Feministyczne spojrzenie na finanse domowe. To nie może się udać. Oraz riposta młodego pokolenia.

Jakiś czas temu przeczytałem artykuł w portalu Gazeta.pl, który mógłby się ukazać w każdym medium popularnym. Traktował o finansach w związku, a był wywiadem ze specjalistką od komunikacji, współautorką książki napisanej z byłą Jana Kulczyka. Generalnie opierał się na kiepsko maskowanej tezie – także w tej sferze zawsze winien facet – jeżeli wydaje pieniądze na przyjemności jest rozrzutny, trzyma na koncie – sknera. Jeśli kobieta przepieprza pół pensji na operacje i ciuchy tzn. chciała się mężowi podobać a on „nie przedyskutował” (dosłownie tak powiedziała), że powinno być inaczej (jakby do dyskusji wystarczyła jedna osoba). Gdy kobieta ma dzieci z poprzednich związków – facet ma je utrzymać, jeśli dzieci należą do niego (alimenty) – płaci ze swojej puli. Mężczyzna regulujący wszystkie rachunki odbiera kobiecie samodzielność, umieszcza ją w złotej klatce, bo ona nie wie jakie są koszty i z jego winy nie radzi sobie sama. Itd., itp. Generalnie, jedna wielka popieprzona aberracja. Gdyby ktoś trzymał się tych rad – przepis na katastrofę np. danie dostępu osobie uzależnionej do wspólnego konta i wszystkich oszczędności. A dzisiaj coraz więcej kobiet pozostaje uzależnionych: nie tylko od zakupów, zabiegów beauty, ale i zwyczajnie, od wódy. Finanse wg feministek mają wyglądać tak: zarobki są wspólne, wydatki wspólne, chociaż rzadko kiedy równe. Czyli ona swoją pensję na przyjemności, on ma utrzymać mieszkanie. Ona płaci za jedzenie, on za resztę – częsty podział, oznaczający, że ona wydaje dajmy na wspólne 1500 zł, a on 7000 zł, co nawet przy dysproporcji dochodu działa na niekorzyść faceta, zwłaszcza jeśli płaci alimenty na dzieci z poprzedniego związku).

I tutaj wchodzą mężczyźni, zwłaszcza młodzi, ubrani na biało. Rozmawiałem na ten temat z synami i teraz metoda jest prosta. Opiera się na dwóch filarach:

  1. jak najmniej zobowiązań (czyli zero ślubu i wspólnoty majątkowej),
  2. płacimy po połowie.

I szach-mat specjalistki ds. kreowania wizerunku, zajmujące się finansami. Guzik młodym zrobicie (a starzy, jak moi rówieśnicy-single, też zaczęli stosować te proste recepty). Skończyło się „więcej zarabiasz, więcej dajesz”. Już pokazuję jak wygląda praktyka.

Zamieszkujemy razem, chłop zarabia 7000 zł netto, kobieta 4000 zł netto. Wspólne wydatki to: czynsz i media 1000 zł (własne mieszkanie), jedzenie, chemia -2000 zł – razem 3000 zł. Oboje 1-go przelewają po 1500 zł na wspólne konto, z którego kupuje się jedzenie i płaci za mieszkanie. Resztę zachowują dla siebie. Każdy utrzymuje własne auto (kobiety zazwyczaj nie stać), płaci za swoje wakacje (znowu na podobnej zasadzie – jedziemy na urlop za 5000 zł, wpłacamy po 2500 zł), ubrania, przyjemności, potrzeby. I mamy sytuację, w której on dysponuje kwotą 5500 zł nadwyżki (robi z nią co chce, przepuszcza, oszczędza, inwestuje), a ona tylko 2500 zł.

Gdyby mieli psa – do wspólnych wydatków liczy się pies, przy dziecku – dziecko. No i teraz popatrzmy. Niech dziecko kosztuje 2000 zł, a pies 300 zł. Wspólny budżet puchnie do 5300 zł (2000 życie, 1000 zł dach nad głową, 2000 zł dziecko, 300 zł pies). Każde wpłaca na wspólne konto 2650 zł. Jemu zostaje nadal 4350 zł, jej 1350 zł. I z tej kwoty ma wystarczyć na wakacje i przyjemności. Gdzie kasa na zakupoholizm i inne -izmy? Zniknęła. Argument pozostaje prosty – ludzie są dorośli, odpowiedzialni, gdyby się rozeszli – za taką samą kwotę będą się utrzymywać samotnie (z pominięciem mieszkania, które często należy do mężczyzny).

Ba, nawet w moim pokoleniu, skończył się czas „ciepłych misiów”. Literalnie wszyscy znani mi, nieżle sytuowani single koło pięćdziesiątki (a to oznacza miesięczne dochody minimum 10.000 zł netto), żyją w luźnych związkach z podobnymi sobie kobietami, tzn. każde w swoim domu/mieszkaniu, ze swoim samochodem, zrzucają się na wakacje (no czasami facet płaci więcej, bo np. jadą jego autem i nie wymaga zwrotu za paliwo czy autostrady, albo funduje w knajpie). Stać ich i na alimenty, i na przyjemności. Nie żyją za 500 zł miesięcznie, a i tak „wydatki core” czyli dach nad głową, jedzenie, auto – kosztują ich 3000 zł. Dla kogoś, kto zarabia 10k i płaci jeszcze 2k alimentów (już niedługo, bo dzieci rosną), na resztę zostaje 5 k. Dla lepiej zarabiającego (20k), z 3k alimentów, 5k raty kredytu na dom i samochód, nawet 9k jeszcze można swobodnie dysponować. A kobiety? No cóż. Niech dostaną nawet te 2 k alimentów, 1.6k 500+ i 5k własnej pensji. Mają 8.6 k. No, ale muszą utrzymać siebie, dom, małe auto (2,5k), dwójkę dzieci dzieci (4k), i na ciuchy przyjemności całej trójki zostaje im 2.1k. Cieniutko.

Dlaczego tak się dzieje? Akcja rodzi reakcję. Kobiety zaczęły opowiadać „jesteśmy niezależne”, faceci zażądali dowodu. Kobiety wymiksowywały się z rodziny, faceci następnym razem dali palec, zamiast całą rękę. Jeśli weźmiemy pod uwagę „poważne” powody rozwodów (tzn. zdradę, nałogi a nie „wypaliliśmy się”) przyczyny leżą w 70% po stronie babek (i tyle samo wnosi pozwy). Dokładnie. W grupie singli, o której mówię (liczy 7. wykształconych, zadbanych, dobrze sytuowanych facetów) powodem rozwodu były:

  • 5 przypadów romans żony,
  • 1 przypadek romans męża i jednoczesny romans żony,
  • 1 przypadek – nałóg męża.

Do tego dochodzi kolejna liczba.Z tych 7 facetów 5 ma utrudniany kontakt ze swoimi dziećmi (jeden de facto je wychowuje, bo kobieta postanowiła realizować się z przyczyną rozpadu małżeństwa), a 3 nie widzi ich w ogóle. Czyli 1 z 7 zachował z eksią normalne stosunki po rozwodzie. Następnym razem, chłopaki nie chcą popełnić błędu, wyciągnęli wnioski z przeszłości. Widzą to też ich synowie, i koledzy ich synów. Pojęli starą prawdę – najdroższy seks jest w małżeństwie. W przypadkach zdrowych rodzin – warto płacić tę cenę, ale skoro połowa małżeństw rozwodzi się (współczynnik wynosi 35%, ale dane zaniżają osoby starsze), młodzi panowie myślą racjonalnie. Skoro mam 50% szans na porażkę, albo całkiem rezygnuję ze ślubu, albo przynajmniej nie dam się oskubać. I tak oto feministki (w tym lewicowe feministki i katofeministki) , swoim głupim gadaniem i zmianami w prawie (bo tak należy traktować np. przepis, że 800+ nie liczy się przy alimentach, mimo że kobieta je dostanie, facet dalej musi płacić 50-80% kosztów utrzymania dziecka, co przy 2k oznacza, że kobieta wydaje w rzeczywistości ze swoich może 200 zł, a często na dziecku zarabia, w tym sensie, że alimenty i 800+ przewyższają wydatki na dziecko) doprowadziły do pogorszenia sytuacji kobiet. Nadal wiele z nich zarabia mniej – w mojej bańce znam dosłownie 3 przypadki, gdy żona/partnerka przynosi większe dochody, przy kilkudziesięciu przeciwnych (wyższe zarobki męża/partnera), oraz może 10, gdy zarobki są porównywalne. Często te różnice okazują się ogromne (np. u mnie zarabiam 4 razy tyle co żona, a gdy dodam inwestycje – wolę już nie liczyć), ponieważ 90% zatrudnionych facetów dorabia (a tylko 20% kobiet). I dotyczy to również dzisiejszych trzydziestolatków. A opisuję realia klasy średniej (w wyższej czy niższej jest jeszcze większa dysproporcja na korzyść mężczyzn). Jaki z tego wniosek?

Świat się zmienia. Zachowania oczywiste w świecie naszych rodziców (mąż oddaje całą pensję żonie i dostaje kieszonkowe, a na przyjemności musi sobie dorobić lub „ukręcić”), powoli odchodzą do lamusa. W naszym pokoleniu bronił się schemat wspólnego w 100% budżetu, ale do czasu. Teraz, zwłaszcza w młodym pokoleniu, ale nie tylko w nim, obowiązuje podział na: nasze wspólne, moje, twoje czyli mamy jakby trzy budżety w jednym. I ma on swoje konkretne przyczyny. Feministki, głosząc hasła o „silniej, niezależnej kobiecie”, nawaliły, a mężczyźni po prostu dostosowali się do zmienionych realiów. Czy Wy też to widzicie?

14 komentarzy do “Feministyczne spojrzenie na finanse domowe. To nie może się udać. Oraz riposta młodego pokolenia.”

  1. Tak, to jest zauwazalne.
    Bardzo dobrze napisane, ale obawiam sie,ze tak wywazonego i odpowiedzialnego, rzeczowego podejscia do pieniedzy w malzenstwach mozna dlugo szukac. Sporo ludzi dziala emocjonalnie, a potem dziwia sie, ze cos nie wychodzi.Sporo poddaje sie debilnym chwilowym modom, zreszta juz przebrzmialym-jak feminizm.Jest to dowod,ze pranie mozgow przez media dziala.I to najbardziej w tym martwi, bo za jakis czas bedziemy mieli wiekszosc obywateli w postaci odmóżdżonych półrobotów, ktorzy są potrzebni tylko do placenia podatkow i kupowania .

    1. Podobno jednym z objawów zaburzeń w rodzaju ADHD jest impulsywne wydawanie pieniędzy. Czyli super ciuchy, cudowne garnki, sprzęty do ćwiczeń, kosmetyki, narzędzia i jeszcze wycieczki. Skoro po świecie chodzi coraz więcej osób zaburzonych – skutek wydaje się prosty.
      Natomiast inną kwestią pozostaje propaganda konsumpcyjna. Właśnie opisywany artykuł świetnie ją pokazuje. Z drugiej strony istnieje nadal całkiem spora grupa, która nie daje się w to złapać. Więc i nadzieja nie umiera.

  2. Jako kobieta w dodatku uważająca się za feministkę myślę że przeginasz;) wszystko zwalasz na kobiety uogólniając. Nie przeczę zdarzają się wredne materialistki ale to nie powód do oceny wszystkich babek. Facet powinien patrzeć kogo sobie bierze do związku. Masz stosunkowo mała próbę porównawczą. Wśród moich znajomych i rodziny będzie z 15 małżeństw po rozwodach. Zgoda- większość pozwów złożyły kobiety. Kobiecy romans był powodem w 2 przypadkach. Reszta to utrata cierpliwości, z powodów mężowskiego skoku w bok, uzależnień od różnych rzeczy, od gier komputerowych, hazardu po sex, braku szacunku. Ale również inne pomysły na dalsze życie jak dzieci opuściły dom. W jednym przypadku brak jakiejkolwiek więzi od początku a ślub z powodu przypadkowej ciąży. No ale ja jestem tą bogatsza klasa biedna, w tej warstwie społecznej zarobki obu płci są podobne, oscylują poniżej średniej krajowej. Kobiety myśla o tym jak związać koniec z końcem a nie szukają skoków w bok. Moje córki nie chcą się wiązać ślubem bo uważają że dla kobiety to klatka. Facet po założeniu obrączki traktuje cię jako swoją własność i ma być tak jak on chce, od kuchni po finanse i wybór samochodu . Nie chcą tak. Wola same się utrzymywać i same o sobie decydować. Młodzi przede wszystkim widzą że małżeństwo jest bardzo nietrwałe, nic nie daje, niczego nie gwarantuje. Nie chcą też mieć dzieci, co mnie smuci bo chyba ominie mnie babciowanie:( . A jeśli chodzi o zarobki to szlak mnie trafia, bo nadal istnieje zjawisko nierównych płac mężczyzny i kobiety na tym stanowisku. Czego aktualnie, po awansie, doświadczam. Czym argumentuje to szef? Bo Iksiński ma rodzinę na utrzymaniu. ! A ja to kurde nie?!! Nie kłóciłabym się o groszę ale 15 procent to już przegięcie. W dodatku ja mam pod sobą większy zespół i trudniejsze zadania. Ale wiadomo, kobieta to na waciki sobie zarabia..

    1. Nie sądzę, żebym przeginał i już tłumaczę – dlaczego. Zacznijmy od liczb. 2/3 pozwów rozwodowych składają kobiety. Podają tam różne przyczyny, ale ostateczny skutek, po zeznaniach świadków, nagraniach wychodzi w 18 % wyłączna wina mężczyzn, 3 % wina kobiet, 5% obustronna i 74% bez orzekania o winie. Gdzie tu drastyczna sytuacja winy mężczyzn (23% wyłącznej i niewyłącznej) jeśli wyłączymy alkoholików 15% (pewnie głównie mężczyźni) wyjdzie dokładnie tyle samo po 8% wyłącznie winnych i współwinnych. Bo fakt, alkohol stanowi poważną wadę facetów (chociaż kobiety ciągle ich gonią). Natomiast kobiety częściej występują o wyłączną winę, ponieważ pragną na tym korzystać (alimenty na siebie). Mężczyźni myślą inaczej, mój dobry kumpel odkrywszy romans żony zdecydował się na załatwienie szybciej i prościej (bez orzekania o winie), ale za to ma syna przy sobie.
      Wracając do Twojej „bańki”. No cóż, nie znam tych przypadków szczegółowo, ale trudno winić faceta za „brak więzi od początku, a ślub z powodu przypadkowej ciąży” i tu mieści się większość tego 74% bez orzekania o winie. Według opowieści mojego kolegi prawnika od rozwodów – „brak szacunku” pojawia się często właśnie wtedy, gdy kobieta „postanawia o siebie zawalczyć” albo „zorientowała się, że całe życie była służącą” lub wręcz „ma kogoś”. Znam też przypadek kumpla, który rozwiódł się bez orzekania o winie na wniosek żony „bo wypaliło się”, a pół roku po szybkim rozwodzie dowiedział się o trwającym półtora roku romansie byłej małżonki.
      W statystykach sygnalizuje się też wzrost liczby rozwodów małżeństw ze stażem mniejszym niż 5 lat.
      Małżeństwo, jak sądzą Twoje córki, może być klatką dla obu stron. I dla obu rozwód niesie negatywne konsekwencje ekonomiczne, chyba że kobieta wejdzie szybko w nowy związek (co często obserwuję). Nasze wnioski są zbieżne, gdy opisujesz sytuację córek „wolą się same utrzymywać i same decydować”. Krótko mówiąc, pisałem prawdę, gdy diagnozowałem, iż zmiana nastąpiła w podejściu kobiet, a mężczyźni dostosowują się. Przy czym oceny młodych kobiet „Facet po założeniu obrączki traktuje cię jak swoją własność i ma być tak jak on chce, od kuchni po finanse i wybór samochodu” zupełnie nie potwierdzam. Oceniam go ponownie, jako zupełnie kobiecy punkt widzenia i skażenie modną właśnie tendencją z pop-psychologii. Znam wiele małżeństw, w których decydujące słowo ma kobieta (tak, nawet samochód wybiera), w innych decyzje zapadają wspólnie lub pół na pół. Tak jest i w moim domu. Ja odpowiadam za decyzje finansowe, moja żona za te dotyczące kuchni, urządzenia domu – ponieważ ona nie interesuje się inwestycjami, a ja gotowaniem i wystrojem wnętrz i zrzuciliśmy te obowiązki, z wielką przyjemnością, na drugą stronę. Wakacje, auta wybieramy wspólnie (tzn. żona model, ja silnik). Chciała mieć Fiata 500, potem 500c, a teraz Giuliettę, poszukałem i znalazłem, eliminując tylko najbardziej awaryjne wersje motoru. Ale np. u moich przyjaciół-górali kobiety często zajmują się planowaniem inwestycji (głównie nieruchomości), a mąż pozostaje wykonawcą.
      Teraz o zarobkach. Widzę pewną sprzeczność, bo z jednej strony piszesz, że w Twojej klasie zarobki są podobne, a z drugiej narzekasz na mniejsze o 15% od kolegów. Ja widzę jednak znaczne podobieństwo pomiędzy płciami. I tak, w jednej i w drugiej pracy, znajduję się pomiędzy koleżankami jeśli chodzi o pensję zasadniczą, w czubie – gdy weźmiemy pod uwagę dodatkowe składniki i wyprzedzam wszystkie kobiety, patrząc na wynagrodzenie łączne z wszystkich źródeł. Dlaczego? Ponieważ w podstawie decyduje staż (najlepiej zarabiają najstarsi, a ja jestem w środku), spore dodatki za uprawnienia ma akurat dwóch facetów (z 17 osób łącznie w obu zakładach – w tym ja), a dodatkowo faceci pracują więcej. Każdy mężczyzna na dwa pełne etaty lub etat i dg, a koleżanki najczęściej (5 z 7) robią na jednym (3 dni w tygodniu). Na dwóch pracują tylko singielki, na jednym – mężatki. Dlaczego? Bo 3 z nich mają mężów-dyrektorów, jedna profesora, a ostatnia byłego ministra w rodzinie. Nie muszą się szarpać i nie robią tego. Od zarabiania jest facet – tak wygląda ta klatka.
      Od własnej żony zarabiam znacznie więcej z uwagi na dwa etaty+dg oraz uprawnienia, biorę też mniej zwolnień. Gdybym siedział, jak ona, na jednym miejscu pracy, dostawałbym więcej może 100-200 zł.
      Ocena Twojego szefa – no cóż kobiety-szefowe patrzą podobnymi kryteriami. Moja żona kiedyś usłyszała od przełożonej „Po co ci nagroda, skoro twój mąż dobrze zarabia?”

    2. Beata-rozumiem Twoje nazwijmy uprzedzenia czy zle doswiadczenia z mezczyznami, sam znalem takich.Tak nie powinno byc.
      Z drugiej strony, sa tez kobiety, ktore np. wyskakuja do meza z rekami.Malo kto to zglasza, pewnie sie wstydza.Sa tez -podobnie jak faceci-alkoholiczki, narkomanki, hazardzistki.
      Nierowne zarobki-jezeli wykonujesz identyczna robote, powinnas dostac identyczna kase i szlus.To jest żle, powinno byc zmienione.
      Natomiast bardzo szkodzi kobietom medialna nagonka na mezczyzn i na ojcostwo.To wywoluje skutek odwrotny do zamierzonego.

  3. Pewnie w pewnych kwestiach się różnimy ale oboje diagnozujemy ten sam problem. Upadek statusu małżeństwa. Pewnie masz rację że wynika to z rozwoju kobiet. Pokolenie mojej matki i ciotek się nie rozwodziło bo nie pracowały i były całkowicie zależne od mężów. Mimo iż miały powody bo było i picie i bicie. Ale nie dość że brakowało im wykształcenia bo córki biednych chłopów rzadko były wysyłane do szkół , nawet gdy były zdolne. Rąk na gospodarce wiecznie brakowało. 35-40 letnia babka bez żadnego doświadczenia zawodowego w latach 70-80tych mogła robić za śmieszne pieniądze jako sprzątaczka najwyżej. A dzieci wtedy miały więcej, najczęściej 3-4. Własnego mieszkania nie było, mieszkali kątem u rodziców albo mąż miał lokal pracowniczy. I gdzie taka kobieta mogła by odejść? Do tego dochodzi społeczne, i kościelne i rodzinne, potępienie bo rozwód to wstyd i grzech. Lata 80 te i 90 to kompletna zmiana, każdy pcha dziecko na studio niezależnie od płci, „żeby miało w życiu lepiej”. Lata 90 początek XXI wieku to otwarcie na świat, wiele firm zachodnich zatrudnia kobiety i zaczynają dobrze zarabiać. I zaczyna się mit, który chyba trwa do dziś, „możesz wszystko” „ważne byś był szczęśliwy”. I te dążenie do ideału, pod każdym względem. Wyglądu, życia, dzieci, męża. Tak, masz rację, kobiety zachciały więcej. Jestem feministką w rozumieniu równości płci co do praw i obowiązków, nie w rozumieniu pomniejszaniu roli mężczyzny czy obarczanie ich winami. Zgadzam się że motorem zmian były kobiety. Ale sadzę że obserwujemy intensywny proces zmiany ról obu płci. W naszym pokoleniu się to kotłuje i wrze, jest pełne skrajności. Podejście naszych dzieci do roli płci w związku wynika z ich doświadczeń i obserwacji w najbliższym otoczeniu a te są przecież bardzo różne. W następnym pokoleniu role społeczne płci pewnie się zatrą. I będzie to społecznie akceptowalną normą. I nikogo nie będzie dziwić facet na utrzymaniu kobiety pozostający w domu z dziećmi jak i kobieta która tak się będzie spełniała. Choć sadzę że i jeden i drugi przypadek nie będzie częsty. Ludzie cenić będą wolność i samodzielność. Może zamiast aktu małżeństwa podpisywać będziemy kontrakt na urodzenie i wychowanie dzieci? Kto to wie. ? Żeby nie było, jestem przeciwnikiem żyłowania pieniędzy z facetów, wstyd mi za kobiety które mają taki sposób na życie. Ale zawsze wspólność majątkowa oznacza 50:50 niezależnie od dochodu małżonków. Jeśli komuś to nie pasuje powinien od razu zadbać o rozdzielność . Inaczej pieniądz męża jest pieniądzem żony i na odwrót.
    Ps. Właśnie spytałam się starszej córki, która ma już jakieś doświadczenie w związkach czego oczekuje od partnera. Odpowiedź była dość zwięzła- uczciwości i akceptacji. Babki z mojego pokolenia zwykle mówiło o miłości i poczuciu bezpieczeństwa, w tym finansowego też. Tak masz rację, wymagania kobiet się zmieniły.

  4. A swoją drogą, ciekawe te 74 procent rozwodów bez orzekania o winie. Mamy siebie dość nawzajem czy lepiej nie pierzemy publicznie brudów?

    1. Poza tym tzw. przeciętnemu człowiekowi rozwód z orzekaniem o winie kompletnie się nie opłaca. Dłużej, drożej, a zysku (poza satysfakcją) równe 0 (brak alimentów).

  5. Sorry , już doczytałam. Dogadują się dla szybszego załatwienia sprawy. Kopałam dziś cały dzień ziemniaki zmęczona jestem stąd czytanie bez zapamiętywania…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *