Jak wzrosną rachunki za gaz? Porównanie lat 2022-2024 i planowanych zmian.

Poprzedni rząd zapowiedział szumnie „zamrożenie cen gazu”. Jak to wyglądało w praktyce zaraz zobaczycie. Obecna władza mówi o podwyżce rzędu 15%, a PiSowscy propagandyści zaraz twierdzą – +50% ….w stosunku do ceny z 2022 r. Jakby obecny odpowiadał za wzrost w latach 2022-2024 r. (taryfy zatwierdzane jesienią zeszłego roku).

Lubię jednak mówić „sprawdzam” i pokażę Wam, jak wyglądało to „zamrożenie cen” w moim przypadku. Mam dom, ogrzewany gazem. Jestem w stanie odtworzyć ceny za analogiczny miesiąc (czyli np. rachunek majowy za wiosnę). Wyliczę cenę KWh energii gazowej, nie na podstawie stawki (bo tam jest wiele elementów składowych) lecz dzieląc kwotę rachunku przez liczbę jednostek.

Rok 2022 – 1364 zł a 5610 KWh. Stawka brutto 0,2431 zł/KWh.

Rok 2023 – 1462 zł za 4824 KWh. Stawka brutto 0,3030 zł/KWh. Jakie zamrożenie? Przecież to wzrost o ponad 20%.

Rok 2024 r. 1386 zł za 4554 KWh. Stawka brutto 0,3043 zł/KWh. Teraz faktycznie cena stoi (te dziesiąte części grosza, wynikają z podwyżki abonamentu).

Rok 2024 – jesień? Wielka niewiadoma. Wyobraźcie sobie, że ceny pójdą w górę o 60% w stosunku do 2022 r. Daje to stawkę 0,3889 zł/KWh. Zużywając tyle co w tym roku, zapłacę 1771 zł. Czyli o 27% więcej niż obecnie. Za połowę wzrostu odpowiada bezsprzecznie poprzedni rząd (rok 2023). Za drugą? PiS i obecna władza w połowie (czyli w sumie 75% poprzednicy i 25% obecni) . Dlaczego? Po pierwsze PiS dopuścił do zmonopolizowania rynku gazu. PGNiG został przejęty przez ORLEN i nie ma konkurencji, może robić, co chce. Obecne władze też nie są bez winy, ponieważ nie tworzą warunków do spadku. Jak już kiedyś pisałem. Czysta cena gazu na rynkach światowych spada (obecnie chwilowa korekta w górę). Jest już na poziomie z 2020 r. czyli sprzed wojny. W porównaniu do szczytu z września 2022 r. wynosi …. 25%. W dolarach. W złotówkach jeszcze trochę niżej. Podwyższanie w tych warunkach cen, oznacza jedno – korzystanie z pozycji monopolisty.

Ale wróćmy do podwyżek. 27% w stosunku do cen obecnych. Ile zapowiada rząd w ocenie skutków regulacji? O 15%. Czyli w najlepszym wypadku raczy nas półprawdami (cena paliwa wzrośnie o 15%, a przez różne opłaty, rachunek o 27%). Może mniej, bo już URE zapowiedziało, że taryf w tym wymiarze nie zatwierdzi.

W kolejnym wpisie – jak sobie z tym radzić.

Nareszcie. Spłaciłem resztki ostatniego kredytu hipotecznego.

W marcu zakończyła się moja przygoda z kredytem hipotecznym. Ostatnim kredytem jaki miałem. W ramach przygotowania do spokojnego życia, postanowiłem rozprawić się z tym balastem. I już po nim.

Kiedy pod koniec sierpnia 2006 r. podpisywałem pierwszą umowę kredytową na zakup mieszkania w górach miałem 30 lat. Moja żona płakała, wyobrażając sobie, że jako emerytka zanosi ostatnią ratę do banku. Tymczasem po pół roku mieszkanie sprzedaliśmy, kredyt spłaciliśmy (a było to znane ówcześnie 120%, czyli wypłacony kapitał mógł być wart więcej niż zabezpieczenie) i jeszcze zostało nam sporo kasy (zarobiliśmy 80 tys. w 6,5 miesiąca – pensja żony wynosiła wtedy ok. 1400 zł netto).

Potem poszło już szybko. Kredyt na dom na wsi (potrzeba nagłego wykupienia od brata). Ten był z nami ok. 5 lat.

Następnie, w 2013 r. zadłużyliśmy się na zakup domu. W tym przypadku kwota pożyczonego kapitału wynosiła całkiem sporo ok. 410 tys. zł. Z poduszki finansowej rychło nadpłaciliśmy 200 ys. zł, a potem znowu i został taki „ogonek” 65 tys. zł. W trakcie pandemii rata wzrosła z 300 zł do 600 zł, a potem spadła do 500 zł. Swoją wysokością nie motywowała do rozstania, ale trzeba było coś zrobić. I stało się – poszedłem do banku w innej sprawie i złożyłem dyspozycję nadpłaty i już po. Jestem wolny. W międzyczasie pojawił się i zniknął (żył z nami 4,5 roku) kredyt na mieszkanie w górach, co szczegółowo opisywałem na blogu.

Dlaczego dokonałem spłaty? Zdecydowały dwa czynniki. Pierwszy – chciałem to uporządkować. Po co trzymać kasę i jednocześnie kredyt. Łatwiej uciąć. Ponieważ jestem leniem z wizytą w banku trochę zwlekałem, ale skoro można załatwić go przy okazji, czemu nie. Drugi powód, bardziej racjonalny – pomysł na ograniczenie obowiązków zawodowych i więcej czasu na życie. Skoro kasy będzie nieco mniej, to i te 500 zł zacznie ważyć więcej. W takim przypadku lepiej ścinać wydatki. I tak się stało.

Na koniec pewna refleksja. Czy jestem przeciwnikiem hipoteki? Zupełnie nie. Przy dobrym timingu stanowi ona doskonałe narzędzie inwestycyjne dla przeciętnego przedstawiciela klasy średniej. Ba, często jedyną drogę do własnego mieszkania. Z czasem, o ile nie zdarzy się katastrofa, jak w 2022 r., rata przestaje tak uwierać. Bo czym byłoby obecnie te 700 zł z roku 2006? Wtedy 50% pensji żony (oczywiście ubezpieczyłem się natychmiast na wyższą kwotę). Dzisiaj – 1/6 jej poborów. Relatywna waga obciążenia spadła o 66%. A wartość tamtego pierwszego lokalu wzrosła 4-krotnie. Oczywiście wszystko jest zasługą timingu. Kupowałem wszystkie kredytowane nieruchomości przed falą silnych wzrostów, stąd takie ładne wyniki.

25+. Cykl wpisów dla pokolenia Z, pokazujący, jak sobie radzić w obecnej sytuacji. Część II -Jak się utrzymać w czasach inflacji.

Pierwsza część poświęcona inflacji miała charakter rad. Dzisiaj pokażę twarde wyliczenia – w czterech opcjach. Catering dietetyczny, kupowane jedzenie na dwa obiad, wszystkie „domowe”, oraz ostatni z własną produkcją. Ciekawi różnic?

Catering dietetyczny.

Przyjmuję cenniki z tej firmy – https://www.zdrowycatering.pl/tani-catering-dietetyczny/lublin/ jako pewne minimum. Dla wegan 41 zł dziennie (czyli ok. 1200 zł miesięcznie) z 3 posiłkami, np. takimi jak

Śniadanie

Śniadaniowa zapiekanka na słodko z twarogiem i owocami

Obiad

Tofu w sosie BBQ z ryżem brązowym i pieczonymi warzywami z sezamem

Kolacja

Zapiekanka makaronowa z warzywami

Generalnie nic wielkiego.

Kiedy przejdziemy do popularnej diety KETO ekonomicznej (za 49 zł dziennie czyli 1500 zł/miesięcznie) za 3 posiłki mamy:

KETO ŚNIADANIE

Sałatka jarzynowa z bułeczką migdałową

KETO OBIAD

Golonko z kapusta zasmażaną

KETO KOLACJA

Keto pizza góralska z serkiem górskim i boczkiem

Nie muszę Wam chyba tłumaczyć, że po takim jedzeniu, ja chodziłbym głodny, zwłaszcza pomiędzy śniadaniem a obiadem.

Ale nie marudźmy skupmy się na liczbach: VEGE 1200 zł, KETO 1500 zł. Za parę już, odpowiednio 2400 i 3000 zł.

Kupowanie posiłków na obiad

Teraz postaramy się te dania przeliczyć na kasę z założeniem, że obiad kupujemy.

Paradoksalnie wyjdzie jeszcze drożej, chyba że porcje są mikroskopijne. W ulubionej mojej golonkarni „Taurusie” lub „Gospodzie Nisko” zjadam porcję golonki za 40 zł. 9 zł z pewnością nie wystarczą na pizzę z boczkiem i oscypkiem oraz sałatkę jarzynową, ale policzmy. Oscypek 3 zł, boczek (10 dkg) 3 zł, reszta pizzy 3 zł, bułka migdałowa 2 zł, sałatka jarzynowa (0,3 kg jarzyn + majonez) – 2 zł. Razem 53 zł dziennie, czyli 1590 zł miesięcznie na osobę. Może wegetarianie mają lepiej?

Obiad niech kosztuje 20 zł (to chyba takie minimum). Do tego dwie zapiekanki – makaronowa i ryżowa. Niech będzie po 100 g ryżu i makaronu (2 zł), 0,2 kg warzyw (1 zł) , 0,2 kg owoców (1 zł) , twaróg (1,5 zł). Wyjadą nam solidne porcje za 5,5 zł. Razem mamy 25,5 zł. I tu okaże się taniej niż catering (765 zł/miesiąc/osoba).Przy dwóch 1330 zł.

Gotowanie w domu.

Już mamy pewne dane. Musimy tylko skalkulować obiady.

Keto-fan zje śniadanie i kolację za 13 zł. A golonkę z kapustą? Niech będzie 10 zł ( 400g golonki 8zł, kapusta 1 zł, jakieś przyprawy, 2 kromki chleba). Dzienny wydatek? 23 zł. Miesięcznie 690 zł. Na dwie osoby 1380 zł. Znacznie taniej niż kupując obiad czy korzystając z cateringu.

Wege potrzebuje na śniadanie i kolacje 5,5 zł. A obiad? Tofu w sosie BBQ z ryżem brązowym i pieczonymi warzywami z sezamem? Tu skorzystałem z wyszukiwarki i wyszło mi 10 zł (gotowca można kupić za 16 zł z serii „Kuchnie Świata”. Mamy więc 15,5 zł/dzień. Ok. 465 zł na osobę i 930 zł na dwie.

Gotowanie w domu z własnych produktów.

Tu mamy pewną zagwozdkę. Nie jestem ekspertem kulinarnym, a raczej analfabetą, ale soi, brązowego ryżu czy golonki w bloku nie wyhodujemy. W ogrodzie zresztą też nie. Stąd część produktów trzeba jednak kupić. Popatrzmy jak dużo.

Wegetarianin ma łatwiej. Na śniadanie i kolację dokupi tylko materiały na twaróg i ryż (1,5 zł), a na obiad: sezam, soję na tofu, brązowy ryż, jakieś składniki na bbq – mnie wyszło 6 zł. Czyli damy radę przeżyć za 7,5 zł dziennie. To 225 zł/miesiąc. Przypominam catering kosztował 1200 zł.

Dieta Keto oparta jest na mięsie i warzywach. Bułeczka migdałowa i sałatka jarzynowa mogą zostać zrobione w całości w domu. Wystarczy kupić migdały (30 g na dwie porcje) i jajka (3 szt), jakiś proszek do pieczenia itp. W sumie ok. 2 zł za osobę i mamy śniadanie. Warzywa, olej, orzechy zioła – swoje. Z obiadem i kolacją już nie pójdzie nam tak łatwo. Do tego pierwszego – możemy mieć własną kapustę, ale golonkę (8 zł) musimy kupić. Z pizzą góralską pójdzie nam łatwiej – własna mąka, olej, warzywa, zrobiony z mleka oscypek (niech będzie mleko krowie – 1,5 zł), ale boczek (3 zł) już trzeba kupić. Razem koszt diety – 14,5 zł dziennie czyli 435 zł/miesięcznie na osobę (870 zł (na dwie).

Napoje.

Ani catering, ani restauracja, ani nasza dieta nie zawiera napoi. Ja wybieram herbatę, kawę i mleko i staram się (ze 100% skutecznością) zmieścić w 2 litrach płynów dziennie (około 3 kawy z mlekiem i 4-5 herbat). Jeśli płacimy tylko za ziarna kawy (50 zl/kg – tj. 0,5 zł za kubek) i mleko (0,3 l dziennie 1 zł). Dodajemy do wyceny 1,5 zł/dzień/osobę tj. 45 zł/miesiąc. Jeśli dokupujemy herbatę musimy jeszcze doliczyć 0,75 zł/dziennie czyli 23 zł/miesięcznie. Razem 68 zł/osoba.

W knajpie będzie drożej (nawet jeden sok/kawa bezmleczna/herbata/piwo do obiadu kosztuje 8-10 zł). A resztę w domu i tak trzeba zrobić. Razem 78 zł/osoba.

Podsumowanie.

Poniżej w tabeli zestawiam wszystkie dane. Porównałem dane już z napojami (zakładając, że przy cateringu robimy je w domu).

 Catering dietetycznyObiad kupowany w barzeWszystko robione w domuMaksymalnie dużo własnych produktówRóżnica (najdroższe - najtańsze)
Jedzenie 1 osoba (wege)126816985332931405
Jedzenie 1 osoba (keto)156819587585031455
Jedzenie 2 osoby (wege)2536339610665862810
Jedzenie 2 osoby (keto)31363916151610062910

25+. Cykl wpisów dla pokolenia Z, pokazujący, jak sobie radzić w obecnej sytuacji. Część II -Jak się utrzymać w czasach inflacji.

Dzisiaj kolejny z wpisów 25+. Generalnie skierowany do pokolenia 25-35 lat, ale może też okazać się przydatny dla starszych, ponieważ zawiera uniwersalne rady dotyczące radzenia sobie w dobie inflacji.

Najpierw – co rozumiem pod pojęciem „życia”. Generalnie wydatki na potrzeby takie jak: jedzenie, chemia, kosmetyki. Na każdym z nich (poza kosmetykami) nieźle się znam. Zaczynamy.

Pomysł 1 – Produkuj. Zasada wydaje się prosta i zrozumiała dla każdego – produkujesz, nie musisz kupować. Koszt produkcji pozostaje niewielki (poza ceną własnej pracy), a satysfakcja ogromna (wiem z własnego doświadczenia). Na blogu opisywałem wiele razy mój ogród warzywno-sadowniczy na wsi. Warto zaznaczyć, że stosuję w nim zasadę 100% bio (zero nawozów sztucznych, zero oprysków). Czyli jest nie tylko tanio, ale i zdrowo. Coś, co zetki lubią najbardziej.

No dobrze, ale ja mam 3000 m2 działki ogrodniczej, a Ty nie masz nic. Gdzie więc ta produkcja? Cofnijmy się do wpisu o mieszkaniu na wsi i w mieście. Na wsi, to chyba oczywiste, nawet działka 1200 m2, uprawiana intensywnie, da spore plony. Jeśli zaczniesz nawozić sztucznie – jeszcze większe. Jeszcze raz powtarzam – przeczytajcie sobie o eksperymencie Darvaesów – niecałe 400 m2 i prawie 3 tony żywności. W Kalifornii, ale nawet jeśli będziesz miał o 2/3 mniejsze zbiory…. Tona ma 1000 kg, a da się ją uzyskać z 400 m2.

Jeśli wybrałeś mieszkanie, do produkcji przeznacz balkon i parapety. Dobre i 10 m2 (30 kg).

Może masz babcię na wsi, pewnie chętnie wydzieli Wam ogródek. Moi rodzice byliby zachwyceni, gdybym ja w wieku 20 lat interesował się robotą w sadzie. Wtedy wcale o tym nie myślałem. Teraz powtarzam sobie zdanie znajomego ogrodnika – z wiekiem człowieka ciągnie do ziemi.

Ci, którzy zdecydują się na wieś, znajdą się w uprzywilejowanej sytuacji. Mogą poszaleć. Nie muszą wcale skupiać się na intensywności. Mają przestrzeń.

Produkuj znaczy też – zrób sto sam. Piecz chleb (zdrowszy i tańszy niż kupiony). Przygotowuj przetwory na zimę, nawet z kupionych owoców i warzyw. Zrób swoje wędliny a nawet … alkohol.

Pomysł 2 – kupuj na giełdzie ogrodniczej i od producenta. Miasto ma jedną paskudną cechę, dlatego żywność stała się w nim tak droga – nitkę pasożytów. Nic nie tworzą, a zabierają swoją cząstkę. Ci „jeźdźcy inflacyjnej Apokalipsy” to:

  • pośrednicy,
  • sieci sklepów,
  • państwo,
  • spółki energetyczne i paliwowe,
  • banki.

Każdy z nich urwie swój kawałek i z 1 zł u producenta, robi się 5 zł w sklepie. Pewnych elementów składowych ceny końcowej nie wyeliminujesz, chyba że podejdziesz poważnie do produkcji. Nawet rolnik płaci za prąd, podatki, KRUS, odsetki bankowe. Gros jednak zabierają pośrednicy i sieci sklepów.

Stąd moja propozycja jest prosta: zaprzyjaźnij się z rolnikami, wybierz na giełdę ogrodniczą (nie miejski ryneczek – takie giełdy są w większych miastach, a w mniejszych targi), do sklepu firmowego producenta. Tam żywność kupisz za znacznie niższe kwoty i lepszej jakości. Ja tak robię i potrafię oszczędzić połowę albo nawet 2/3 ceny sklepowej.

Teraz sklepy firmowe. W pewnym mieście istnieje mleczarnia. Robi dobry ser, który kupisz w sieciach handlowych za 36 zł/kg. Moja koleżanka mieszka w tym mieście i przywozi nam ser od producenta (wstępuje przed pracą i ładuje torbę). Wiesz za ile można kupić 800g tego samego sera co w sklepie? Za 12 zł czyli 15 zł/jkg. Dobrze czytasz – 15 zł zamiast 36, ten sam ser. Nie zawsze będzie tak różowo (sklep firmowy innej mleczarni, ulokowany w mieście musi: płacić wyższe pensje pracownikom, czynsze rentierom, nabijać kabzę Orlenu (transport) itp.itd. W efekcie ma ceny niższe o 20% niż w Biedronce. Dobre i 20%. Ale popatrz dalej.

Pomysł 3 – porównuj ceny. Kupujemy w marketach, bo wygodnie i tanio. G…. prawda. Owszem tanio, ale tylko w promocji. Nawet sieci sklepów drastycznie różnią się cenami (popatrz koszyk portalu dlahandlu.pl) pomiędzy sobą. No więc zostaje wygodnie. A nasze babcie, a Wasze prababcie? Po mięso szły „do rzeźnika”, po chleb „do piekarni”, po warzywa i owoce – na targ. Wielki handel i jego sprzymierzeniec Matrix powoli niszczą niewielkie biznesy. Bierzmy w tym jak najmniejszy udział. Porównujmy ceny. Jeśli na targu, giełdzie jest taniej – idźmy tam. Jeśli mięso damy radę kupić w ubojni czy jej sklepie firmowym, nie kupujmy go na tacce w markecie. Owoce -pojedźmy do sadu. Warzywa – na pole (co w Małopolsce ma zupełnie inne znaczenie).

Wykorzystujmy Matrixa. Jeśli będzie sprzedawał na poziomie kosztów – straci po kolei wszystkie macki (jak bankrut Tesco).

Nie stawiajmy na wygodę, kupujmy tam gdzie taniej.

Pomysł 4 – korzystajmy z kuponów. Duże sieci handlowe wiedzą jak przyciągnąć klientów. Oferują kupony. Kiedyś fizyczne (oddzierane z kartki) – dzisiaj w aplikacji. W Lidlu/Biedronce możesz upolować banany za 2/3 zł kilogram, zamiast normalnych 7 zł. W ten sposób sporo oszczędzisz, a i polskiego rolnika nie zubożysz.

Klasyką literatury oszczędzania była wydana w USA przez naszą rodaczkę Amy Dacyczyn (wyobrażasz sobie Amerykanina, który próbuje wymówić to nazwisko?) „The Complete Tightwad Gazette” czyli newsletter porad z zakresu oszczędzania nawołujący m.in. do korzystania z kuponów, bardzo w tym kraju popularnych.

Pomysł 5 – nie kupuj 2-gich śniadań od „Pana Kanapki”, w „Green Cafe Nero” (zobacz sobie, kto jest właścicielem), wstąp do piekarni a najlepiej zrób w domu. Ja, jako dinozaur i kucharska ciemna masa, wybieram kanapki. Chleb – własny lub z taniej piekarni (kromka – 15 groszy, co daje 30 gr na kanapkę), plaster sera, własne warzywo, smalec lub masło i masz II-gie śniadanie za 1 zł. Kanapka z gorszymi jakościowo składnikami w sklepie – minimum 5 zł.

Hotdog z Orlenu kosztuje 10 zł, w Żabce nieco taniej. A to bułka (2 zł) i jedna parówka (1 zł). W sumie 3 zł i trochę sosu. Podgrzejesz sobie sam.

Pan Kanapka też się ceni. Jedno danie (sałatka, kanapka itp.) 10-20 zł. Moi koledzy biorą te rzeczy. Gdybym chciał pojechać David’em Ramsey’em – działa czynnik Latte. Dlatego oni mają kredyty na mieszkanie/dom i auto, a ja „nieco” więcej (mieszkań, nie kredytów).

Bananowa latte w kawiarni za rogiem kosztuje 25 zł. Ja zapłacę 30gr za mleko, 1,20 gr za banana (albo 40 gr w promocji – w kawiarni jest syrop o smaku bananowym, a nie banan), do tego 1 zł za kawę i mam za 2,5 zł nawet lepszy napój. Pożywny, a bez cukru. No dobra, za 34 zł kupiłem blender w Lidlu, tyle mnie to kosztowało ekstra.

Moja żona z koleżankami (jedna pokolenie 25+) nie ograniczają się do kanapek. Robią owsianki, sałatki itp. Inni przynoszą smoothie.

Pomysł 6 – wybij sobie z głowy „catering dietetyczny”. Och ci miłośnicy gotowców. Podam przykład syna. Potrzebuje 5000 Kcal dziennie. Nagabywał mnie o dietę pudełkową. Wszystko na czas. Zbilansowane. A koszty – 1200 zł w 2020 r., czyli przed pandemią (3000 Kcal, dochodziło jeszcze jedzenie z internatu). Nieźle. Teraz to raczej 1800 zł, nie kalorii. Czy wiesz, ile wydaje obecnie na jedzenie (przykład – obiadokolacja dla dwóch osób – 1kg mięsa i 500g makaronu + sos) obecnie? 900 zł plus sporadycznie torba od mamy. Pudełka są diablo drogie. Modne, ale kosztowne. Nie mają sensu, chyba że pracujesz od 5 do 22. Znacznie lepiej przygotować coś własnego.

Pomysł 7. Korzystaj z aplikacji w stylu „uratuj jedzenie. Ja sam mam zainstalowane dwie. Obok mojej pracy znajduje się miejsce – tani hotel, który między 11 a 17 oddaje resztki ze śniadania. Bez obawy, nie zbierają ich z talerzy lecz półmisków. Klasyka posiłku kontynentalnego w wersji szwedzki stół. W paczce za 10 zł mam: 1 croissanta (cena w Lidlu 2,5 zł, w kraftowej piekarni pewnie 2 razy tyle), 2-3 kawałki ciasta (babka piaskowa, biszkopt), 2-3 kromki chleba, do tego cała styropianowa wytłoczka (pewnie 30 dkg) sera, lepszej wędliny (szynka, salami), pomidora, ogórka, całe jajko na twardo. Odbieram po pracy i mam kolację, a sporo zostaje na śniadanie i kanapkę do pracy (croissanta i ciasto zjadły dzieci). Wartość takiej paczki w cenie sklepowej – przypuszczam, że pewnie ze 20 zł (sama wędlina i ser to ok.8-9 zł). Przy okazji robimy coś dla planety, bo inaczej wszystko wylądowałoby w koszu (sieciowy hotel nie poda tego następnego dnia).

Ile przedsiębiorca ma z każdej faktury, a ile zabiera mu fiskus?

Dzisiejszy wpis wynika z rozmowy, którą przeprowadziłem z kolegą, całe życie pracującym na etacie. Zaczął on wyrzekać na wysokie ceny w knajpach i zdzierstwo gastronomii. Czy ma rację? Czy faktycznie gros kwoty z paragonu lub faktury trafia do kieszeni przedsiębiorcy?

Wariant I. Knajpa.

Z kilkoma właścicielami restauracji przyszło mi rozmawiać, stąd nieźle znam proporcje. Wezmę ceny wakacyjne tj. z mojego miejsca w górach. Napiszę o zestawie obiadowym i piwie.

Zestaw obiadowy obejmuje kotleta (130 g) ziemniaki (200g) oraz surówkę (150 g). Razem ok. 450g posiłku za 30 zł. Tyle ubywa nam z portfela. A jak to wygląda z drugiej strony baru?

Przygotowanie i podanie posiłku wymaga: zakupu towaru, pracy ludzkiej, mediów, czynszów, podatków i składek.

Zacznijmy od wsadu do kotła. Bierzemy 130 g mięsa (kurczy się podczas smażenia, ale dochodzi panierka) za cenę 2 zł. Do tego 200g ziemniaków za 4 zł tj. 0.8 zł, oraz jarzyny na surówkę 1 zł. W sumie produkty kosztują 3.8 zł.

Trzeba je przygotować (posiekać, obrać, usmażyć). Niech trwa to 15 minut. Przy dzisiejszej stawce minimalnej – 8 zł (bo są i koszty pracodawcy). Już straciliśmy prawie 12 zł.

Do tego kelner/ktoś kto siedzi za barem. Czasem dosłownie – siedzi, a czasem zwija się jak w ukropie. Niech będzie, że poświęci nam 2 minuty czyli kolejna złotówka. Już 13 zł.

Teraz media. Kotleta usmażymy, ziemniaki gotujemy. Niech będzie 15 minut na naszą porcję. Mięso trzeba było trzymać w lodówce – niech wyjdzie kolejna złotówka – 14 zł.

Czynsz/podatek lokalny. W tym punkcie mogą być spore różnice. Załóżmy, że zajmujemy stolik w górach, gdzie czynsz wynosi w lecie 5000 zł za 50m2 pod budę i stoliki. Podatek za taką powierzchnię to kolejne 120 zł/miesiąc. My zajmujemy (ze stolikiem) 1 m2 przez 1 godzinę. Koszt łączny 1 zł. Doszliśmy do połowy rachunku.

Teraz koszt amortyzacji. Właściciel budy kupił ją z wyposażeniem za 150 tys. zł. Posłuży mu 10 lat. Rocznie (a w zasadzie przez 3 miesiące w roku) potrzebuje kolejnych 15 tys. zł. Znowu przeliczamy na naszą przestrzeń – 1 zł. Dla właściciela knajpy zostaje 14 zł. Sporo? Jeszcze nie opłacił podatków. Dla równego rachunku zaniedbaliśmy dowóz, księgową itp.

Podatki. Liczmy tylko VAT, dochodowy, ZUS, składkę zdrowotną. VAT 8% od 20 zł (resztę odliczamy) ok. 1,5 zł, dochodowy – 1,7 zł, ZUS 0,3 zł, zdrowotna 1,4 zł. Tym sposobem doszliśmy do 4,9 zł. Dla właściciela zostanie 9,1 zł – niecała 1/3 rachunku. I to tylko wtedy, gdy płaci minimalną. Zawsze tak było, zysk to te 30%, tylko teraz wszystko droższe.

Może odbije sobie na piwie? Pół litra kosztuje 10 zł. Koszt 2 zł. Zostaje 8 zł. Wszystkie koszty pozostałe (mniej czasu, zamiast podgrzania schłodzenie, piwo zamówione do stolika) – 2 zł. Czy 6 zł idzie do kieszeni? Nie – bo zostają podatki. Kolejne 4 zł. Właściciel zarobił 2 zł.

Wariant II. Usługa.

To znam najlepiej. Niech będzie 200 zł za 1 godzinę pracy. Z tego 38 zł to VAT. Koszty? Czynsz za lokal 30m2/osobę – 1200 zł czyli 5 zł/h.Do tego wyposażenie 2 zł/h, media, samochód, program komputerowy, książki, składki – niech będzie jeszcze 10 zł/h. Zostaje 145 zł. Od tego płacę składki i podatki: zdrowotna 13 zł, ZUS 6 zł, dochodowy 17 zł. W kieszeni zostaje mi 109 zł. To trochę lepiej niż u knajpiarza (55% a nie 30%), ale daleko od kwoty z paragonu.

Pokazałem dwie drogie usługi, a co ma zrobić właściciel sklepu spożywczego?

Syrop z kwiatów bzu czarnego. Koszt produkcji.

W moim domu ogromną popularnością cieszą się syropy. Da się z nich zrobić lemoniadę, dodać do wody, trochę zagęścić herbatę, polać lody. Tygodniowo schodzi nam jedna butelka (pojemność ok. 0,3-0,5 l). Prym wiedzie czarny bez. Dlaczego?

Zalety produktów z czarnego bzu zaczynają się od walorów zdrowotnych. Stanowił on znany lek przeciw przeziębieniom w medycynie naturalnej. Pomaga na katar, kaszel itp. Nasi przodkowie przedchrześcijańscy uważali go za roślinę świętą i sadzili blisko domów. Posłuchajmy mądrości dziadów.

W dobie inflacji, nie mniejsze znaczenie ma cena. Na działce, bez czarny rośnie szybko i za darmo. Nie wymaga przycinania, nawożenia, w zasadzie rozrasta się jak chwast, bez naszego udziału. U mnie najwyższy osiągnął 6 metrów, a to oznacza możliwość zbierania ze zwykłej drabiny, w 80% z ziemi. Ponieważ nie nawożę – mam za darmo – z jednego krzewu zajmującego ok. 3-4 m2 zebrałem 3 skrzynki kwiatów i sporo jeszcze zostało na owoce. Nie musisz nawet mieć działki. Krzaki czarnego bzu rosną wszędzie, przy starych, opuszczonych gospodarstwach, w lesie, przy drogach, w mieście. Te ostatnie dwa miejsca to kiepski pomysł na zbiór, ale gatunek kumuluje mało zanieczyszczeń.

Drugą kwestię stanowi prostota. Zebrać kwiatostany (baldachy), oskubać (lub obciąć nożyczkami łodyżki), zalać wodą, dodać cukru, cytryn, pogotować, zlać i … gotowe. Nawet taka kucharska melepeta jak ja, daje radę.

W efekcie otrzymujemy syrop w cenie zupełnie niesklepowej. Policzmy. 1 kg cukru i 2 cytryny na 2 litry wody. Według aktualnych cen mamy litr syropu za 4 zł (musimy jeszcze doliczyć prąd, gaz). Cena sklepowa dziesięć razy wyższa – 44 zł za litr. Z racji naturalnej słodyczy kwiatów, półlitrowa butelka syropu wystarczy na ok. 100 szklanek niezbyt esencjonalnego napoju lub 50 szklanek mocnego. Cena szklanki to maksymalnie 0,08 zł (plus woda). Doskonale sprawdza się w drinku ze Sprite’m i wódką.

Czy czarny bez da się wykorzystać inaczej? Tak, kwiaty można smażyć w cieście naleśnikowym lub na racuchy. Po prostu maczamy je w tym cieście i na patelnię. Popularnością cieszą się owoce, trujące na surowo i jako niedojrzałe (czerwone). Z nich zrobimy dżemy oraz soki. Moim zdaniem, zdecydowanie mniej smaczne niż z kwiatów.

Ceny warzyw i owoców. Dlaczego warto mieć swoje?

Kiedy zaczynałem przygodę z działką był rok 2001. Nie istniały normy unijne, a żywność pozostawała względnie tania. Już wtedy, w „Działkowcu” zapowiadano nadchodzące tsunami nagłego skoku cen jedzenia. Doświadczenie pokazało, że ogrodniczy progności mieli rację – wejście do UE spowodowało wzrost kosztów produkcji, a więc i końcową cenę w sklepach i na targowiskach. Drugi skok to inflacja, wywołana w znacznej mierze, przez obecną władzę. Wariacka polityka na rynku surowców, nawozów i podniesienie pensji minimalnej o 100% bez związku z wydajnością pracy, za to wpływającej na obciążenia fiskalne, wreszcie rozdawnictwo gotówki musiało odnieść taki skutek. Jak poważny?

Mniej szokują mnie ceny owoców. O ile w 2015 r. wynosiły 5 zł za kg truskawek na targowisku, o tyle obecnie sprzedawcy wołają sobie 13 zł w sezonie. Wzrost cen przewyższył skok płac (płaca minimalna +100%, truskawki+160%). Pokazuje to znaną prawdę – inflacja zubaża – pensje nigdy nie nadążają w niej za cenami.

A warzywa? Te drożeją jeszcze bardziej. Kilogram ziemniaków młodych polskich w II połowie czerwca dało się kupić za 6 zł. W 2015 r. – 2 zł. „Stare” wcześniej kupowane za 80 gr, teraz kosztują 2,5 zł.

Ceny czereśni zagościły na dobre w memach, istotnie podrożały też jabłka i…. w zasadzie wszystkie owoce i warzywa (fasolka szparagowa 15 zł/kg w sezonie). Czy jest na to jakaś rada? Oczywiście – własna produkcja. Dlaczego? Ponieważ tylko poświęcając własną pracę możemy osiągnąć jednocześnie dwa cele: uzyskać taniej i zdrowiej zarazem. Własnych upraw nie pryskamy, nie nawozimy sztucznie, a więc uzyskujemy standard „bio”, który kosztuje jeszcze więcej niż kwoty podane wyżej (jeszcze +50%).

Jakie są rzeczywiste koszty produkcji? Nie liczę przy tym pracy, bo gdybym to zrobił, wyszłyby całkiem różne wartości dla różnych osób. Stawka godzinowa minimalna netto zbliża się do 20 zł, a np. moja przewyższa ją znacznie. Zostawmy zatem na boku wycenianie nakładów czasowych, skupmy się na tym co musimy kupić.

Sadzonki i nasiona. Jestem zwolennikiem zakupu nasion i sadzonek. Z rozsady rozmnażam wyłącznie truskawki, poziomki i maliny, zapewniając sobie zastępowalność roślinnych pokoleń. Resztę kupuję. Rocznie wydaję ok. 200 zł. Jedno drzewko, plonujące ok. 20-30 lat, kosztuje kilkadziesiąt złotych, a w ciągu jednego sezonu, w fazie dojrzałości, wyda plon ok. 10 kg/rok lub nawet więcej.

Nawozy. Sztuczne są drogie. Skoro tona kosztuje 3000 zł, to 10 kg worek powinien kosztować 30 zł. Nic z tych rzeczy, popularna Azofoska (uniwersalny nawóz ogrodniczy) w takim opakowaniu kupimy za 75 zł. Porcja wystarczy nam na 40 m2. W moim przypadku kompletnie bez sensu. Ziemię mam dobrą, wzbogacam ją kompostem, liśćmi, trawą i przyoranymi resztkami. Dokupuję obornik granulowany, ale zużywam go 12 kg (20 litrów) na całą działkę rocznie, sypiąc wyłącznie pod warzywa i krzewy owocowe. Koszt – 56 zł/rok. Gdybym kupował w stadninie, zapłacę 50 zł za 1000 litrów (1 m3) i koszt paliwa (25 zł). Czyli za 20 litrów podsuszonego (zakładam utratę masy o 50%) zapłacę znacznie mniej. W wielu ogrodach działkowych ROD-osach, rolnicy przywożą własnym transportem całe worki big-bag lub przyczepy do rozładunku. Nie ma więc sensu brnąć w sztuczne.

Narzędzia. Zakładam 5 podstawowych (siekiera, szpadel, widły, grabie, motyka lub graca) za 1000 zł i glebogryzarkę za 4000 zł (obecna cena, ja kupowałem 2 razy taniej). Biorąc pod uwagę 20-letnią amortyzację wychodzi 250 zł/rok.

Paliwo. Na benzynę do glebogryzarki wydaję ok. 60 zł/rok (jeden kanister).

Podatek. Za sam grunt płacę ok. 200 zł/rok.

Łącznie koszty prowadzenia ogrodu warzywno-owocowego o wielkości 1200 m2 (reszta to trawniki i krzewy ozdobne) wynosi ok. 760 zł/rok.

Wartość produkcji według cen ubiegłorocznych wyniosła 2400 zł. Dzisiejsze wartości okazałyby się znacznie wyższe, bo ceny wzrosły o 20%, a ja co roku zwiększam areał upraw. Planowane tegoroczne zbiory to ponad 400 kg, i to głównie drogich owoców takich jak orzechy, czereśnie, truskawki, maliny, winogrona, borówka amerykańska, albo warzyw: fasola szparagowa, pomidory, ogórki, wreszcie ziół. Mogę więc spokojnie liczyć na czysty zysk 3000 zł (przychód 3760 zł – koszty 760 zł).

A to oznacza średnią miesięczną ulgę dla budżetu domowego na poziomie 250 zł, a jeśli liczyć tylko 4 miesiące (czerwiec-wrzesień) to 750 zł.

W razie problemów mogę jeszcze zintensyfikować uprawy (trawę zamienić na zboże, wyciąć iglaki i zastąpić je drzewkami owocowymi, stworzyć uprawę plennych i ciężkich warzyw, takich jak ziemniaki, marchew, buraki) nadających się do długiego przechowywania.

Kotlet ze sklepu, z restauracji, garmażerki i z własnego mięsa.

Było o pizzy czas na kolejne danie współczesnej kuchni polskiej – kotlet. Obliczam dwie opcje – klasyczny schabowy oraz z jagnięciny. Ja, będąc w górach, zazwyczaj wybieram ten drugi.

W takiej Biedronce regularna cena schabu to 17 zł/kg. W promocji (limit) widziałem i 13 zł. Nie jestem ekspertem od mięsa i pewnie długo nim nie zostanę, ale widząc ofertę specjalistycznych sklepów (33 zł/kg) dostrzegam też przyczynę. Sieciówka powie pewnie o efekcie skali itp. Ja jednak wiem swoje (sprawdzone przy pizzy) – odpowiedzią jest niższa jakość. Zakładając 8 kotletów z kg mięsa mamy przelicznik 1,62 zł/kotlet w promocji Biedronki oraz 4,12 zł za „premium”. Taki kotlet, po dodaniu panierki (jajko, bułka tarta, trochę soli, przypraw – razem 0,28 zł/szt) będzie ważył ok. 150 g, z czego panierka może stanowić 20% masy netto. Nieźle, bo mamy gotowe danie za 1,9-4,4 zł/szt.

Teraz idziemy do garmażerki – mekki studentów i singli. Po co bowiem brudzić patelnię na jednego kotleta? A ceny? Tu będzie drożej ok. 22 zł/300 g czyli 11 zł/szt. Nieźle, biorąc pod uwagę, że tania panierka waży nie 20% a dwa razy tyle. Po prostu mięso rozbijamy mocno, a panierujemy grubo, tak się robi w żywieniu zbiorowym. Jeszcze Wam tanio? To idziemy do restauracji.

W knajpie (nie pisze o tanich obiadach lecz restauracji) płacimy jeszcze więcej. Uzyskujemy lepszą jakość niż w garmażerce (porównywalne z domowym ze schabu „kraftowego”), ale za cenę … 25-30 zł/porcja. Może dorzucą nam jajko na wierzch (w domu + 1,5 zł z wolnego wybiegu), może w cenie będzie 400 g ziemniaka z wody (koszt 0,8 zł) i tyle.

Porównajmy zatem cenę schabowego:

  • domowy z najtańszego mięsa z Biedronki – 1,9 zł,
  • domowy z mięsa premium – 4,4 zł,
  • garmażerka – 11 zł/szt,
  • restauracja – 25-30 zł/szt.

W tym miejscu warto zadać sobie pytanie – za ile wyprodukuję własne mięso. Koszt żywej wagi tucznika to 9 zł. Półtusza będzie trochę droższa 13 zł. Stąd wniosek prosty – cena za schab (najdroższą część półtuszy) na poziomie 13 zł/kg jest nierealnie niska. Ale gdyby hodować samodzielnie? To czysta teoria, bo wieprzek na balkonie czy w moim ogródku wydaje się powrotem do PRL-u i byłby nielegalny (co pozwalałoby mi poczuć się jak Morfeusz walczący z Matrixem), ale policzmy. Młode prosie kosztuje 500 zł czyli 25 zł/kg. Tucząc je do 100 kg uzyskujemy przyrost ceny do 900 zł (9 zł/kg żywca). Kupując ziarno – bez sensu (200-300 zł). Mając swoje i dodając zielonki, zlewki itp.- do przemyślenia. Wtedy kg mięsa wychodzi nam za 8-9 zł, a samego (idealnego) schabu za 12 zł. Trzeba jeszcze kabana pozbawić życia (ponownie – na nielegalu). Ja odpadam. Wolę kupić w ubojni za 18 zł/kg.

Teraz przechodzimy do mojej ulubionej jagnięciny. U bacy na hali mogłem ostatnio kupić kg za 40 zł. Nieco więcej niż wieprzowina, ale co za smak. Nie chciałbym uderzać w tony duetu Gessler/Makłowicz, więc ograniczę się do truizmu – jagnięcina to nie baranina, a świnka niech się schowa. Oczywiście, w Biedronce jagnięciny w regularnej cenie nie kupimy, zdarzają się oferty (znalazłem sprzed 3 lat za 60 zł/kg). Cena z „mięsnego” to teraz 80 zł/kg. Wracamy zatem do wpisu o zasadach oszczędzania na jedzeniu – kupuj u producenta, będzie taniej. Garmażerki nie oferują takich wynalazków. Na placu boju zostają więc: baca+własny wyrób, mięso ze sklepu+własny wyrób oraz restauracja. Z uwagi na cenę kg, porcje będą mniejsze niż schabowe – ok. 100 g mięsa plus panierka. Liczmy zatem:

  • mięso od bacy, przerobione w domu – 4,28 zł (4 zł mięso +0,28 zł panierka),
  • mięso ze sklepu, przerobione w domu – 8,28 zł (8 zł mięso +0,28 zł panierka),
  • restauracja – 45 zł/porcja.

Ponownie wygrywa domowe jedzonko. Jasne, dla kogoś kto mieszka sam, gotuje na kuchni indukcyjnej (i musi doliczyć 1-2 zł na prąd/obiad), ma mało czasu, wybór garmażerki za 20 zł/danie obiadowe (kotlet schabowy + ziemniaki+surówka), ba nawet podgrzane na miejscu (widziałem takie oferty stolikowe). Przymknie oko na 40% panierki w kotlecie. Dla 4 zł dziennie nie będzie szukał mięsa z promocji. W efekcie zapłaci za porcję obiadową nie 8 zł (domowa z dobrą surówką, mięsem premium, ziemniakami ) a 20 zł i uzyska gorszą jakość. Różnica miesięczna – 360 zł/30 dni nie będzie dla niego warta poszukiwań. Zje gorzej i drożej. Ewentualnie uzyska standard restauracyjny – wyda 70 zł/obiad z napojem czyli 62 zł/dzień więcej niż w domu.

Czy to potępiam? Nie. Dla każdego coś miłego. Jeden zdecyduje się czekać 15 minut przy stoliku, szukać miejsca do parkowania (czasem za nie płacić), dojeżdżać, wydać 2100 zł/miesiąc za obiady, bo go stać. Drugi pójdzie do garmażerki (lub barku w pracy), zapłaci 600 zł/miesiąc. Trzeci za 240 zł ugotuje (lub ma domownika, który to zrobi).

Domowa pizza kontra gotowa i z pizzerii.

Dzisiaj pierwszy z serii wpisów inflacji i o oszczędzaniu na jedzeniu – dla tych co muszą oszczędzać i chcą to robić bez straty jakości. Pizza.

Cena 600g pizzy z Biedronki to 16 zł, co daje 27 zł/kg. I tu miejsce na dwie uwagi praktycznej natury.

  1. Przed czasem inflacji dało się ją kupić za 9 zł (inflacja skumulowana z 5 lat +56%).
  2. Podobnej średnicy domowa/restauracyjna porcja będzie 2 razy cięższa. To mówi sporo o jakości produktu dyskontowego (cienkie lecz nadmuchane ciasto, gorszy ser).

Ale wróćmy do liczb. 27 zł/kg pizzy mrożonej. W restauracji zapłacimy 50 zł i dostaniemy 1,2 kg – 42 zł/kg. A w domu?

Przyjmuję pewne założenia. Pizza składa się w 60% wagi z ciasta, 20% to ser, a pozostałe 20% inne składniki (kiełbasa, szynka, oliwki, ananas), co tam kto lubi. Przyjmuję ich cenę następująco:

  • ciasto: drożdże, mąka, woda, oliwa (Donatello robią raczej na oleju) kosztuje średnio 4 zł/kg . 60% z 1,2 kg to koszt 2,88 zł,
  • ser – 40 zł/kg – x 20% x 1,2 kg = 9,6 zł,
  • pozostałe składniki 40 zł/kg x 20% x 1,2 kg =9,6 zł.

Razem, domowa pizza wysokiej jakości (na oliwie, z dobrym serem, bo nie Gouda za 20 zł), da się zrobić za 22,08 zł, co daje 18, 40 zł/kg. Porównajmy ceny na koniec:

  • Donatello z Biedronki – 27 zł/kg,
  • z pizzerii – 42 zł/kg,
  • domowa – 18 zł/kg.

Oczywiście ta pierwsza na sztuki wyjdzie taniej (16 zł wobec domowej 22 zł), ale okaże się 2 razy lżejsza i gorszej jakości. Na tym polega oferta sieci handlowych i całego Matrixa – zrobić coś gorszego (ale nie tragicznego) maksymalnie obniżyć gramaturę, żeby 1 szt. wyszła tanio i w efekcie uzyskać dużą marżę, bo klient nie potrafi (lub nie chce) liczyć.

Tarcza antykryzysowa a ceny prądu. Bujda na resorach.

Właśnie dostałem rachunek z PGE, już z nowymi cenami. Na początku dwie kartki, jako to Rządowa Tarcza Solidarnościowa spowodowała, że płacę mniej. Jak jest naprawdę? Inaczej.

Wg wyliczeń dostawcy energii, dzięki Tarczy przeciętne gospodarstwo ma zaoszczędzić w 2023 r. równe 2000 zł. W stosunku do roku poprzedniego? Nie, do teoretycznych cen energii po ubiegłorocznych wzrostach (tzw. taryf) i przy założeniu, że zużyję rocznie energii dokładnie tyle ile wynosi limit (tj. 2000 KWh). Już ten szacunek wydaje mi się naciągany, ale idźmy dalej.

Cena za KWh bez ulg wynosiła jeszcze niedawno ok. 60-66 gr za KWh. Teraz, dzięki Tarczy od marca 2023 r. zapłacę „tylko” 0,78 zł plus 2 x większy „abonament” (różne opłaty należne nawet przy stojącym liczniku) teraz w podstawowej taryfie 20 zł.

Przy moim zużyciu ok. 200 KWh miesięcznie rachunek będzie wyższy o ok. 20%. Tak właśnie wygląda „brak podwyżek” jeśli pominie się propagandę. A podobno jestem „odbiorcą chronionym.

Czy da się coś z tym zrobić (z rachunkiem, nie propagandą)? Tak. Zużywać mniej lub odpiąć się od sieci. Albo zamontuję niezłą instalację FV z akumulatorem, albo muszę radykalnie oszczędzać.