Samowystarczalne gospodarstwo domowe. Transport.

W tym punkcie mam spory dylemat. Z jednej strony samowystarczalność wyklucza korzystanie z transportu publicznego, kupowanie benzyny. Z drugiej, dziecko musi trafić do szkoły, a rodzic do pracy. Samochód elektryczny byłby jakimś wyjściem, ale jego cena pozostaje poza granicami rozsądku, zwiększyłby także konieczną do wyprodukowania ilość prądu (lub wymusiłby tankowanie na bezpłatnej ładowarce). Przedstawię obie opcje.

Planowany przebieg to ok. 1200 km miesięcznie. Trzeba dojechać do dużego miasta. Samowystarczalność nie oznacza według mnie rezygnacji z szans edukacyjnych.

Samochód spalinowy. Na dystansie 1200 km potrzebuje minimum 60 litrów paliwa. Przy cenie ok. 6,3 zł/litr – ok. 380 zł/miesięcznie. Stałe koszty utrzymania wyniosłyby 150 zł (absolutne minimum). Powinienem jeszcze uwzględnić amortyzację – utratę wartości – ok. 200 zł/miesiąc. Razem – 730 zł.

Samochód elektryczny. Potrzebna energia to ok. 150 KWh/miesięcznie, co podwajałoby zużycie prądu w gospodarstwie domowym. W moim mieście jest niepłatna ładowarka, z której czasami korzystam – to byłoby rozwiązanie. Stałe koszty utrzymania auta 150 zł nie różniłyby się od pojazdu spalinowego. Jednak utrata wartości drenowałaby kieszeń. Taka Kona jak moja traci na wartości rocznie ok. 8 tys. zł (auta generalnie prawie nowe, i jednak tanieją szybciej niż używane spalinowce). A to oznacza 650 zł miesięcznie. Łączne koszty 800 zł okazują się wyższe niż tani diesel.

Sam facet, mógłby postawić na własne nogi, rower, hulajnogę, skuter plus pociąg. Ale z dzieckiem takich cudów nie zrobi – trzeba dowozić. Stąd wybieram jednak auto z silnikiem spalinowym za 730 zł miesięcznie.

Samowystarczalne gospodarstwo domowe. Media.

Jak już napisałem, nie planuję życia w stylu jaskiniowca, ani w stylu sprzed stu lat. Oznacza to jednak konieczność zapewnienia sobie mediów przynajmniej w minimalnym zakresie: prąd, woda, kanalizacja, internet, komórki. Odpuszczam gaz (jest mi zbędny). Ile to wszystko będzie kosztowało? Wbrew pozorom – niewiele. Założenia robię dla 3-osobowej rodziny.

Wywóz śmieci. Moja gmina ma stawkę opłaty śmieciowej 23 zł/osobę/miesiąc. Wychodzi na 69 zł/3-os. Gdzie indziej płaci się 30-40 zł/os. Jak już się rzekło podatki płacić trzeba.

Woda. Mógłbym teoretycznie obudzić starą studnię, ale sensu ekonomicznego w tym nie widzę. Kupić pompę, konserwować ją, skoro gmina zapewnia wodę za 4 zł/m3, czyli 30 zł/miesięcznie/3-osoby? Stanowcze nie.

Kanalizacja. Przy trzech osobach wywóz osadów raz na rok – wydam 20 zł/miesiąc.

Internet. 60 zł – tyle płacić muszę za światłowód (minimalnie). Rachunek za szybki internet 90 zł.

Komórki – 60 zł/3 osoby.

Opał. Tu pozostanę tradycyjny – planuję opalać drewnem. Pozyskam go z lasu moich kuzynek. Koszt -20 zł/miesiąc. Gdybym jednak chciał pozostać przy tradycyjnym, pozyskanym opale – płacę 200 zł/m3 drewna z lasu, dodając własną pracę. Koszt 150 zł/miesiąc.

Prąd. Ten ma zapewnić instalacja fotowoltaiczna. Jej produkcja ca. 3000 KWh wystarczy na moje potrzeby. W mieście potrzebuję ok. 2500 KWh. Płacę tylko abonamenty- 31 zł/miesiąc.

Dodaję jeszcze podatek gruntowy – 90 zł/miesięcznie.

W sumie potrzebuję na media ok. 500-600 zł. Gdybym policzył drewno z własnego lasu jeszcze mniej. W mieście dom kosztował mnie ok. 1200 zł.

Jak mądrze oszczędzać na jedzeniu?

W moim rodzinnym domu panowała zasada „na jedzenie nie żałujemy”, co w praktyce oznaczało kupowanie produktów najwyższej jakości bez patrzenia na cenę. Obecne ceny żywności (podwyżki o kilkadziesiąt procent) skłaniają jednak wiele osób do szukania oszczędności także i w tym fragmencie budżetu. Sęk w tym, żeby robić to mądrze. Mądrze czyli jak?

Zasada 1. Najtaniej wyprodukować.

Tego chyba nie muszę tłumaczyć. Koszt towaru w sklepie/na targu zawsze zawiera marżę sprzedawcy, jego wynagrodzenie za ryzyko, koszty zbioru itp. czyli takie elementy, których we własnej produkcji nie ponosimy. Ile zaoszczędzimy? Poświęcę temu cykl wpisów, opisujących poszczególne produkty. Tu jednak wyjaśnię zasadę na prostym przykładzie – ogórka, wybierając wersję gruntową, praktykowaną przeze mnie.

Torebka nasion ogórkowych, zawierająca 100 sztuk kosztuje ok. 6 zł, co daje 6 gr/sztukę. Jeśli nawet połowa sadzonek okaże się udana uzyskamy 12 gr za sadzonkę. Kupując ją na targu, płaciłem 2-5 zł (w zależności od źródła/wielkości).

Teraz wycena samego warzywa. Teraz widziałem małe ogórki gruntowe po 10 zł/kg. Oczywiście przy domu w czerwcu raczej nie uda się ich wyprodukować. Ale już ceny z lipca 2022 r. okazują się bardziej adekwatne – 8 zł w sklepie i 4 zł na giełdzie ogrodniczej. Czyli przyjmujemy minimum 4 zł.

Z krzaka, pozyskanego za 12 gr, zbierzemy 1 kg ogórków. Być może musimy doliczyć jakieś nawozy (ja ich nie stosuję, jest kompost), wodę do podlewania (możemy użyć deszczówki). Przyjmujmy 20 l wody i 50g nawozu na krzak. Nakład wynosi 6 gr (woda) i 15 gr za nawóz. Łączny koszt produkcji – 0,33 zł, przy cenie możliwej do uzyskania w handlu – 4 zł. Nie liczę amortyzacji narzędzi (grosze), oprysków (bo ich nie polecam), pracy własnej (sporo, zwłaszcza przy stawkach godzinowych, ale traktuję ja jak relaks), dojazdów (i tak jeździłbym na działkę te 30 km, a „tankuję” elektryka za darmo).

Tak to wygląda, produkując – oszczędzamy najwięcej. Uwaga techniczna – trzeba mieć własny kawałek ziemi.

Zasada 2. Czego nie możesz wyprodukować, kup od producenta.

Nie wszystko da się wyprodukować. Ok, z ogórkiem sobie poradzę. Z innymi warzywami pewnie też. Ale, nie zawsze w odpowiednim momencie (ogórki jem i w zimie, na wiosnę). Jedzenie to jednak także: nabiał, mięso, wędlina, mąki, kasze. Tutaj trzeba już mieć zwierzęta (czyli uwiązać się na cały rok), albo specjalistyczny sprzęt (np. młynek do zboża, wialnie itp.). I pojawia się problem, bo albo w tej skali – nieopłacalne, albo brak nam czasu. Wtedy wchodzi inna myśl – kupujemy u producenta.

Ma to dwie zalety. Najpierw, sami pozyskujemy taniej (pisałem o tym wielokrotnie i widać to też w tym wpisie – patrz: ceny ogórka w sklepie i na giełdzie), często dosłownie za pół ceny. Dodatkowo, głodzimy hydrę systemu: markety, pośrednicy, organy podatkowe – te składowe Matrixa już się nie pożywią (stąd i niska cena). Wszystko idzie do kieszeni drobnego rolnika – niech korzysta. Taki bezpośredni dostawca dba o jakość (bo jak od azotanów i oprysków dostaniemy sraczki, więcej u niego nie kupimy), nie patrzy tylko na standard marketowy (np. kolor i wielkość jabłek).

W tym kroku, nasz czas poświęcony na zakupy nie jest tak długi, a koszty prawie żadne (4 zł wstępu na giełdę, przy zakupach za kilka stów to 1%). A oszczędzamy, jak się rzekło, połowę ceny sklepowej.

Zasada 3. Przechowuj.

Przechowanie jedzenia może mieć dwie postaci: przetwory i mrożonki/kopce itp. Ja osobiście nie kopcuję warzyw, bo moja produkcja starcza na bieżące letnie spożycie, mrożonki, przetwory.

Ponownie, odnieśmy się do ceny warzyw/owoców w sezonie i na tzw. przednówku. Takie truskawki kosztują 10-12 zł w czerwcu i 50 zł w lutym. Te drugie to sama woda i nawozy, mają kolor, ale już nie zapach i smak. Nawet zakup mrożonek nic nam nie da. Przemysłowo, mrozi się owoce najgorsze, nie nadające się na deserowe czyli sprzedaż w detalu. Pomijając jednak różnice w jakości, patrzmy też na cenę. 1 kg mrożonych sklepowych truskawek kosztuje 27 zł, a jeśli odejmiemy jeszcze 30% na wodę (w postaci lodu), wyjdzie nam 27 zł za 700 gramów czyli 38 zł/kg owoców.

Mrożąc w domu ponosimy w zasadzie jeden koszt – prąd do zamrażarki. Jeśli mieści ona 150 kg owoców (raczej tyle nie zjemy, ale podaję przykład), a zużywa rocznie 300 KWh dochodzimy do rachunku 1,5 zł/kg (bo przecież wyjadamy te truskawki stopniowo, zastępując czym innym). Nawet kupując za 12 zł/kg – zyskujemy w stosunku do kupionej mrożonki (14 zł wobec 38 zł za kg) i świeżych owoców zimowy (14 zł wobec 50 zł), dostając lepszą jakość.

Nie wszyscy jednak lubią i chcą mrozić. Im zostają przetwory. W moim domu, mamy ich całą spiżarkę, co przypomina mi piwnice w bloku z czasów mojego dzieciństwa. W porównaniu z mrożeniem jedna zaleta – nie ponosimy kosztów i mamy gotowy produkt (sok, dżem, kompot, kiszonki, sałatkę, sos). Jest i wada – czas. No i musimy coś dołożyć na utrwalacz (cukier, ocet, przyprawy) oraz słoiki (u mnie już kręci się w obiegu zamkniętym). A jak wyjdzie cenowo? Za słoik konserwowych ogórków płacimy w sklepie 6 zł, a dostajemy masę warzywa na poziomie 450 g plus pół litra octu rozrobionego wodą czyli w efekcie 13 zł/kg. Robiąc w domu, płacimy ok. 1/7 ceny sklepowej – 1,93 zł/kg (33 gr/kg + 1,6 zł za ocet), a jeśli ogórki kupiliśmy na giełdzie – 4,8 zł/kg czyli ok. 1/3 ceny z marketu. O jakości ponownie nie wspominam.

Są jeszcze tańsze przetwory – np. sok z kwiatów czarnego bzu (darmowy kwiat + cukier). Mamy jednak znacznie więcej roboty.

Zasada 4. Kupuj w sezonie.

Informacje na ten temat przedstawiłem już wyżej. Cena truskawki waha się pomiędzy 10 a 50 zł. Zresztą ta zimowa będzie importowana z południa i gorsza. Wybór wydaje się prosty. Mamy lepszą jakość (świeża, bez konserwantów) za niższą cenę.

Zasada 5. Kupuj nieprzetworzone.

Ponownie, wystarczy spojrzeć na koszt ogórków konserwowych (13 zł/kg) i świeżych w lecie (4 zł). Im mniejsze przetworzenie, tym taniej (oraz ponownie – zdrowiej – bez konserwantów).

Ta zasada nie dotyczy jednak tylko warzyw/owoców. Podobnie będzie z mięsem (wędlina droższa niż surowe), mąką, którą kupimy taniej niż gotowy chleb, kluski itp. Pizza w restauracji zawsze wyjdzie drożej niż domowa (poświęciłem temu odrębny wpis). Zresztą restauracje to odrębny temat – w cenie posiłku produkty stanowią 1/3. Reszta to pensje pracowników, energia, czynsze, podatki oraz zysk właściciela.

Oczywiście, ostatecznie danie trafia na stół jako przetworzone, ale w domu mamy nad nim kontrolę. Wkładamy własną pracę (nic nie kosztuje, poza wysiłkiem) i uzyskujemy efekt.

Podsumowanie.

Stosując te cztery zasady spokojnie możemy obniżyć koszty jedzenia o połowę. Przywoływana przeze mnie wielokrotnie blogerka (http://godnezycie.blogspot.com) opisuje jak żywi rodzinę za 350 zł/osobę/miesiąc, stosując przy tym znaczne ograniczenia (bez glutenu itp.). Czy Ty potrafisz do tego dojść? Oczywiście, jeśli życie Cię zmusi, albo tak zdecydujesz.

Jakie znaczenie mają okoliczności zakupu. O cenach raz jeszcze, ale z zaskakującym morałem.

Jedną z rzeczy, na których staram się radykalnie nie oszczędzać jest kawa. Niestety, inflacja ma wpływ i na jej cenę. Jaki? W 2015 r., kiedy kupiliśmy do pracy pierwszy ekspres kolbowy, mała palarnia w pobliżu naszego miejsca pracy, oferowała 250g opakowanie za 17 zł, przy promocyjnej cenie złotej Lavazzy (szczyt wyrafinowania dla nie-smakoszy kawy) – 13.99 zł (identyczna gramatura, ale kawa mielona, więc zawsze gorszej jakości). Teraz palarnia sprzedaje identyczną mieszkankę, w identycznym opakowaniu za 29 zł. Są to ceny mocno detaliczne. Da się je jeszcze obniżyć i… podwyższyć.

Najpierw o podwyżce. Ta palarnia mocno poszła w gastro, dostarcza gros produkcji do kawiarni/restauracji i cieszy się tam sporym powodzeniem. Część kawiarni odsprzedaje kupione paczki, na zasadzie – komuś smakowała kawa, to chce mieć taką w domu. Widziałem opakowanie 250g za 35 zł.

Teraz obniżki. Są też opakowania o wadze 1 kg i kosztują 99 zł (co daje 24,75 zł/250g). Sporo mniej. Ja wybieram właśnie taką opcję. Gdybym prowadził knajpę i kupował ilości hurtowe (kilkadziesiąt kg miesięcznie), mam szansę urwać jeszcze 10% (22-23zł/250 g), ale tego akurat nie zrobię.

Mogę zejść z jakości (ale nie drastycznie) i wybrać masówkę. Taka Woseba ziarnista w Lidlu daje się wyrwać za 49 zł/ kg czyli 12,25 zł/250 g (w promocji widziałem kilka miesięcy wstecz i za 40 zł). To całkiem dobra i pijalna kawa.

Da się pójść o krok dalej. Zrobiono tak w moim miejscu pracy. Wybierano najtańsze kawy, no-name, kupowane w internecie w cenie 36 zł/kg (9 zł/250g) i wychodziły…niesmaczne oraz szkodzące na żołądek (kwaśne). No, ale 9 zł/paczka to nie 24.75 zł.

Czy da się zejść taniej, a kupić coś lepszego? Dobre pytanie. I znam na nie odpowiedź. Mam kumpla, który z racji swojego zawodu (handlowiec) dostaje od kontrahentów ogromne ilości kawy (kilkanaście kg miesięcznie). Ani on, ani jego przedstawicielstwo, nawet licząc z klientami nie są w stanie zużyć takich ilości. Co więc robić? Część biorą do domu, ale to za mało (2-4 osoby w biurze). I znaleźliśmy rozwiązanie. Ja od czasu do czasu rozwiązuje mu problemy ze swojej dziedziny, a on obdarowuje mnie kawą. Tym sposobem, w barterze dostaję niezłą kawę (cena rynkowa 60-70 zł/kg), a on dzwoni z kłopotami bez skrępowania. Ponownie wychodzi na to, że gospodarka naturalna, bezpieniężna i handel wymienny dają lepsze efekty niż zarabianie, po to żeby kupować. Do przemyślenia.

Tak mogę uzyskać o wiele więcej, no praktyczną samowystarczalność, a kolega nie ma problemu i z kawą.

Kawa: kawiarnia, bistro ekspres czy plujka. Kalkulacja.

Wracam do dawno nieporuszanego tematu – kosztu kawy. Od ostatniego wpisu na ten temat minęło kilka lat, a realia trochę się zmieniły. Jak bardzo? Poczytajcie.

Inflacja nie ominęła i kawy. Kilka lat wstecz kupowałem 1 kg ziaren w lokalnej palarni (jakość premium) za 68 zł. Teraz płacę już 99 zł (+ 45% skumulowanej „kawowej inflacji). Gorsza, ale pijalna kawa (np. złota Woseba) kosztuje w markecie 50 zł/kg czyli połowę. Są oczywiście promocje internetowych no-nemów i za 30 zł. Przyjmuję jednak minimum właśnie te 50 zł/kg. Dla niektórych (jak dla mnie) dochodzi jeszcze mleko. Porównam więc dwie wersje – zwykła i mleczna (flat white, latte) w kilku opcjach. Żeby zrobić dobrą kawę w domu potrzebujemy ok. 15 g kawy na porcję (koszt – 75 gr) i 100 ml mleka (do spienienia (35 gr).

Zwykła czyli duża czarna.

Tym razem mamy do wyboru: Żabkę, sieciówkę kawową, Orlen, knajpkę oraz własny dom (plujka, ekspres). Wielkość porcji – ok. 200-250 ml. Porównajmy ceny:

  • Żabka – 7-8 zł,
  • Orlen – 8 zł,
  • sieciówka – 14 zł,
  • knajpka 15-20 zł,
  • ekspres – 0,75 zł,
  • plujka – 0,75 zł,
  • kapsułka Biedronka 1 zł,
  • kapsułka droga – 2 zł.

Kawa mleczna – duża.

Czyli taką, którą ja pije. Porcja to nawet 420 ml (Orlen), ale częściej ok. 300 ml.

  • Żabka – 9 zł,
  • Orlen – 9 zł,
  • sieciówka 20 zł,
  • knajpka 25 zł,
  • ekspres domowy – 1,10 zł,
  • plujka (więcej mleka, bo nie spienione) – 1,45 zł,
  • kapsułkowa Biedronka 1,35 zł,
  • kapsułkowa droga 2,35 zł.

W domu, kupując doskonałej jakości kawę z palarni, podnosząc tym samym cenę do 1,85 zł (35 gr mleko, 1,5 zł kawa) mamy pyszną kawę mleczną za 1/15 ceny kawiarnianej i 1/5 orlenowskiej.

Oczywiście korzystając z ekspresu musimy doliczyć jego amortyzację. No cóż, w moim miejscu pracy kupiono go za 4000 zł. Dziennie wykonuje ok. 70 kaw (czyli 1500 kaw miesięcznie, 18 tys. rocznie), działa bez awarii już 4 lata. Ma też ważną zaletę – nie musiałem za niego płacić, więc nie amortyzuję. Gdybym jednak musiał, to oceniam trwałość na 100.000 kaw do poważnej naprawy. Wynik amortyzacji wynosi 0,04 zł/kawę. Wcześniej Lidlowy osiągnął 40.000 kaw, zanim wyzionął ducha, a kosztował 500 zł (amortyzacja to 0,012 zł/kawę). Tę wartość w zasadzie możemy pominąć. Czy zapłacimy 1,10 zł czy 1,14 zł faktycznie pozostaje bez różnicy, skoro najtańsza kupowana alternatywa kosztuje 9 zł.

Kotlet ze sklepu, z restauracji, garmażerki i z własnego mięsa.

Było o pizzy czas na kolejne danie współczesnej kuchni polskiej – kotlet. Obliczam dwie opcje – klasyczny schabowy oraz z jagnięciny. Ja, będąc w górach, zazwyczaj wybieram ten drugi.

W takiej Biedronce regularna cena schabu to 17 zł/kg. W promocji (limit) widziałem i 13 zł. Nie jestem ekspertem od mięsa i pewnie długo nim nie zostanę, ale widząc ofertę specjalistycznych sklepów (33 zł/kg) dostrzegam też przyczynę. Sieciówka powie pewnie o efekcie skali itp. Ja jednak wiem swoje (sprawdzone przy pizzy) – odpowiedzią jest niższa jakość. Zakładając 8 kotletów z kg mięsa mamy przelicznik 1,62 zł/kotlet w promocji Biedronki oraz 4,12 zł za „premium”. Taki kotlet, po dodaniu panierki (jajko, bułka tarta, trochę soli, przypraw – razem 0,28 zł/szt) będzie ważył ok. 150 g, z czego panierka może stanowić 20% masy netto. Nieźle, bo mamy gotowe danie za 1,9-4,4 zł/szt.

Teraz idziemy do garmażerki – mekki studentów i singli. Po co bowiem brudzić patelnię na jednego kotleta? A ceny? Tu będzie drożej ok. 22 zł/300 g czyli 11 zł/szt. Nieźle, biorąc pod uwagę, że tania panierka waży nie 20% a dwa razy tyle. Po prostu mięso rozbijamy mocno, a panierujemy grubo, tak się robi w żywieniu zbiorowym. Jeszcze Wam tanio? To idziemy do restauracji.

W knajpie (nie pisze o tanich obiadach lecz restauracji) płacimy jeszcze więcej. Uzyskujemy lepszą jakość niż w garmażerce (porównywalne z domowym ze schabu „kraftowego”), ale za cenę … 25-30 zł/porcja. Może dorzucą nam jajko na wierzch (w domu + 1,5 zł z wolnego wybiegu), może w cenie będzie 400 g ziemniaka z wody (koszt 0,8 zł) i tyle.

Porównajmy zatem cenę schabowego:

  • domowy z najtańszego mięsa z Biedronki – 1,9 zł,
  • domowy z mięsa premium – 4,4 zł,
  • garmażerka – 11 zł/szt,
  • restauracja – 25-30 zł/szt.

W tym miejscu warto zadać sobie pytanie – za ile wyprodukuję własne mięso. Koszt żywej wagi tucznika to 9 zł. Półtusza będzie trochę droższa 13 zł. Stąd wniosek prosty – cena za schab (najdroższą część półtuszy) na poziomie 13 zł/kg jest nierealnie niska. Ale gdyby hodować samodzielnie? To czysta teoria, bo wieprzek na balkonie czy w moim ogródku wydaje się powrotem do PRL-u i byłby nielegalny (co pozwalałoby mi poczuć się jak Morfeusz walczący z Matrixem), ale policzmy. Młode prosie kosztuje 500 zł czyli 25 zł/kg. Tucząc je do 100 kg uzyskujemy przyrost ceny do 900 zł (9 zł/kg żywca). Kupując ziarno – bez sensu (200-300 zł). Mając swoje i dodając zielonki, zlewki itp.- do przemyślenia. Wtedy kg mięsa wychodzi nam za 8-9 zł, a samego (idealnego) schabu za 12 zł. Trzeba jeszcze kabana pozbawić życia (ponownie – na nielegalu). Ja odpadam. Wolę kupić w ubojni za 18 zł/kg.

Teraz przechodzimy do mojej ulubionej jagnięciny. U bacy na hali mogłem ostatnio kupić kg za 40 zł. Nieco więcej niż wieprzowina, ale co za smak. Nie chciałbym uderzać w tony duetu Gessler/Makłowicz, więc ograniczę się do truizmu – jagnięcina to nie baranina, a świnka niech się schowa. Oczywiście, w Biedronce jagnięciny w regularnej cenie nie kupimy, zdarzają się oferty (znalazłem sprzed 3 lat za 60 zł/kg). Cena z „mięsnego” to teraz 80 zł/kg. Wracamy zatem do wpisu o zasadach oszczędzania na jedzeniu – kupuj u producenta, będzie taniej. Garmażerki nie oferują takich wynalazków. Na placu boju zostają więc: baca+własny wyrób, mięso ze sklepu+własny wyrób oraz restauracja. Z uwagi na cenę kg, porcje będą mniejsze niż schabowe – ok. 100 g mięsa plus panierka. Liczmy zatem:

  • mięso od bacy, przerobione w domu – 4,28 zł (4 zł mięso +0,28 zł panierka),
  • mięso ze sklepu, przerobione w domu – 8,28 zł (8 zł mięso +0,28 zł panierka),
  • restauracja – 45 zł/porcja.

Ponownie wygrywa domowe jedzonko. Jasne, dla kogoś kto mieszka sam, gotuje na kuchni indukcyjnej (i musi doliczyć 1-2 zł na prąd/obiad), ma mało czasu, wybór garmażerki za 20 zł/danie obiadowe (kotlet schabowy + ziemniaki+surówka), ba nawet podgrzane na miejscu (widziałem takie oferty stolikowe). Przymknie oko na 40% panierki w kotlecie. Dla 4 zł dziennie nie będzie szukał mięsa z promocji. W efekcie zapłaci za porcję obiadową nie 8 zł (domowa z dobrą surówką, mięsem premium, ziemniakami ) a 20 zł i uzyska gorszą jakość. Różnica miesięczna – 360 zł/30 dni nie będzie dla niego warta poszukiwań. Zje gorzej i drożej. Ewentualnie uzyska standard restauracyjny – wyda 70 zł/obiad z napojem czyli 62 zł/dzień więcej niż w domu.

Czy to potępiam? Nie. Dla każdego coś miłego. Jeden zdecyduje się czekać 15 minut przy stoliku, szukać miejsca do parkowania (czasem za nie płacić), dojeżdżać, wydać 2100 zł/miesiąc za obiady, bo go stać. Drugi pójdzie do garmażerki (lub barku w pracy), zapłaci 600 zł/miesiąc. Trzeci za 240 zł ugotuje (lub ma domownika, który to zrobi).

Domowa pizza kontra gotowa i z pizzerii.

Dzisiaj pierwszy z serii wpisów inflacji i o oszczędzaniu na jedzeniu – dla tych co muszą oszczędzać i chcą to robić bez straty jakości. Pizza.

Cena 600g pizzy z Biedronki to 16 zł, co daje 27 zł/kg. I tu miejsce na dwie uwagi praktycznej natury.

  1. Przed czasem inflacji dało się ją kupić za 9 zł (inflacja skumulowana z 5 lat +56%).
  2. Podobnej średnicy domowa/restauracyjna porcja będzie 2 razy cięższa. To mówi sporo o jakości produktu dyskontowego (cienkie lecz nadmuchane ciasto, gorszy ser).

Ale wróćmy do liczb. 27 zł/kg pizzy mrożonej. W restauracji zapłacimy 50 zł i dostaniemy 1,2 kg – 42 zł/kg. A w domu?

Przyjmuję pewne założenia. Pizza składa się w 60% wagi z ciasta, 20% to ser, a pozostałe 20% inne składniki (kiełbasa, szynka, oliwki, ananas), co tam kto lubi. Przyjmuję ich cenę następująco:

  • ciasto: drożdże, mąka, woda, oliwa (Donatello robią raczej na oleju) kosztuje średnio 4 zł/kg . 60% z 1,2 kg to koszt 2,88 zł,
  • ser – 40 zł/kg – x 20% x 1,2 kg = 9,6 zł,
  • pozostałe składniki 40 zł/kg x 20% x 1,2 kg =9,6 zł.

Razem, domowa pizza wysokiej jakości (na oliwie, z dobrym serem, bo nie Gouda za 20 zł), da się zrobić za 22,08 zł, co daje 18, 40 zł/kg. Porównajmy ceny na koniec:

  • Donatello z Biedronki – 27 zł/kg,
  • z pizzerii – 42 zł/kg,
  • domowa – 18 zł/kg.

Oczywiście ta pierwsza na sztuki wyjdzie taniej (16 zł wobec domowej 22 zł), ale okaże się 2 razy lżejsza i gorszej jakości. Na tym polega oferta sieci handlowych i całego Matrixa – zrobić coś gorszego (ale nie tragicznego) maksymalnie obniżyć gramaturę, żeby 1 szt. wyszła tanio i w efekcie uzyskać dużą marżę, bo klient nie potrafi (lub nie chce) liczyć.

Jem jak popańszczyźniany chłop. Jak dieta wpłynęła na moje samopoczucie.

Miesiąc powoli zbliża się do końca, nadchodzi czas na podsumowanie. Dzisiaj jeszcze nie finansowo-praktyczne lecz dotyczące odczuć ciała i ducha, związanych ze zmianą diety.

Największą wątpliwość wzbudzały we mnie proste rachuby – prawdziwy chłop żył stosunkowo krótko, średnia wieku wynosiła ok. 40-50 lat. Czy jednak na pewno wynikała ona z diety? Poniekąd pewnie tak, lecz znacznie większe znaczenie miał brak dostępu do opieki lekarskiej na dzisiejszym poziomie. Każdy wypadek, a o takie na gospodarstwie nietrudno mógł zakończyć życie, każda choroba (np. grypa hiszpanka) stanowiła śmiertelne zagrożenie. Umierały dzieci, umierali dorośli. Z drugiej strony, autor pamiętników i inspirator próby odmiennego żywienia, przeżył 90 lat. Fakt, z racji funkcji i dochodów miał szanse na ponadprzeciętną długość życia. Prowadził też higieniczny tryb życia, nie pił alkoholu, nie uczestniczył w I WŚ.

Gwałtowna zmiana sposobu odżywania się mogła także załatwić mój żołądek. Zrezygnowałem bowiem z mięsa (jadłem je dwa razy – w gościach), nie jem słodyczy, porzuciłem kawę i wszystko to, czego chłop nie jadł i nie mógł wytworzyć (cukier, ryż, owoce południowe) . Wprowadziłem do jadłospisu znacznie więcej ziemniaków, chleba, mleka (wolę go od barszczu). To wszystko wzbudziło niebezpieczeństwo rozstroju żołądka.

Wreszcie, bałem się o brak sił. Niby chłop pracował fizycznie, a ja chodzę do biura, uprawiając skrawek ziemi weekendowo, ale mój organizm przez lata przyzwyczaił się do mięsa. Kawa podobno stawia na nogi, działa mobilizująco, a ja całkiem wyrzuciłem ją z codziennego menu, wcześniej pijąc 3 espresso z mlekiem.

Jak widać żyję i mam się dobrze. Nic takiego się nie stało. Nie mam ani problemów jelitowych, a nawet pozbyłem się zgagi. Normalnie funkcjonuję, potrafiłem zmniejszyć liczbę posiłków do 4 (czasem rezygnuję z podwieczorku lub kolacji). Nie odczułem także spadku sił, energii czy witalności. Po prawdzie, zmian na lepsze (poza zlikwidowaniem zgagi) też brakuję.

Jasne, na prawdziwe skutki trzeba by czekać miesiącami. Czy białko ze strączkowych zastąpi mięsne? Czy mleko i twaróg uzupełni ubytki? Odpowiedzi na to nie znam. Być może tzw. nędza galicyjska, niedożywione dzieci i dorośli, wysoka śmiertelność wynikały z ilości pożywienia, a nie jakości. Bo jedno jest pewne – przez prawie cały miesiąc nigdy nie byłem głodny. A niejeden chłop, tak.

Jem jak popańszczyźniany chłop. Opłaty na wsi.

Było o dojazdach, niech będzie i o mediach. Tym razem letnich (bez opału) i realnych u mnie.

Woda. 1,5 m3 na moje potrzeby i 1 m3 na podlewanie roślin. W sumie 2,5 m3 po 4 zł i 2 zł za odczyt – daje 12 zł miesięcznie.Gdybym zbierał deszczówkę

Śmieci. Stała opłata 23 zł/miesiąc (a w zasadzie 69 zł/kwartał).

Podatek. Z uwagi na duże garaże płacę sporo – 1080 zł/rok tj. ok. 90 zł miesięcznie.

Ścieki. Raz w roku wywóz osadu – 240 zł tj. 20 zł/miesięcznie. Jeśli przyjeżdżam od czasu do czasu, takiej potrzeby nie ma.

Internet. Można założyć światłowodowy za 60 zł/miesiąc. Ja mam szybszy za 90 zł/miesiąc, ale za to dzielę go z rodziną.

TV. Nie korzystam, nie potrzebuję.

Prąd. 20 zł miesięcznie (same abonamenty).

Gaz. Nie używam. Wodę podgrzewa słońce, gotowanie na prądzie.

Suma (jak napisałem na wstępie, bez ogrzewania) – 225 zł/ jedna osoba. Dwie osoby oznaczają wydatek o 29 zł większy (trochę wody plus opłata śmieciowa).

Dodając do tego opał (przeliczam standardowe potrzeby):

  • gaz ok. 6000 zł rok (średnio 500 zł/miesiąc),
  • drewno 200-300 zł rok (jeśli swoje tj. eksploatacja piły) – ok. 20 zł/miesiąc.
  • drewno kupowane ok. 200-250 zł miesięcznie (kilka kubików).

wyjdę na od 245 zł/jedna osoba i 274 zł/dwie osoby do 725 zł/jedna osoba i 754 zł przy gospodarstwie dwuosobowym. Nasza trójka potrzebuje 303 zł. Wiadomo, popańszczyźniany chłop nie montował gazu (nie miał też solarów, wodociągu, prądu i piły spalinowej, ani auta elektrycznego), ale nie chodzi o życie amisza, lecz maksymalnie proste w granicach rozsądku. W takiej sytuacji, praca zawodowa przestaje mieć sens. Bo te 300 zł na małą rodzinę zawsze zarobię (czasem w 1-2 godziny).

Jem jak popańszczyźniany chłop. Dojazdy ze wsi.

W ramach projektu „Jem jak popańszczyźniany chłop” dodałem kolejny element. Dojazd ze wsi do miasta. Podaję koszty aktualne w różnych wariantach na dystansie ok. 30 km. W sumie 13 dojazdów w przeliczeniu na pełny miesiąc czyli 780 km. Przeliczę też wartość dla pracujących normalnie (20-dni roboczych w miesiącu).

Wariant I. Samochód elektryczny. Ładowany z paneli FV i darmowej ładowarki w mieście. 13 dojazdów miesięcznie, przy spalaniu 10 KWh/100 km daje mi 78 KWh energii. Wystarczy jedno ładowanie tygodniowo. Koszt – 0 zł. Koszt przy 20 dniach roboczych 0 zł.

Wariant II. Pociąg + hulajnoga elektryczna. Tym razem coś tam zapłacę, lecz byłoby tanio. Każda trasa to najpierw przejazd hulajnogą, potem pociągiem, a w mieście znowu wsiadam na elektryka. Koszt ładowania (raz w tygodniu, dziennie przejadę 12 km) 0 zł, bo mam FV. Bilety PKP ok. 9 zł dziennie tj. 117 zł/13 razy/miesiąc. Koszt przy 20 dniach roboczych ok. 180 zł/miesiąc.

Wariant III. Fiat 500 diesel. 780 km przy spalaniu 4 l/100 km dają prawie 32 litry paliwa. Przy cenie 6.1 zł/l wydaję 195 zł. Przy 20 dniach roboczych w miesiącu zapłaciłbym 300 zł.

Wariant IV. Fiat 500 LPG. Liczba kilometrów do przejechania nie ulegnie zmianie – 780. Potrzebować będę zatem ok. 55 l lpg i 170 zł. Zakładając 20 dni roboczych zmieściłbym się w 250 zł.

Podsumowując, stałe dojazdy do pracy wieś-miasto, kosztowałby mnie od 0 zł do ok. 200 zł, a gdybym „normalnie” pracował o 50% więcej (więc 150% z 0 dalej wynosi okrągłe 0).