Od ładnych kilku lat zgłębiam temat samowystarczalności. Interesuje mnie ona w dwóch aspektach: zmniejszenia kosztów życia, uniezależnienia się od matrixa (systemu). Jednocześnie z tyłu głowy pojawia się myśl – taki stan możliwy jest na wsi, ale czy realny w klasie średniej?
Co to w ogóle oznacza? Każda klasa społeczna ma określony zestaw poglądów, a przede wszystkim zachowań i zwyczajów (habitus). Obserwując moje otoczenie dostrzegam następujące elementy tego szeroko rozumianego stylu życia klasy średniej z dużego (lecz nie wielkiego) miasta:
- zamieszkanie w domu lub apartamencie i związany z nim kredyt hipoteczny,
- wakacje minimum 2 razy w roku (+tzw. długie weekendy),
- spore wydatki przeznaczone na naukę (zajęcia dodatkowe dzieci, korepetycje itp.),
- drogie hobby,
- dwa samochody na rodzinę, przy czym jeden droższy (reprezentacyjny),
- pochłaniające czas zajęcia zarobkowe.
Kiedy opisuję swoje doświadczenia, dostrzegam, że ten habitus wciągnął i mnie (może poza drogim hobby). Jednocześnie znaczne nadwyżki dochodów nad wydatkami umożliwiają mi jednoczesne inwestowanie, a czasami kombinowanie pozwala zarobić w najmniej przewidywalny sposób (np. kupując 2 lata temu mieszkanie w górach, już zyskałem na wzroście wartości ok. 50.000 zł).
I teraz stawiam sobie pytanie? Czy w ogóle da się pogodzić moje dotychczasowe przyzwyczajenia z samowystarczalnością? Będzie trudno, ale mam pewien punkt zaczepienia – dom na wsi.
Zacznę jednak od analizy wydatków. Pisałem o tym całkiem niedawno. Mój budżet to ok. 8400 zł/miesięcznie z czego ok. 1800 zł to utrzymanie samochodu, 1800 zł wydaję na edukację, a 1500 zł pochłaniają moje kredyty. Razem daje to 5100 zł. Zatem tylko 3300 zł to tzw. życie i utrzymanie domu – podstawowe pierwotne potrzeby.
Dodałbym jeszcze spore wydatki na ubrania i różnego rodzaju gadżety jak nowe modele telefonów itd. Mam na myśli te wydatki, które nie wynikają z zaspokajania rzeczywistych potrzeb, a jedynie z zaspokajania potrzeby „pozycji w stadzie” 😉.
Pełna samowystarczalność wydaje się niemożliwa ani w mieście ani na wsi. Chyba, że faktycznie chcemy cofnąć się kilka stuleci jeżeli chodzi o komfort życia. Sam sobie ubrań, lekarstw, samochodu nie wyprodukuję. Można żyć bez większości rzeczy i usług ale chyba nie o to chodzi.
Można natomiast spróbować znaleźć złoty środek. Nie skrajny minimalizm, nie konsumpcjonizm, ale racjonalny poziom konsumpcji zaspokajający nasze potrzeby. Mniej pracy, mniej wydatków, mniej kredytów, mniej stresu. Więcej czasu, więcej spotkań w realu (jak wróci wszystko do normy) przy dobrym jedzeniu i butelce wina, proste hobby typu spacer albo rower. Dla mnie to jest taka częściowa samowystarczalność, albo przynajmniej mniejsza zależność od……całego świata i „przemysłu konsumpcji”. Jak ktoś czuje się z tym lepiej, może uprawiać ogródek, założyć panele itd. To też krok do niezależności.
Ja osobiście jestem coraz bliżej stanu kiedy coraz mniej muszę, a coraz więcej mogę. Naprawdę fajne uczucie 😁.
Pozdrawiam,
Eryk
No właśnie – więcej mogę, coraz mniej muszę – to stan do którego dojrzewa się z wiekiem. Ta kojąca świadomość, że pewne rzeczy już nie dla mnie, ale paradoksalnie mogę więcej.
Samochodu też na pewno nie zrobię:), chociaż ubrania pewnie już tak (zwłaszcza proste).
Z kolei pozycja w stadzie, to przekleństwo naszych czasów, coraz więcej ludzi tak żyje. Niestety, w dobie kryzysu to prosta droga do klęski – zamiast oszczędności są raty i warte 1/3 pierwotnej ceny gadżety.
ja bym powiedział, że nie chodzi tu o samowystarczalność a o większą autonomię czy niezależność, czyli zamiast własnej pracy (wspomniany samochód) pasywne dochody czy zgromadzony kapitał… jednak im dłużej żyję tym bardziej przekonuję się do tego, że system zwalcza samowystarczalność!(zachowam taką terminologię 😉 ) dlaczego? bo system potrzebuje ludzkiej pracy! i niczego więcej 😉 bo to więcej system już ma 😉 czyli klasa wyżej od średniej… gdyby klasa wyższa pozwoliła na uniezależnienie się niższych klas sama musiałaby zacząć pracować! stąd te częste kryzysy wywołane w dość przewidywalny sposób! niby wydaje się że nikt nie ponosi winy bo to czy tamto ale jednak nikt nie protestował? brnęliśmy w kryzys? albo teraz? pandemia nie zagraża populacji ale gospodarce już tak? chyba tylko po to by zasiać niepokój i zburzyć małe piramidki samowystarczalności 😉 pomyśl oszczędny milionerze czy kryzys nie pokrzyżował twoich planów? czy niepewność jutra nie podcina ci skrzydeł?
a tak ogólnie co to jest ta klasa średnia??? człowiek zależny między klasą wyższą a niższą a jaką klasą są ludzie wolni??? żadną… bo oni nie bawią się w te klocki… i to jest wskazówka 😉 co ciekawe mając niewiele pieniędzy można zwiedzić cały świat i równocześnie mając duże dochody niczego w życiu nie widzieć… więc? stąd moja chęć redukcji jak ja to nazywam kosztów własnych 😉 i nie chodzi tu o rezygnację z kupowania… raczej mieszkam a to kosztuje więc jak może to kosztować mniej? choćby dom nisko emisyjny? energooszczędny? transport? czyli najlepiej nie dojeżdżać… itd itp… zamierzam jeszcze ale to już raczej jako hobby produkować żywność przetworzoną z kupowanych produktów… czyli kupię mięso i zrobię wędliny czy mleko i sery…. takie tam zabawy na starość 😉
pełne uniezależnienie i pozostawienie sobie wysokiej konsumpcji jest bardzo trudne… chyba jedynie ograniczenie konsumpcji plus inwestycje w tzw dochód pasywny są namiastką niezależności możliwej do osiągnięcia…
Oczywiście, że system zwalcza samowystarczalność, bo pokazuje możliwość niezależności. Nawet właściciel kilku biznesów nie jest do końca niezależny, bo jego byt zależy od widzimisię szefa lokalnego urzędu skarbowego lub funkcjonariusza rządzącej kliki.
Klasy średniej już nie ma, takiej klasy do której przyzwyczaiła nas socjologiczna teoria. Klasy wyższej moim zdaniem też nie.
Znowu jak przed rewolucją są dwie zasadnicze klasy: pracująca i próżniacza.
A ludzie wolni? Tych kasuje się w pierwszej kolejności, promując pruski dryl i posłuszeństwo i robi się to od szkoły podstawowej.
Bardzo ciekawa dyskusja. Widzę, że wszyscy się zgadzają co do celu jakim jest osiągnięcie niezaleznosci a może nawet samowystarczalnosci. Ja mam jednak trochę inne spojrzenie na sens życia. Żyjemy w czasach ogromnej presji na zarabianie, wyniki, konsumpcję. Taka ciągła presja ma katastrofalne skutki, min zdrowotne. Uzasadniona jest więc chęć zmniejszenia tego napięcia. Stąd fetysz niezależności, stanu w którym sami decydujemy o sobie. Najlepiej jeżeli niczego nie potrzebujemy, nikt nic od nas nie chce, nic nie bierzemy od świata ale też nic światu nie dajemy. Jesteśmy samowystarczalni w sferze materialnej i psychicznej. Brzmi to atrakcyjnie. Taka ucieczka od świata. Takie własne Bieszczady, nawet jeżeli tylko w sferze mentalnej. Innymi słowy wewnętrzna emigracja.
Ale, czy naprawdę taki stan ucieczki da nam prawdziwą satysfakcję? Obawiam się, że nie. Ludzie mają swoje ambicje, cele, ideały. Chcą zmienić świat na lepsze, rozwijać swoje talenty, dać coś od siebie światu, rozwijać innych, pokonywać swoje słabości, ułatwiać życie nowym pokoleniom. A czy to wszystko osiągniemy uciekając w samowystarczalność i marnowanie czasu na szycie sobie ubrań z worków lnianych? Moim zdaniem nie.
Co warto zatem czynić? Rzeczywiście warto uświadomić sobie, że wiele naszych potrzeb to wynik manipulacji korporacji, efekt reklam, chęć pokazania się. Mniejsze potrzeby to natomiast mniejsza presja i większe zadowolenie oraz równowaga.
Ale przesadna ucieczka w samowystarczalność to nie jest właściwa droga. Cieszmy się życiem, nie opierajmy jego sensu na tym co konsumujemy. Zamiast stawiania na bezpieczeństwo, rozwijajmy siebie i czyńmy świat lepszym. Korzystajmy z naszych zdolności, pokonujmy nasze słabości, zmagajmy się z życiem. 🙂
Oczywiście masz rację (rozbawiła mnie wizja szycia ubrań z worków lnianych). Ludzie są różni, mają różne potrzeby i ambicje. Jedni muszą iść do przodu, drudzy wolą spokój. Problem polega na tym, że współcześnie wizję wyścigu szczurów i konsumpcji w mainstreamie lansuje się jako jedyną możliwą.
Myślę, że w dobie izolacji, gigantycznego kryzysu paradoksalnie znaczenia nabiorą wartości i umiejętności z lat 80-tych i początku 90-tych.