W ostatnim wpisie zaliczyłem rachunki domowe do wydatków sztywnych (trudnozmienialnych). Nie zawsze jednak stoimy na straconej pozycji. Co robić, aby maksymalnie obniżyć je, w przypadku trudności finansowych?
Najpierw zastanówmy się o jakich opłatach mówimy. W każdym gospodarstwie domowym wyglądają one nieco inaczej, inna jest też ich wysokość i struktura. Posłużę się kilkoma przykładami: najemcy mieszkania, właściciela własnego lokalu kupionego za kredyt i właściciela własnego lokalu kupionego za gotówkę.
Najemca. W tym przypadku gros wydatków stanowić będzie kwota czynszu płaconego właścicielowi (wynajmującemu). W moim mieście za dwupokojowe mieszkanie zapłacicie ok. 1000-1500 zł. Moja rada – najpierw podejmijcie próby rozmowy z wynajmującym. Raczej w obecnej sytuacji ostatnim czego pragnie jest poszukiwanie nowego najemcy, bo to koszty, a i wiele artykułów mówi o spadku czynszów. Chodzi też o to, aby przyznać się do trudności zanim przestaniecie płacić w terminie. Większość z wynajmujących zgodzi się na czasową (co ważne) obniżkę czynszu o 20%. W naszym przypadku to 200-300 zł. Dobre i to. Próby wynegocjowania większych rabatów (40-80%) powiodą się sporadycznie.
Drugim sposobem na obniżkę czynszu jest poszukanie innego lokalu. Wiążą się z tym koszty (przeprowadzka) i znowu, w większości przypadków, nie warto tego robić dla zysku 100 zł miesięcznie przez pół roku.
Trzecia sytuacja wydaje się obecnie najkorzystniejsza, ale nie jest dostępna dla wszystkich. Jeśli za chwilę kończy się obecna umowa najmu siadamy do stołu i negocjujemy od początku. Sensowny najemca (płacący w terminie i niekłopotliwy) ma szanse w obecnej sytuacji wynegocjować stałą obniżkę o 10-20%. Próbujcie.
Lokatorzy mieszkań komunalnych mają możliwość pójść do tzw. administracji i negocjować umorzenie części czynszu za pewien okres.
Ostatecznością wydaje się działanie nieuczciwe – po prostu przestać płacić. Jest tak co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze – to nie w porządku, nie warto być oszustem. Po drugie – więcej zyskamy niż stracimy. Owszem właściciel nie wyrzuci nas, czasem i przez kilka lat, ale o ile wynajmujemy legalnie – uzyska nakaz zapłaty i komornik ściągnie wszystko z naszego wynagrodzenia lub majątku (zakładam, że je mamy).
Poza czynszem płaconym właścicielowi (nazywanym czasem odstępnym) pojawia się czasami konieczność uregulowania opłat do wspólnoty lub spółdzielni mieszkaniowej. Tutaj nie mamy pola do negocjacji, ale opłaty te wynoszą zazwyczaj kilkaset złotych (w moim mieście ok. 150-400 zł za 2 pokoje).
Teraz przechodzimy do opłat wspólnych dla właścicieli i najemców tj. wody, prądu, gazu, opłaty śmieciowej, internetu, tv, telefonów itp. Tutaj najlepszym wyjściem wydaje się oszczędzanie, albowiem rzeczywiste koszty najczęściej zależą od zużycia. Parę lat temu popełniłem cykl wpisów na temat oszczędzania na rachunkach i nie ma sensu tego powtarzać. Dodam jednak garść nowych informacji.
Woda będzie najbardziej podatna na oszczędzanie, a przy tym droga. Zużycie nie powinno przekraczać ok. 3 m3/os miesięcznie, przy cenach od 3 zł/m3 do 25 zł/m3. Jeśli mamy duże zużycie i dom oraz warunki terenowe warto pomyśleć o własnej studni. Znam kilka osób, które nawadniają w ten sposób ogród lub zapewniają wodę w dużym pensjonacie (zużycie 150 m3 miesięcznie dawało im rachunek na poziomie 4000 zł/ 2 miesiące). Pozostaje kwestia opłacalności. Warto ponieść wydatek na usługę, jeśli zwróci się po 2 miesiącach (jak w przypadku opisanym powyżej), nie warto jeśli na zwrot czekamy latami, a pieniądze wypłyną dziś. U mnie sprawdziła się zmywarka, prysznic zamiast kąpieli. Tylko te dwa ruchy spowodowały spadek wydatków o ok. 60 zł/miesiąc (-6 m/5 osób).
Prąd także z łatwością oszczędzimy, bo i rozrzut wydatków jest ogromny. Znam dwuosobowe gospodarstwa, które płacą 300 zł/2 miesiące (w mieszkaniu) jak i takie, którym wystarcza 50 zł. Kiedy przebywam sam w mieszkaniu w górach (wszystko na prąd, gazu brak) i nie ma potrzeby ogrzewania (też elektryczne) mój rachunek to 2 KWh za dzień. I taką normę na osobę przyjmijcie jako racjonalną w mieszkaniu. Czyli miesięczny rachunek 4-osobowego gospodarstwa nie powinien przekroczyć 150 zł. Inną kwestią, poza zwykłym zmniejszeniem zużycia, jest zmiana taryfy. Nie wszystkim się opłaca, ale w wielu wypadkach bezkosztowo obniża rachunki o 20-30%. Popełnię kiedyś wpis na ten temat opierając się na przykładzie. Pewnym rozwiązaniem (w przypadku posiadania domu) wydaje się być fotowoltaika. Możemy zejść z rachunkiem prawie do 0, a koszty inwestycji nie będą wysokie, o ile spełniamy warunki do rządowych lub samorządowych dopłat.
Gaz. Temat rzeka. Jeśli używamy go do podgrzania wody i gotowania (jak u mnie w domu) to oszczędzimy niewiele, o ile nie zmienimy wanny na prysznic. Ale pozostaje otwarta kwestia ogrzewania (raczej jednak nie w maju). Tutaj spokojnie w sezonie grzewczym zejdziemy o 10% w dół. To istotne, bo coraz więcej nowych mieszkań ma indywidualne ogrzewanie gazowe.
Śmieci. Tu nic nie zredukujemy, chyba, że zaczniemy segregować. Opłata wynika z uchwały rady gminy i nic na nią nie poradzimy. Niektóre gminy wiążą stawkę ze zużyciem wody. Także tu możemy, oszczędzając wodę coś urwać.
Telefony, TV, internet. O ile możemy bezpoblemowo zerwać umowę to mamy dwa wyjścia – całkiem zrezygnować z części usług (np. internet tylko w komórce zamiast domowego, zmniejszenie liczby kanałów) albo zmienić dostawcę. Zysk – nawet kilkaset zł miesięcznie.
Podsumowując, największy zysk najemcy przyniosą negocjacje czynszu, ale i pozostałe opłaty mogą zostać wynegocjowane na zupełnie innym poziomie.
Właściciel – kredytobiorca. Jego sytuacja jest podobna do najemcy, tylko zamiast czynszu ma kredyt. Wprawdzie z bankiem trudniej negocjować, ale wprowadzono ustawą wakacje kredytowe (czyli da się obniżyć istotnie ratę na pewien okres). Z drugiej strony trudniej zmienić lokum bo oznacza to sprzedaż i kupno nowego. W drastycznych przypadkach (wysoki kredyt) oszczędzimy kilka tysięcy złotych każdego miesiąca przez kwartał.
Pozostałe punkty opłat stałych będą identyczne jak w przypadku najemcy – oszczędzimy kilkaset złotych.
Właściciel – gotówkowiec. W tej grupie znajduje się spora liczba Polaków. Nie oszczędzi na kredycie – bo go nie spłaca. Pozostają mu tylko pozostałe media. Co robić? Skupić się na tym co możemy zrobić. Czy to coś da? To zależy, ale podzielę się osobistym planem.
Prąd. W tej chwili płacimy ok. 150 zł/miesiąc. Jak na domek, to niewiele, ale i z tego da się coś urwać – najwyżej zamiast lamp zacznę używać świec. Żartowałem. Wyłączę zamrażarkę, TV. Zoptymalizuję zużycie i myślę o oszczędnościach na poziomie 30 zł.
Gaz. Tutaj 100% prysznica, koniec z podgrzewaniem potraw i niestety zmniejszenie temperatury w domu. Szacuję zysk na 10% rachunków (czyli ok. 45 zł/ miesiąc).
Woda. Do podlewania ogródka nada się deszczówka, nie będzie ogrodowego basenu i znowu konsekwentny prysznic. Planowany efekt – 20 zł mniej.
Komórki, TV, internet. Tu zrobię małą rewolucję. Wyrzucę internet stacjonarny (-85 zł), zmienię dostawcę komórek, bo kończy się umowa (-50 zł), zrezygnuję z TV (-20 zł). Da mi to 150 zł.
Licząc łącznie zejdę o 250 zł – z poziomu 1100 zł do 850 zł. Gdyby faktycznie mnie przycisnęło zrobię jeszcze dwa ruchy: zamontuję fotowoltaikę (kolejne -100 zł) oraz piec na drewno zamiast gazu (średnio -150 zł miesięcznie przez cały rok). W ten sposób obniżę wydatki prawie o połowę z 1100 zł do 600 zł, czyli okażą się one nie takie sztywne.