Życie „na bogato”, ucieczka „w Bieszczady”, a może da się żyć inaczej?

Kolejny filozoficzno-praktyczny wpis (jeśli macie ich dosyć, dajcie znak w komentarzach) skierowany do młodych, a odnoszący się do wyboru drogi życiowej. Weźmy „modelową” parę  20-24 latków z grupy dochodowej (obojga) 6-7 tys. zł (czyli nieco więcej niż 2 pensje minimalne), która za chwilę zacznie płacić podatki, a teraz staje przed wyborem życiowej drogi. Przeczytali mnóstwo artykułów, obejrzeli filmy wszystkich „mistrzów duchowych” od zwolenników „ucieczki na wieś”, przez socjalistów,  do neoliberałów Mentzena i Stonogi i teraz mają mentlik w głowie. Czy rzucić się w wir wielkiego miasta, piąć się po ścieżkach kariery, czy przeciwnie – wyjechać na wieś i żyć tanio, a może możliwa jest „trzecia droga”, której od lat szukali różni myśliciele? Który wybór będzie optymalny?

Zacznijmy tym razem przekornie – od „polskiego amerykańskiego snu”, a więc modelu neoliberalnego. Teraz, paradoksalnie, święci swoje triumfy. Bezrobocie jest niskie, miasta (i nie tylko) potrzebują pracowników w wielu branżach. Rozwijają się systemy usług. Koledzy moich synów – 19,20 -latkowie, normalnie pracują i studiują jednocześnie. Ba, znam 16-latki z „mojego miejsca w górach”, które w wakacje idą do knajpy i zarabiają 200 zł dziennie. Nie są to ogromne, ani łatwo zarobione pieniądze, ale da się tak żyć. Istnieją platformy w stylu Bolta, Pysznej, Glovo, gdzie miejski nastolatek może dorobić, a jeśli traktuje zajęcie jako podstawowe – zarobić. Kto chce iść na budowę, też sobie poradzi, bo rynek wskazuje na ogromne potrzeby. Trochę gorzej mają absolwenci, ale o tym innym razem. Podsumowując, da się spokojnie zarobić te 3-3,5 tysiąca na osobę netto (bo młody, pod pewnymi warunkami, nie płaci podatków, ani składek), czyli pensję późniejszego 30-latka (którego owoc pracy zjadają  ZUS i fiskus). Czy to jest dobra pozycja na start? Czy da się, rozwijając swoje zdolności, maszerować do przodu, zostać w Polsce, a spełniać amerykański sen (własne mieszkanie/dom, dzieci, dobra praca). Czy „system” jeszcze to umożliwia? Para młodych chce być razem, dorabiać się razem, wynajmuje ze swoich dochodów wspólny pokój w dwupokojowym mieszkaniu z parą przyjaciół. Nie chcą na razie pakować się w kredyt, ani dzieci, na to przyjdzie czas „za 10 lat”. W wariancie mojego miasta to (o ile weźmiemy warunki rynkowe zamiast mieszkania po babci lub po kosztach) koszt ok. 900 zł + opłaty lub 1300 zł z opłatami. Wybieram tę drugą  opcję, bo wtedy łatwiej liczyć. Oczywiście możliwy jest też  wybór zupełnie budżetowy – jeden mały pokój w mieszkaniu czteropokojowym. Wtedy koszty spadną do 900 zł z opłatami. Ale zostańmy przy typowym wyborze.  Teraz drugi wariant – małe miasto. Tu czynsze (odstępne) będzie niższe. Da się wynająć 2-pokojowe mieszkanie z opłatami (wszystkimi) i zmieścić się w 1400 zł, co daje 700 zł na parę. 4-pokoje za 2000 zł (z opłatami), zmniejszy wydatki pary do 500 zł.

A gdyby spróbowali samodzielności, nie chcieli mieszkać z kimś? Sytuacja dramatycznie się zmienia. Samodzielna kawalerka kosztować będzie w małym mieście (z opłatami) 1100 zł, w dużym 1500 zł. Na razie młodzi „nie idą w to”,  zaczynają „po studencku”.

Podsumujmy to w tabeli oferty (dane znalazłem na Olx-ie).

Koszty mieszkania pary

Małe miasto i wieś                 Duże miasto

pokój w lokalu 2-pok.                 700 zł                                    1300 zł

pokój w lokalu 4-pok.                  500 zł                                    900 zł

W takich opcjach, dwójce pracujących, z 6500 zł zostanie od 6000 zł do 5200 zł na pozostałe wydatki. Nieźle. Te pozostałe wydatki stanowią: transport (małe auto – minimum 300 zł, o ile nie jeździmy wiele i nie płacimy za parkowanie), życie (1200 zł normalnie + budżet imprezowy 1000 zł), ubranie, atrakcje, prezenty, ubezpieczenie 800 zł – sumie 3300 zł. Pomimo niezłego życia zostaje jeszcze 1900 zł oszczędności w mieście, a nawet 2700 zł w miasteczku. Da się to przeznaczyć na zbiórkę na wkład własny i w 5-7 lat zebrać „na początek” ok. 100-150 tys. zł. Nie jest źle, o ile planujemy zacząć wcześnie i chcemy pracować.

Trochę się to zmienia, gdy idziemy w kierunku wynajmu przez singla. Koszty jednostkowe będą większe. Najem to 700 zł, transport nadal 300 zł, życie (w tym imprezy) 1100 zł, pozostałe 400 zł. I już z 3000-3500 zł zostaje tylko 500-1000 zł. Mnożąc to przez okres roczny, oszczędności będzie zaledwie 6000-12000 zł, a musi wystarczyć jeszcze na jakieś wakacje. Tak żyją młodzi single w mieście.

A gdyby młodzi chcieli mieć dzieci? Zaczynają piętrzyć się trudności. Najpierw, taka rodzina zaczyna mieć problem z najmem. Dzieci nie są pożądane, ludzie wolą studentów/bezdzietnych. Póki dziecko jest w wieku do 3 lat, jedna osoba nie zarabia (lub pracuje na opiekunkę, co na jedno wychodzi).  Da się wprawdzie zorganizować jakieś zasiłki (kosiniakowe, kapitał opiekuńczy), dojdzie 500+, ale i tak dochód takiej 3-osobowej rodziny zamknie się kwotą 5000 zł (3500 zł pensji + 1500 zł „od państwa”). Gdyby oboje studiowali wywalczą może jakieś stypendia (w sumie niech będzie 1500 zł), a wtedy dochodzimy do dochodu bezdzietnej dwójki, ze znacznie wyższymi kosztami. Już wiecie, dlaczego dzieci rodzą się teraz później, po ustabilizowaniu całej sytuacji?

Tę wersję „amerykański sen po polsku” skończmy jednak optymistycznie, o ile chcemy pracować, para 20-24 latków jest w stanie zacząć dorosłe życie, odłożyć na wkład własny do przyszłego mieszkania. No a potem, musi zacząć dobrze zarabiać.

Ucieczka na wieś.

Życie na wsi, to zupełnie inna bajka, zwłaszcza jeżeli chcemy wieść żywot minimalisty. Tutaj powstaje zasadnicze pytanie: jaki styl życia przyjąć? Czy normalny (choć niezbyt legalny) „etat”, czy raczej „dorabianie”, które per saldo wcale nie jest gorsze. W pierwszym wariancie, pensje młodych nie spadną dużo niżej (budowlanka, rolnictwo, handel), ale będą pewnie „pod stołem”. Da się wyrobić 5000 zł.

W drugim, przy intensywnym wykorzystaniu systemu pomocy państwa, może wyjść podobnie. Bo stawka „dniówkowa” to minimum 150 zł, a więc przy 15 dniówkach mamy już 2250 zł, mnożąc to przez 2, dodając 500 zł dopłaty do czynszu itp. dobijemy do tych 5000 zł. Przy czym pracują dwie osoby 15 dni w miesiącu (co drugi dzień).

Koszty utrzymania kształtować się będą znacznie bardziej optymistycznie.   Wynajem małego domku (z opłatami) z ogródkiem da się ogarnąć za 1500 zł (zostaje 3500 zł). Transport dla pary pozostanie w granicach 300 zł, koszty życia (o ile coś produkujemy), z uwagi na mniej „atrakcji” spadnie drastycznie. Licząc wg wartości mojej ulubionej blogerki i własnych doświadczeń, życie dwójki – 1000 zł, pozostałe wydatki 600 zł i mamy budżet na 3400 zł, co przy zarobkach 5000 zł, pozostawia w kieszeni 1600 zł.

A jeśli założymy, że młodym pomogą trochę starsze pokolenia. Dadzą im dach nad głową – to popularny model wiejski – mieszkają z rodzicami – dokładają się do opłat. I nagle koszty spadają o 1000 zł. Oszczędności robią się miejskie.

Inna opcja. Starsi dają kawałek działki, młodzi ogarniają „tiny house” za 100 tys. zł, zarobione „na zmywaku”. Znowu koszty pary są niskie – 2400 zł. A oszczędności? 2600 zł. W tym zawiera się fenomen wsi – niskie koszty, pozwalają tanio przeżyć i …akumulować.

Trzecia droga.

Dwie przedstawione powyżej ścieżki „na początek” pokazują, że o ile nie wpadniemy w pozycję „wydawaczy”, spokojnie damy sobie radę za niewielki dochód. Znam trzydziestoparoletnie singielki, które wynajmując pokój utrzymują się w moim mieście z pensji niespełna 3000 zł netto. Znam i takie, które przy podobnych dochodach, nadal mieszkają z rodzicami, bo lubią wydawać na ciuchy, buty, nie odmówią sobie wyjazdu na festiwal i twierdzą „nie stać mnie na samodzielne życie”.

Ale teraz zapominamy, o tym co było i szukamy „trzeciej drogi„.

Skrajni socjaliści dadzą odpowiedź prostą – socjal i aktywizm. Po jesiennej zadymie w dwóch warszawskich squatach, światło skierowano na taki model życia. Pracować  minimalnie lub na czarno, może w jakiejś fundacji, może dorywczo, korzystać z systemu zasiłków. Mieć z tego 1000-1500 zł/miesiąc. Jako mieszkanie zająć pustostan, lub wymóżdżyć jakąś instalację (brać pieniądze np. za 3 miesiące w mobilnym domku na miejskim placu).  Myć się na siłowni. Niech opresyjne państwo nas nie ogranicza. Za te 1000-1500 zł faktycznie da się przeżyć. Nic nie odłożymy, ale przeżyjemy (koszty transportu – 0, bo możemy chodzić „z buta”, koszty życia 700 zł, inne 300 zł).

Indywidualiści powiedzą – może działki w ROD. Ktoś inny wymyśli „opiekę nad starszą osobą”. Mnie bliski jest model „tiny house” – niskie koszty, pozwalają na niskie dochody, których poziom może być gwarantowany (pensja minimalna).  A gdyby mieszkać „w biurze”? Spróbuję kiedyś tego modelu.

Na koniec wleję trochę dziegciu, do tej przesłodkiej beczki miodu. Każda z tych „trzecich dróg” może sprawdzić się dopóki nie mamy dzieci. Gdy one się pojawią, rodzi się potrzeba stabilizacji. I o tym też napiszę.

12 komentarzy do “Życie „na bogato”, ucieczka „w Bieszczady”, a może da się żyć inaczej?”

  1. Wpisy są OK 🙂

    Myślę, że nie jest tak źle. Mieszkania oczywiscie są mało dostępne i to zaczyna być problemem ale mlodzi nie mają trudniej niż mieli ich poprzednicy.

    Zawsze jak ktoś chciał się wyrwać z dołu to musiał się ponadprzeciętnie starać. W Twoich scenariuszach brakuje mi opcji „pracujemy na 2 etatach plus dorabiamy i bierzemy nadgodziny i ekstra projekty”. Dzisiaj takie podejście nie przychodzi młodym do głowy. Szkoda życia. No jasne, że szkoda ale jak zbieramy na wklad własny to trzeba się poświęcić.
    Osobiście zauważyłem, że zostanie 5 min po regulaminowym czasie pracy jest dla młodych zamachem na ich wolność. No, tak się nie dorobią 🙁

    Są oczywiście pozytywne wyjatki jak w każdym pokoleniu. Znam kilku 20 latków, którzy zaskakują mnie pracowitością i zaangażowaniem.

    PS: nigdy nie rozumiałem terminu neoliberalizm. Liberalizm jest dosyć prosta ideą, uniwersalna i ponadczasowa. Nie jest potrzebny NEO gdyż ten normalny nadal jest aktualny. To państwa i rządy stawiające na socjalizm ukuły taki termin chyba. Liberalizm to Liberalizm. De facto system wartości bardzo mi bliski 🙂

    1. Widzę to nieco inaczej. O ile w pokoleniu 40+ problem ponadprzeciętnych starań „wyrwania się”, dotyczył faktycznie tych „z dołu” drabiny społecznej, o tyle obecnie dotyka także młodych z szeroko rozumianej klasy średniej.
      20 lat wstecz rodzice byli w stanie pomóc młodym na starcie, kupując im pierwsze mieszkanie, teraz opcja niedostępna dla większości. Pisałem chyba o „spółdzielni księgowych”, zarabiających poniżej średniej krajowej i kupujących kawalerki, w miarę dorastania dzieci (metodą zrzutki).
      Dzisiaj 2-pokoje w mieście wojewódzkim (małym) to koszt 300 tys. zł w stanie do remontu (wykończenia). Do tego koszty aktu, remontu – weźmy 350 tys. za całość (optymistycznie). Żeby zebrać taką kwotę (ciągle goni nas inflacja), trzeba wpłacać miesięcznie 3000 zł przez 10 lat (bez inflacji) lub odkładać przez 3,5 roku po 100 tys. zł.
      Ba, mała kawalerka (16-20 m2) da się kupić za 200 tys. z tymi kosztami. Czyli, żeby na nią zebrać w 5 lat, trzeba było przeganiać inflację i skaczące ceny, doganiać koszty remontu, dostać od rodziców chociaż 50 tys. i odkładać dodatkowo 2500 zł.
      Ilu młodych ma takie możliwości?
      Co do podejścia młodych „nie warto się starać”. W mojej „bańce” dodatkowo pracowały 2 osoby. Reszta przychodziła na 8 godzin. Nadgodzin po prostu nie było. Teraz dostrzegam pracowników biurowych (ba, asystentkę sędziego) pracujących dodatkowo w knajpie, na dowozie, taksówce.
      Moi młodzi koledzy 30+ pracują na 2-3 etatach, robią dodatkowe zlecenia, dochodząc do łącznie 15 tys. netto i nawet gdyby oszczędzali po 10 tys. miesięcznie (czyli żyli za 1/3 dochodu) stać ich może na te 2 pokoje.
      A neoliberalizm? Klasyczny liberał z XIX w. żył ideą wolności gospodarczej, nieograniczonych szans, ale i demokracji, „żyj jak chcesz, i pozwól żyć innym”. Neoliberalizm Mentzena i Stonogi to w praktyce maska, bo chętnie wzięliby każdego „za pysk” przy jednoczesnym wmawianiu, że brak sukcesów to wyłącznie wina zbyt małych starań.

      1. Odkładając 10tys netto miesięcznie po roku masz działkę, po kolejnych 2 latach może uda ci się zamknąć domek dachem. Jeszcze 2 lata i mieszkasz. Przy takim założeniu po 5 latach wyrzeczeń masz domek pod miastem. Nie mówię tu o 200m2 ale takie 80-90m2 można zbudować. Skoro w bloku można mieszkać na 44-66m2 to da się w domku 90m2 nawet z 2 dzieci. Okres budowy można skrócić posiłkując się kredytem co przy takich dochodach nie będzie stanowić problemu jak weźmiesz sobie 250k.

        Znam mechaników którzy na naprawach instalacji klimatyzacji w samochodach dorabiają 1k dziennie po pracy (w sezonie, ale ten trwa 3-4 miesiące). Znam elektryków i budowlańców którzy dorabiają kilka-kilkanascie k miesięcznie. Jeśli tylko chcą, a osób które mają fach w ręku jest sporo. Mówię o mechanikach, elektrykach, spawaczach, budowlanych, fotografach itp. Znam 25 Latków zarabiających po 7-8k w pierwszych pracach.

        1. Masz rację z tym domkiem. Media w Polsce (zasilane przez deweloperów) lansują jeden trend – mieszkanie w bloku. Twoje wyliczenia pokazują zaś coś innego (podobne przedstawiałem na blogu), że za równowartość mieszkania masz mały domek.
          Przeprowadziłem poszukiwania w moim mieście – za 240 tys. spokojnie kupimy działkę, jeśli małą, nawet w niezłej dzielnicy na obrzeżach.
          W Twoich rachunkach widzę tylko jeden problem – mało kogo na to stać. Też znam przypadki 8k – pierwsza praca, ale to wyjątek (IT). Statystyka raczej nie kłamie. Średnia pensja w Polsce (i tak zawyżone) to ok. 4.5 tys. netto. Młodzi najczęściej nie mają nawet tego. Skąd więc takie spostrzeżenia? Obracasz się w określonym kręgu (inżynierowie, mechanicy, budowlańcy), a ta grupa zarabia sporo, ale stanowi ledwie wycinek społeczeństwa. Znacznie liczniejsi zaczynają w sklepie, na poczcie (ostatnia afera ujawniła – kierowniczka placówki – 3 tys. netto po wielu latach pracy), w szkole, urzędzie. I tam, na start, każda pensja powyżej minimalnej to rarytas.
          Oczywiście, da się doliczyć różne „fuchy”, one jednak średnio przynoszą max. połowę pensji podstawowej, chyba że dorabianie trwa kolejne 8 godzin.
          Najlepsze jednak jest, że można kupić na wsi stary dom za 250 tys. (ba widziałem w moim mieście siedliska w tej cenie), wyremontować go własną pracą (stąd nie może być daleko od miejsca zamieszkania), mieć z głowy połowę biurokracji i nadal zakończyć na poziomie 3 pokoi w bloku czyli 400 tys. zł za 45 m2 z odświeżeniem. Jasne, nie porównujmy tego z nowym mieszkaniem 50 m2 (z wykończeniem przez ludzi, we współczesnym standardzie, z miejscem postojowym i płatną komórką lokatorską, 50 – w moim mieście – ok. 0,5 mln), bo to są rzeczy nieporównywalne. Da się jednak mieszkać (czasem coś naprawiając). Zresztą, za mój dom wziąłbym obecnie ok. 800 tys., ulokowany w najlepszej dzielnicy (1.7 km spaceru do ścisłego centrum, poza kuchnią i łazienką to standard lat 90-tych, a miejscami i gorzej). Jednocześnie aktualnie deweloper za 120 m2 segment (w znacznie dalszej, choć dobrej dzielnicy) woła 1.000.000 zł, a trzeba jeszcze wykończyć, zagospodarować działkę. I tym optymistycznym akcentem kończę, bo zrobił się prawie wpis.

          1. I niestety wychodzi na to, że na domek pod miastem czy większe mieszkanie nigdy nie będzie stać rodziny 2+1 zarabiającej aktualnie ok 6k netto. Tylko co oni mają robić?

          2. Nie, tak źle to nie jest. Kluczem wydają się być słowa „nigdy” i „aktualnie”. Jak słusznie zauważył funboy, ani on, ani ja nie zaczynaliśmy od 3 średnich krajowych (ja nawet od jednej). Teraz wyglądamy zawodowo zupełnie inaczej, bo wzięliśmy się do nauki i roboty. Ale trzeba przyznać uczciwie, że trafiliśmy na początek na lepszy niż dziś moment relacji pensje/ceny nieruchomości. Stąd dzisiejszy dwudziestopięciolatek z 3k netto, jeśli zaciśnie zęby i dobrze ukierunkuje starania, za 10 lat może zarabiać 10k. Ale większość (podobnie jak większość z naszego pokolenia) trudu takiego nie podejmie. Różnica polega na tym, że dzisiejsi 45+ mieli znacznie łatwiej z ogarnięciem mieszkania, skoro statystycznie częściej otrzymywali pomoc rodziców na istotnym poziomie, więc dzisiaj mają przynajmniej dach nad głową (statystycznie). Przez ostatnie kilkanaście lat tę pomoc zastępowało państwo i niskie stopy, teraz ten plan się skończył. Państwo daje emerytom (patrz 500+ dla długoletnich małżonków – o absurdzie tego pomysłu jeszcze napiszę), a ci mieszkania mają, więc wygaszono wszelkie programy mieszkaniowe, zastępując je niedziałającymi protezami (po co komu poręczenie wkładu własnego, skoro nie ma zdolności na ratę?).
            Gdybym nie widział sensu w działaniu, tłumaczeniu to blog dawno by umarł. Wracając do Twojego pytania, co mają robić? Uczyć się, inwestycja w siebie, to najlepsza inwestycja. Tylko musi być właściwie ukierunkowana. Doktorat z kulturoznawstwa nic tu nie pomoże (poza wyjątkami). Warto pójść w kierunku zawodów dobrze płatnych, zwłaszcza jeśli ma się predyspozycje w tym kierunku. Żeby dzisiaj zaczynając od 3k dojść do 10k, a przynajmniej do 6k (+ inflacja). Iść tą ścieżką, konkurencji wielkiej nie będzie, bo to droga mało uczęszczana.
            Następnie oszczędzać. Bez oszczędzania nie ma budowania majątku. Bez niego, 10k pozostanie cyfrą do wydania miesięcznie.
            I wreszcie ostatnie – kombinować, poszukiwać, podpatrywać, kwestionować. Bez tego nie ma inwestycji. A bez inwestycji oszczędności zdewaluują się. Czym jest dzisiaj 100k włożone w 2017 r. do banku? Na co wystarczy, a na co starczało wtedy? Wczoraj kupowałem nieruchomości. Dzisiaj przyglądam się samochodom. Jutro może zajmę się żywnością. Kto wie? Umiejętność stałej nauki, analizy, reakcji wymaga rozwijania jak mięśnie. Bez nich oszczędzający zginie, pozostając drobnym ciułaczem.
            Kwestionować, to także zastąpić obraz (wytwór wielokrotnie powtarzanej reklamy) o nowym mieszkaniu w bloku lub segmencie pod miastem, własną wizją. Skoro nie bliźniak za milion na kredyt (bo to teraz nierealne), to może siedlisko (swoją drogą widzę sporo ogłoszeń „kupię działkę, siedlisko” na mojej wsi 30 km od centrum miasta, może fliperzy przerzucili się), może kupić lokal w gorszej dzielnicy (kamienica?), może działka i tiny house, albo i kamper. Ludzie budują domy z gliny, opon, słomy, eartshipy albo eleganckie i ciepłe domy modułowe. Dwudziestolatku, poczytaj Marcina z Kalpapady, nie musisz go naśladować, poczytaj, staraj się zrozumieć co nim kieruje. Każdy z tych pomysłów jest tańszy niż bliźniak, wiele nawet niż nowe mieszkanie.

          3. Oszczędny, coś zacząłeś skręcać niebezpiecznie w stronę socjalizmu 🙂
            Przecież nigdy młody, zaczynający pracę, człowiek nie zarabiał 3 średnich krajowych.
            Ja np. zacząłem lepiej zarabiać dopiero po 8-10 latach pracy. W międzyczasie skończyłem 3 kierunki studiów, zdałem zylion certyfikatów branżowych i językowych (połowa za własne pieniądze) i tak, brałem nadgodziny, pracowałem w nocy i w weekendy (nie marudziłem, że w niedzielę powinienem mieć wolne). Przez wiele lat pracowałem po … kilkanaście godzin na dobę a bywało, że 7 dni w tygodniu.

            Nie ma lekko ale możliwości jest od groma.

            Nie wiem czy pozwoli mi tu wkleić link ale spróbuję.
            Żyjemy w 12tym (tak w 12tym) najlepszym kraju do życia. Jak ktoś chce to da radę.

            https://dashboards.sdgindex.org/rankings?fbclid=IwAR04wHZEEQ_F8XnGOMrKrPs8nJs4sm7zT42061eXgiVMCec_DkLZ9N6gr3k

          4. 100% zgoda. Nawet z tym socjalizmem. W końcu znamy słowa Piłsudskiego, a widocznie czuję się młody.
            Odpisałem na inny komentarz i znaczna część odpowiedzi musiałaby się pokrywać, więc krótko.
            Tak, uczyliśmy się. Ale my dwaj, nie całe pokolenie. Większość miała w d… naukę (i część doskonale sobie radzi bez niej).
            Tak, pracowaliśmy więcej. Ale większość naszej generacji, robiła do fajrantu, siadała przed TV, komputerem, ze szwedzkim kryminałem w ręku, zamiast Tracy’ego, Stanleya, Allena.
            Możliwości jest od groma, znowu zgoda. Dlatego napisałem o wielu drogach. Nie ma jedynej słusznej, chociaż media nadal usiłują to wmówić (tylko zamiast „amerykańskiego snu” mamy odkurzonego „Polaka-katolika”, który wiemy jak skończył w 1795). W aspekcie mieszkań dla młodych widzę jednak wyraźny regres. Słabnie dostępność, a do tego idzie wielka fala inflacji.
            Ranking? W większości z tych krajów nie byłem. Tu chyba chodzi o tzw. zrównoważony rozwój. Czyli ma być czysta przyroda, prawa mniejszości, sądownictwo i przemysł (oraz 10 innych czynników) wyważone. Niektóre pozycje (w tym Polska, USA), przyznam, szokująco nisko lub wysoko. Znam takich, co chwalili Białoruś (nota bene wyprzedzającą Ukrainę, co już wydaje się dziwne). Przetrawię to jeszcze.

  2. No i teraz mamy pełniejszy obraz 🙂
    Żeby nie było to oczywiście przyznaje (zresztą już to powyżej przyznałem), że mieszkania stają się dobrem mniej dostępnym. Tutaj też doganiamy bogaty zachód. W bogatych krajach ziemia ma wartość. Materiały i praca też. Nie da się już dzisiaj w Warszawie na przykład kupić działki i wybudować na niej bloku za mniej niż 8K za metr. Deweloper musiałby dołożyć do interesu.

    A odnośnie rankingu. Byłem w Skandynawii, byłem w USA, byłem w większości krajów Europy ogólnie. Moim zdaniem Polska to naprawdę fajne miejsce do życia. Poprawimy jeszcze stan powietrza (co już dzięki PV i pompom ciepła oraz powolnej ale jednak wymianie tzw. kopciuchów) oraz np. ogarniemy śmieci poprzez prawo dotyczące kaucji za butelki i będzie pięknie:)
    Jestem optymistą ale widziałem jak brudny jest Paryz czy Ateny. Widziałem jak niebezpieczny jest tenże Paryż. A USA? Najbiedniejszy kraj pierwszego świata. Kraj bogaty, wiadomo ale większość społeczeństwa nie ma na porządne leczenie, porządne jedzenie (co zmienia naród w grubasów), porządne mieszkanie: domy to często drewniane konstrukcje a mieszkanie w tzw trailer park też nie jest czymś niezwykłym.

    Pamiętajmy jeszcze o 1 kwestii. Nasza młodzież już niedługo odziedziczy spadki po rodzicach, którzy dorabiali się ciężka praca. Nie litujmy się nad nimi tylko pokazujmy co to właśnie ciężka praca jest aby tego co odziedziczą nie wydali na ciuchy i usługi typu płatne hulajnogi na minuty 🙂 Trochę upraszczam ale uciekają im te zlotóweczki a samo się bogactwo nie zbuduje 🙂

    Sam podkreślasz własną pracę na 2 etatach. Oszczędzanie, liczenie, inwestowanie, podejmowanie ryzyka … I za to lubię Twoje wpisy i ten blog. Nie wchodzę tu aby się użalać nad losem młodych. Każdy kowalem swego losu a oni mają narzędzia. Muszą tylko chcieć ich użyć 🙂

    1. Dzięki za spostrzeżenia.Oczywiście nie chodzi o to, żeby się użalać, tylko próbować coś z tym zrobić. W końcu to nasze młodsze rodzeństwo lub dzieci (w przenośni, bo akurat te rodzone zabezpieczyliśmy). I tu pojawia się kwestia, osobiście mi bliska co robić, żeby nie wydarzyło się słynne „From rags to riches to rags in three generations”. Na razie rozmawiam na ten temat z zamożnymi przyjaciółmi i widzę wachlarz postaw od „Nic nie dam, niech sam się dorabia” do „Pracuję tylko dla dzieci. Wszystko im oddam. Gdyby nie one leżałbym pod jabłonią”. Widziałem też, ile złego w życiu uczyniły łatwe (a takie są odziedziczone) ponadprzeciętne środki. Mało kogo zepsują 2 pokoje na Mokotowie, ale 2 kamienice na wynajem, już tak. Tu tkwi chyba mądrość Gatesa i Buffeta. Moim dorosłym synom powtarzam pewną zasłyszaną mądrość: Macie wystarczająco, żeby spokojnie pracować, ale zbyt mało, żeby nie pracować. No i staram się ich nie wyręczać we wszystkim, ze szczególnym uwzględnieniem podejmowania decyzji.
      Wszedłem głębiej w ten ranking. I problemem nie jest samo miejsce (12. czyli bardzo wysokie), ale brak rozwoju, a nawet spadek punktowy od 2017 r. po kilkunastu latach nieprzerwanego wzrostu. Zresztą obrazuje to moje intuicyjne spostrzeżenia. Niestety, jako osobnik zafiksowany na historii, patrzę z niepokojem w przyszłość. Zbyt dobrze znam świat z lat 1900-1914 oraz po I WŚ, żeby nie rozumieć, co może nas czekać, jeśli coś pójdzie źle. Z drugiej strony, często pokolenia wychowane w dostatku lub rozleniwieniu, wydały niespodziewany owoc. Dlatego ciągle protestuje, gdy ktoś narzeka na młodych.

  3. i teraz pełna zgoda 🙂
    Też szukam złotego środka. Jak dzieci nie rozpieścić ale z drugiej strony mądrze im pomóc.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *