Czytałem kiedyś o procesie, który nazywał się celową likwidacją sieci kolejowej. Polegał na tym, że zarządzający spółkami PKP celowo doprowadzali do przesiadania się na inne środki transportu (busy, własne auto), a w efekcie zmniejszenia obłożenia na trasie i jej zamknięcia poprzez proponowanie absurdalnych godziny, rozłączanie przesiadek itp. Teraz chyba obserwuję coś podobnego. Zacznijmy jednak od pozytywów.
Do „mojej wsi”, położonej 30 km od dużego miasta, dojeżdża pociąg, o dziwo pospieszny, bo blisko znajduje się miejscowość turystyczna. Połączenia na tej trasie (tzn. duże miasto-moja wieś-Warszawa) kursują co kilkadziesiąt minut. Nie jest źle. Ostatnio wyremontowano trakcję, a wcześniej najpierw przez 3 lata w ogóle nie jeździły pociągi (co skutkowało przesiadaniem się na inne środki transportu, bo autobus zastępczy jechał ok. godziny), potem pociąg „szalał” przez rok po jednej linii w czasie 40 minut, aż wreszcie nadeszła ta chwila i z pompą otworzono dwie nitki. Zero stania, da się jechać szybciej.
Jak szybko? Jak 20 lat przed remontem – 20 minut pospieszny, 30 minut osobowy. To jakiś żart. Za miliardy zmodernizowano sieć, żeby osiągnąć prędkość sprzed 20 lat. Wprawdzie ciągle jest szybciej niż samochodem (40 minut), ale ten dojeżdża do dowolnego miejsca. Autobus jedzie 40 minut, ma dworzec w centrum miasta. To jeszcze zniósłbym.
Niestety wraz z „szybką koleją” przyszły nowe ceny u ogólnopolskich przewoźników (regionalne zostały na starym poziomie, ale jest ich mało). Podejrzewam, że przyłożyła się do nich pandemia i ograniczenia liczby pasażerów. Ceny benzyny maleją, a prawie każdy ma własne auto w rodzinie. Bilet na pospieszny kosztuje 11 zł (z moimi zniżkami 7 zł), do tego trzeba dołożyć bilet na transport miejski (też po podwyżce ok. 4 zł) i mamy 15 zł (lub 11 jak w moim przypadku), za przejechanie 30 km. I teraz porównajmy.
Mam malutkie autko. Na takiej trasie pali ok. 4 l (z uwzględnieniem krótkiego przejazdu przez miasto dwupasmówką). 30 km to zatem 1,2 l paliwa. Cena litra w tej chwili to ok. 4,5 zł czyli za trasę muszę zapłacić 5,4 zł. Nawet jeśli jadę sam płacę za paliwo 5,4 zł, podczas gdy za bilet kolejowy ze zniżkami 7 zł (i nadal muszę pokonać ok. 4-5 km do centrum miasta i dojść 3 km na dworzec), a z komunikacją miejską i bez zniżek (normalny pracujący dorosły) 15 zł. Dojazd samochodem spod samego domu zajmuje mi 40 minut. Dojazd koleją to dotarcie na dworzec (rowerem 7 minut, piechotą 35 minut), przejazd 20 minut, a potem 20 minut autobusem miejskim i robi się…. minimum 47 minut i mnóstwo zachodu. W przypadku kolei wojewódzkich wygląda to lepiej. Bilet nadal kosztuje 5 zł (ze zniżką 3,15) i jest konkurencyjny do auta. Ale… po pierwsze dokładamy jeszcze 10 minut (czyli mamy prawie godzinę zamiast 40 minut autem), po drugie zwiększając liczbę dalekobieżnych, zmniejszono regionalne i teraz, o ile rano jadę wojewódzkim, to powrót muszę realizować drożej. Zatem w dwie strony (bez zniżek i komunikacji miejskiej) płacę 16 zł, to autem niespełna 11 zł (czyli tyle co ze zniżkami). Gdy do auta wsiądą dwie osoby, nie mające zniżek kolejowych, koszt nie wzrośnie, a pociąg okaże się prawie 3 razy droższy.
Gdzie sens, gdzie logika, PKP?