Miesiąc prawie się skończył. Podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami dotyczącymi transportu z perspektywy wsi. Czy moje założenia zostały spełnione?
W większości – tak. Samochód okazał się, niestety, konieczny. Lepszy, gorszy, ale 4 koła i działający silnik musi mieć. Ja zabrałem auto żonie – przepraszam, kochanie;) . Porsche za pensję minimalną, to byłby hardkor. Zresztą spalałoby ok 10 l benzyny super, zamiast niespełna 6 l normalnej. Samochód żony, rodzinny Hyundai i30 kosztuje mnie rocznie ok. 2400 zł (1300 zł ubezpieczenie, 600 zł przegląd, 150 wymiana opon, 350 zł jakieś drobne naprawy, zakupy) i dlatego przyjąłem średnio 200 zł miesięcznie.
Planowałem 19 przyjazdów do miasta, zrealizuję 18, wziąłem kilka dni urlopu. Celowo nie liczę wyjazdu do Warszawy, bo pozostaje on bez związku z „życiem za pensję minimalną” i pozwolił mi zarobić praktycznie całą pensję w 1 dzień. Z tego rowerem przejechałem tylko 3 razy. Zatem na paliwo wydaję 403 zł (1260 km x 32 zł/100 km). Stało się tak, bo benzyna znacznie podrożała (na mojej stacji z 4,64 do 5,11 zł/l).
Czyli transport będzie kosztować mnie 603 zł. Czy nie dałoby się taniej? Oczywiście. Gdybym zamiast autem żony, jeździł starą Pandą to rachunek wyszedłby inaczej. Koszty stałe byłyby niższe o połowę (500 zł ubezpieczenie, 400 zł przegląd, 300 zł naprawy) – czyli 100 zł miesięcznie. Z kolei paliwo (gaz) kosztowałoby 210 zł. Zamiast 603 zł, potrzebowałbym 310 zł. Pandy jednak już nie mam, więc nie chcę przyjmować fikcji.
Transport to w kwietniu, w warunkach wiejskich, najpoważniejszy koszt.
U mnie to wygląda podobnie.
Może czas na służbowy ( najtańszy) ;))
Też bym chciał służbowy, ale w moim zawodzie nie dają. Trochę rekompensuje to własna firma, ale kolejne rządy przykręcają śrubę (odlicza się połowę VAT i połowę dochodowego).