Jak przetrwać spadek dochodów? Oszczędzanie na transporcie.

Już poprzedni wpis okazał się dosyć długi, ale i teraz przygotujcie się na prawdziwego tasiemca.  Tematem jest bowiem mój konik – transport i to ile można na nim oszczędzić. Jak się okazuje całkiem sporo.

Ze zmniejszeniem wydatków na transport jest trochę jak z odchudzeniem, przy którym najlepszy pomysł na dietę to MŻ (mniej żreć). Wystarczy więcej chodzić, jeździć rowerem itp. Ale jak to przekłada się na gotówkę?

Przedsmak mojego podejścia macie w całej serii wpisów – jak przeżyć miesiąc za pensję minimalną czy 1000 zł.  Dlatego pokuszę się o rady dla dwóch grup osób – posiadających własnych samochód i niezmotoryzowanych.

Niezmotoryzowani. Paradoksalnie mają łatwiej. Pandemia wyłączyła część transportu publicznego (mniej kursów, albo ich całkowite zawieszenie). Trzeba było znaleźć sposób na poradzenie sobie z tym.  Codziennie chodzę do pracy (3,5 km pokonuję w 40 minut). Gdybym miał dalszą odległość (do 10 km) wybieram rower. Jeśli musisz dotrzeć jeszcze dalej to niestety tylko transport publiczny. Nie da się oszczędzić? No nie. Jest praca zdalna. Można dojeżdżać z sąsiadami. I znowu odwołam się do własnych doświadczeń.

W mieście, gdy wyłączę dowożenie syna (szkoła sportowa 300 km od miejsca zamieszkania), bylibyśmy w stanie korzystać z autobusu 4 razy w miesiącu na domownika (koszt ok. 40 zł). Dojazd na działkę załatwiłbym rowerem. Ponieważ jednak nie oddam 17-latka do okna życia, auto mieć muszę, o czym dalej.

Para niezmotoryzowanych singli dojeżdżająca dotychczas autobusem do pracy wyda w moim mieście o 170 zł mniej, przynajmniej w miesiącach letnich, kiedy rower nie jest problemem.

Zmotoryzowani. Tu mamy pole do popisu chociaż recepta jest prosta – mniej jeździć. O ile mniej – tu już zależy od indywidualnej sytuacji i potrzeb. Oczywiście kwota wydatków na rodzinne auto (lub coraz częściej auta) zależy od mnóstwa czynników. Oto one:

  1. Kredyt/leasing. Był już na ten temat oddzielny wpis. Można albo zawiesić raty  zgodnie z zasadami tarczy antykryzysowej albo próbować indywidualnie dogadać się z bankiem.  Problemem jest często wysokość tych rat (znam osoby, które płacą 3000-4000 zł miesięcznie za jeden pojazd).
  2. Ubezpieczenie. Tutaj nic  urwiemy, chyba że rozłożymy opłatę za polisę na raty lub wybierzemy tańszą opcję.
  3. Przeglądy. Jeżeli mamy wóz po gwarancji możemy skorzystać z tańszego warsztatu. Nie polecam przeciągania interwałów ani rezygnacji np. z wymiany oleju.
  4. Naprawy. Podobnie jak powyżej. Co się psuje – naprawiamy.
  5. Paliwo.  Na szczęście potaniało. Zdarzało mi się kupować litr ropy za 3,70 zł, a stawka ok. 4 zł jest całkiem często spotykana. Mniej też jeździmy, bo wirus zatrzymuje nas w domu.

Większość kosztów przedstawionych powyżej tylko do pewnego stopnia zależy od przebiegu. Czy jeździmy 3000 km rocznie czy 40000 km (jak ja w zeszłym roku) ubezpieczenie kupić trzeba, podobnie jak zrobić przegląd, zapłacić ratę itp. Różnice oczywiście będą – bo i OC zależy w pewnym stopniu od przebiegu, i przeglądy mogą być 1 lub 2 w roku, a naprawy związane są ze zużyciem, które rośnie im więcej jeździmy. Największe oszczędności  można zatem osiągnąć następującymi środkami:

  1. Sprzedając jedno z aut. W moim planie B istnieje taka opcja. Gdyby miało być faktycznie źle (drastyczny spadek dochodów) to pozbędę się Porsche i Hyundaia zostawiając sobie tylko Fiata 500. W ten sposób obniżę wydatki z około 1700-2000 zł do ok. 500 zł (łącząc to z kolejnym zaleceniem).  Na większe, sporadyczne wyjazdy całą rodziną po prostu wypożyczę auto i wyjdzie taniej.  Sprzedaż jednego auta ma dwie zalety – spadek kosztów bieżących oraz odzyskanie części gotówki, którą można przeznaczyć na spłatę części zobowiązań.
  2. Mniej jeżdżąc. Tutaj, zwłaszcza w przypadku paliwa sprawa wydaje się oczywista. Nawet przy obecnych cenach (4 zł/l) oszczędności mogą okazać się ogromne. Zmniejszając przebiegi z 40.000 km rocznie do 15.000 km (w wielu wypadkach autobus, rezygnacja z podróży w ogóle) na samo paliwo wydam mniej o 4500-5000 zł  rocznie (ok. 400 zł miesięcznie. Mój Hyundai kosztuje mnie bowiem ok. 28-32 zł/100 km (7-8 l x 4 zł), a Fiat 500 (superoszczędny diesel) już tylko 17 zł/100 km (ok. 4,2 l x 4 zł).

To daje jeszcze jeden sposób oszczędzania (prawie bezbolesny). Przy wyjeździe np. do mojego mieszkania w górach (ok. 800 km w obie strony) wydam ok. 100-120 zł mniej za każdym razem. Mój ubiegłoroczny przebieg 40.000 km przy przeniesieniu ciężaru na Fiata (poprzednio było to 50/50) da oszczędność na 10.000 km na poziomie 1100-1500 zł rocznie (ok. 100 zł miesięcznie).

Jak widać na powyższym zestawieniu możliwości oszczędzania w punkcie „transport” są całkiem spore. Powodują wprawdzie spadek jakości życia (mniej wyjazdów, ciaśniejszy wóz, konieczność uzgadniania ze współmałżonkiem), ale w razie czego pozwolą na uniknięciu oszczędzania na rzeczach ważniejszych np. nauce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *