Za mną pierwsze kilka dni życia za pensję minimalną na wsi. Krótkie podsumowanie zrobię po tygodniu (czyli w poniedziałek), a teraz czas na analizę opłat za media, które postanowiłem ponieść na początku.
Woda. Faktyczne zużycie szacuję na 100 l/dzień, czyli 3 m3 miesięcznie. Na jedną osobę nieprowadzącą wielkiej kuchni, korzystającej z prysznica – to się udaje, faktycznie tak wychodzi. Biorąc pod uwagę stawki rozliczenia – 10 zł przelałem lokalnej spółce wodociągowej.
Gaz. Niestety, nie korzystam z gazu ziemnego, ale butli gazowych (standardowe 11 kg). Podłączono do nich zarówno kuchenkę, jak i piecyk do ogrzewania wody. Akurat pod koniec ubiegłego sezonu dokonałem wymiany obu butli, ale pieniądze na nabicie odkładam w kopertę. Spokojnie starczały na sezon, dwa korzystania na zasadzie weekendów i tygodnia w lecie z rodziną. Pesymistycznie założyłem, że przez miesiąc sam potrzebuję 45 zł czyli równowartość 11 kg gazu. Jest to niesprawdzalne (butla nie ma licznika, a metoda opukiwania wydaje się średnio dokładna), ale wolałem przeszacować niż nieodszacować.
Podatek. Wynosi ok. 145 zł rocznie, czyli 12 zł miesięcznie. To nadal bardzo mało, jak za spory dom. Wieś ma jednak pewną specyfikę – podatek rolny jest niższy niż od nieruchomości, a większość ludzi mieszka w domach. Ja w porównaniu z miastem mam pełen luksus – cały ponadstumetrowy budynek tylko dla siebie.
Śmieci. Znowu tańsze niż w mieście. Opłata wynosi 14 zł/osobę i nie zmienia się od kilku lat. Z drugiej strony, normalnie nie przebywam w tym domu stale, a śmieci pakuję do bagażnika i wyrzucam w mieście do swojego pojemnika. Teraz też tak zrobię, bo miejsce odbioru jest przy gminnej drodze – 300 m od domu i tylko raz w miesiącu.
Prąd. Mam pewien dyskomfort związany z sytuacją, w której zamieszkuję na wsi tylko jeden miesiąc w roku. Moje dane mogą być, niestety, zupełnie niereprezentatywne dla szerszej grupy. Dlaczego?
Po pierwsze, dom nie był wykorzystywany zimą. Oznacza to namarznięcie murów, a mają one ponad pół metra, kamienne podłogi też robią swoje. O ile na jesieni z niewielkim grzaniem mogłem pomieszkiwać do końca października (akumulacja ciepła z lata), o tyle wiosna zawsze jest problematyczna. Pomijając poranne temperatury (+1, +2 stopnie C), ściany i podłogi cały czas oddają zimno.
Po drugie, kwiecień-plecień. Na razie pogoda znacznie nie odbiega od marca – zimne ranki, ciepłe południa. To pozwoli porównać dom z mieszkaniem.
Po trzecie, jadę do pracy o 6, wracam o 16. A zatem zaczynam od uruchomienia kominka.
Po czwarte, dom jest ogromny i stary. Moje miejsce na wsi ma długą, ponad 200-letnią historię, a to oznacza brak ocieplenia, oryginalne okna, grube mury i wysoki na 3,5 m parter. Do tego kiedyś podzielono go na pół (druga część niegrzana) i obecnie korzystam z powierzchni ok. 160 m2 po podłodze. Czyli krótko mówiąc – ogromna ucieczka ciepła. Kiedy jestem sam, ogrzewam tylko salon (40m2) i sypialnię nad nim (25m2), a także jedną z łazienek i WC, czyli równowartość trzypokojowego mieszkania w bloku. Dopóki pali się kominek (od 16-22) udaje mi się osiągać temperaturę wewnątrz do 16-17 stopni C, ale kiedy wygaśnie, włączam grzejnik elektryczny. Mam pełną świadomość, że kiedyś domy wiejskie budowano głównie z drewna, co oznaczało brak namarzniętych murów, stosowano piece zamiast kominków (akumulacja), więc zupełnie nie jestem reprezentatywny. Z kolei nowe budynki inaczej się planuje i ociepla, a także ogrzewa gazem lub węglem i koszt jest niższy.
Po piąte, pierwszego dnia byłem przerażony – licznik pokazał 15 KWh, znacznie więcej niż przypuszczałem, po 2 dniach dom jednak trochę się nagrzał i wystarczały 3 KWh (chociaż też spuściłem z tonu co do temperatury w sypialni, bo budziła mnie farelka). Średnia 10 KWh wydaje się całkiem realna (190 zł), zwłaszcza kiedy zrobi się cieplej.
Drewno. Duża zarośnięta działka, to dużo drewna. Przez pierwszy tydzień uzupełniałem zapasy, wycinając suche gałęzie i zwożąc powalone drzewka z tzw. lasku do szopy, tnąc je piłą i rąbiąc. Dziennie, przy bardzo nieefektywnym kominku (ogrzewanie nadmuchem, stary typ) potrzebuję na 6 godzin palenia ok. 10 kawałków o średnicy 15 cm i długości ok. 40 cm. Spokojnie wystarczy mi do końca miesiąca. Oczywiście przy mieszkaniu całorocznym musiałbym zmienić kominek na taki z płaszczem wodnym i dokupować drewno lub ok. 0,5 ha lasu.
Podsumowując, na opłaty odłożyłem 270 zł.