Życie za pensję minimalną. Pierwszy tydzień na wsi.

Pierwszy tydzień na wsi za mną. Czas na krótkie podsumowania, zarówno finansowe (bo na to pewnie czekacie) jak i filozoficzne. Zacznę oczywiście od aspektów pieniężnych.Opłaty. W piątek napomknąłem, że na opłaty za media odłożyłem 270 zł (część z nich już przelałem).  Suma ta do końca miesiąca nie powinna się zwiększyć, o ile dobrze oszacowałem koszty.

Transport. Odległość od miejsca pracy (30 km), mroźne poranki (2-3 stopnie C) oraz godzina wschodu słońca nie pozwoliły mi na razie korzystać z roweru. Liczę, że z czasem będzie lepiej, bo przejechałem już 300 km, wydając ma paliwo 90 zł. Zabezpieczyłem także rezerwę na koszty ogólne samochodu – 200 zł (liczona jako 1/12 kosztów rocznej eksploatacji).

Leki. Na razie potrzebowałem tylko 5 zł na cyklicznie przyjmowane leki. Mam nadzieję na niepowiększanie wydatków.

Chemia i kosmetyki. Kupiłem tylko szczoteczkę do zębów za 3 zł.

Awaryjne, inne, własne. Po pierwszym tygodniu – równe 0 zł.

Jedzenie. Na razie stabilnie trzymam się dziennej stawki żywieniowej ok. 4,5 zł, co powinno mi pozwolić zmieścić się w 140 zł.  To niewiele, lecz w zupełności wystarcza. Jeszcze nie mam produktów z własnego ogródka, a więc wykorzystuję ubiegłoroczne przetwory.

Na śniadanie 2 kromki chleba z czymś smacznym (ostatnio kiełbasa wiejska, łosoś, szynka parmeńska, jajka),

Ma drugie śniadanie 2 kromki chleba z serem lub dżemem.

Na obiad całkiem różnie. Na topie była smażona kiełbasa z chlebem albo ryż z jabłkami (szybko, wygodnie), ale zjadłem też schabowego.

Kolacja to powrót do dzieciństwa – pieczone w żarze ziemniaki z solą i masłem.

Zaliczałem też jedną kawę dziennie i jakieś inne napoje.

Ubezpieczenie. Na razie 0 ( 50 zł zostanie potrącone z pensji).

 Ubranie. W tym miesiącu nie planuję wydatków na ubranie.

A teraz filozofia. Zauważyłem, że na wsi, pomimo posiadania pracy w mieście żyję zupełnie inaczej. Dzień ma swój rytm – pobudka ze wschodem słońca, śniadanie, poranna toaleta, wyjazd do miasta, praca, powrót, przygotowanie obiadu, rozpalenie kominka i praca w ogrodzie. Robię to co potrzebne. Pierwszy tydzień przeznaczyłem na uzupełnianie zapasów drewna, w drugim planuję pomalowanie 2 pokoi. Oczywiście stopniowo kopię grządki i sieję. Kiedy się ściemnia, zamykam dom i siadam do przygotowania kolacji (ziemniaki pieczone), wyciągam książkę, biorę prysznic i wchodzę do łóżka. Zasypiam ok. 20-21, czyli przynajmniej godzinę wcześniej niż w mieście.

Jednocześnie (co zauważyłem zwłaszcza w weekend) nigdzie się nie spieszę, po prostu robię to co muszę. Oczyszczę rynny, odpływy wody z nich. Zbierałem dziennie 2-3 wiadra szyszek, którymi paliłem potem w kominku (popiół pójdzie na grządki). Funkcjonowałem miarowo, rytmicznie, spokojnie.

Ograniczyłem konsumpcję, nie jeżdżę po zakupy, kupuję tylko jedzenie i tyle ile mi potrzeba. Nie korzystam z internetu – łącze jest wolne, nie zabrałem też laptopa. Zamiast tego czytam książki i piszę. Odpoczywam pracując.

No właśnie  – praca.  Jak połączyć ją z bytowaniem na wsi.  Do pracy jadę ok. 30-40 minut, w zależności od ruchu, pory dnia i tego jak mocno naciskam gaz na dwupasmówce. To tyle samo co droga na piechotę. Trochę żal mi było tych spacerów, ale do czasu, kiedy uświadomiłem sobie, że od 16 do 19 wykonuję po działce (z drewnem, siekierą, taczkami) ok. 10.000 kroków, czyli przechodzę ok. 7-8 kilometrów.

We wtorek mam do załatwienia służbową sprawę w Warszawie – umówione spotkanie na konkretną godzinę. I tak w moim mieście musiałbym dotrzeć na dworzec PKP lub PKS, czyli wyjść z domu ok. 8.00, żeby nie spóźnić się na 13.30 do Wa-wy. Potem wyjazd ok. 15 i powrót do domu ok. 20. Ze wsi mam bliżej do innego (mniejszego) miasta, z którego do Warszawy wyjadę o 10.10, czyli muszę wyjść o 9.30 (zyskuję półtorej godziny). Bus powrotny pozwoli mi być w domu ok. 19.30. Czyli podróżując ze wsi do Warszawy oszczędzam paradoksalnie 2 godziny dla siebie. Aha, i dodatkowo  na biletach 27 zł, czyli wystarczy mi na 100 km jazdy samochodem (a do tego miasta mam 25 km), zyskam jeszcze 13 zł.

 

2 komentarze do “Życie za pensję minimalną. Pierwszy tydzień na wsi.”

    1. Powiem to jako zaciekły samochodziarz – w mieście da się żyć bez auta. Na wsi nie ma opcji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *