Mój eksperyment życia za pensję minimalną, ale także wcześniejsze doświadczenia składają mnie do zaproponowania pewnego pomysłu na ograniczenie kosztów życia (a zarazem zwiększenie środków na inwestycje) – wyprowadzkę z miasta. Czy to ma sens? Postaram się pokrótce podsumować.
Życie na wsi nie jest dla każdego. W szczególności odradzam je wielbicielom miasta, nie potrafiącym żyć bez jego atrakcji. Przeprowadzka na wieś, aby była sensowna wymaga bowiem całkowitej zmiany stylu życia na… wiejski.
Ja, prowadząc eksperyment starałem się to właśnie zrobić. Jednocześnie taki rustykalny lifestyle ma w sobie wiele uroku. Polecam spróbować. Na czym polega?
Zdecydowanie zwalniamy. Życie na wsi nie pędzi. Piszę to z perspektywy właściciela 50-arowego siedliska. Oczywiście stale jest coś do zrobienia, ale w innym rytmie. Na wsi mam czas na przysłowiową kawę na werandzie, obserwację ptaków, wiewiórek, zabawę z kotem i dziećmi. Siadam sobie w ogródku i po prostu patrzę, jestem. Potem podnoszę się, aby kopać, piłować, sadzić, zbierać itp. Wszystko to robię w innym tempie. Nie stoi nade mną szef, prawie nic nie musi być zrobione „na jutro”, a tym bardziej „na wczoraj”. Cieszę się własnym, zdrowym i dobrym jedzeniem. Te zalety oczywiście bardzo łatwo przeoczyć, jeśli chce się pozostać w miejskim trybie. W nim wszystko musi być najlepsze, trawnik idealnie przystrzyżony, dzieci i podłogi idealnie czyste, kawa – latte art, dach błyszczący, kostka odśnieżona itp. Kiedy dochodzą dojazdy do pracy, system się załamuje. Ja, po 10 latach posiadania siedliska, wysiadając z auta zmieniam się z działającego w pośpiechu mieszczucha, w prawie-żula jak z Rancza. Na wszystko mam czas. Nie pomaluję dachu dzisiaj, zrobię to jutro (wyjątkiem są awarie), odpadła płytka w łazience – kiedyś się naprawi, zawsze mogę korzystać z drugiego wc. Zupełnie schodzi ze mnie ciśnienie.
Pracujemy z rytmem przyrody. W mieście praca zawodowa zaburza ten rytm. Odpoczywamy w lecie, kiedy dzień jest najdłuższy. Harujemy w zimie, gdy słońce zachodzi o 15. To bez sensu. Na wsi trzeba inaczej. Jest czas siewu, dojrzewania i zbioru. Niczego znacznie nie przyspieszymy, nie zamienimy kolejności, nie zrobimy na zapas, nie odłożymy tak łatwo jak raportu w biurze. Ten rytm nas uspokaja, wprowadza kotwice czasowe, łatwiej godzimy się z przemijaniem. Dlatego przenosząc się na wieś wybrałem kwiecień. Wtedy mam sporo do zrobienia w ogrodzie (grządki), nadgonię też prace budowlano – remontowe (ta nieszczęsna płytka w łazience, czyszczenie rynien, likwidacja wilgoci w piwnicy, poprawienie cokołu, tapetowanie). Dzień jest już względnie długi. W pracy także mogę wziąć wolne na kilka dni, bo skończył się sezon ferii, a długi weekend majowy dopiero nadejdzie.
Nie mamy pokusy do wydawania. U mnie na wsi jest jeden sklep z nieśmiertelną ławką. Żeby pojechać do najbliższego miasteczka (4 tys. mieszkańców) trzeba się umyć po pracy, przebrać, wyciągnąć auto itp. W mieście do galerii handlowej mam 10 minut piechotą. A w jej sąsiedztwie są oczywiście inne sklepy. Na wsi dzieci nie chodzą do McDonalda, na pizzę, nie mają tysiąca zajęć dodatkowych. Żyje się prościej. Młodzież nie stawia takich wymagań, nie popisuje się markami.
Sporo można zrobić samemu. Ja postawiłem na produkcję żywności i DIY. Ludzi wynajmuję do większych prac (hydraulika, obróbki dachowe, rynny), resztę robię samodzielnie. To odskocznia od stresującej pracy biurowej.
Ludzie są oszczędni i pomocni. Nigdy nie mogę wyjść z podziwu nad moim oszczędnym przyjacielem. Wywodzi się właśnie ze wsi. Wykonuje ten sam zawód co ja, nie założył jeszcze rodziny (jest młodszy). Potrafi z dochodu 3000 zł netto odłożyć 2600 zł. czyli żyje za 15% dochodów. Nawet ja nie jestem w połowie tak oszczędny. Jednocześnie zawsze pyta – pomóc Ci. Kiedy zakopałem się autem w śniegu na szutrówce, od razu pomogli mi sąsiedzi. Kiedy kumpel jedzie do siebie na wieś, często wiozą go koledzy ze szkoły, którzy też zmienili miejsce zamieszkania. Istnieje wspólnota. Rodzi to także pewne problemy. Jeśli całe życie spędziłeś w mieście, nie zostaniesz do niej przyjęty od razu. Na wsi są trzy typy ludzi: pnioki (od zawsze na miejscu), krzoki (minimum kilkanaście lat tradycji na miejscu) i ptoki (świeżo przeprowadzeni). Pnioki trzymają się razem, trudno się z nimi zintegrować.
Mniejsze są wydatki na dach nad głową. O tym właśnie obiecałem napisać. Dom w moim mieście to koszt minimum 600 tys. zł. Nowy, w dobrej dzielnicy spokojnie przekracza milion. Na mojej wsi porównywalny z podstawowym kupię za 200-300 tys. zł. Czyli płacę 1/3 może 1/2 i mam pół hektara ogrodu zamiast karykatury (moja działka w mieście ma ok. 300 m2, a trafiają się i po 150 m2 z czego większość zajmuje dom). A mieszkania? Są w okolicznej osadzie, 2 tys. za m2 zamiast 5-6 tys. Ta różnica w cenie to wymierna korzyść – mniejszy kredyt albo jego brak. Przyjmijmy zatem 300 tys. tańszy dom – pożyczając od banku na miejski klocek przez 20 lat będę płacił 1800 zł raty. Sporo.
Na wsi mam oczyszczalnię przydomową. Nie płacę za ścieki, woda jest tańsza, odbiór śmieci też, prąd i gaz w podobnej cenie, a niższe podatki. Ogrzewanie to często drewno zamiast gazu. Razem rodzina taka jak moja oszczędzi na mediach 200 zł miesięcznie. Z ratą to już 2000 zł.
Co dalej? Zaczynają się schody. Trzeba dojechać do miasta. Pamiętacie mój wpis o planach na ten miesiąc? W mieście chodziłem piechotą. Tutaj na dojazd do pracy wydam ponad 500 zł. Wszędzie jest daleko i nie ma komunikacji publicznej (piszę o swoich doświadczeniach, są wsie, z których bus odjeżdża co pół godziny). Ale nawet te 500 zł to nadal ponad 1500 zł mniej niż całość kosztów życia w mieście. A nie odjąłem przecież pieniędzy zaoszczędzonych w związku ze zmianą stylu życia.
I teraz zasadnicze pytanie? Co zrobisz z zaoszczędzonymi 1500 zł miesięcznie?
Świetne podsumowanie i mądre wnioski.
Fajnie poczytać.
Zwłaszcza ta część o zwolnieniu tempa i życiu zgodnie z zegarem przyrody. Ech … chciałoby się 🙂
Dziękuję za miłe słowa.
Co do „chcenia”. Warto przeprowadzać drobne zmiany – działać stopniowo. Może działka pod miastem? Może w ROD? Nie upierać się od razu na rewolucje.
Co do zwolnienia tempa życia. Będę jeszcze o tym pisał, ale efekt „życia za pensję minimalną” ma być wymierny już w przyszłym roku. Od stycznia 2020 rzucam przynajmniej jeden etat (miałem dwa + dg). W efekcie mój weekend zacznie się we czwartek wieczorem, a skończy we wtorek rano. Zmaleją przychody, ale z uwagi na inwestycje, mogę sobie pozwolić na taki ruch.
Gorzej jak się odkłada na później zajęcia A potem trzeba wziąść miesiąc urlopu jak w moim przypadku ( z tym, że pracowałem w delegacji)
No właśnie 1500 na co od wczoraj sie zastanawiam. Niestety mam już dyscyplinę w odkładanie, ale jeszcze nie umiem tego pomnażać..
Ale nie wszystko na raz przynajmniej mam spokójną głowę;)
Pomnażanie lepiej zacząć od inwestowania drobnych kwot. Wtedy straty nie bolą tak strasznie i można się nauczyć. Złota zasada giełdy brzmi – nie inwestuj pieniędzy, których nie możesz stracić.