Płać najpierw sobie. Podsumowanie.

Odkładanie 10% dochodów to jak widać najprostsza forma oszczędzania. Sprawdza się zarówno w przypadku zwyczajnie zadłużonych (którym pozwala w kilka lat pozbyć się długu na karcie kredytowej, kredytu samochodowego itp.) jak i osób, które dotychczas wychodziły na 0 (czyli nic nie oszczędzały, nie miały też zobowiązań). W obu przypadkach po 20 latach, dysponują sporymi oszczędnościami i pozbyły się kredytu.

Ten sposób na odkładanie pieniędzy ma jeszcze jedną zaletę – kiedy nasze dochody rosną – oszczędzamy coraz więcej. Oczywiście poza dyskusją jest możliwość automatyzacji przelewów i szansa na to, że „zapomnimy” o tych pieniądzach. To rzeczywiście metoda dla leniwych. Czy da się pójść jeszcze dalej? Oczywiście. Trzeba skonstruować budżet domowy (plan finansowy) i konsekwentnie się go trzymać.  W przyszłym tygodniu zaczynam serię wpisów na ten temat.  Musisz mieć jednak świadomość, że prostota zasady „płać najpierw sobie” często zwycięża wśród początkujących. Dlaczego? Większości bardzo trudno skrupulatnie realizować budżet. Dookoła nas czyha tyle pokus. Ja sam stosuje plany finansowe od wielu lat i widzę efekty.

 

 

Jak odkładanie 10% wydatków zmieni Twoje życie. Zadłużeni.

Ostatni wpis poświęciłem opisowi zmian, które w życiu żyjących od 1. do 1. dokonuje regularne oszczędzanie 10% dochodów. Dzisiaj podobna analiza poświęcona zadłużonym. Ponownie posłużę się przypadkiem singla zarabiającego 2700 zł miesięcznie i pary osiągającej dochód 5500 zł. Osoba samotna winna odkładać 270 zł, a para 550 zł. Zakładam posiadanie następujących długów (być może niereprezentatywnej, ale typowej dla moich znajomych) – kredytu hipotecznego, kredytu samochodowego oraz długu na karcie kredytowej. Zaczynamy.

Singiel, kupując mieszkanie, zadłużył się na 100.000 zł. Rata wynosi obecnie 450 zł. Do tego dorzucił 15.000 zł kredytu samochodowego na 8 lat (rata 325 zł). Ma też zadłużenie 5.000 zł na karcie kredytowej, z której regularnie spłaca kwotę minimalną (ok. 250 zł).  Razem raty wynoszą 1025 zł (prawie 40% dochodu). Na życie zostaje mu niespełna 1700 zł, a musi jeszcze oszczędzić 270 zł. Czy to w ogóle realne? Odsyłam do wpisu poświęconego, życiu za pensję minimalną.

http://oszczednymilioner.pl/2016/07/18/czy-da-sie-utrzymac-rodzine-za-1500-zl-tabela/

A zatem przechodzę do wyliczeń.  Pierwsze pół roku nasz singiel poświęca na budowę choćby minimalnego funduszu awaryjnego (ok. 1600 zł). Potem bierze się za kartę kredytową. Zwiększając spłaty dwukrotnie (z 250 zł do 520 zł), z długiem upora się  w 10 miesięcy. Od tej pory wszystkie oszczędności (250 zł dawnej raty karty oraz 270 zł – nasze 10% zarobków) przeznacza na spłatę kredytu samochodowego, powiększając w ten sposób wpłatę do 845 zł (bo pozostała jeszcze regularna rata 325 zł). Nagle, zamiast w ciągu 8 lat spłaci auto w 1 rok i 7 miesięcy. Minęły nieco ponad 3 lata, a singlowi pozostał do spłaty tylko kredyt hipoteczny z ratą 450 zł. Jego też możne się pozbyć. Nadpłacając tylko kwotą z karty (250 zł), bo przecież musi wymienić samochód oraz oszczędzać (270 zł), po dalszych 17 latach (20 lat od punktu „0”) będzie miał 60.000 oszczędności oraz ok. 20.000 zł kredytu do spłaty (zamiast blisko 70.000 zł).  Różnica będzie więc gigantyczna. Jednorazowa nadpłata całości kredytu pozwoli zostać z oszczędnościami ok. 40.000 zł – i to w przypadku osoby, która dotąd miała same długi.

W przypadku rodziny także efekt będzie doskonały. Ich punkt startowy to dwukrotnie większy kredyt hipoteczny (200 tys. zł z ratą 900 zł), kredyt samochodowy na 30.000 zł (rata 650 zł) oraz kredyt na karcie 10.000 zł (minimalna spłata 500 zł).  Przystępując do spłacania mają do dyspozycji 550 zł nadpłaty.

Tworzenie funduszu awaryjnego to 6 miesięcy.

Potem bierzemy się za kartę. Spłacimy ją w 10 miesięcy (wpłata 1050 zł, zamiast 500 zł).

Następny w kolejce będzie samochód. Tutaj potrzebujemy ok. 1,5 roku (spłata: 1700 zł = 500 +550 +650 zł).

Zostanie nam kredyt hipoteczny. Regularna nadpłata kwotą 500 zł, skróci okres kredytowania, a więc po 20 latach od rozpoczęcia całego programu rodzina będzie miała 40.000 zł kredytu do spłaty i 120.000 zł oszczędności. Jednorazowa spłata, oczyści ich z długów i pozwoli cieszyć się odłożonymi 80.000 zł.

 

Jak odkładanie 10% dochodu zmieni Twoje życie, jeśli teraz żyjesz od 1. do 1.

Może zastanawiałeś się dlaczego tak namawiam do odkładania  przynajmniej 10% dochodu? Ponieważ suma ta ma szansę zmienić Twoje życie. Skąd to wiem? Z własnego doświadczenia i relacji osób, które robią to od wielu lat. A zatem przejdźmy do konkretów.  Tylko Ty masz świadomość, jak naprawdę wyglądają Twoje finanse. Na potrzeby tego wpisu zakładam cztery wersje:

  • poczynałeś sobie beztrosko, czego efektem są długi,
  • żyjesz od pierwszego do pierwszego,  zadłużyłeś się tylko na zakup mieszkania, nie masz oszczędności,
  • odkładałeś niewielkie sumy, albo prawie nic, oszczędności brak,
  • masz spore oszczędności.

W ostatnim przypadku, o ile nie dostałeś tych pieniędzy „szybką ścieżką” już doświadczyłeś potęgi oszczędzania. Ciebie nie trzeba przekonywać.

Przejdźmy do wersji nr 3. Nie masz oszczędności, zarabiasz z małżonkiem dwie średnie krajowe (ok. 5.500 zł), posiadacie dzieci. Albo, jesteś singlem z pensją 2700 zł. Dotychczas każdy nagły zakup skutkował koniecznością pożyczania: w pracy, od rodziny, znajomych, z banku. Potem przychodziła chwila prawdy i spłacanie.  Wiesz, że nie musi tak być. 10% dochodu to albo 270 zł (singiel), albo 550 zł (małżeństwo).  Już po niespełna roku   (singiel 11 miesięcy, małżeństwo 6 miesięcy)  uskładasz 3000 zł potrzebne na tzw. fundusz awaryjny. Z niego pokryjesz wszystkie nieprzewidziane wydatki (wizyta u dentysty, wymiana lub naprawa zepsutej pralki itp.). Potem będziesz uzupełniać go do poziomu 3000 zł. Posiadanie takiego „żelaznego zapasu” już odmieni Twoje życie – przestaniesz bać się co przyniesie jutro – będziesz na nie przygotowany.

Masz już fundusz awaryjny, co dalej? Teraz czas na marzenia. Nie wiem, jakie są Twoje. Dlatego przyjmę te najpopularniejsze: podróż do egzotycznego kraju, zakup luksusowego przedmiotu, samochód konkretnej marki, mieszkanie dla dziecka. Czy kiedykolwiek mają szanse się spełnić?  Oczywiście, chociaż nie wszystkie na raz.

Studium przypadku luksusowy przedmiot – zakup ekspresu do kawy marki Jura.  Jura to wśród ekspresów odpowiednik Mercedesa.Nowy kosztuje od 3000 zł  do kilkunastu tysięcy złotych. Czy stać Cię? Na razie nie. Przyjmując wersję pośrednią (ok. 4500 zł) jako singiel kupisz go za niespełna 1,5 roku (17 miesięcy), a w małżeństwie nawet po 9 miesiącach. Teraz już na zawsze (te ekspresy wytrzymują kilkadziesiąt lat) możesz cieszyć się smakiem doskonałego espresso o  poranku.

Podróż do Chin. Wyjazd dla jednej osoby to ok. 10.000 zł (zorganizowany). Do odłożenia w ciągu 3 lat. Myślałeś już o tym?

Mieszkanie dla dziecka. Sam mam trójkę dzieci.  Widzę jak ważny jest dobry start w dorosłość. Dobry, czyli bez kredytu. Na kawalerkę w moim mieście potrzeba 120 tys. zł. Z przywoływanych na wstępie 10% statystyczna rodzina, będzie w stanie kupić je za gotówkę w ciągu ok. 18 lat (jeżeli  założymy zwrot na poziomie inflacji cen mieszkań i stałe wpłaty), lub nawet krócej jeśli przyjmiemy wzrost wartości wpłat i oprocentowanie oszczędności.

Efekt? W ciągu ok. 20 lat pijąc kawę z doskonałego ekspresu, przeżywając podróż do Chin, dotychczas nieoszczędzający są w stanie kupić dziecku mieszkanie. A przed nimi, jeszcze kilkadziesiąt lat życia.

 

 

 

Jak najprościej odłożyć 10% dochodu?

Na blogu wszystko wygląda prosto. Na przykład moja rada – odłóż od razu po wpływie 10% dochodu.  No, tak, ale trzeba jeszcze:

  • zalogować się do systemu bankowego i wykonać przelew lub
  • pójść do oddziału i wykonać przelew lub
  • odłożyć do oddzielnej koperty kilka banknotów,

a następnie powtarzać tę czynność co miesiąc do końca życia, prawda?

Nieprawda. Mądrzy ludzie, znając leniwą naturę ludzką (moją też!) wymyślili lepszy sposób – automatyzacja. Jeśli tylko masz konto w banku, kasie SKOK, możesz zaoszczędzić sobie comiesięcznego pamiętania o przelewie. Służy temu doskonała instytucja – stałe zlecenie. Działa ona zgodnie z naszym wewnętrznym leniwcem – raz zleć przekazywanie gotówki na wskazane konto, określ kwotę, dzień miesiąc i…. zapomnij do czasu aż przyjdziesz coś zmienić.

Nieco trudniej będzie przedsiębiorcy lub innej osobie mającej zmienne dochody (np. duże premie). Może on jednak  zrobić coś innego. Uśrednić dochody z ostatnich  12 miesięcy i zamiast odkładać 10% zysku z każdej wpłaty, przekazywać stałą kwotę.

Wiesz, ile przelewów stałych opłat powinienem wykonać miesięcznie? Około 20. A ile faktycznie robię? 3, wszystkie związane z działalnością gospodarczą. Tych, których nie da się zautomatyzować (VAT, podatek dochodowy, ZUS). Koniec. Zamiast 100 minut (każdy przypada innego dnia, trzeba włączyć komputer, zalogować się i zlecić operację) , poświęcam tylko 12 (VAT i dochodowy płacę razem).

Ty też uprość swoje oszczędzanie.  Przekazuj stałą kwotę – 10% średnich dochodów z 12 miesięcy.  Ustal stałe zlecenie i czytaj następny wpis o tym jak te 10% zmieni Twoje życie.

 

Przedsiębiorco, płać najpierw sobie. Szybkie oszczędzanie dla prowadzących działalność gospodarczą i otrzymujących nieregularne dochody.

W przypadku osób, które są pracownikami, realizacja zasady, 10% zarobków płać najpierw sobie, zanim zdążysz cokolwiek wydać jest prosta. Poświęciłem temu ostatni wpis.

Ale przecież nie każdy ma szczęście (lub nieszczęście) zatrudnienia na etat i otrzymywania stałej pensji. Na świecie funkcjonują jeszcze indywidualni przedsiębiorcy, samozatrudnieni, zleceniobiorcy i wykonawcy z umowy o dzieło, a przede wszystkim pracownicy żyjący z premii i innych zmiennych składników wynagrodzenia. Co z nimi?  Ich wpływy są bardzo nieregularne. Jak wtedy zaplanować odkładanie 10%?

Da się. Trzeba tylko potrącać i przelewać na odrębne konto 10% z kwoty zarobku netto każdego otrzymanego przelewu. Nie zawsze jest to już takie proste. Dlaczego?

Po pierwsze, przelew przedsiębiorcy opiewa na kwotę brutto, z której trzeba potrącić podatki (stąd mowa o kwocie netto). Prowizyjni działają jak zwykły etatowiec.

Po drugie, nie cały przychód pomniejszony o podatki jest dochodem. Trzeba jeszcze potrącić koszty uzyskania (poniesione aby wystawić fakturę).  Dobry przedsiębiorca wie wiedzę, ile zostawia sobie, a ile trzeba zachować jako zapłatę innym (a jeśli nie wie, niech spyta księgowego).

Nie ma wątpliwości, że etatowiec ma lżej.

 

Najprostszy sposób na zamożność. Oszczędzaj w 5 minut miesięcznie. Płać najpierw sobie.

Czy da się oszczędzać, poświęcając na to 5 minut miesięcznie? Oczywiście jest to możliwe. Co więcej, ta metoda przeznaczona jest dla najbardziej początkujących. Oni nie tworzą skomplikowanych budżetów (a o nich też napiszę), nie mają nawyków odkładania dodatkowych dochodów, doświadczenia w inwestowaniu, ani ochoty na zapisywanie wydatków.  Co zatem mogą zrobić? Dla nich przeznaczona jest najprostsza metoda oszczędzania – płać najpierw sobie. Pomysł poddał  George Clason w książce „Najbogatszy człowiek w Babilionie” opublikowanej w 1926 r., a powtarzali specjaliści od domowych budżetów przez kolejne prawie sto lat. Nie ma łatwiejszego sposobu na zamożność, to Ci gwarantuję, po lekturze kilkudziesięciu takich poradników.  Jeśli chcesz zacząć z niej korzystać, a jesteś etatowcem, potrzebujesz tylko 5 minut miesięcznie, na wykonanie 3 prostych kroków (bardziej skomplikowana wersja będzie dla przedsiębiorców i osób uzyskujących nieregularne dochody):

  1. W okolicach pierwszego (lub każdego innego dnia wypłaty pensji), dowiadujesz się w banku (sprawdzasz online lub placówce) ile zarobiłeś – 2 minuty.
  2. Obliczasz 10% z tej kwoty – 1 minuta.
  3. Wykonujesz przelew całych 10 % na wyodrębniony rachunek (jak zainwestować napiszę w dalszej części cyklu) – 2 minuty.

Zapytasz – i to wszystko? Tak, to wszystko o oszczędzaniu. Żadnych budżetów domowych, żadnych 10 kont oszczędnościowych, żadnego zaciskania pasa i rezygnacji z porannej kawy? Tak. Nie będziesz musiał czytać opasłych tomów jak oszczędzać, zmagać się z wizerunkiem sknery. Nic z tych rzeczy jest prosto – zaraz po otrzymaniu wypłaty (to bardzo ważne, kiedy) 10% przelewasz na wydzielony rachunek i nie ruszasz tych pieniędzy przez kolejne lata.

A teraz przykład:

Jesteś szczęśliwym (bądź nieszczęśliwy, to nie ma znaczenia) pracownikiem. Masz  pensję  3000 zł miesięcznie. Twoja partnerka/partner zarabia drugie 3000 zł miesięcznie. Pracodawcy przelewają je 28 dnia każdego miesiąca. A zatem w okolicach 30. przelewasz 600 zł na wydzielone konto. Koniec.

Jeśli macie dochodu tylko  2000 zł, przelewasz 200 zł.  Jeśli 12.000 zł to 1.200 zł. Zawsze 10% czyli co 10. zarobioną złotówkę. Proste.

Ale jest jeden haczyk. Powiesz – ja potrzebuję 100% dochodu, żeby przeżyć. Nie wystarczy mi 90%. Serio? Nie wierzę. Zawsze są jakieś rezerwy (chyba, że żyjesz za pensję minimalną). Im większe dochody tym łatwiej. Uruchom wyobraźnię. Kombinuj. Robisz przelew i starasz się zmieścić w 90% dochodu. Gwarantuję, że jak większość osób, w ogóle tego nie poczujesz. Nie będzie Ci brakować tych 10%. Może wybierzesz tańszy, a równie dobry produkt. Może zrezygnujesz z nieprzemyślanego wydatku. Wymienisz pakiet telewizyjny na tańszy. Zamiast samochodem, pojedziesz do pracy na rowerze. Nie kupisz kolejnych butów lub gadżetu elektronicznego. A potem? Potem powiesz sobie  – skoro daję radę oszczędzać 10%, to dam i 15%. Ja w niektórych miesiącach odkładam 60%.

Nowy cykl – ABC domowych finansów. Mój wkład w obchody miesiąca oszczędzania.

Jak pewnie większość z Was wie, październik jest miesiącem oszczędzania. Postanowiłem uczcić go nową serią wpisów –  ABC domowych finansów, przeznaczoną dla osób, które rozpoczynają swoją przygodę z zarządzaniem własnymi środkami. Cykl rozpocznie się  12 października i będzie obejmował zagadnienia z całego „trójkąta zamożności” – zarabianie, oszczędzanie, inwestowanie. W międzyczasie zapraszam do komentowania, Wasze życzenia będą z pewnością inspiracją do kolejnych wpisów.

Pierwszy odcinek serii, o tym jak oszczędzać poświęcając temu miesięcznie 5 minut, już w środę.

Koniec sezonu rowerowego – podsumowania.

Powoli zbliża się do końca tegoroczny sezon rowerowy. Nie jestem cyklo-radykałem i raczej nie będę jeździł w rzęsistym deszczu, przejmującym zimnie, a tym bardziej po śniegu. Nie czuję się też na siłach dawać setki mądrych rad, dotyczących roweru, a to dlatego, że mogę co najwyżej określić siebie jako „przeciętnego” rowerzystę. Ot, często dojeżdżam w ten sposób do pracy, na działkę, dla zdrowia szaleje po ścieżce. Krótko mówiąc, korzystam z roweru kilka razy w tygodniu. Ten sezon był jednak wyjątkowy. Stało się to z kilku przyczyn.

  • Pobiłem swój tygodniowy rekord przejechanych kilometrów,
  • pobiłem też miesięczny,
  • po raz pierwszy zaliczyłem spotkanie z autem,
  • regularnie pokonywałem trasę do domu na wsi i z powrotem (ponad 30 km w jedną stronę),
  • zaplanowałem na przyszły rok pierwszą wyprawę.

Wszystkie te zdarzenia stały się powodem kilku przemyśleń, którymi chcę się podzielić na blogu.

Rowerem warto dojeżdżać do pracy, jeśli mieszka się w mieście 

Coraz więcej osób korzysta z tej metody przedarcia się przez korki. Nawet w deszczowe dni ulice (oraz chodniki)  mojego miasta pełne są rowerzystów, pomimo, że trasa jest raczej wyżynna (zjazdy i podjazdy). Mieszkam blisko dzielnicy akademickiej i pod drodze mam dwie spore (jak na tereny niegórskie) pagórki, w tym jeden leżący na trasie etapu Tour de Pologne sprzed kilku lat.  Mimo tego regularnie mijam (tak, tak, to nie ja jestem wyprzedzany) wielu dzielnie pedałujących studentów oraz zmierzających do pracy. Jak sytuacja przedstawia się czasowo i finansowo? Rower w obie strony: 30 minut i 0 zł, piechotą (1 godzina 20 minut i 0 zł), samochód (godzina minut i 3,5 zł na paliwo), autobus (1 godzina 30 minut i 6,40 zł za bilety). Jak widać rower wypada najkorzystniej pod każdym względem. Kto nie ma własnego sprzętu w wielu miastach może wypożyczyć (za symboliczną odpłatnością) tzw. rower miejski.

Przeciętna osoba  jest w stanie bez problemu przejechać 30 km jednego dnia

Nie jestem sportowcem, nie jestem nawet byłym sportowcem. Szczerze mówiąc mam około czterdziestki, astmę i dodatkowe skurcze w sercu. Mimo tego przejeżdżam regularnie odcinek 30 km (dojazd na działkę, objazd ścieżką pobliskiego jeziorka) w tempie 20-27 km/godzinę. Jadąc spotykam zarówno młodych jak i emerytów, typy fitness i brzuchaczy, właścicieli najnowszych cacek za 10 tys. zł (które powinny same jechać) oraz dosiadających stalowych rumaków cudem toczących się na spotkanie przeznaczenia. Wielu z nich pokonuje taki odcinek. Na forach rowerowych podróżników sporo jest wpisów o przejechaniu dziennie 160 -200 km z bagażem o wadze 30 kg.  Ty też możesz.

Rower nie jest drogi

Dobry używany rower (np. kolarkę sprzed lat) możesz kupić za kilkaset zł. Nowy sprzęt średniej klasy (góral, cross) kosztuje już ok. 2000 zł. Można oczywiście wybrać szosę w cenie nowego auta, ale to wariant dla zamożnych pasjonatów. Jak wiecie regularnie spisuję wydatki. Rowerowe mieszczą się w kategorii przyjemności. W ostatnim roku były następujące: wymiana dętki (15 zł) – nie lubię łatania, od razu kupuję nową, zakup szczotki do czyszczenia (30 zł), serwis (40 zł), nowe rękawiczki (15 zł – stare zgubił mi syn). Gdybym używał łatek, zwykłej szczotki roczny koszt zamknąłby się w 40 zł, a i tak ledwo przekroczył dwukrotność tej sumy.

Zakładając czas eksploatacji sprzętu 20 lat, średnia wyniesie w moim przypadku 200 zł rocznie, czyli spokojnie ok. 10 gr  za km.

Na przyszły rok plan jest trochę ambitniejszy  – pierwsza wyprawa rowerowa. Wydam na bagażnik, sakwy, nową lampkę, dzwonek, podpórkę, drugi komplet stroju – razem pewnie ok. 500 zł. W zamian przeżyję niezapomnianą przygodę.

Regularna jazda pomaga utrzymać zdrowie

Kiedy jeżdżę rowerem 3 razy minimum w tygodniu (w sumie ok. 70 km), czuję się znacznie lepiej. Pracuje serce i płuca odzyskują swoją sprawność, co potwierdzają wyniki badań. Rześcy staruszkowie na ścieżce przekonują mnie, że rower to element zdrowego stylu życia.

Rower to sposób na oszczędność.

Gdybym jeździł autobusem do pracy to wydam miesięcznie 85 zł na przejazdówkę (500 zł w sezonie rowerowym).  Dojazdy na wieś kosztują mnie, jeśli poruszam się samochodem ok. 20 zł za każdym razem. 10 wyjazdów na rowerze to oszczędność 200 zł. Jednocześnie koszt to 200 zł (amortyzacja plus wydatki). Razem korzystając z roweru oszczędzam rocznie 500 zł.

 

Mieszkanie Plus – czy to się opłaca?

Rząd ogłosił właśnie szczegóły Narodowego Programu Mieszkaniowego, który potocznie nazywany jest Mieszkanie Plus. Wprawdzie nadal mówimy o pewnych założeniach, ale one pozwolą policzyć – opłaca się czy nie? Podstawą obliczeń stanowią ceny rynkowe najmu i kredytów oraz wskazane przez rząd czynsze w nowych mieszkaniach 10 i 20 zł za m2 (12 i 24 zł jeśli chcemy korzystać z opcji wykupu).

Do obliczeń przyjąłem dwie lokalizacje – Warszawa z czynszem maksymalnym 20 zł za m2 i Żyrardów za 10 zł za m2. Identyczne mieszkania na rynku pierwotnym da się kupić za odpowiednio 220 tys. zł i 150 tys. zł. Kto ma gotówkę, z Mieszkania Plus raczej nie skorzysta, dlatego alternatywą jest kredyt. Z kolei najem to najtańsze na rynku mieszkania używane (w Warszawie – Białołęka).  Nawet kupując nowy lokal trzeba liczyć się z koniecznością ponoszenia opłat do wspólnoty mieszkaniowej. Wyniki porównania w tabeli.

 Warszawa Żyrardów
Czynsz Mieszkanie Plus800 zł400 zł
Czynsz rynkowy (najtańsza oferta)1000 zł650 zł
Mieszkanie Plus z opcją wykupu1000 zł480 zł
Kredyt +opłaty do wspólnoty1120 zł 800 zł

Jak widać Mieszkanie Plus będzie opłacalne. Pobije kredyt i najem. Stanie się tak z kilku powodów.

Pierwszym, co pokazuje tabela, są koszty.

Po drugie, nie trzeba mieć wkładu własnego ani ponosić kosztów wykończenia.

Nikt nie wyrzuci nas na bruk.

Można pracować na zlecenie (nie  będzie badana zdolność kredytowa).

W konsekwencji, program to duża szansa dla ubogich i wielodzietnych (preferencje ze względu na dochody i liczbę dzieci). Zwłaszcza w mniejszych miastach wydaje się dla nich być dobrym pomysłem na własne M.