Dzisiaj kolejny z wpisów 25+. Generalnie skierowany do pokolenia 25-35 lat, ale może też okazać się przydatny dla starszych, ponieważ zawiera uniwersalne rady dotyczące radzenia sobie w dobie inflacji.
Najpierw – co rozumiem pod pojęciem „życia”. Generalnie wydatki na potrzeby takie jak: jedzenie, chemia, kosmetyki. Na każdym z nich (poza kosmetykami) nieźle się znam. Zaczynamy.
Pomysł 1 – Produkuj. Zasada wydaje się prosta i zrozumiała dla każdego – produkujesz, nie musisz kupować. Koszt produkcji pozostaje niewielki (poza ceną własnej pracy), a satysfakcja ogromna (wiem z własnego doświadczenia). Na blogu opisywałem wiele razy mój ogród warzywno-sadowniczy na wsi. Warto zaznaczyć, że stosuję w nim zasadę 100% bio (zero nawozów sztucznych, zero oprysków). Czyli jest nie tylko tanio, ale i zdrowo. Coś, co zetki lubią najbardziej.
No dobrze, ale ja mam 3000 m2 działki ogrodniczej, a Ty nie masz nic. Gdzie więc ta produkcja? Cofnijmy się do wpisu o mieszkaniu na wsi i w mieście. Na wsi, to chyba oczywiste, nawet działka 1200 m2, uprawiana intensywnie, da spore plony. Jeśli zaczniesz nawozić sztucznie – jeszcze większe. Jeszcze raz powtarzam – przeczytajcie sobie o eksperymencie Darvaesów – niecałe 400 m2 i prawie 3 tony żywności. W Kalifornii, ale nawet jeśli będziesz miał o 2/3 mniejsze zbiory…. Tona ma 1000 kg, a da się ją uzyskać z 400 m2.
Jeśli wybrałeś mieszkanie, do produkcji przeznacz balkon i parapety. Dobre i 10 m2 (30 kg).
Może masz babcię na wsi, pewnie chętnie wydzieli Wam ogródek. Moi rodzice byliby zachwyceni, gdybym ja w wieku 20 lat interesował się robotą w sadzie. Wtedy wcale o tym nie myślałem. Teraz powtarzam sobie zdanie znajomego ogrodnika – z wiekiem człowieka ciągnie do ziemi.
Ci, którzy zdecydują się na wieś, znajdą się w uprzywilejowanej sytuacji. Mogą poszaleć. Nie muszą wcale skupiać się na intensywności. Mają przestrzeń.
Produkuj znaczy też – zrób sto sam. Piecz chleb (zdrowszy i tańszy niż kupiony). Przygotowuj przetwory na zimę, nawet z kupionych owoców i warzyw. Zrób swoje wędliny a nawet … alkohol.
Pomysł 2 – kupuj na giełdzie ogrodniczej i od producenta. Miasto ma jedną paskudną cechę, dlatego żywność stała się w nim tak droga – nitkę pasożytów. Nic nie tworzą, a zabierają swoją cząstkę. Ci „jeźdźcy inflacyjnej Apokalipsy” to:
- pośrednicy,
- sieci sklepów,
- państwo,
- spółki energetyczne i paliwowe,
- banki.
Każdy z nich urwie swój kawałek i z 1 zł u producenta, robi się 5 zł w sklepie. Pewnych elementów składowych ceny końcowej nie wyeliminujesz, chyba że podejdziesz poważnie do produkcji. Nawet rolnik płaci za prąd, podatki, KRUS, odsetki bankowe. Gros jednak zabierają pośrednicy i sieci sklepów.
Stąd moja propozycja jest prosta: zaprzyjaźnij się z rolnikami, wybierz na giełdę ogrodniczą (nie miejski ryneczek – takie giełdy są w większych miastach, a w mniejszych targi), do sklepu firmowego producenta. Tam żywność kupisz za znacznie niższe kwoty i lepszej jakości. Ja tak robię i potrafię oszczędzić połowę albo nawet 2/3 ceny sklepowej.
Teraz sklepy firmowe. W pewnym mieście istnieje mleczarnia. Robi dobry ser, który kupisz w sieciach handlowych za 36 zł/kg. Moja koleżanka mieszka w tym mieście i przywozi nam ser od producenta (wstępuje przed pracą i ładuje torbę). Wiesz za ile można kupić 800g tego samego sera co w sklepie? Za 12 zł czyli 15 zł/jkg. Dobrze czytasz – 15 zł zamiast 36, ten sam ser. Nie zawsze będzie tak różowo (sklep firmowy innej mleczarni, ulokowany w mieście musi: płacić wyższe pensje pracownikom, czynsze rentierom, nabijać kabzę Orlenu (transport) itp.itd. W efekcie ma ceny niższe o 20% niż w Biedronce. Dobre i 20%. Ale popatrz dalej.
Pomysł 3 – porównuj ceny. Kupujemy w marketach, bo wygodnie i tanio. G…. prawda. Owszem tanio, ale tylko w promocji. Nawet sieci sklepów drastycznie różnią się cenami (popatrz koszyk portalu dlahandlu.pl) pomiędzy sobą. No więc zostaje wygodnie. A nasze babcie, a Wasze prababcie? Po mięso szły „do rzeźnika”, po chleb „do piekarni”, po warzywa i owoce – na targ. Wielki handel i jego sprzymierzeniec Matrix powoli niszczą niewielkie biznesy. Bierzmy w tym jak najmniejszy udział. Porównujmy ceny. Jeśli na targu, giełdzie jest taniej – idźmy tam. Jeśli mięso damy radę kupić w ubojni czy jej sklepie firmowym, nie kupujmy go na tacce w markecie. Owoce -pojedźmy do sadu. Warzywa – na pole (co w Małopolsce ma zupełnie inne znaczenie).
Wykorzystujmy Matrixa. Jeśli będzie sprzedawał na poziomie kosztów – straci po kolei wszystkie macki (jak bankrut Tesco).
Nie stawiajmy na wygodę, kupujmy tam gdzie taniej.
Pomysł 4 – korzystajmy z kuponów. Duże sieci handlowe wiedzą jak przyciągnąć klientów. Oferują kupony. Kiedyś fizyczne (oddzierane z kartki) – dzisiaj w aplikacji. W Lidlu/Biedronce możesz upolować banany za 2/3 zł kilogram, zamiast normalnych 7 zł. W ten sposób sporo oszczędzisz, a i polskiego rolnika nie zubożysz.
Klasyką literatury oszczędzania była wydana w USA przez naszą rodaczkę Amy Dacyczyn (wyobrażasz sobie Amerykanina, który próbuje wymówić to nazwisko?) „The Complete Tightwad Gazette” czyli newsletter porad z zakresu oszczędzania nawołujący m.in. do korzystania z kuponów, bardzo w tym kraju popularnych.
Pomysł 5 – nie kupuj 2-gich śniadań od „Pana Kanapki”, w „Green Cafe Nero” (zobacz sobie, kto jest właścicielem), wstąp do piekarni a najlepiej zrób w domu. Ja, jako dinozaur i kucharska ciemna masa, wybieram kanapki. Chleb – własny lub z taniej piekarni (kromka – 15 groszy, co daje 30 gr na kanapkę), plaster sera, własne warzywo, smalec lub masło i masz II-gie śniadanie za 1 zł. Kanapka z gorszymi jakościowo składnikami w sklepie – minimum 5 zł.
Hotdog z Orlenu kosztuje 10 zł, w Żabce nieco taniej. A to bułka (2 zł) i jedna parówka (1 zł). W sumie 3 zł i trochę sosu. Podgrzejesz sobie sam.
Pan Kanapka też się ceni. Jedno danie (sałatka, kanapka itp.) 10-20 zł. Moi koledzy biorą te rzeczy. Gdybym chciał pojechać David’em Ramsey’em – działa czynnik Latte. Dlatego oni mają kredyty na mieszkanie/dom i auto, a ja „nieco” więcej (mieszkań, nie kredytów).
Bananowa latte w kawiarni za rogiem kosztuje 25 zł. Ja zapłacę 30gr za mleko, 1,20 gr za banana (albo 40 gr w promocji – w kawiarni jest syrop o smaku bananowym, a nie banan), do tego 1 zł za kawę i mam za 2,5 zł nawet lepszy napój. Pożywny, a bez cukru. No dobra, za 34 zł kupiłem blender w Lidlu, tyle mnie to kosztowało ekstra.
Moja żona z koleżankami (jedna pokolenie 25+) nie ograniczają się do kanapek. Robią owsianki, sałatki itp. Inni przynoszą smoothie.
Pomysł 6 – wybij sobie z głowy „catering dietetyczny”. Och ci miłośnicy gotowców. Podam przykład syna. Potrzebuje 5000 Kcal dziennie. Nagabywał mnie o dietę pudełkową. Wszystko na czas. Zbilansowane. A koszty – 1200 zł w 2020 r., czyli przed pandemią (3000 Kcal, dochodziło jeszcze jedzenie z internatu). Nieźle. Teraz to raczej 1800 zł, nie kalorii. Czy wiesz, ile wydaje obecnie na jedzenie (przykład – obiadokolacja dla dwóch osób – 1kg mięsa i 500g makaronu + sos) obecnie? 900 zł plus sporadycznie torba od mamy. Pudełka są diablo drogie. Modne, ale kosztowne. Nie mają sensu, chyba że pracujesz od 5 do 22. Znacznie lepiej przygotować coś własnego.
Pomysł 7. Korzystaj z aplikacji w stylu „uratuj jedzenie. Ja sam mam zainstalowane dwie. Obok mojej pracy znajduje się miejsce – tani hotel, który między 11 a 17 oddaje resztki ze śniadania. Bez obawy, nie zbierają ich z talerzy lecz półmisków. Klasyka posiłku kontynentalnego w wersji szwedzki stół. W paczce za 10 zł mam: 1 croissanta (cena w Lidlu 2,5 zł, w kraftowej piekarni pewnie 2 razy tyle), 2-3 kawałki ciasta (babka piaskowa, biszkopt), 2-3 kromki chleba, do tego cała styropianowa wytłoczka (pewnie 30 dkg) sera, lepszej wędliny (szynka, salami), pomidora, ogórka, całe jajko na twardo. Odbieram po pracy i mam kolację, a sporo zostaje na śniadanie i kanapkę do pracy (croissanta i ciasto zjadły dzieci). Wartość takiej paczki w cenie sklepowej – przypuszczam, że pewnie ze 20 zł (sama wędlina i ser to ok.8-9 zł). Przy okazji robimy coś dla planety, bo inaczej wszystko wylądowałoby w koszu (sieciowy hotel nie poda tego następnego dnia).