Czy da się w Polsce żyć, nie posiadając domu?

Dzisiaj kolejny wpis, będący rozwinięciem wątku  „Nomadland po polsku” czyli przemyślenia, jak żyć w dobie rosnących cen (nieruchomości, jedzenia,… wszystkiego) i jednocześnie niskich płac.  Trochę filozofii wymieszanej z uwagami praktycznymi.

Najpierw filozofia. Czym jest posiadanie domu? W naszym świecie większość ludzi funkcjonuje obracając się wokół paradygmatu „dachu nad głową”. Każdy musi go mieć. Swój  lub wynajmowany, dom lub mieszkanie.  Czy wyłamanie się z tego wzorca ma sens? Czy pozostaje opłacalne? Czy życie bez domu (w wersji houseless nie homeless) w ogóle jest możliwe, skąd się bierze pomysł na ten sposób funkcjonowania?  Jedna odpowiedź rodzi kolejne pytania. Obserwując pewne trendy dostrzegam dwie zasadnicze grupy żyjących bez domu/ mieszkania: z konieczności i z wyboru. Obie są interesujące, obie niezbyt liczne, przy czym wyłączam klasycznych bezdomnych (właśnie angielskie homeless) tzn. osoby żyjące na ulicach, dworcach itp.

Pamiętacie blog Henryka – działkowego minimalisty (blog zniknął po Jego przeprowadzce na wieś)? Znalazł on swój dach nad głową w altance postawionej w  ogrodzie działkowym pod Słupskiem, tworzącej namiastkę domu.  Koszty życia w ten sposób okazywały się niezmiernie niskie – ok. 1000 zł rocznie, wliczając zakupy jedzenia. Samo utrzymanie domku to ok. 300 zł rocznie opłat dla zarządu ogrodu. Woda była zbierana i gromadzona (Henryk nie kupował jej), prądu dostarczały solary, podatku nie płacił. Koszty całkowicie minimalne, przy uwzględnieniu faktu, iż taki domek można kupić za 5000-10.000 zł.  Większość z nich zlokalizowano pod miastami, jest więc i szansa na pracę, przynajmniej dorywczo (Henryk tak żył). To wersja dla singla, maksimum dla pary i to przy maksymalnych ograniczeniach (nie ma nawet WC). Przy czym jeśli chcemy być ortodoksyjni, to altana na ROD też jest domem.

Klasyczny sposób, rodem z Nomadland  – to życie w aucie. Niektórzy myślą o kamperach rodem z filmów – wielki samochód, eleganckie wykończenie, łazienka, wc, salon i sypialnia. No i okazuje się, że to tak nie działa. Wiele osób samodzielnie przerabia vany lub wręcz śpi w osobówkach  (ostatnio oglądałem film o byłym informatyku, żyjącym w  Volkswagenie Passacie).  W Polsce wystarczy wpisać w wyszukiwarce vanlife i znajdziemy podobnych zapaleńców, przerabiających tanim kosztem małe busy. Dlaczego?

Powodem jest cena. Był czas, że szukałem prawdziwego kampera. Najtańszy, w miarę sensowny (tzn. 20-letni, przeznaczony dla 4-5 osób) kosztował ok. 50-60 tys. Teraz ceny jeszcze poszły w górę. Mało kogo na to stać, bo za takie pieniądze możemy kupić…. małe mieszkanie, samodzielnie zrobić niewielki remont i jeszcze kupić w sieciówce podstawowe wyposażenie. Tak, to nie żart. Widziałem gminy (zwłaszcza w okolicach Wałbrzycha, Lubuskiego, Mazur) sprzedające mieszkania za 20-30 tys., oczywiście w domach wielorodzinnych i do remontu. Wyjście całkiem niezłe, bo i stałe koszty utrzymania niewielkie (da się zmieścić w 350 zł miesięcznie – będzie o tym post). Oczywiście pracy blisko nie ma, lub jest za minimalne wynagrodzenie, wszyscy te regiony opuszczają. A zatem zostańmy przy samochodzie.  Widziałem zestawy (łóżko ze stelażem i mini-szafkami, kuchenką, umywalko-zlewem, toaletą chemiczną, akumulatorem) montowane do kombivana w stylu Citroena Berlingo za ok. 10 tys. zł. Samemu da się zrobić znacznie taniej i nie mniej funkcjonalnie (niech bazą będzie rozbita lub wyrejestrowana przyczepa), pewnie za 2000-3000 zł. Jeśli dodamy do tego koszt pojazdu – 10-15 tys. to mamy vanlife za 12-18 tys. zł.  To już jest sensowne. Czy da się mieszkać w takim kombivanie? Jedna osoba – z pewnością. Para będzie potrzebować czegoś większego – np. małego vana (Fiat Scudo, Citroen Jumpy, stary Volkswagen T3). Rodziny z dziećmi muszą kierować się w stronę dostawczaka  (np. Fiat Ducato, Citroen Jumper, Volkswagen T4) najlepiej w wersji Maxi, lub klasycznego kampera.  I tu już pojawia się kwestia kosztów – wracamy na poziom 50-70 tys. czyli zastrzeżony dla mieszkań.

Ale, ale. Nie mówimy tylko o tych, którzy muszą znaleźć najtańszą alternatywę dla domu/mieszkania, lecz także o osobach żyjących w vanie z wyboru, traktujących to jako element stylu życia. Powtarzam więc tytułowe pytanie – czy da się w Polsce żyć nie posiadając domu. Przy czym życie, to nie tylko nocleg, to szereg innych czynności. Wyobraźmy sobie 3 konfiguracje: singiel, bezdzietna para, rodzina z dziećmi.

Singiel na pewno sobie poradzi. Na własne utrzymanie zarobi dorywczymi pracami, coś zje w darmowej garkuchni, coś weźmie z MOPS-u. Nie będzie to luksus, ale przeżyć się da. Jeśli nie jest przywiązany do miejsca, życie w vanie ma mnóstwo uroku – w lecie nad morze, w zimie w góry,  tu się zarobi, tam dorobi, póki są siły, będzie super (stawka dniówkowa dla dorywczego pracownika, w turystycznych regionach Polski to 100-200 zł „do ręki”). Pracując przez 1/3 czasu da się przeżyć.

Para również sobie poradzi – zwłaszcza gdy jest młoda. Nie bez powodu głównymi fanami vanlife-u są ludzie przed 30-tką. Jeszcze brak zobowiązań, już samodzielni i z fantazją. Nawet dla kobiety, gdy jest łazienka, ciepła woda, brak planów macierzyńskich, taki styl życia będzie przyjemnością, większą niż perspektywa codziennej wyprawy „do roboty”.

A małżeństwo? Znam kilka blogów rodzin z dziećmi, żadnego przypadku osobiście.  Jako ojciec widzę kilka ograniczeń dla takiego sposobu życia. Pierwszym jest szkoła – nie tolerująca odmienności.  Można oczywiście wybrać tryb nauki domowej (do pewnego poziomu), ale dziecko (dzieci) skazujemy na konieczność zdawania wszystkich egzaminów, a sami zamieniamy się w nauczycieli. Jak kiepsko to wygląda i ile czasu zajmuje pokazała nam praca/nauka zdalna.   Drugim powodem jest życie społeczne. Dzieci potrzebują stałości. Wyjazd z pewnością jest ciekawy, pobyt w różnych miejscach także, ale… czytałem całkiem sporo wspomnień dzieci, których rodzice często zmieniali miejsce zamieszkania. Na pewnym etapie to gotowy sposób na brak poczucia bezpieczeństwa. Jeszcze gorzej odbierają taki stan nastolatki, silnie identyfikujące się ze swoją paczką. Vanlife z dziećmi jest możliwy do 7 max. 10 lat. Trzecia sprawa – ilość miejsca. Kamper (a zwłaszcza van) nie rozciągnie się. Mamy kilka, może kilkanaście m2 powierzchni, w znacznej części zabudowanej szafkami. W ciepłych krajach, przy dobrej pogodzie siedzimy na zewnątrz, ale w zimie, w naszym klimacie to niezmiernie utrudnione. Łatwo wtedy o konflikty. I wreszcie, czwarta kwestia – pieniądze. Utrzymanie z dorywczej pracy dwóch osób wydaje się całkiem realne, przy trzech-czterech, okazuje się trudne. Z dziećmi ktoś musi zostać (jedna osoba nie może pracować). Da się zrobić tylko, gdy rodzice są rentierami (ew. emerytami mundurowymi/górniczymi). I o takich przypadkach też czytałem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2 komentarze do “Czy da się w Polsce żyć, nie posiadając domu?”

    1. No tak, zapomniałem o zdalnej. Znam parę osób, które tak pracują – głównie z branży IT.
      Większość vanliferów z insta prowadzi jednak życie freelancerskie, nie wiążąc się etatem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *