimy starą bramę pewnie sobie poradzimy. Problemów tych unikniemy kupując garaż w domku. Tam są już sieci gazowa, elektryczna, wodna i kanalizacyjna.

Pomysł 3. Zamieszkanie w lokalu użytkowym. Dlaczego tak? Ponieważ zazwyczaj dysponuje on pełnymi mediami (w tym ogrzewaniem), choćby namiastką łazienki i jest tani, pomimo że ocieplony. Jak bardzo? W moim mieście znalazłem takie „cudo” za 99 tys. zł. Powierzchnia 16m2 (14 m2 pokoju i 2 m2 łazienki). W zasadzie zrobić mini-aneks kuchenny i się wprowadzić. Czynsz? Też śmiesznie niski (to nie reguła) – czyli 50 zł. Jedyna wada – brak ogrzewania, ale da się wstawić klimatyzator. Czyli za 100 tys. wchodzimy i mieszkamy. Nielegalnie, oczywiście. Znalazłem też powierzchni ok. 100 m2 za 210 tys. zł, jeśli ktoś potrzebuję przestrzeni. Dla porównania, najtańsza kawalerka w podobnym standardzie i lokalizacji 270 tys. zł za 18 m2 – prawie 3 razy drożej.

Pomysł 4. Dom w ogródkach działkowych. Gruba nielegalność. Tu oficjalnie mieszkać nie wolno, a zarządy wyłączają na zimę prąd i wodę. Tyle teorii. W praktyce bywa różnie. Większość sąsiadów będzie zadowolona z lokatora na działce obok, o ile pilnuje zamiast kraść, nie brudzi, nie bałagani. Po pandemii ceny drastycznie wzrosły i teraz trudno znaleźć coś sensownego za mniej niż 20-30 tys. zł. Trochę za miastem może być łatwiej i taniej. Z wodą na działce, w zasięgu autobusu miejskiego znalazłem małą drewnianą altanę za 12 tys. zł. Wielkość posesji gwarantuje luz – bo ma ona 600m2. Podobne powierzchniowo działki, ale budowlane, kosztują w tej okolicy 400 zł/m2. Nie ma już bloga Henryka, o którym wielokrotnie wspominałem, więc trzeba mieć na uwadze następujące ograniczenia. Domki zazwyczaj są małe (6-12 m2), a maksymalnie 35m2, nieocieplone i tylko parterowe. Brakuje mediów (w zimie się je wyłącza). Jedyna zaleta – własny ogród i cena.

Pomysł 5. Pustostan. Mocno nielegalne i niebezpieczne. Nie kosztuje nic, ale osobiście wybrałbym jednak garaż, lub lokal użytkowy. Dlaczego? Po pierwsze, większość pustostanów znajduje się w dzielnicach „latających noży”. Łatwo komuś podpaść i nie mieć do czego wracać (kradzieże, podpalenia). Takie lokale mają też odcięte media (może działać jedynie kanalizacja).

Pomysł 6. Biuro. Jeśli pracujemy w niewielkiej firmie, a nie korporacji – może się udać. Warto zapytać szefa. Wielu zgodzi się – zyska darmowego stróża 24 h/7 dni. Zostaną nam opłaty za media (gdzie ich nie ma), a na pewno będzie ciepło. I nic nie musimy płacić na początek.

Pomysł 7. Miejski nomada. A kto powiedział, że w ogóle musimy mieć mieszkanie/dom? Na noc znajdujemy sobie pracę (nocna zmiana w piekarni, stróżowanie, parkingowy) w dzień koczujemy – trochę na siłowni, trochę w galerii, w jakimś barze, aucie. W lecie rozbijamy namiot w miejskim lesie lub budujemy tam ziemiankę. Gdy nadchodzą chłody mamy się gdzie zatrzymać.

Pomysł 8. Kamperowiec. Nie jestem zwolennikiem takiej opcji. Dlaczego? Z kilku powodów. Kamper, a nawet przyczepa są relatywnie drogie. Wolałbym już mieszkać w ROD pod miastem, gdzie zyskałbym kawałek ziemi i możliwość uprawy. Ogrzewanie także kosztuje sporo, bo wykorzystujemy drogie media – gaz LPG z butli. Zyskujemy wprawdzie prawie (poza wielkością) normalną kuchnię, własny prysznic, ale musimy się bardzo kryć. To oznacza przemieszczanie i kolejne koszty – paliwa. Stare kampery (a na takie nas stać) palą 12-15 l/100 km w trasie i 20 l/km w mieście. Do przyczepy musimy utrzymywać auto. Lokal użytkowy za 100 tys. zł okaże się znacznie tańszy i bezproblemowy w eksploatacji, a niewiele droższy w zakupie.

Jeszcze raz o PPK. Dlaczego podtrzymuje swoje stanowisko i co mówią inni.

W zeszłym roku napisałem o korzyściach z przystąpienia do PPK. Sam przystąpiłem do programu i jestem bardzo zadowolony. Jednak ostatnio, na fali proponowanych zmian (nowa koalicja) temat wrócił. Swoimi spostrzeżeniami podzielili się i Michał Szafrański i Piotr Kuczyński. Oba teksty tutaj: https://www.money.pl/emerytury/cwany-manewr-rzadu-z-ppk-flagowy-program-do-zmiany-opinia-6963743844485824a.html i tutaj: https://jakoszczedzacpieniadze.pl/ppk-pracownicze-plany-kapitalowe-swietne-i-fatalne .

Nie byłym sobą, gdybym ze wszystkimi tezami się zgadzał.

Bliżej mi nie ukrywam do Piotra Kuczyńskiego. Kwestionuje on quasi-przymusowy charakter programu (trzeba się wypisywać), co też uważam za pomyłkę wreszcie – ocenia program pozytywnie. Z drugiej strony popiera nadreprezentację spółek z WIG20 (z uwagi na ryzyko) z czym się nie zgadzam. Za nieistotny uważam spór semantyczny czy PPK to oszczędności czy może inwestycje. Jasne, autor ma rację – inwestycje, ale praktyczne znaczenie tych słów pozostaje niewielkie. Zupełnie inaczej niż twierdzenie, że nie można mówić o programie emerytalnym przy wypłatach 10-letnich, ponieważ winny być dożywotnie Tych. niedopowiedzeń, doskonałego skądinąd ekonomisty, nie pominę. Możemy ustawić sobie wypłaty 10-letnie i dłuższe, więc założenie przeżycia 100 lat (wypłaty 10 lat), spowoduje w rzeczywistości dożywotnie wypłaty dla 99% z nas, a nie 10-letnie. Zresztą, w istocie „emerytury” nie leży wcale wypłata aż do śmierci lecz, jak podaje Wikipedia „świadczenia te przyjmują zazwyczaj formę dożywotnich wypłat”. Zazwyczaj nie oznacza zawsze.

Podobnie Michał Szafrański – widzi wady, zalety, ale nie wszystkie jego argumenty do mnie trafiają. Wadą ma być to, że rzekomo PPK to „czarna skrzynka”. W przypadku PPK doskonale znamy strategię inwestycyjną, dywersyfikację pomiędzy klasy aktywów, regularnie publikowane są aktywa (np. jakie obligacje znalazły się w portfelu). Nie, nie nazwałbym tego programu czarną skrzynką.

Drugi zarzut dotyczy konserwatyzmu (przewaga obligacji i ścieżka schodzenia z akcji). Dla przeciętnego Kowalskiego uważam to za zaletę, nie problem. Kowalski ryzyka nie lubi i boi się go, więc po co go straszyć. Czytałem NOMADLAND i wiem jak wygląda strata 70% planowanej emerytury na 5 lat przed jej rozpoczęciem. Nikomu tego nie życzę. Mogę sobie wyobrazić, że w sytuacji p. Szafrańskiego, nie ma problemu, ale dla większości, mówimy o jedynych pieniądzach, poza ZUS-em.

Szczegółowa analiza opłat, to taki znak firmowy blogera. Wygląda fenomenalnie, ale wnioski są już moim zdaniem błędne. Nie ma co straszyć nierynkowymi średniki stawkami za zarządzanie itp., skoro wysoki TER (suma opłat) mają 3-4 zupełnie niszowe fundusze i one zawyżają średnią. Rynkowi liderzy, w tym najpopularniejszy PKO – pobierają 0,5% dla mojego wieku, co uważam za akceptowalne.

Kolejny , który chciałby się cofnąć do czasów pańszcyzny. Maciej Panek, prezes firmy Panek S.A.

Co jakiś czas przecieram oczy słuchając „złotych myśli” naszych biznesmenów i polityków. Tym razem zaskoczył mnie Maciej Panek, udzielający wywiadu w podcaście Money.pl „Biznes Klasa” . Oto co powiedział na temat relacji pracownik-pracodawca:

„Przy okazji mogę powiedzieć, że jest żal do pracowników, którzy na przykład pracując szukają sobie w międzyczasie pracy. Nie pójdą i nie powiedzą, że jest im źle, że chcą, żeby to i to poprawić, że nie podoba im się to i tamto. Po prostu tego nie robią, nie wiadomo dlaczego. Boją się, czy co. Bo często tak jest, że pracownik mówi, że się teraz zwalnia. I praktycznie w większości wypadków on już ma nową pracę – mówił Maciej Panek.

Kiedy prowadzący Łukasz Kijek zwrócił uwagę, że pracownicy najczęściej nie informują, że chcą odejść, bo czas pomiędzy podjęciem decyzji o odejściu a poinformowaniem pracodawcy wykorzystują, by znaleźć nową pracę, usłyszał:

„Przez ten czas, kiedy ten pracownik szuka pracy, on nie pracuje już z taką motywacją, jak wtedy, gdy został zatrudniony. Na początku, jak ludzie przychodzą do pracy, obiecują bardzo dużo. Później, jak już ich motywacja spadnie – mówię o tych, którym spada – to o tym nie mówią. Nie mówią, bo może sami czują się z tym źle? Bo przecież jeśli nie dają tego co kiedyś, to może ich wynagrodzenie powinno ulec zmniejszeniu. A mimo wszystko pobierają to wynagrodzenie w tej samej wysokości .”

Przyznacie, że szalona koncepcja. Otóż, Mr Panek – pańszczyzna w Polsce skończyła się ponad 150 lat wstecz. Mamy Kodeks pracy i on określa obowiązki pracownika, a nie przemyślenia „Janusza biznesu”. Pracownikowi płaci się za pracę, a nie za motywację, więc nie ma powodu żeby zmniejszać wynagrodzenie po spadku tej ostatniej. Cały czas pracownika, nie należy do pracodawcy, on płaci umówione wynagrodzenie za konkretny czas – 170 godzin w miesiącu. Po godzinach, na urlopie, pracownik może sobie spać na kanapie, biegać albo szukać pracy i właścicielowi firmy nic do tego. Pracownik ma świadczyć pracę do upływu terminu wypowiedzenia. Gdyby prezes Panek S.A. przeczytał publikacje dotyczące zarządzania personelem dowiedziałby się przyczyny niskiej motywacji i „wykorzystywania czasu na szukanie pracy” leżą w kiepskich przełożonych. Gdyby chodził twardo po ziemi, a nie tkwił w bańce, miałby świadomość, że większość Polaków nie może sobie pozwolić nawet na chwilę przerwy bez dochodu, a współcześni karbowi na korporacyjnym folwarku, komuś, kto powie, że odchodzi utrudniają życie i blokują karty dostępu.

Zresztą, umowa to umowa. Czy prezes Panek wyobraża sobie, że ktoś odmawia zapłaty za wypożyczone na minuty auto, bo pracownik infolinii nie wykazał się motywacją? Albo czy sam uprzedza kontrahentów o zamiarze wypowiedzenia umowy z rocznym wyprzedzeniem i proponuje obniżkę wynagrodzenia za ten czas, ponieważ nie będzie się starał jak dotychczas? Czy płaci mniej w Biedronce, jeśli kasjerka nie uśmiechnęła się wystarczająco szeroko? Raczej nie, ponieważ sam pomysł by tak robić jest nie tylko bezprawny, ale i bezsensowny.

Teraz trochę moich doświadczeń. Mam dwóch pracodawców, z których jeden boryka się z ogromną rotacją pracowników. W roku potrafi zmienić się 10% ekipy. U drugiego z własnej woli przez 20 lat odeszło może 5 osób. Dlaczego? Różnica tkwi w szefach, ich zarządzaniu, oraz warunkach pracy i pensji. Proste. Dziwne, że Maciej Panek tego nie wie.

25+. Cykl wpisów dla pokolenia Z, pokazujący, jak sobie radzić w obecnej sytuacji. Dach nad głową – część I. Mieszkamy na wsi.

Sytuację młodych zacznę od komentarza do mema. Na pierwszym obrazku 30-latek z 1993 r. mówi do żony – zróbmy sobie drugie dziecko. Na kolejnym – jego rówieśnik z dzisiaj – pyta kolegów „Czy przetrwam finansowo, jeśli kupię teraz kebsa?” I komentarz internauty: W 1993 r. mój ojciec kupił działkę z domem w stanie surowym na wsi za 30 mln. Zarabiał 3 mln. Koniec.

Oczywiście, sytuacja się zmieniła. Jednak… na wsi dalej jest taniej. Ostatnio pisałem o alternatywie dla mieszkania deweloperskiego, w postaci różnych pomysłów na pozostanie w mieście. Dzisiaj opcje dla tych, którzy zdecydują się wyjechać na wieś.

Na wsi zasady są proste. Im dalej od miasta – tym taniej. Im większa działka – tym niższa cena za m2. Wykorzystaj tę wiedzę na swoją korzyść. Może masz dosyć korporacji. Chcesz z nią zerwać na zawsze. Przeanalizuj możliwości.

Kupno mieszkania na wsi. Ceny takich lokali okazują się znacznie niższe. W promieniu 25 km od centrum miasta (10-15 km od granic) dostaniemy 50 m2 za 260 tys. zł Rata wyjdzie na poziomie 800 zł, bez żadnych kombinacji. I da się dojeźdżać.

Kupno domu na wsi – do 20 km od miasta. Znalazłem taki – działka 40a, dom 120 m2, budynki gospodarcze i cena 350 tys. zł. W tym momencie mamy trzy wyjścia. Pierwsze – podzielić na 2-3 działki, jedną zostawić sobie, resztę sprzedać z częścią budynków, co pozbawi nas garażu (dobudujemy wiatę), ale zyskamy dom prawie za darmo (2 z budynkami sprzedamy po 150 tys. zł każdy). Pozbyć się kredytu. Druga to spłacać ten kredyt – w tym przypadku rata wyniesie 1200-1300 zł.

Kupno domu na wsi – dalej od miasta. W tej wersji nastawiamy się na brak dojazdów, większą działkę, a nawet gospodarstwo rolne. Możemy żyć z ziemi. Trzeba oczywiście przebrnąć KOWR, ale z tego co wiem, udziela raczej zgody, w takim przypadku. Za 350 tys. zł zyskujemy 2-3 hektary plus dom. Da się z tego, przy ogrodnictwie, jakoś przyzwoicie żyć, o ile mamy pracę na miejscu, zdalną lub dg dla jednej osoby. Mój kumpel z niespełna hektara malin wyciągał w zeszłym roku ca. 30.000 zł.

Spłacamy gospodarstwo dziadków. Nie każdy ma taką opcję. Czasami pozostaje kilkuhektarowe gospodarstwo po dziadkach. Można je sprzedać, lub dokonać spłat „po rodzinie”. Co zyskamy? Nasza spłata, to nigdy nie będzie 100% ceny rynkowej. Czasem 70%, może 50%, a nawet 25%. Tym samym za 100 tys. zł, nawet bez kredytu, pole manewru znacznie się zwiększa.

Budowa małego domku. Wielokrotnie polecana na blogu. Na dom 30m2 plus 2 niskie sypialnie na antresoli mam oferty za 100-150 tys. zł w zależności od materiału i standardu. Czyli, jeśli ominiemy problem działki – całkiem realna opcją. Jak zwykle przy wsi, przemyślmy kwestie pracy i dowożenia (lub nie) dzieci do szkoły i na zajęcia dodatkowe. Nie wszyscy mają takie obowiązki.

Samodzielna budowa sposobem gospodarczym. Wreszcie doszliśmy do najtańszej opcji. Wiecie, ile kosztuje szkielet małego domku – takiego o którym pisałem powyżej? 21 tys. zł. W tej cenie, przywiozą na budowę gotowe, docięte kawałki drewna, coś jak klocki i zmontują https://www.olx.pl/d/oferta/konstrukcja-domu-35-mk-CID628-IDXng1K.html. Jeżeli wiemy jak i mamy z kim, czas zaczynać robotę. Tzw. kanadyjczyk nie jest wcale skomplikowany. Jeśli nie mamy dwóch lewych rąk, kogoś do pomocy, a newralgiczne punkty (instalacje) powierzymy fachowcom – powinno być dobrze. Nie chcę tutaj dawać porad budowlanych, od tego polecam portale, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę „zbuduj sam dom”. Znajdziecie i koszty budowy i technologie i projekty. Za 80 tys. zł powinniście się wyrobić, przy zachowaniu parametrów – 35 m2 podstawy + antresola.

Jak nas łupi PGNiG. Porównanie cen gazu sprzed dwóch lat, roku i obecnie.

Właśnie dostałem pierwszą, powakacyjną fakturę za gaz. Przypomnę – używam go do podgrzewania wody, gotowania i ogrzewania. Z racji montażu kozy i ciepłej jesieni zużycie drastycznie spadło. A rachunki? Te już nie. Popatrzcie. Przypominam – początek okresu przypada przed wojną.

Rok 2021.

Na październikowej fakturze 2264 KWh (przeliczone z m3 współczynnik konwersji bez zmian) za 459 zł. Cena? 0,2 zł/ KWh. Cena gazu na rynku spot w Holandii ok. 5 E/MWh. Kurs Euro 4,6 zł. Cena gazu w Holandii – 0,023 zł/KWh.

Rok 2022.

Faktura z października – 1798 KWh za 494 zł. Cena? 0,27 zł. Podwyżka 35%. Cena na giełdzie 6E/MWh. Kurs Euro 4,7 zł. Cena gazu w Holandii – 0,0282 zł/KWh. Tu jeszcze podwyżka miała uzasadnienie.

Rok 2023

Teraz zużyłem -1367 KWh za 487 zł. Cena? 0,35 zł. Podwyżka roczna 20%. Podwyżka przez 2 lata 75%.

Obecnie gaz ziemny na giełdzie w Holandii da się kupić za 3,60 E/MWh. Kurs Euro 4,45. Cena gazu w Holandii za KWh 0,01602 zł.

Wnioski

Pomimo iż cena gazu na rynku w Holandii przez spadła o 33%, po dostarczeniu do odbiorcy w Polsce cena z oferty taryfowej PGNiG wzrosła o 75%. Czyli powinniśmy płacić 0,13 zł/KWh (gdyby dostosować się do rynków) a płacimy 0,35 zł/KWh (czyli 3 razy drożej). Albo kompletni nieudacznicy albo zwyczajnie nas okradali na kampanię wyborczą, albo dostali znacznie więcej podatków do zapłaty albo … i jedno, i drugie, i trzecie. W obu przypadkach – powinni siedzieć. Opowieści o tarczach – bajki. A jedna trzecia Narodu chwaliła takiego dobrego pana. Tu cisną się słowa Zbigniewa Stonogi „Będzie was PiS…….. w….., jak Was Platforma nie ……”.

Przejrzę ich bilans po 3 kwartałach to coś Wam powiem o marży.

25+. Cykl wpisów dla pokolenia Z, pokazujący, jak sobie radzić w obecnej sytuacji. Dach nad głową – część I. Mieszkanie w mieście.

Matrix podpowiada nam jedno rozwiązanie – mieszkanie w mieście na trzydziestoletni kredyt ewentualnie (poplecznicy Klausa Schwabba) – wynajem do śmierci. Czy da się inaczej? Czy będzie taniej? Zaczynamy.

Najpierw wycenimy rozwiązanie „korpo friendly” czyli mieszkanie w mieście z zawaloną hipoteką. Dlaczego piszę „korpo friendly”? Prowadzono badania i pracownicy z kredytem hipotecznym na pierwszą nieruchomość są zdecydowanie bardzie ostrożni, mniej skłonni do zmiany pracy, za to łatwiej ich przycisnąć. Rzadziej skarżą się na mobbing, biorą więcej nadgodzin, siedzą cicho. Druga grupa o podobnych cechach? Główni żywiciele rodzin. Dlatego już w XIX w. zatrudniano na odpowiedzialnych stanowiskach najpierw żonatych mężczyzn. Rozpowszechnienie kredytu hipotecznego, tylko tę tendencję pogłębiło. Kredyciarz to idealny pracownik korporacji czy budżetówki. I umowę na czas nieokreślony w budżetówce i korpo, znacznie lepiej ratingują banki. Perperum mobile Matrixa. Te dwa miejsca pracy nie muszą jednak oznaczać ubóstwa. Dlaczego? W obu z nich widzę osoby postępujące niestandardowo. Czyli nie tylko budżetówka, korpo i banki wykorzystują nas, lecz jednocześnie my ich. Korzystamy ze zdolności kredytowej by kupować 2-gie i 3-cie nieruchomości, roczne nagrody i trzynastki przeznaczamy na oszczędności lub założenie firmy. A potem kopiemy w tyłek szefa i przechodzimy na wcześniejszą emeryturę. Pełno takich przykładów wśród np. amerykańskich FIRE. Dość z filozofią wracamy do konkretów.

Dwupokojowe mieszkanie kupione na kredyt, nie 10 lat temu, ale DZISIAJ, kosztuje sporo, nawet jeśli mamy opcję pożyczki na rządowe „2%” (w rzeczywistości ok. 5% i to przez 10 lat). W moim mieście 50 m2 u dewelopera kosztować będzie (z wykończeniem) pomiędzy 450 a 600 tys. zł. Kupa forsy. Rata wyniesie od 1800 zł do 2600 zł (wkład własny 20%). Sporo i gwarancję braku wzrostu cen mamy na 10 lat. Co potem? Nie wiadomo. Czy da się taniej? Spróbujemy?

Zamiast dewelopera i wykończenia, wybierz mieszkanie używane. Paradoksalnie lepiej zlokalizowany blok oznacza niższe ceny za m2. Zawsze trafimy na lokale już wykończone (czasem do natychmiastowego remontu, czasem da się zebrać siły). I tak, w moim mieście takie mieszkanie w bloku spółdzielczym kosztuje nie 12 tys. zł za m2 (z wykończeniem), ale 8 tys. zł (w podobnej lokalizacji). Dzięki temu, damy radę kupić za 400 tys. zł zamiast 600 tys. zł. Rata wyniesie (przy początkowej identycznej wpłacie 100 tys. zł), nie 2600 zł, lecz 1540 zł. Ten dodatkowy 1000 zł zrobi w budżecie wielką różnicę.

Kup kondygnację w domku lub mieszkanie w kamienicy. Szukasz jeszcze taniej? Coraz częściej różni fliperzy oferują stare kamienice, lub kondygnację w domku. Kumpel mojego brata sprzedawał wykończony na tip-top sześciopokojowy dom za 1 mln. zł. Mamy w nim 3 kondygnacje naziemne, z których każda jest oddzielnym mieszkaniem (o powierzchni 70 m2, więc większym 50 m2 w bloku), wartym nie 600 tys. zł, ale 330 tys. zł. Przy wpłacie 100 tys. zł, bierzemy tego kredytu tylko 230 tys. zł i mamy ratę 1180 zł.

Widziałem też zrobione poddasza w ścisłym centrum. za 6-7 tys. zł/m2 (czyli 2/3 ceny z parteru). Przy niepełnej wysokości m2 liczy się inaczej, czyli płacimy za 45 m2 a dostajemy 60-65 m2 podłogi. Cena 270-300 tys. zł. Rata 900 zł.

Są udziały i różne inne kombinacje w jeszcze niższych cenach, zawsze warto pomyśleć, aczkolwiek tutaj trzeba mieć gotówkę (bank tego nie skredytuje). Znalazłem kamienicę z udziałami 40% (resztą zarządza miasto), do których przypisano 3 lokale, o łącznej powierzchni 163 m2 za….. 310 tys. zł. Nie weźmiesz kredytu, ale za 310 tys. zł dostaniesz 3 mieszkania (do remontu) – 1900 zł/m2. Teraz sprzedasz dwa za 160 tys. zł każde (3000 zł/m2) i masz własny lokal za darmo lub z niewielką dopłatą. Nawet nie trzeba robić remontu (jedno w oficynie, wyremontowano już na tip-top). Problemem może być nieciekawa dzielnica.

Poszukaj mieszkania z problemami. Istnieje grupa koneserów takich nieruchomości. Trudności w podziale, spirale zadłużenia, wydają się wielu osobom górami nie do przejścia. Takie mieszkania oferowane są znacznie poniżej wartości. Możesz trafić na 30-40% opusty czyli znowu nie 12 tys. zł m2, nawet nie 8 tys. zł/m2, a 5 tys. zł/m2 (250 tys. zł za 50m2) i odrobina ryzyka. I znowu rata nie 2600 zł, lecz 771 zł. Schodzimy coraz niżej.

Kup, podziel, spłać kredyt. Opcja zdecydowanie mniej ryzykowna. W taki sposób mój pradziadek przed wojną (1937 r.) nabył mały majątek z parcelacji. Sprzedał potem 30% za wyższą cenę, a 70% zostało mu bez długu. Ty pewnie nie zrobisz tak złotego interesu, ale…. Znowu liczymy. Załóżmy, że masz zdolność na te 500 tys. zł. i możesz kupić coś za 600 tys. zł. Znalazłem dom, który składa się z 4 kondygnacji mieszkalnych (parter, piętro, II piętro, poddasze) + piwnica. Każda z nich ma ok. 60 m2. I teraz popatrz. Za 600 tys. zł dostajesz 4 mieszkania do remontu, każde po 150 tys. zł (cena za m2 ok. 2600 zł). Jeśli sprzedasz 3 mieszkania po 200 tys. zł (co dalej będzie okazją) – Twoje własne okaże się za darmo. Jeśli (co spokojnie realne) uzyskasz 250 tys. zł/mieszkanie (nadal niecałe 5000 zł/m2). Nie tylko masz swoje 57 m2, ale i zarobiłeś (no dobra, brutto), 150 tys. zł (3 x 250 – 600). Minus koszty – 30-40 tys. zł i Twój % podatku. Nieźle. Znam ludzi, którzy tak robią. Dasz radę sprzedać za 300 tys. zł – jesteś do przodu 250 tys. – podatek (realnie ok. 200 tys. zł netto). Znajdziesz 3 osoby, które wejdą w to z Tobą, robicie remont, i masz mieszkanie za 150 tys. zł.

Kup, podziel, wynajmij, spłacaj kredyt. W tej wersji nadal pozostajesz właścicielem całości. Budynek jest wart 600 tys. zł, więc spłacasz ratę 2600 zł. Teraz każde z 3 mieszkań wynajmujesz za 1200 zł netto (takie są ceny rynkowe w tej dzielnicy). Dostajesz do ręki 3600 zł. Masz 1000 zł na własne wydatki, a raczej… nadpłatę kredytu. Ryzyko? Kredyt 2% jest na nieruchomość mieszkalną. Teoretycznie rząd może zażądać spłaty „ulgi”, ale… przecież dalej tam mieszkasz, a o podnajmie nikt nie musi się dowiedzieć (dzisiaj przy ryczałcie nie przedstawiasz już umowy, po prostu płacisz zaliczki, ponadto nadal jesteś zameldowany pod adresem).

Warto myśleć niestandardowo.

25+. Cykl wpisów dla pokolenia Z, pokazujący, jak sobie radzić w obecnej sytuacji. Wprowadzenie.

Październik (w końcu miesiąc oszczędzania) poświęciłem na stworzenie cyklu, przeznaczonego dla obecnych dwudziesto – trzydziestolatków, czyli pokolenia skazywanego przez media na pożarcie przez kapitalizm i obecne warunki. Nazywani są często (idiotycznie) „pokoleniem płatków śniegu”, jako rzekomo chowani pod kloszem i nieodporni na przeciwności losu. O moim pokoleniu, startującym w post-studencką dorosłość, pisano i mówiono dokładnie to samo. Mieliśmy być rozpuszczonymi przez „bezstresowe wychowanie” delikatnymi przedstawicielami pokolenia „dwie lewe ręce”, ponieważ większość moich rówieśników w wieku 20 lat nie wykonywała na co dzień tzw. prac domowych czyli nie naprawiała aut, nie brała się za remonty, a uciekała jak najszybciej od pracy na wsi do zawodów biurowych. Jak wielokrotnie pisałem, historia, z identycznymi zarzutami powtarza się od początku cywilizacji.

Nie wierzę zatem (podpierając się obserwacją), że 25-35-latkowi są bardziej wrażliwi, lub mówiąc brutalniej „pizdowaci” niż my byliśmy w ich wieku. Dowody w postaci braku dzieci i podróży po świecie oraz oglądania Netflixa uważam za bezwartościowe – po prostu teraz są inne szanse i możliwość wyboru. My nie mieliśmy takiej opcji podróży (różnica poziomów zamożności), ciąża oznaczała ślub, małżeństwa zawierano wcześniej. Co więcej, w moim otoczeniu, pracuje sporo więcej 20-latków, niż gdy ja studiowałem. Nie przypominam sobie wielu studentów w taksówkach, sklepach, firmach, a teraz widzę ich na każdym kroku. 70% kolegów moich synów pracuje zawodowo, co najmniej na pół etatu, łącząc to ze studiami, córka moich „górskich” przyjaciół, gdy tylko skończyła 16 lat poszła kelnerować w lecie i w weekendy, przynosząc do domu 1600-2000 zł miesięcznie.

Tak samo nie wierzę, że młodzi są bardziej rozrzutni. Zbyt wiele dostrzegam przykładów we własnym otoczeniu. Dziewczyna mojego syna, mając na wszystko poza akademikiem 1500 zł/miesięcznie (Warszawa) potrafiła jeszcze odłożyć na zagraniczne wakacje 4500 zł. Drugi syn, mieszkając z dziewczyną i prowadząc z nią wspólne gospodarstwo, dają radę za 3000 zł, a mają jeszcze kota, odwiedzają knajpki i płacą 600 zł opłat.

Wyzwania dla pokolenia 25+ są jednak zupełnie inne. I o tych wyzwaniach chcę napisać.

Pierwsze – jak zapewnić sobie dach nad głową w dobie wysokich cen mieszkań.

Drugie – jak utrzymać się w czasach inflacji, jedząc zdrowo oraz tanio zarazem.

Trzecie – w jakim kierunku popchnąć karierę zawodową, żeby przyzwoicie zarabiać za 10-15 lat.

Czwarte – dzieci. Koszty utrzymania bąbelków wzrosły, podobnie jak presja społeczna na określony standard.

Piąte – styl życia. Jak żyć tanio, a bogato wyglądać na Instagramie.

Szóste – oszczędności emerytalne, gdy wiemy że państwowe świadczenie wyniesie max. 30% ostatniej pensji.