Od kiedy przeczytałem pierwszą książkę dr Stanley’a dotyczącą tzw. milionerów z sąsiedztwa zrozumiałem jak badania naukowe pozostają zbieżne z moimi obserwacjami. Ludzie wyglądający na bogatych, często wcale nimi nie są, a ci, którzy pozostają skromni, mają często spory majątek. Ostatnio przeprowadzona rozmowa utwierdziła mnie w prawdziwości tej tezy.
Jak wiecie, pracuję na dwóch etatach. Nie zarabiam tam zbyt wiele, ale zaletą pozostaje tak elastyczny czas pracy, że w ciągu 5 dni jestem w stanie zmieścić obu pracodawców i jeszcze… niewielką działalność gospodarczą. Tak samo działa, mój młodszy kumpel z pokoju. Ostatnio uraczył mnie opowieścią o swojej rozmowie, którą przeprowadził z kolegą ze studiów (obaj mają po 34 lata). Oto ona (K – mój kumpel, R -jego kolega ze studiów).
R: Słyszałem, że pracujesz na etacie?
K: Tak. I do tego prowadzę działalność gospodarczą.
R: Uff. Już myślałem, że tylko etat. Wiesz, w naszym zawodzie, w Warszawie, mówimy – kto na etacie, to żaden pracownik. Tam zostają sami nieudacznicy, którzy nie radzą sobie na rynku, nie mają wiedzy, aby się tam przyjąć. Nie to, co my, przedsiębiorcy. Wiemy, gdzie jest miód i pracujemy ciężko po 60 godzin w tygodniu.
K: Tak? A jeśli to nie tajemnica – ile zarabiasz z tej dg?
R: Wyciągam …. X (tu pada kwota, do której podania nie jestem upoważniony).
K: Wiesz, to ja mam 120% X. I pracuję max. 45 godzin. A czego się dorobiłeś w tej Warszawie.
R: Mieszkania takie drogie. Wziąłem 60m2 na kredyt. Mam też samochód w leasingu. Żona jeździ drugim. To nasz warszawski standard. A Ty?
K: Kończę budować dom. Wszystko z bieżących dochodów, bez kredytu. Na razie mieszkamy z rodzicami żony.
R: Dzwoni mi telefon. Muszę już lecieć. Cześć.
K: Cześć.
I teraz pointa. K. jest świetnie zapowiadającym się młodym specjalistą. Ma niesamowite umiejętności, w tym pozazawodowe, poza tym to doskonały kompan i ciekawy rozmówca, a także po prostu szczęśliwy człowiek (co widać). Ocenianie go tylko po tym, czy pracuje na etacie, czy ma firmę, okazało się grą pozorów i było pewnie poważną lekcją dla R., który dorobił się głównie rat. Jemu pozostała harówka do emerytury. K. ma poważne szanse uwolnić się z kieratu.
To i tak dobrze, że wział 60m2 w kredycie a nie dwupoziomowy apartament 120m2. To też troche niestety standard. Te dwa samochody to pewnie wypożyczenie po 1,5-2K miesiecznie każdy. Przestajesz płacic za wypożyczenie = nie masz samochodu.
No i kredyt często na 120 (kiedys) czy 100% dzisiaj (nie wolno? z dodatkowym, drogim ubezp. da sie zrobić).
Dodajmy „outfit” bo przecież bez markowych ubrań sie nie da …
🙂 ech, widuję takie przypadki na co dzień
Wziął 60m2, bo na więcej nie było go stać. A samochody? Długa historia. K. jeździ Golfem, bo najpierw dom, auto później. Za 2k miesięcznie (połowę ceny tego Golfa) można mieć samochód wart w salonie ok. 160 tys., więc kusi.
Dokładnie tak 🙂
Dzisiaj trochę moda na „używania” a nie na „posiadanie”. Czasami to jest OK bo po co kupować np. drogie elektronarzędzia do jednego zadania. Można wypożyczyć. Ale jednak nieruchomość czy auto na kilkanaście lat wolę mieć swoje. Tak jest po prostu taniej.
A ponadto wyznaczenie sobie takiego celu jak np. zakup własnego mieszkania ustawia prawidłowo priorytety w życiu.
Ta moda na brak własności ma właśnie takie źródło – cenę w relacji do zarobków. Żeby kupić auto za 200 tys. trzeba taką sumę mieć, a tu wystarczy tylko rata 2000 zł i jakieś 20 tys. wpłaty własnej.
Drugą kwestią jest „robienie kosztów”. Auto w firmie kosztuje znacznie taniej, a najlepiej gdy leasingowane/wypożyczone. I wtedy mało kto kupuje na kilkanaście lat, mija okres amortyzacji/leasingu bierze się nowe. Może to mieć sens, tak jak w przypadku opisanego przeze mnie Hyundaia (kupiłem go za gotówkę). Porównam to kiedyś na blogu z wynajmem.
Zakup dachu nad głową faktycznie ustawia priorytety, a w Polsce ciągle bardziej się opłaca niż najem.