Posiadanie dzieci z pewnej oczywistej (w ramach możliwości) drogi stało się w ciągu ostatnich dwóch dekad zagadnieniem politycznym i filozoficznym. Wcześniej wszystko było proste – mogłeś mieć dzieci (byłeś fizycznie zdolny), to się rodziły, nie, to nie. Teraz poza epidemią bezpłodności (podobno 20-25% populacji dzieci mieć nie może), coraz częściej mamy do czynienia z decyzją, a nawet deklaracją. Z jednej strony grupa antynatalistów, twierdzących że światu nie potrzeba więcej ludzi, którzy w końcu zniszczą planetę, feministek – traktujących dzieci jako symbol patriarchatu, oraz ludzi wygodnych. Z drugiej koalicję duchową od mułłów przez rabinów i księży do Władimira Putina. Pierwsi mówią o „odwiecznym porządku świata”, Putin o patriotyzmie. Co mniej mnie dziwi, każdy z nich nazywa nieposiadanie dzieci „dekadentyzmem”, „zepsuciem”, które zgodnie płynie ze „zgniłego zachodu”. A potem przedstawiciele tego rosyjskiego, muzułmańskiego, katolickiego, raju ponieważ u nich zbyt biednie jadą do ateistycznej bądź protestanckiej Europy Zachodniej i tam rodzą lub … nie rodzą. Zostawmy jednak ideologię na boku. Kto z młodych może, chce mieć dzieci i wie z kim, będzie je miał. Moją rolą opowiedzieć jak sobie radzić z kosztami.
Grupa naukowców podaje co roku, ile kosztuje wychowanie dziecka w Polsce. Padają robiące wrażenie sumy, o równowartości mieszkania. Dodatkowo, co roku idą w górę. Media wywierają presję, że już dla bąbelka, to wszystko kupujemy nowe i prima sort. Stąd koszty rosną. Ja, jako ojciec trzech chłopaków, powinienem już dawno zbankrutować, a co powiedzieć o kierowcy z mojego miejsca pracy, z którym dobrnęliśmy do podobnego etapu. Ponieważ mam pewne doświadczenia pozwolę sobie dać Wam kilka rad.
Sprawdza się stara prawda – posiadanie dziecka w jednych warunkach jest drogie, w innych – tanie. Wszystko zależy od miejsca, otoczenia, stylu życia oraz stanu zdrowia dziecka. Jak to wygląda?
Przykład 1. Warszawa i inne wielkie miasta na bogato. Większość mieszkańców Warszawy to przyjezdni. Nie mogą liczyć na wsparcie rodziców, więc ponoszą koszty opieki nad maluchem od końca macierzyńskiego do czasu przedszkolnego. Koszt – równowartość pensji minimalnej (4000 x 24 miesiące czyli 96.000 zł). Jeśli mamy trójkę robi się prawie 300 tys. zł. Potem idzie prywatne przedszkole, szkoła i spokojnie dojdziemy do kilku milionów (3000 zł/miesięcznie x 192 miesiące x 3). W tym czasie mamy jeszcze zajęcia dodatkowe (60 zł/godzina to minimum), dowożenie, no i przecież – jedzenie, ubranie, rozrywki, Iphony. I faktycznie jak to wszystko policzymy – strach mieć dzieci, bo trzeba zarabiać (dochodzi jeszcze kredyt na większe mieszkanie) 2 x 20 tys. zł netto. Nic dziwnego, że dzietność niższa niż na wsi.
Przykład drugi – spore miasto i okolice. Tu widzę dwa zwalczające się trendy. Pierwszy – równanie do warszawskich standardów, drugi – zwyczajne życie bez ciśnienia. Kto chce (albo musi) pójść schematem: opiekunka/prywatny żłobek, potem szkoła, wypas w trakcie, albo sporo zarabia i stać go na to, albo kończy na maksymalnie jednym dziecku. Kto – chce mieć dużą rodzinę, kombinuje.
Pierwszy sposób „warszawski” już omówiłem, tu faktycznie 1 mln/dziecko może okazać się mało, bo co oznacza 60-80 tys. rocznie, czyli 1,5-2 mln przez 25 lat do uzyskania dorosłości, a potem jeszcze 0,5 mln na początek – razem 2-2,5 mln na nowego obywatela. Ile znacie osób, które tak żyją?
Można też całkiem inaczej. Z małym dzieckiem do wieku przedszkolnego zostaje babcia, ciocia itp. lub matka żyjąca z własnej mini-firmy, albo pracy zdalnej. Wprawdzie wiek emerytalny efektywny ciągle się podnosi, ale z drugiej strony, teraz ludzie później mają potomstwo. Potem państwowe przedszkole/szkoła (im mniejsze miasto, tym o miejsce łatwiej). Na koniec nie całe mieszkanie, ale wkład własny/kawałek ziemi po dziadkach itp. A jeśli dziadków nie ma lub pracują? No cóż, wtedy musimy sobie radzić przez dwa lata – od 1 r.ż. (koniec urlopów) do 3 r. ż. I tylko na ten czas potrzebujemy rezerwy, bo (zazwyczaj) kobieta nie pracuje. Czy to prawda?
No cóż. Dwóch moich starszych pomagali wychować dziadkowie i od tego czasu minęły wieki . Z najmłodszym żona siedziała w domu. I co? Jej pensja wynosiła blisko kosztu opiekunki (nigdy nie zarabiała dużo), więc płacenie i wychodzenie do pracy nie miało sensu. Z drugiej strony, dawała radę sprzedawać szkolenia, które prowadziłem, zarabiając w 16 godzin miesięcznie połowę swojej ówczesnej pensji (za 170 godzin), czyli pracują 1/10 oficjalnego czasu (plus nie marnując go na dojście do pracy, malowanie itp.) wychodziła na plus (przecież jeszcze opiekunka kosztuje). W sumie same zalety – matka w domu z dzieckiem, zdobyła nowe umiejętności, a i finansowo lepiej wszystko wyglądało.
Na co starcza 800+. Kiedy wchodził program 500+ (wiosna 2015) miałem na stanie dwóch nastolatków i jednego malucha. Dostałem 1000 zł (wtedy wypłata zależała od dochodu). Taka kwota starczała na:
- angielski dla obu i zajęcia sportowe dla jednego (350 zł) plus jedzenie dla trójki, albo
- ratę kredytu na 90% wartości dwupokojowego mieszkania w górach (porównywalne z dużym miastem).
Dzisiaj warunki uległy diametralnej zmianie. Zlikwidowano kryterium dochodowe i za chwilę zamiast 500+ wypłacą 800+. Jednocześnie zaatakowała inflacja. Dzisiejsze 2400 zł (trójka dzieci) nie starczyłoby na ratę za takie samo mieszkanie (wzrosły stopy i cena z ok. 4 tys./m2 zł do 10 tys. zł/m2), ani na ich jedzenie i zajęcia dodatkowe, ponieważ:
- godzina korepetycji językowych kosztuje nie 40 zł ale ok. 80- 100 zł,
- zajęcia sportowe podrożały z 30 zł/miesiąc na 150 zł/miesiąc (w tym samym klubie) a obóz (tzw. camp) z 600 zł do 2500 zł.
- chleb, który kosztował 1.8 zł dzisiaj sprzedają za 4 zł i generalnie mnóstwo podstawowych rzeczy (owoce, warzywa, wędlina, masło, olej, jajka) kupujemy 2 razy drożej.
- Znacznie więcej płacimy za opłaty (ogrzewanie, czynsze, śmieci, prąd, gaz +60-120%).
- Podrożały (+80-100%) samochody nowe i używane (najtańsza Dacia Duster nie 40 a 80 tys. zł). Nawet małego Volkswagena Polo z silnikiem 95 KM wyceniają na ….120 tys.zł.
- O mieszkaniach już wspominałem (+120% w 7 lat).
- Opiekunka, kosztuje nie 1800 zł a właśnie w okolicach 3500-4000 zł.
Jak zatem żyć?
Zasada 1. Wybieraj możliwie niekosztochłonne otoczenie. Nie ma opcji – korpo i praca 9-17 utrudnia życie i podnosi wydatki. Dodatkowo wielkie miasto = długie dojazdy, a za ten czas też płacisz opiekunce. Na wszystko nakłada się presja społeczna. Mam przyjaciół, którzy uciekli z Warszawy do małego miasta. Żyją taniej i spokojniej.
Zasada 2. Organizuj opiekę nad dziećmi i naukę możliwie bezkosztowo. Oznacza to, przy wieku „żłobkowym”, albo pracę na zmiany (żona pierwsza zmiana, a mąż druga lub trzecia) albo pomoc przysłowiowej „babci”, albo połączenie wychowawczego i chałupnictwa/rękodzieła.
Kobieta (a czasem mężczyzna) w domu oznacza niższe koszty życia. Nie wydaje się na dojazdy, mniej na ubrania/fryzjera/kosmetyczkę, znika nagradzanie się zakupami, gotowanie w domu (o czym już pisałem) wychodzi taniej niż żywienie na mieście. W efekcie, nie można podać dokładnego bilansu urlopu wychowawczego, ale przykład mojej żony pokazuje, że strata może wynosić 20-30% pensji. W niektórych przypadkach – nawet mniej.
Kiedy dziecko wchodzi w wiek przedszkolny, staraj się znaleźć w okolicy dobrą państwową placówkę, podobnie zrób ze szkołą i studiami. Prywatne szkolnictwo to dla klasy średniej wir sił wysysających przyszły majątek. Szkoła wymaga poziomu, a niekoniecznie go zapewnia (od 5-6 klasy 3/4 bierze korki z wielu przedmiotów), wycieczki to nie Muzeum Nauki Kopernik lecz Berlin, Londyn, a nawet Nowy Jork. W zimie obóz narciarski, w lecie konie. Do tego poziom życia (ubrania, telefony potem samochody) rówieśników, daleko wyższy od przeciętnego. Rozmawiałem z kumplem, ojcem 11-latka, prywatna podstawówka + jej styl życia, kosztują go miesięcznie ok. 6 tys. zł, w mieście, w którym przeciętna pensja to 6,5 tys. zł….brutto.
W testach szkoły prywatne wypadają lepiej, ale niekoniecznie dlatego, że są lepsze. Obcina się cały dół (wywalając ze szkoły), gorszych dzieci nie ma, stąd średnia idzie w górę. Mój syn chodzi do państwowej. W klasie jest córka posła, dwóch ojców profesorów, kilku adiunktów, nauczycieli itp. Poziom – wcale nie gorszy niż w prywatnej (choć to akurat najlepsza klasa, w najlepszej państwowej placówce), a odpada mi dowożenie, a młodemu presja korków. Starsi synowie chodzili do tej samej szkoły. Jeden – sportowiec, uczyć się nie chciał i studiuje na AWF, drugi – umysł ścisły, dostał się na ekonomię. Dostał dwa lata korków przed maturą na rozszerzenie – i to wszystko (plus języki). Z kolei syn znajomych po szkole prywatnej nie zdał matury (rodzice prawnicy, dziadkowie lekarze) i teraz świetnie sobie radzi, we własnej firmie. Nie ma reguły. Nie wierz w mantrę klasy średniej – świetna nauka w szkole= świetne studia=świetna praca. Już w poprzednim wpisie serii starałem się Wam to uświadomić. Lepiej (w sensie czasowym, wolności, wynagrodzenia) ma dobry rzemieślnik niż korposzczur.
W takich warunkach nauka jednego dziecka wymaga wydania miesięcznie 400-500 zł (książki, zbiórki, zajęcia dodatkowe). Oczywiście trafi się zdolniacha (instrument muzyczny, dowozy sportowe), albo potrzeba specjalnego kształcenia, ale piszę o pewnej średniej.
Zasada 3. Nie przesadzaj z rozrywkami i konsumpcją. Konsumpcja zje każdy dochód. Im większy, tym pochłania więcej. Aż do dna w mieszku. Jedno dziecko ma Iphone’a , cała klasa domaga się go od rodziców. Nastolatki wydające na fryzjera – 4000 zł albo 3000 zł miesięcznie na ciuchy i kosmetyki (akurat tu ojcowie dobrze zarabiają). 10 wycieczek zagranicznych w roku – proszę bardzo. Część kupuje to wszystko za gotówkę (i miewa niewielkie oszczędności), wielu na kredyt. Bo mówimy ciągle o klasie średniej – czyli zarobkach na rodzinę od ok. 10 tys. zł netto do 30 tys. zł.
Nauczenie dziecka nadmiernego konsumowania – to fundowanie mu problemów na przyszłość – najgorsza wyprawka. Niekoniecznie bowiem powtórzy status rodzica, a będzie domagać się „zabawek” zawsze i w każdych warunkach. Ty dajesz przykład – maluch i nastolatek patrzą i najczęściej (bo nie zawsze) – naśladują. Recepta na zamożność w klasie średniej to sporo oszczędzać, inwestować z jak najlepszą stopą zwrotu. Telefony za 6-10 tys. zł są młodzieży zbędne. Z drugiej strony – skąpienie na rozwój (naukę zawodu, formację intelektualną, firmę) – to błąd – druga strona medalu.
Ile więc potrzeba na rozrywki – konsumpcję? Wakacje 1 -2 razy w roku. Może być obóz sportowy w zimie i w lecie. Koszt średni – 400 zł miesięcznie . Nauka języków, jakieś jedne zajęcia dodatkowe (znowu, sport, teatr, hobby ) – mieliśmy powyżej. Do tego ubrania, kosmetyki, kieszonkowe (kolejne 400 zł). Dorzućmy jeszcze prezenty i szczególne potrzeby (rower, deskorolka, audio, komputer) – 400 zł
W sumie zasada 2 i 3 – 1600 zł miesięcznie
Zasada 4. Najlepsze jedzenie – domowe. Nie da się porównać niemowlaka karmionego piersią, z nastolatkiem ze szczególnymi potrzebami. Jednak moja ulubiona blogerka pokazuje – domowe jedzenie to wydatki 2000 zł/5 osób (w tym nastolatki i dorośli), czyli znowu 400-500 zł/osobę (bo dodaję obiady w szkole), jeżeli gotujemy sami, z własnych produktów.
Wszystkie drożdżówki, słodycze, diety pudełkowe, nie dadzą nic więcej, a kosztują 3-4 razy tyle.
Zasady 2,3,4 – 2000 zł.
Zasada 5. Trzymaj w ryzach auto i mieszkanie.Łatwo popaść w skrajności i myślenie albo „dzieci nic nie potrzebują” albo „potrzebuję vana i domu, bo urodziło mi się dziecko”. Nie warto się do nich zbliżać. Wiadomo, z dwójką nastolatków – Fiatem 500 nie pojeździmy, ale czy od razu potrzeba salonowego Audi Q7?
Wybierałbym rozsądnie – albo duży samochód klasy B, albo kompaktowy, przy jednym dziecku. Kompakt przy dwójce, i wyższa średnia kombi/minivan przy trójce. Ja zostałem de facto z jednym (najmłodszy ma 170 cm wzrostu) i wystarcza nam Hyundai Kona (a mamy jeszcze średniego psa). Od biedy zmieścimy się i w Fiacie 500. Koszt – przy samochodzie 10-letnim (rozsądny kompromis), a w zasadzie jako różnica między klasą miejską i kompaktem 400 zł miesięcznie (w tym paliwo, utrata wartości i dowożenie od czasu do czasu).
Z mieszkaniem – żyję w przekonaniu – każde dziecko musi mieć własny pokój. Czyli minimum z jednym – dwa (rodzice śpią w salonie), a optymalnie 3-pokoje. Szczęśliwie tak się składa, że dobrze wybierając, zapłacimy za ten dodatkowy drugi lub trzeci pokój całkiem niewiele – często 50-70 tys. zł, czyli +400 zł do raty.
Podsumowanie. Łączne, rozsądne, lecz nie skąpe, wydatki na przeciętne dziecko to 2800 zł miesięcznie. Zaznaczam – pisze o miejskiej lub podmiejskiej klasie średniej. Na wsi, gdzie i pokus mniej i oczekiwany standard gorszy, a ceny (nieruchomości, jedzenia) niższe, znam takich, którzy wdają połowę. Przy planowanym od stycznia 800+, kwestia finansowa schodzi na dalszy plan, jeśli nie damy się porwać szaleństwu. Wtedy, co pokazują alimenty celebrytów i 15 tys. zł może być mało.