Jednym z tematów, o których miałem spokojnie czas pomyśleć w wakacje jest niezależność finansowa. Sygnalizowałem już, że różni się ona od zamożności. Zamożność definiuje jako pewien poziom majątku (a ściślej wartości netto: majątek-zadłużenie) określany kwotowo np. 1 mln. złotych. Niezależność finansowa oznacza coś innego – to zdolność do utrzymania się z oszczędności i odsetek od nich. Krótko mówiąc – nie będziesz musiał pracować zarobkowo. Perspektywa wydaje się ciekawa. Nigdy nie potrzebować podjąć pracy czyli… mieć wieczne wakacje. Postawiłem sobie pytanie: Czy jestem niezależny finansowo? Czy mogę sobie pozwolić na porzucenie etatu, działalności gospodarczej i życie rentiera? Policzyłem to dokładnie. I nagle okazało się, że duża rodzina + dom + dwa samochody generują poziom wydatków znacznie powyżej przeciętnej, gdy tymczasem dochód z majątku nie jest wcale tak duży.
Czy da się wprowadzając kilka korekt zbliżyć dochody do wydatków?
Po pierwsze – powrót z domu do mieszkania. Sprzedaż domu pozwala odzyskać kwotę odsetek i raty kapitałowej od kredytu, a także odsetek od pozostałej ceny domu. Efekt + 1000 zł.
Po drugie – sprzedaż narażonego na potencjalnie droższe usterki auta, kupionego „for fun” to minimum 500 zł (z uwzględnieniem utraty wartości jeszcze więcej).
Po trzecie – u mnie w pracy obowiązuje dress code. Zmiana garniurów i koszul ze szytwnym kołnierzykiem na dżinsy oraz bluzy pozwala ściąć kolejne 100 zł.
Nagle wydatki, będą nadal obiektywnie wysokie, ale czy już możliwe do zrównoważenia? Jeszcze trochę brakuje. Co dalej? O tym w piątek.