Rolnicza narracja – „wprawdzie nie płacimy podatków, ale przedsiębiorcy też jadą bez przerwy na stracie”. Czy to prawda?

Fala rolniczych protestów, która w lutym zalała Polskę, wywołała gigantyczną dyskusję. Jedną z rozmów odbyłem na profilu mojego klienta – właściciela małej firmy, który umieścił zdjęcie traktorów blokujących miasto. Nie chodziło o samą blokadę, lecz o ceny maszyn. I od razu odezwał się jego inny znajomy, który wygłosił mądrość zacytowaną powyżej. I postanowiłem powiedzieć sprawdzam.

Czy faktycznie przedsiębiorcy ciągle mają straty? Czy nie płacą podatków? Przeprowadziłem dziesiątki rozmów, ze znajomymi, klientami, księgowymi itp. Odpowiedź była jednoznaczna. Zdarzają się lata na minusie, lecz raczej wyjątkowo (raz na 3 może 4) i to niewielkim (max. kilkanaście tysięcy). Trochę częściej u dorabiających do etatu. Dlaczego?

Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka. Zasadnicza – urząd skarbowy. Jeśli ktoś ma 2-3 lata straty a jednocześnie kupi drogą rzecz (auto, dom), prowokuje sobie kontrolę skarbową. I już wesoło nie jest. Druga ważna – z czegoś trzeba żyć. Wprawdzie należy umieć odróżnić stratę księgową od faktycznej (pojęcia „wydatek” i „koszt” nie są tożsame, podobnie „przychód” i „wpływ”), ale mimo wszystko, dochód gwarantuje środki na przeżycie. O ile da się kupić „na firmę” auto, może nawet wakacje, to mięsa, kostiumu kąpielowego żony, już nie. Dlatego twierdzenie, że „przedsiębiorcy bez przerwy jadą na stracie” to wiejska legenda.

Przykład 1. Ten sam dochód.

Wreszcie, czy i ile podatków odprowadzają nawet ci stratni? Ile dostają dopłat? I tu zaczyna się moment prawdy. Popatrzcie. Weźmy przykład przedsiębiorcy i rolnika. Obydwaj mają po 30 lat i j zarobili (nadwyżka wpływów nad wydatkami) 50.000 zł ze swojej działalności. Jeden ma 5 ha ziemi (ziemniaki i truskawki), drugi prowadzi Żabkę. Co dostaną od państwa, co muszą wpłacić?

Ubezpieczenia społeczne i zdrowotne.Przedsiębiorca 21.000 zł. Rolnik – 2300 zł.

Podatek dochodowy. Przedsiębiorca -2400 zł. Rolnik – 0 zł.

Dopłaty. Przedsiębiorca – nic. Rolnik – 5000 zł.

Dopłata do paliwa. Przedsiębiorca 0 zł, Rolnik 770 zł.

Bilans rolnika (dopłaty – koszty) +3470 zł. Bilans przedsiębiorcy – 23.400 zł. Saldo (zysk + bilans): rolnik +53.470 zł, przedsiębiorca +27.600 zł. Efekt? Przedsiębiorca ma połowę tego co rolnik.

Przykład 2. Ta sama branża – mała budowlanka.

Teraz porównamy rolnika, który prowadzi dg na tzw. podwójnym KRUS-ie i osiąga dochód 50.000 zł z analogicznym przedsiębiorcą budowlanym na ZUSie.

Ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. Przedsiębiorca 21.000 zł. Rolnik 4600 zł.

Dopłaty. Przedsiębiorca – nic. Rolnik 3800 zł.

Dopłata do paliwa. Przedsiębiorca -nic. Rolnik 770 zł.

Podatek dochodowy. Przedsiębiorca 2400 zł. Rolnik 2400 zł.

Bilans rolnika (dopłaty+koszty) – 2430 zł. Przedsiębiorcy – 23.400 zł. Saldo: rolnik +47.570zł. Przedsiębiorca +27.600 zł.

Przykład 3. Ta sama branża – mały pensjonat.

W tym punkcie pokażę przewagę agroturystyki nad małym pensjonatem. Założę identyczne obłożenie, zysk itp. Nie uwzględnię nakładów przedsiębiorcy na zwiększone wymogi organizacyjne (a to także niebagatelna, choć trudno policzalna kwota). Podobnie -dochód 50.000 zł.

Ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. Przedsiębiorca 21.000 zł. Rolnik 2300 zł.

Dopłaty. Przedsiębiorca – nic. Rolnik 3800 zł.

Dopłata do paliwa. Przedsiębiorca -nic. Rolnik 770 zł.

Podatek dochodowy. Przedsiębiorca 2400 zł. Rolnik 0 zł.

Bilans rolnika (dopłaty+koszty) +730 zł. Przedsiębiorcy – 23.400 zł. Saldo: rolnik +50.730 zł. Przedsiębiorca +27.600 zł.

Przykład 4. Przedsiębiorca i rolnik zaliczają stratę 5000 zł.

No dobrze, niech będzie ta strata. Niewielka, ale zawsze. Zobaczmy co się dzieje.

Ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. Przedsiębiorca 21.000 zł. Rolnik 2300 zł.

Dopłaty. Przedsiębiorca – nic. Rolnik 5000 zł.

Dopłata do paliwa. Przedsiębiorca -nic. Rolnik 770 zł.

Podatek dochodowy. Przedsiębiorca 0 zł. Rolnik 0 zł.

Bilans rolnika (dopłaty+koszty) + 3470 zł. Przedsiębiorcy – 21.400 zł. Saldo: rolnik – 1530 zł. Przedsiębiorca -26.400. zł. I właśnie wtedy ujawnia się największy problem – rzeczywista strata przedsiębiorcy jest 15 razy większa niż rolnika.

Fastlane milionera. Czy warto przeczytać tę książkę?

Tytułową pozycję sygnowaną przez MJ DeMarco przeczytałem kilkanaście lat temu, gdy tylko ukazała się na rynku (2012). Zachowałem z niej mgliste poczucie (mam słabą pamięć długotrwałą, zostają mi w głowie głównie wrażenia), że nie była to jedna z książek, które zmieniły moje życie. Niedawno, na życzenie kumpla i czytelnika bloga, odnalazłem ją na dysku (wtedy kupiłem w księgarni internetowej „Złote myśli”) i ponownie przeczytałem. I wiem dlaczego nie zrobiła na mnie wrażenia. Oto powody.

Praktycznie nie zawiera konkretów. Gruby na 528 stron tom, o podtytule „Złam kod bogactwa” obiecuje całkiem sporo. W rzeczywistości jest czymś pomiędzy „Bogatym ojcem, biednym ojcem”, a pozycjami z kręgu „energii pieniądza”. Jeśli oczekujesz ścisłych rad, jak w „Czterogodzinnym tygodniu pracy”, albo „Bezpiecznych strategii inwestycyjnych” (a ja właśnie tego szukam), zawiedziesz się.

Oparta została na kompilacji. Nie ukrywam, czytam całkiem sporo. Od pozycji pisanych przez księgowych „Jak kontrolować swoje finanse”, przez doradców inwestycyjnych „Wealthy barber”, praktyków ruchu FIRE „Your money or your life”, aż do głośnych pozycji z gatunku „pomyśl a osiągniesz” – „Jednominutowy milioner” czy „naśladuj milionerów” dra Stanleya, Tima Ferrissa, czy Briana Tracy. Widziałem pozycje cieniutkie „Najbogatszy człowiek w Babilonie” i ekstremalnie grube „Nawyki tytanów”. Znam większość idei dotyczących bogacenia się. W „Fastlane milionera” nie znajdziesz nowego pomysłu. Nawet naczelna idea – istnieje sidewalk (chodnik) dla ludzi biednych, slowlane (wolny pas) dla pracującej klasy średniej i fastlane (szybki pas do bogactwa) dla właścicieli firm stanowi, w mojej ocenie, kompilację myśli Roberta Kiyosakiego („biedni, klasa średnia, bogaci”) oraz Tima Ferrissa („stwórz biznes niewymagający poświęcania uwagi”).

180 stron, czyli 1/3 treści, zajmuje krytykowanie 99% społeczeństwa w tym pracującej klasy średniej. Jak napisałem, idea że nie można się wzbogacić wydając wszystko, co się zarabia (tzw. sidewalk), nie ma w sobie nic odkrywczego. Pisał o tym już Benjamin Franklin, a i wspominają o tym święte księgi wielu religii (w tym Stary Testament). Codziennie przypomina się o tym protestantom. Nie ma więc głębszego sensu, rozwlekanie tej myśli na 100 stron. MJ DeMarco idzie jednak dalej. Krytykuje ideę klasy średniej: ciężko pracuj, oszczędzaj, inwestuj w akcje, nieruchomości itp. (kolejne 80 stron). I o tym chcę napisać szerzej.

Książka zawiera bałamutne argumenty dotyczące niemożliwości wzbogacenia się pracą, oszczędnością i inwestowaniem. Jak wiecie, mój pomysł na zamożność opiera się na zasadach:

  1. pracuj o 20% więcej niż inni,
  2. oszczędzaj 10-50% dochodu,
  3. inwestuj i maksymalizuj zyski.

Bliskie są mi także idee, propagowane przez ruch FIRE (nie kłócące się z pozostałymi, ale wymagające oszczędzania nawet 2/3 dochodu) i skromnego życia, a nawet Tima Ferrissa „pracuj mądrze, nie ciężko”, „optymalizuj pracę”, „deleguj, eliminuj” itp. Nie zawsze zgadzam się ze wszystkimi jego pomysłami, bo „żyj jak milioner już dziś, wynajmij apartament, zamiast go kupić”, budzą mój sprzeciw. Ale ten sam człowiek kupił mnie swoimi dążeniami do znalezienia sposobów „optymalizacji życia”.

Natomiast MJ DeMarco krytykuje i ośmiesza wszelką ideę oszczędności, ciężkiej pracy i inwestowania w akcje czy nieruchomości. Ponieważ zawodowo żyję z liczb i udowadniania swoich racji pozwolę sobie na chwilę refleksji. Autor „Fastlane milionera” na jednej ze stron pokazuje rzekome prawdopodobieństwo wzbogacenia się za pomocą własnej, bezobsługowej firmy, sprzedanej na giełdzie lub większym inwestorom, prezentując ten sposób jako jedyną drogę do bogactwa. Wskazuje nawet prawdopodobieństwo – 1:14. To więcej niż praca, oszczędzanie, inwestowanie – 1:16, no i oczywiście lepiej niż wygrana na loterii (1: milionów). Nie wiem skąd DeMarco wziął te dane, bo książka nie zawiera przypisów ani odnośników (co już budzi wątpliwości). Są to jednak dane zupełnie sprzeczne, nie tylko z moim doświadczeniem, ale i badaniami ilościowymi dra Stanleya. Ba, nawet rozmówcy Tima Ferrissa, okazują się w większości pracownikami, wolnymi strzelcami, małymi przedsiębiorcami, a tylko pewna grupa (w tym sam Tim) – startupowi milionerzy, odpowiada ideom „Fastlane milionera”.

Większość milionerów zalicza się do grupy 1-5 mln (w USA, w dolarach) i wzbogaciło się oszczędnością, pracą, inwestowaniem (we własną firmę, akcje, nieruchomości) ok. 40 r. ż. I tu dochodzimy do drugiej części „bałamuctwa”. Wymieniając z imienia i idei (stąd nie ma potrzeby podawania nazwisk) „guru slowlane”: Davida Bacha, Suze Orman, George’a Clasona i jeszcze paru innych, zarzuca im propagowanie nieprawdziwej myśli – „wolnego bogacenia się”, dającej „bogactwo na starość” przedstawianej jako pieluchy, wózek inwalidzki i dom opieki. Przytacza tabele z książek Bacha (bez źródła), pokazujące, że niewiele, osiągniemy zamożność w wieku 65-75 lat, przy średniej długości życia 74 lata. Nie trzeba Wam chyba mówić, że mamy do czynienia z manipulacją liczbami. Po pierwsze – żeby cieszyć się wolnością finansową i zamożnością (nawet rozumianą jako posiadanie Lamborghini), wcale nie potrzebujemy 3-5 mln dolarów. David Bach, i wszyscy zwolennicy ruchu FIRE na czele z The Frugalwoods, udowadniają nam to codziennie. Wystarczy (w polskich warunkach) ok. 2 mln zł (poza wartością „miejsca do mieszkania”). Już milion złotych w inwestycjach znacząco zwiększy nasz komfort życia, a za 300 tys. Euro możemy kupić kilkunastohektarowe gospodarstwo: gaj oliwny, winnica, sad orzechowy, dwa domy (spokojnie agroturystka) w centralnych Włoszech i prowadzić tam życie pełne słońca, slow foodu i radości, zamiast użerać się w korpo. Po drugie – jestem żywym przykładem, że ten pierwszy milion (poza mieszkaniem), da się zarobić do 35 r.ż., za przeciętną pensję. Po trzecie – ocena 15% stopy zwrotu jako „nierealnej”, także kłóci się z doświadczeniem. Wie o tym 50% ludzi, którzy zainwestował w swoje kwalifikacje (dobrze je wybierając), nieruchomości czy starannie dobrane akcje. Po czwarte – kto mówi o 10.000 dolarach (złotych) jednorazowo? Przy średniej pensji+20% 90 tys. USD (USA) 10% oszczędności to 750 USD miesięcznie. Do tego, da się spokojnie zaoszczędzić w takich warunkach 30% średniej pensji czyli 22.5 tys. USD (blisko 2000 USD/miesięcznie). Patrząc w tabele oszczędzania, mamy pierwszy milion USD (a w Polsce – złotych), po 13 latach (stopa zwrotu 15%). Czyli nie na emeryturze, nie przed śmiercią, ale po 30-tce (jeżeli zaczynamy pracę po maturze), albo przed 40-tką (gdy pracujemy dopiero po studiach). Znowu MJ DeMarco trochę podkolorował swoje obrazy.

Niskie prawdopodobieństwo scenariusza proponowanego przez autora. Życzę Wam (i sobie) dobrze, ale szansa na stworzenie i sprzedaż bloga, bezobsługowej firmy, za minimum 5 milionów dolarów (taki jest próg bogactwa), z pewnością nie wynosi 1:14. Gdyby tak było, mielibyśmy ulice pełne multimilionerów. W rzeczywistości, co MJ DeMarco zbywa, aż 99,9% firm nigdy nie osiąga rozmiarów pozwalających właścicielowi na sprzedanie swojego dziecka za takie kwoty. Stosując agresywną wycenę finansową, oznacza to roczny zysk ok. 1.7 mln zł (c/z = 12, czyli cena sprzedaży = 12-letni zysk). Przy ostrożnych rachunkach (c/z =8), firma musiałaby przynosić 2.5 mln zł zysku rocznie i jeszcze spełniać wymóg bezobsługowości. Znam kilka przedsięwzięć o takich wynikach finansowych, właściciel każdego z nich ma 45 lat i nadal zapieprza codziennie po 10-12 godzin. Natomiast, z drugiej strony, obserwuję całkiem sporą grupę ludzi z wartością netto (bez mieszkania/domu) pow. 1 mln zł w wieku 40+, zarządzających niewielką firmą z zyskami kilkaset tysięcy rocznie, lub pracujących na etacie.

Czy widzę w „Fastlane milionera” jakiś jasny punkt? Nawet dwa. Pierwszym jest nowatorska „matryca podejmowania decyzji” (przełożenie argumentów „za i przeciw” na liczby), drugim wskazanie, że na etacie trudniej się wzbogacić. Pisałem o tym wielokrotnie – przeciętny przedsiębiorca ma lepsze możliwości optymalizacji podatkowej, oraz w konsekwencji dochody, niż przeciętny pracownik. Dodatkowo, co podkreślał już Robert Kiyosaki, pracownik żyje ze sprzedaży swojego czasu, a na właściciela firmy pracują inni.

Ile przedsiębiorca ma z każdej faktury, a ile zabiera mu fiskus?

Dzisiejszy wpis wynika z rozmowy, którą przeprowadziłem z kolegą, całe życie pracującym na etacie. Zaczął on wyrzekać na wysokie ceny w knajpach i zdzierstwo gastronomii. Czy ma rację? Czy faktycznie gros kwoty z paragonu lub faktury trafia do kieszeni przedsiębiorcy?

Wariant I. Knajpa.

Z kilkoma właścicielami restauracji przyszło mi rozmawiać, stąd nieźle znam proporcje. Wezmę ceny wakacyjne tj. z mojego miejsca w górach. Napiszę o zestawie obiadowym i piwie.

Zestaw obiadowy obejmuje kotleta (130 g) ziemniaki (200g) oraz surówkę (150 g). Razem ok. 450g posiłku za 30 zł. Tyle ubywa nam z portfela. A jak to wygląda z drugiej strony baru?

Przygotowanie i podanie posiłku wymaga: zakupu towaru, pracy ludzkiej, mediów, czynszów, podatków i składek.

Zacznijmy od wsadu do kotła. Bierzemy 130 g mięsa (kurczy się podczas smażenia, ale dochodzi panierka) za cenę 2 zł. Do tego 200g ziemniaków za 4 zł tj. 0.8 zł, oraz jarzyny na surówkę 1 zł. W sumie produkty kosztują 3.8 zł.

Trzeba je przygotować (posiekać, obrać, usmażyć). Niech trwa to 15 minut. Przy dzisiejszej stawce minimalnej – 8 zł (bo są i koszty pracodawcy). Już straciliśmy prawie 12 zł.

Do tego kelner/ktoś kto siedzi za barem. Czasem dosłownie – siedzi, a czasem zwija się jak w ukropie. Niech będzie, że poświęci nam 2 minuty czyli kolejna złotówka. Już 13 zł.

Teraz media. Kotleta usmażymy, ziemniaki gotujemy. Niech będzie 15 minut na naszą porcję. Mięso trzeba było trzymać w lodówce – niech wyjdzie kolejna złotówka – 14 zł.

Czynsz/podatek lokalny. W tym punkcie mogą być spore różnice. Załóżmy, że zajmujemy stolik w górach, gdzie czynsz wynosi w lecie 5000 zł za 50m2 pod budę i stoliki. Podatek za taką powierzchnię to kolejne 120 zł/miesiąc. My zajmujemy (ze stolikiem) 1 m2 przez 1 godzinę. Koszt łączny 1 zł. Doszliśmy do połowy rachunku.

Teraz koszt amortyzacji. Właściciel budy kupił ją z wyposażeniem za 150 tys. zł. Posłuży mu 10 lat. Rocznie (a w zasadzie przez 3 miesiące w roku) potrzebuje kolejnych 15 tys. zł. Znowu przeliczamy na naszą przestrzeń – 1 zł. Dla właściciela knajpy zostaje 14 zł. Sporo? Jeszcze nie opłacił podatków. Dla równego rachunku zaniedbaliśmy dowóz, księgową itp.

Podatki. Liczmy tylko VAT, dochodowy, ZUS, składkę zdrowotną. VAT 8% od 20 zł (resztę odliczamy) ok. 1,5 zł, dochodowy – 1,7 zł, ZUS 0,3 zł, zdrowotna 1,4 zł. Tym sposobem doszliśmy do 4,9 zł. Dla właściciela zostanie 9,1 zł – niecała 1/3 rachunku. I to tylko wtedy, gdy płaci minimalną. Zawsze tak było, zysk to te 30%, tylko teraz wszystko droższe.

Może odbije sobie na piwie? Pół litra kosztuje 10 zł. Koszt 2 zł. Zostaje 8 zł. Wszystkie koszty pozostałe (mniej czasu, zamiast podgrzania schłodzenie, piwo zamówione do stolika) – 2 zł. Czy 6 zł idzie do kieszeni? Nie – bo zostają podatki. Kolejne 4 zł. Właściciel zarobił 2 zł.

Wariant II. Usługa.

To znam najlepiej. Niech będzie 200 zł za 1 godzinę pracy. Z tego 38 zł to VAT. Koszty? Czynsz za lokal 30m2/osobę – 1200 zł czyli 5 zł/h.Do tego wyposażenie 2 zł/h, media, samochód, program komputerowy, książki, składki – niech będzie jeszcze 10 zł/h. Zostaje 145 zł. Od tego płacę składki i podatki: zdrowotna 13 zł, ZUS 6 zł, dochodowy 17 zł. W kieszeni zostaje mi 109 zł. To trochę lepiej niż u knajpiarza (55% a nie 30%), ale daleko od kwoty z paragonu.

Pokazałem dwie drogie usługi, a co ma zrobić właściciel sklepu spożywczego?

Jak potrzeba bezpieczeństwa i słuchanie głupich rad, może zabić działający mechanizm dochodowy.

Dzisiaj opowiem historię zasłyszaną od pewnego dyrektora sprzedaży. Będzie to wpis-przestroga dla tych, którzy opierają się na radach dyletantów, którzy nawet chcąc dobrze, mogą wiele popsuć. Czytaj dalej Jak potrzeba bezpieczeństwa i słuchanie głupich rad, może zabić działający mechanizm dochodowy.

Cztery modele gospodarowania swoimi finansami. Sprawdź, który z nich stosujesz.

Robert Kiyosaki, w swoich książkach, wprowadził podział ludzi na trzy grupy: bogaci, klasa średnia, biedni, przypisując do każdej z nich określony sposób postępowania i wyborów finansowych. Dokonując obserwacji, nie podzielam tego poglądu, ponieważ w każdej z klas społecznych (wyższej – bogacze, średniej, i niższej-biedni) występują jednocześnie różne modele finansowe. Gdyby było inaczej, klasy nie przenikałyby się, nie następowałby awans ani degradacja. O nich będzie dzisiejszy wpis.  Czytaj dalej Cztery modele gospodarowania swoimi finansami. Sprawdź, który z nich stosujesz.

Jak wygląda „prawdziwy cwaniak”?

Warte przypomnienia jest zdanie Prezesa, o tym, że na Polskim Ładzie podatkowo straci „cwaniak”. Miało to oczywiście skierować falę nienawiści przeciw nieco lepiej sytuowanym (dla niepoznaki nazwanych bogatymi). Oto kilka portretów takich osób, z mojego, w miarę bliskiego otoczenia (w przypadku kobiet nie podaję wieku): Czytaj dalej Jak wygląda „prawdziwy cwaniak”?

Balsam na duszę korposzczura, czyli jak zostałem kierowcą lawety.

Nie, nie pracuję dla korporacji, ale jednak w biurze. Ze wszystkimi tego konsekwencjami – godzinami pracy, ploteczkami, ekspresem w socjalnym, oraz męczącymi dniami spędzonymi na patrzeniu w ekran. Dlatego wydaje mi się, że rozumiem rozdwojenie pracowników korpo. Z jednej strony stały (często niezły) dochód, z drugiej nuda. Są argumenty, żeby zostać, choć dusza wyrywa się „w Bieszczady”. W konsekwencji wielu tkwi w tym latami – do emerytury. Jedną z moich ulubionych zabaw na szczególnie monotonne dni jest gra „w co by było, gdyby mój pracodawca zniknął”. Czytaj dalej Balsam na duszę korposzczura, czyli jak zostałem kierowcą lawety.

Ile przedsiębiorca traci na Polskim Ładzie? Moja faktura i wyliczenia.

Niedawno prowadziłem szkolenie internetowe. Umówiona faktura wyniosła 2700 zł brutto. Od tej kwoty musiałem odprowadzić:

  • 505 zł podatku VAT  – 23% (zostało 2195 zł),
  • 182 zł nieodliczalnej składki zdrowotnej wg stawki 9% (zostało 2013 zł),
  • 292 zł podatku dochodowego wg stawki 17% zostało 1720 zł.

W efekcie nie ponosząc żadnych kosztów (albo śladowe, max. jakieś 100 zł), „straciłem” 980 zł, tj. 36% pierwotnej kwoty, którą płacił kontrahent (nie-vatowiec, nic nie odliczy).  Tym sposobem mały przedsiębiorca, nawet w nisko kosztowej branży usług zrównuje się obciążeniami podatkowymi z pracownikiem.  A jak było przed Polskim Ładem?

  • 505 zł podatku VAT (bez zmian), zostawało 2195 zł,
  • 319 zł podatku dochodowego zostawało 1876 zł.

Różnica wynosi 156 zł. Niby niewiele, ale jeśli ktoś wystawiał faktury nie na 2700 zł, ale na 27.000 zł mamy już 1560 zł.