Jeden z czołowych popularyzatorów wiedzy o finansach osobistych, autor legendarnego „Automatycznego milionera”” czy serii „Finish rich”wprowadził zastrzeżone pojęcie „czynnika latte”. Przeprowadził obliczenia, sprowadzające się do wniosku, że rezygnacja z codziennej kawy w sieciówce, może doprowadzić Was do zamożności.
Z twierdzeniem Bacha oraz poglądem „gdyby młodzi nie pili kawy, mieliby mieszkania” próbuje polemizować dziennikarka Noizz.pl w tym artykule https://noizz.pl/spoleczenstwo/efekt-latte-czy-kawa-na-miescie-sprawia-ze-nie-kupie-mieszkania/kzlmeq6
Polemika, na niewtajemniczonym robi wrażenie i ukazuje mu bezsens rezygnacji z konsumpcji, jednocześnie zawierając szereg klasycznych manipulacji, które widziałem już wielokrotnie. Oto one.
Zniekształcanie zwalczanego poglądu poprzez nieprecyzyjność. Tutaj polega na połączeniu twierdzeń Bacha, obliczeń Związku Banków Polskich oraz anonimowych opinii. Autorka pisze tak „Często w przestrzeni medialnej pojawiają się przebąkiwania o tym, że młodych nie stać na kupno mieszkania, ponieważ wydają zbyt dużo pieniędzy na przyjemności, takie jak kawa na mieście, jedzenie w restauracjach, ubrania czy podróże. Gdyby zrezygnowali z tego wszystkiego i oszczędzali, innymi słowy „zaciskali pasa”, na pewno po jakimś czasie znaleźliby się „na swoim”.” W rzeczywistości Bach wcale nie twierdził, że „młodzi za dużo wydają”, on w ogóle nie pisał o poszczególnych pokoleniach. Jedna z jego książek nosi tytuł „Start late, finish rich” i jest adresowana do ludzi w średnim wieku. ZBP też nie krytykuje młodych. Chodzi zatem o jakiś bełkot nie do zweryfikowania, bo jak można polemizować z podaniem źródeł w stylu „często w przestrzeni medialnej pojawiają się przebąkiwania”. Dodatkowo same poglądy Bacha, przedstawiane są w sposób zniekształcony. Autorka artykułu twierdzi, że Bach napisa, że nie wydając rocznie 5500 zł, można zaoszczędzić przez 30 lat ok. 240 tys. zł. To nieprawda. Mam przed sobą „Start late, finish rich” w wersji oryginalnej. Na str. 50 jest tabela, pokazująca, jak wyglądają oszczędności. Najniższą sumą jest 5 dolarów dziennie (ok. 20 zł), tymczasem 5500 zł to efekt odkładania 15 zł. A właśnie ok. 20 zł kosztuje najtańsza kawa w sieciówce. Na ile Bach wyliczył oszczędności po 30 latach? Ok. 339 tys. USD, proszę państwa, w uproszczeniu 1.200.000 zł, Gdyby nawet zmniejszyć dzienne oszczędności do 15 zł, nadal zostanie nam 900 tys. zł, a nie żadne 240 tys. zł.
Błędne dane wymieszane z prawidłowymi. Żeby udowodnić tezę, nasza dziennikarka miesza prawdziwe dane z wymyślonymi. Pierwsze z brzegu – młodzi wydają na kulinarne przyjemności ok. 470 zł/miesiąc (to może być prawda, chociaż dane pochodzą z zeszłego roku). Ile to dziennie? No właśnie ok. 15-16 zł . Ale zaraz dodaje „Średnie ceny za m kw. wahają się obecnie między 10 a 11 tys. zł w skali całej Polski, a średni metraż, którym zainteresowani są Polacy to 35-50 m kw. Chcąc kupić kawalerkę o powierzchni 35 m kw., przyjmując, że m kw. kosztuje 10 tys. zł, trzeba uzbierać 350 tys. zł.” Nie wiem skąd te średnie? 10-11 tys. zł kosztuje m2 mieszkania w dużych miastach. Nawet na Dolnym Śląsku (temat moich analiz), we Wrocławiu da się kupić mieszkanie za 10 tys. zł/m2 (choć w dobrych lokalizacjach i nowe zamkną się w kwocie 16-18 tys. zł/m2). Ale już w Strzegomiu będzie to 6,5 tys. zł/m2, a w Nowej Rudzie nawet 4 tys. zł/m2. Czyli, żeby wykazać tezę, zmanipulowano dane. Średnia cena kawalerki w żaden sposób nie wynosi 350 tys. zł, a jest wiele miejsc, nawet 50 km od Wielkiej Trójki, gdzie da się kupić 2 pokoje za 250 tys. zł.
Pomijanie zysków od kapitału. Twierdzenie brzmi tak „By kupić ją na kredyt, potrzebne będzie nam 20 proc. wkładu własnego, a więc w tym wypadku 70 tys. zł. Zakładając, że nasz młody dorosły zrezygnuje z kawy i jedzenia na mieście, czyli oszczędza około 500 zł miesięcznie, które wcześniej wydawał na te przyjemności, to po ponad 11 latach udałoby mu się uzbierać na wkład własny. Jeśli chciałby kupić wspomnianą kawalerkę bez kredytu, musiałby nie pić kawy i nie jeść w restauracjach przez ponad 58 lat.” I tu dochodzimy do sedna. Autorka nie uważała na lekcjach. Nie umie szukać danych, ale i nie liczy odsetek.
Na kawalerkę nie trzeba 70 tys. zł wkładu własnego, lecz w takim Bytomiu, Jastrzębiu-Zdroju, Częstochowie, wystarczy 33 tys. zł, ponieważ da się ją kupić za 165 tys. zł. W wielu miejscach – nawet taniej.
Po drugie mamy odsetki i procent składany. Wtedy przez 5 lat (tyle trwają studia) z 8% stopą zwrotu odłożymy 37 tys. zł, z 500 zł miesięcznie. Wtedy na wkład własny wystarczy spokojnie. Po 11 latach byłoby to nie 70 tys. zł a 106 tys. zł (prawdopodobnie zapomniano o odsetkach).
A sam zakup? Ile odłożymy po 58 latach? Faktycznie tylko 350 tys. zł? Nie. Już po 50 latach mamy 4 mln zł (tak działa procent składany).
Podsumowanie. Tymi trzema zabiegami, autorka wpisu prowadzi młodych do konkluzji „Tylko czy naprawdę wyobrażamy sobie nie pić przysłowiowej latte, a uogólniając — nie kupować niczego, co nie jest niezbędne do przeżycia przez kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, by uzbierać na wkład własny albo na całą wartość mieszkania? Warto przecież zauważyć, że po tak długim czasie ceny mieszkań mogą pójść w górę, przez co uzbierane kwoty mogą okazać się niewystarczające. Za to na pewno będziemy mniej szczęśliwi, ponieważ kawał życia upłynie nam na oszczędzaniu, które nie pozwoli dogonić nam celu, którym jest mieszkanie na własność.” Bzdura goni bzdurę. Kawa nie czyni nas szczęśliwym (a już na pewno nie musimy pić jej w kawiarni). Zebranie na wkład własny na kawalerkę nie zajmuje nam 11 lat dokładnie 5 lat, czyli da się to zrobić w trakcie studiów. A 500 zł oszczędzane (i inwestowane) przez 40 lat nie daje nam 350 tys. zł, lecz ponad 2 miliony. C.b.d.u.
Jak widze na ekranie noizz, szlag mnie trafia.Pogrobowcy Stalina , uczniowie Sorosa.I dlatego jakiekolwiek rozwazanie a nawet czytanie tych zasranych wypocin jest bezcelowe i szkodliwe dla umyslu.
Szkoda,ze Kaczor nie zamknal tego jak mógł.
Na poprawe humoru
30 lat temu kawa kosztowała 4 złote i nikt nie pił jej codziennie w kawiarni. Dziś ekspres kawowy jest w zasadzie w każdej firmie, do kawiarni chodzimy z koleżankami raz na jakiś czas, kilka razy w roku.
Witam na blogu i zapraszam do komentowania. Cena kawy stanowi książkowy przykład inflacji, tej ekonomicznej i stylu życia. Pokazuje bowiem jak zmieniły się ceny (x5) oraz przyzwyczajenia ludzi. Sam znam sporą grupę, która nie wyobraża sobie tygodnia, a nawet dnia bez kawy z sieciówki, Żabki (+hotdog) itp. I to pomimo ceny 10-20 zł/kubek, przeciętnych dochodów oraz braku większych oszczędności, w dobie powszechnych ekspresów. Czasami wstępują rano przed pracą, czasem po pracy, a niektórzy w trakcie pracy. Jeśli w Twojej pracy istnieje zespół, potrafiący przeciwstawić się tym trendom – gratuluję. Natomiast w opowieści Bacha, kawa stanowiła pewien symbol – chodzi o drobne, dość częste wydatki – znam rodziny wydające 34 zł dziennie na e-papierosy i 20 zł na piwo itp. – miesięcznie (30*54) wychodzi to ponad 1500 zł. W mojej pracy, gdzie zarobki niefunkcyjnych nie powalają (od minimalnej do średniej krajowej+20%), funkcjonuje i ma się dobrze firma tzw. Pan Kanapka, która codziennie dostarcza kanapki, sałatki jakieś tego typu bzdety po 8-10 zł. Zrobieni takiego drugiego śniadania w domu – max. 1/3 ceny. Codziennie rano ustawiają się kolejki. Część korzysta z barku (zestaw obiadowy zupa+drugie 27 zł). I znowu, miesięcznie to ok. 500 zł. Jeśli dodam do tego tzw. catering dietetyczny (1500 zł/m-c), kompulsywne zakupy badziewia na portalach itp. można przepuścić, bez istotnego pożytku, całkiem sporą kasę.
Zgadza sie.
Narzekajacym na paliwozerna amerykanska v8 proponuje-zrob to samo np. polskim Tarpanem:
https://www.youtube.com/watch?v=LL4OeiMjvtk
A potem przelicz ile v8 wytwarza momentu i mocy z litra spalonego paliwa, a ile rzedowa czworka pojemnosci jakies 2,0 l(L4)(najczesciej on zgrozo benzyny, chociaz ostatnio bena jest juz bardziej trendy).
Do 12.45. Podam prosty przykład z ostatniego wyjazdu mojego brata do Włoch. Pacjent – Skoda Skala 1.0 TSI 115 KM oraz moment max. 200 Nm (dla niewtajemniczonych – klasa Golfa) obciążona dwoma osobami i ich bagażem – prędkość 110-120 km/h – spalanie 5.0 l/100 km. Rachunek prosty -23 KM/l i 40 Nm/l.
Teraz weźmy moją Alfę Giulliettę 1,75 l, 240 KM, 340 Nm, w takich samych warunkach spali 8 l/100 km. Czyli 30 KM/l i 43 Nm/l.
Dołóżmy do porównania Porsche Boxstera 2.5 l V6, 204 KM i 245 Nm, spalania 11 l/100 km. Wynik: ca 20 KM/l i 22 Nm/l.
Obecnie produkowany V8 w Mustangu – 453 KM i 540 Nm, pali w identycznych warunkach 10 l/100 km. Daje nam to 45 KM/l i 54 Nm/l.
Pozornie masz więc rację. Dlaczego pozornie? Ponieważ mówimy o mocy maksymalnej i maksymalnym momencie obrotowym, a nie faktycznie wykorzystywanym w przypadku V8. Ten silnik ma taką krzywą, że maksymalny moment osiąga przy 4500 obrotów, a moc przy 7000 obrotów. Przy 2500 obrotów, czyli odpowiadających 110-120 km/h oddaje nam może 180 KM i pewnie 450 Nm (wykresy brałem z forów tematycznych i hamowni). Więc zostańmy przy 110-120 km/h. Wynik 18 KM/l i 45 Nm/l. Alfa będzie miała w tym czasie swoje 300 Nm i (35 NM/l) i 160 KM (20 KM/l) – osiągnie więc porównywalną efektywność spalania. Co zabawniejsze nawet te 90 KM/2500 Obr w Scali przy spokojnym toczeniu się w strumieniu aut ekspresówką/autostradą na luzie nam starczy. A spalimy połowę mniej paliwa. Słowo „wystarczająco”, a nie „najbardziej efektywnie” pozostanie tu kluczem.
A jeśli chcemy efektywności – bierzmy diesla MB 220d – ma 400 NM (od 1600 do 2800 obrotów) i 150 Km przy 2500 obrotach, no i pali 4,5 l/100 km w ogromnym aucie. Daje to przy 110-120 km/h ok. 90 Nm/l i 33 KM/l albo …. elektryka. Kona 204 KM i 395 Nm niezależnie od obrotów. Przy 110-120 Km/h spali 18 KWh/100 km co odpowiada 1,8 litra benzyny czy diesla. No i robi się ….. 113 KM/l i 219 Nm/l. Krótko mówiąc, efektywnością zjada Mustanga na śniadanie. Tesla 100S paląc odpowiednik 2 l/100 km posiada moc większą od tego Mustanga, lepsze przyspieszenie (rekordzistka model S Plaid 1000 KM i 2,1s/100 km, „zwykła” 4,4 s/100 km), wygodniejsze wnętrze i zasięg realny przy takiej prędkości ok. 500 km (Mustang 610 km), czyli mniejszy o ledwo 20%.
Dodajmy do tego porownania jeszcze TRWALOSC 😀
I wtedy wyjdzie calkiem inaczej.
…oczywiscie mowa o silnikach spalinowych.
Do 18.27 i 18.40 . Wychodzi nam temat-rzeka, ale podejmuję rękawicę. Zacznijmy od trwałości. Piłowane, ale serwisowane silniki 2.0 TSI i 2.0 TDI przejeżdżają spokojnie 300 tys. km tj. przebieg równy 25 latom przeciętnej eksploatacji w Polsce. W tym czasie dawno już się zamortyzują. Przy takim czasie rolę zaczynają też grać inne czynniki, w tym odporność na korozję. Widziałem te „amerykańce” z niezawodnymi silnikami V8 całkiem zjedzone przez rdzę. A co ze skrzynią biegów? Automaty made in USA w Europie masowo padały. I powiem coś jeszcze takie 4.4 V8 BMW (750i) zacierały się na potęgę, a 1.8 jeździły latami.
Następnie porównywalność. Celowo wybrałem Mustanga, bo jego silnik jest współczesny.Do dziadka z lat 70-tych mu daleko. Turbina w nim nie ma sensu, bo moment czerpie z pojemności. Przodek palił 25 l/100 km. Jeśli nawet pominiemy „amerykana” i weźmiemy na tapet W 204 6,3 AMG – spali 13-14 l/100 km przy spokojnej jeździe (457 KM). Współczesny C43 – zejdzie do 8.5 l/100 km, tylko dysponuje 408 KM (50 mniej), ale z pojemności 2.0.
Co powiesz na 2m km w cadillacu? wlasciciel dostal kolejnego nowego za free od fabryki.
Oczywiscie, byly to lata bodaj 90 te,a cadillac mial chyba juz z 25 lat.
W Europie v8 gorzej wychodza, bo bardziej sa naszpikowane nowosciami, ktore sie psuja.Prostota konstrukcji to klucz do dlugowiecznosci.
Mustang-mialem jednego, 5,0 v8 manual (dziwne, ale to wersja kanadyjska, normalnie bylby z automatem).Mial nalatane nie wiem ile, ale fotel kierowcy przetarty, stawiam na jakies 0,5m km.I nic mu sie nie dzialo, silnik pracowal normalnie, skrzynia tez.Jako,ze wersja kanadyjska, mial debilny dopalacz spalin (ekologia), ale na szczescie byl odlaczony.
Do 18.24. Większość ludzi nie szuka aut na 2 mln km. Potrzebny jest im w miarę uniwersalny wóz, który zrobi te 200-300 tys. W firmach króluje TCO (całkowity koszt posiadania). Tym sposobem auta w stylu Mustanga 5.0 V8 straciły rację bytu. Dlaczego? Z kilku powodów:
– mała uniwersalność. SUV-em wjedziesz i do miasta i na gorszą drogę, dobra widoczność itp. SUV-y wyparły najpierw sedany, potem kombi. Ba, piękne coupe – Mercedes CLS też przegrywa w statystyce ze szkaradnym GLE. Mustang w europejskim, ale i japońskim mieście okazuje się trudny do użytku. A w mieście mieszka 60-70 % ludzi. Do tego Mustang na swoją wielkość pozostaje ciasny w środku.
– ogromne spalanie. Akceptowalne jedynie przy dużej dozie dobrej woli i tam, gdzie V8 ma szanse się pokazać – w trasie. W mieście z kretesem przegrywa z małymi benzynowcami i dieslami. I można się czarować, tworzyć klasyfikacje KM/l czy NM/l, ale reguła pozostanie nieubłagana – V8 dużo palą, nie może być inaczej. Z turbobenzyną (bo już nie z dieslem) wygrywają w zasadzie tylko przy czasami, przy bardzo specyficznym sposobie jazdy.
– stereotypy. Amerykańskie sportowce, z racji miejscowych potrzeb, w Europie uchodzą za „mistrzów prostej”, wypadających fatalnie w zakrętach. Ciężar oznacza mniejszą zwrotność, dochodzi do tego charakterystyka zawieszenia. A dzisiaj, jeśli masz dobrze w głowie, emocji dostarczają zakręty, a nie ogromna prędkość (pomijam tzw. podwórkowych gangsterów).
– wysoki TCO. Nie bez powodu firmy kupują Corolle zamiast Mustangów. No dobra, trochę mnie poniosło: Passaty, Superby itp. Bo są tańsze i praktyczniejsze. Nie ma co zaklinać rzeczywistości – lepsze, pod prawie każdym względem dla przedstawiciela, prezesa itp. Pojemniejsze przy podobnej długości, o dostępnym serwisie, oszczędniejsze (paliwo, opony itp.), bezpieczniejsze i wcale, wbrew legendom, nie psują się tak często. Znam ludzi, którzy przejeżdżają 80kkm rocznie (taksówkarze). Co kupują? Corolle i Octavie. Przecież nie po to by do nich dokładać.
…oraz nie mozna porownywac silnika z lat 60-70 (prototyp) i wspolczesnego.Pomijajac nawet brak turbiny w pierwszym, to skok techniczny.