Dzisiaj wpis niefinansowy. Nie napiszę nic o oszczędzaniu. Powód jest dosyć ważny – emerytura oznacza zmianę sposobu życia i warto się do niej przygotować, żeby nie spędzać czasu przed telewizorem. Jak to zrobić?
Pierwszą zmianą, która przychodzi wraz z emeryturą jest duża ilość wolnego czasu. Zamiast wstawać o 6, możemy budzić się około 8. Nie idziemy do pracy na 8 godzin (czasami z dojazdami 10). Cały dzień mamy dla siebie. To jednocześnie radość i wyzwanie, bo ten czas można zabijać, zmarnować lub należycie wykorzystać.
Najpierw o zabijaniu. W śląskiej piosence, przeznaczeniem emeryta (starzyka) jest: fajeczka, gołąbeczek, ławeczka, ogródeczek czyli leniwe przesiadywanie przed domkiem, hodowla i uprawa ziemi. Współczesnym emerytom niespecjalnie to jednak pasuje. Oni chcą czegoś więcej niż: TV od rana do wieczora, wychowywania wnuków, odwiedzin kościoła i ogólnie czekania na koniec. O ile nie muszą, nie myślą też o dodatkowej pracy.
Zostaje zatem opcja druga – jak ten czas najlepiej wykorzystać. I tu nie ma idealnej rady poza jedną – przygotuj się na emeryturę. A to oznacza – przemyśl co lubisz robić, co sprawia przyjemność. To będą różne przedmioty i działania. Np. moja teściowa zaczęła pisać ikony i interesować się zdrowym odżywianiem. A zrobiła to po całym życiu spędzonym w biurze i smażeniu na głębokim tłuszczu rytualnego schabowego. Inni znani mi emeryci wybierali spośród następujących aktywności:
- podróże. Wcześniej nie było czasu na zwiedzanie i oglądanie świata. Wakacje ograniczały się do morza/jeziora w lecie i gór w zimie (narty). Teraz wszystko się zmienia i niekoniecznie idzie w kierunku sanatorium w Ciechocinku. Niektórzy kupują kampera i jadą z wnukami „w Europę”, inni korzystają z cen w niskim sezonie.
- działka. Chyba najbardziej popularna forma spędzania czasu. Czy to ROD, czy własny kawałek ziemi na wsi, czy domek nad jeziorem/w górach/nad morzem. Ma być blisko natury i zawsze coś do zrobienia.
- sztuka. Niektórzy dopiero na emeryturze zaczynają pisać, malować, tworzyć. Wreszcie jest na to czas i okazuje się, że przez 50 lat od ukończenia szkoły mrozili swoje talenty.
- aktywność. Kiedy nie ma możliwości podróżowania, może chociaż wersja minimum – spacery z kijkami (nordic walking), zwykły rower, pływanie itp. Pewnie warto.
- wnuki. Złośliwi powiedzą, że taką aktywność planują nam dzieci. Niekoniecznie prawda. Znam takich, których wnuki zmieniły nie do poznania. I to nie w wielu 60 lat, a przed pięćdziesiątką.
- spotkania. Emeryci odnajdują przyjaciół z liceum i starają się odbudować zerwaną więź. Jadą do kolegi z wojska, popatrzeć co u niego słychać. I porozmawiać.
- zwierzęta. W ostatnich latach życia (w dzisiejszych warunkach spokojnie 20-25 lat) wiele osób posiada swojego „najlepszego przyjaciela” i z nim spędza czas. Dotyczy to głównie ludzi mieszkających na wsi albo daleko od rodziny.
To tylko przykłady. A jaki może być najgorszy wybór? Kontynuacja pracy w pełnym wymiarze. To okradanie samego siebie z koniecznego okresu wypoczynku. Najczęściej jednak wynika ze źle rozumianego przysłowia „Bezczynnym emerytom zaraz dzwonią” (nie chodzi tu o pracę, ale o jakiekolwiek zajęcie) lub takiego układu finansowego, w którym trzeba pracować, bo inaczej umrze się z głodu. Czym innym jest jednak 1/4 lub pół etatu. Wspominana ostatnio moja ciotka, pracowała do śmierci – w poniedziałki jechała na 4-6 godzin na uniwersytet, codziennie pisała i czytała po kilka godzin, oraz przez 4 godziny w tygodniu przyjmowała w prywatnym gabinecie. Tyle. Przy czym robiła to nie dla pieniędzy, ale kultywując swoją pasję, po prostu nie wyobrażała sobie życia bez pacjentów.