Drugi tydzień przekonał mnie, że warto być skrupulatnym. Od pierwszego marca zapisuję wszystko co zjem według cen zakupu i wagi. I tym faktycznym zużyciem jedzenia będę się teraz posługiwał. Dlaczego?
Minęły 2 tygodnie, a ja nadal mam pełno rzeczy z pierwszych zakupów. Nie zużyję ich pewnie do końca miesiąca. A co wydarzyło się w tym czasie?
Dzienna porcja jedzenia nadal nie przekracza 5 zł (a w zasadzie 4,5 zł) – liczę zatem 32 zł tygodniowo na jedzenie. Do tej pory (14 dni) zjadłem za niespełna 60 zł.
Chemia: już wiem, że robię 2 prania tygodniowo, mydło wystarczy mi na miesiąc, podobnie opakowanie chusteczek higienicznych i papier toaletowy. Powinienem zmieścić się w 35 zł, zakładając zużycie – nie zakupy (te były wyższe, bo musiałem kupić wszystko na raz).
Transport: Pojechałem na wieś (34 zł – w tym 20 na paliwo, a 14 na piwo dla pożyczającego samochód).
Inne: Wydałem 48 zł z okazji Dnia Kobiet. Poza tym 10 zł na ostrzenie łańcucha do piły spalinowej.
Opłaty: Bez zmian. Zachował się status z początku miesiąca.
Leki: Nagłe wrzucenie na ruszt ciasta mojej teściowej i moje łakomstwo skończyło się zgagą – musiałem kupić Rennie – 16 zł. Wystarczy na kilka miesięcy.
Wygląda zatem, że spokojnie zmieszczę się w budżecie a nawet coś zaoszczędzę. Nie chwalmy jednak dnia przed zachodem Słońca.