We współczesnym świecie, w którym króluje niska jakość, perfekcjonizm wydaje się zbawieniem, a osoba będąca perfekcjonistą najbardziej pożądanym pracownikiem czy towarzyszem. Czy to prawda?
Na początek uporządkujmy pojęcia. Czym jest perfekcjonizm? To zespół przekonań, których oś stanowi twierdzenie, że tylko doskonałe, idealne rzeczy, działania, zachowania, osoby, pomysły zasługują na szacunek, akceptację i wykonanie. Pozostałe są odrzucane. Jak napisałem na wstępie, perfekcjonizm pozornie wydaje się ideałem. Ktoś, kto go doświadcza wszystko robi na 100%, zawsze dąży do doskonałości. W życiu zawodowym nigdy się nie myli, wszystko sprawdzi na 1000 sposobów. W życiu prywatnym zadba o każdy szczegół stroju, mieszkania, relacji. W inwestycjach ustali wszelkie dostępne opcje, przeanalizuje mocne i słabe strony każdej z nich, poszuka pełnego bezpieczeństwa. Czy znacie takie ideały? Skoro to takie rewelacyjne, dlaczego tak niewielu perfekcjonistów (jeśli którykolwiek) odnosi wielopłaszczyznowy sukces, po prostu szczęście? Ponieważ taki sposób postępowania jest niszczący dla samego perfekcjonisty, jego relacji, otoczenia, inwestycji. Jak to działa?
Najpierw zadaj sobie pytanie – czy jestem doskonały? Moja odpowiedź brzmi – nie jestem. Mam mnóstwo wad, z których największe to bałaganiarstwo i lenistwo. Byłem, jestem i zostanę bałaganiarzem i leniem. Wraz z upływem czasu praca nad sobą zniwelowała te wady do jakiegoś stopnia. Ba, stałem się nawet pracowitym leniem. Stale jednak, jak alkoholik, przyznaje się do własnego lenistwa przed sobą i innymi, starając się przekuć złą stronę w dobrą. Tzn. wymyślam niestandardowe rozwiązania, których celem jest uniknięcia pracy. Jednym ze skutków ubocznych jest… zamożność, teraz moje pieniądze pracują za mnie. Bałaganiarstwo z kolei w jakimś stopniu opanowałem. Dalej mam nieład w garażu czy garderobie, ale terminów pilnuje za mnie telefon, notatki pozwalają odświeżyć pamięć. Moje wady, utrudniają mi życie, sporadycznie i w niewielkim stopniu.
A teraz perfekcjoniści w moim otoczeniu? To dwie kobiety. Pierwsza zawodowo zawsze stała doskonale. To efekt perfekcjonizmu, połączonego z wyjątkowymi walorami niezwykle sprawnego umysłu. Wszystko pamięta, wszystko wykona doskonale, wszystkiego dopilnuje. Przełożeni są zachwyceni. A podwładni? No cóż, nie do końca. Od nich także wymaga się doskonałości, niedoskonałość wyszydza i karze. A czy w grupie 50 osób wszystkie mogą być doskonałe? Oczywiście, nie. Jeden ma niezbyt lotny umysł. Drugi, do pracy przychodzi z konieczności. Trzeci jest ….bałaganiarzem i leniem (to nie ja). Czwarty, regularnie spóźnia się. Ratunkiem wydaje się wyjątkowa niepamiętliwość przełożonej. Jak Jehowa, za dobre wynagradza, za złe karze, ale po ukaraniu zapomina, nie wypomina. Jej życie prywatne to zgliszcza. Zniszczone relacje, wiecznie przestraszone, choć już dorosłe dzieci, od których zawsze wymagano zbyt wiele, bo bycia ideałami. Miały świetnie się uczyć, trzymać porządek itp. Mąż, traktowany „z buta” uciekł do swojego świata.
Druga kobieta jako taki (tzn. nieporównywalny z pierwszą) sukces zawodowy osiągnęła dopiero w wieku średnim, albowiem nie posiada wyjątkowych walorów umysłowych. Skończyła byle jakie studia (pierwsza – najlepszą w kraju uczelnię z wyróżnieniem), zawsze była jednak jedynie skrupulatnym wykonawcą cudzych pomysłów, na czas i bez zająknięcia. Teraz zarabia nieźle, ale… . W pracy zawsze gotowa do wytknięcia wady. Dodatkowo, znowu w przeciwieństwie do pierwszej, wymaga wyłącznie od innych. Ona może spędzać kwartał na zwolnieniu, gdy szwankuje zdrowie, inni nie. Jej praca jest istotna. Zawsze za mało zarabia. Nikt jej nie docenia. A życie prywatne? Dramat. Pierwszy narzeczony – alkoholik i przemocowiec. Drugi narzeczony – alkoholik, tym razem uroczy. Większość wysiłku poświęcała na ukrywanie ich picia, nie z miłości, lecz bo to rysa na idealnym obrazie. Trzeci, który został mężem, zwijał żagle już po pół roku, przytłoczony nierealnymi oczekiwaniami (ma być obowiązkowy, zadbany, pedantyczny,romantyczny, błyskotliwy, wykształcony, ma mieć ciekawe zainteresowania), bo czy widzieliście kiedyś połączenie wszystkich, zupełnie przeciwstawnych cech (np. pedantyczny romantyk).
A inne postacie. Często z ogromnymi sukcesami lecz głęboko nieszczęśliwe i raniące innych. Pierwszy przykład – Steve Jobs. Kto czytał jego biografię, ten wie. Niedoskonała i odrzucona córka. Zniszczeni współpracownicy. A na koniec nowotwór, będący w tym przypadku ilustracją pojęcia „karma wraca”. Drugi przykład – Cecil Rhodes. Tu scenariusz prawie identyczny. Zawodowa doskonałość, przykry charakter, nieudane życie osobiste i śmiertelna choroba.
I wreszcie moja ulubiona postać. Matka Marii Kuncewiczowej, opisana przez nią w „Cudzoziemce” – Róża. Dążenie do perfekcji zawodowej (nieosiągniętej zresztą) i tragicznie nieszczęśliwe życie osobiste.
No, ale dość literatury. Wracam do jądra tego bloga, czyli finansów osobistych. Czy perfekcjonista osiąga sukces w finansach? Akurat Steve Jobs i Cecil Rhodes dali radę. A inni. Róża – nie. Dwie opisane przeze mnie kobiety – połowicznie. W przypadku pierwszej – zalety intelektualne i pozycja zawodowa znajdują mierne odzwierciedlenie w skuteczności budowania majątku. Druga, przez większą część życia borykała się z niedostatkiem. Dlaczego?
Po pierwsze – perfekcjoniści z natury nienawidzą ryzyka, bo ono niszczy ich wewnętrzne poczucie kontroli nad światem. W inwestycjach lubią lokaty, obligacje skarbowe – a na tym nikt się nie wzbogacił. Nie pójdą po bandzie, robiąc interes życia. Często (nazbyt często) trzymają się bezpiecznych posad. Niewielu z nich prowadzi działalność gospodarczą (Rhodes i Jobs byli tu absolutnymi wyjątkami), która, jak wiecie, stanowi najprostszy sposób wzbogacenia się.
Po drugie – perfekcjonizm niszczy relacje. Stale wymagając od innych, perfekcjonista zapomina o zwykłym ludzkim zrozumieniu, o akceptacji. Dążąc do doskonałości, wybiera drogę „po trupach do celu”, zabija miłość, często raniąc ostrymi słowami. A inwestycje wymagają relacji. Biznes wymaga relacji. I tu pojawia się problem.
Po trzecie – perfekcjonista często nie umie wybrać i … zainwestować. Jeden z moich ulubionych pisarzy finansowych – T.Harv Eker opisał to tak – „pal, cel”. Działanie ma przewagę nad analizą. Ktoś, kto stale szuka mocnych i słabych stron, osiąga zazwyczaj gorsze wyniki (zwłaszcza jeśli jest słabym analitykiem) niż aktywny, spontaniczny człowiek czynu. Schemat inwestycyjny perfekcjonisty (przeciętnego, nie wybitnego), zazwyczaj wygląda tak: rozważa inwestycje w nieruchomości, mają być bezpieczne i dochodowe. Przegląda oferty – żadna nie jest idealna – tu wymagamy remontu, tam cena nie taka, wreszcie dziwny sprzedawca. W międzyczasie, tę niedoskonałą nieruchomość kupi ktoś inny, kto i … zarobi. Podobnie będzie z akcjami. Ceny pójdą w górę, zanim perfekcjonista podejmie decyzję. Nie zrozumcie mnie źle, analiza jest potrzebna, ale wielcy inwestorzy (jak Warren Buffet) dążą do uproszczeń. Zestaw cech, którego wymagają, zanim wejdą w uliczkę, ogranicza się do kilku, które można ustalić w krótkim czasie (np. współczynnik zadłużenia, rodzaj działalności, czy zarząd posiada akcje). Propagowana na tym blogu metoda wyboru akcji także opiera się na analizie, ale znowu uproszczonej, jestem bowiem leniem.
Po czwarte – perfekcjoniści nie rezygnują z nietrafionych inwestycji, nie umieją ciąć strat. To najgorsza przyczyna porażek. Dlatego zostawiłem ją na koniec. Perfekcjonista zawsze chce mieć rację (wielu z nich zbudowało na tej zasadzie życie zawodowe – są profesjonalistami). Tak bardzo chcą mieć rację, że zapomnieli o … zysku. Problem mieli z tym nawet wielcy (Jobs, Rhodes). Byli wielkimi wizjonerami, przedsiębiorcami, twórcami, ale w zasadzie co do jednego, słabymi inwestorami. Jak to działa. Po długiej analizie, wybieramy akcje. Odrzuciliśmy tysiące opcji, dokonaliśmy wielomiesięcznych analiz – tak to ma być strzał w 10. I nagle, cena tak pieczołowicie wybranych akcji zaczyna… spadać. O 10%, o 20% o 30%, o 50%. Co robi sensowny inwestor? Sprzedaje przy założonym poziomie strat. Co robi Warren Buffet? Jeśli jest przekonany do inwestycji – dalej kupuje, obniżając średnią cenę nabycia. Co robi perfekcjonista – czeka. I często nie doczeka odbicia. Traci np. 50% początkowej inwestycji. Przy akcjach tak się nie da. Podstawową umiejętnością inwestora jest myśl „Hoduj zyski, tnij straty”. Trzeba sprzedać w ustalonym wcześniej punkcie „stop loss”. Proste i takie trudne (szczególnie dla perfekcjonisty) zarazem.
Dlatego codziennie rano dziękuję losowi, że nie uczynił mnie perfekcjonistą. Gdybym nim był, nigdy nie byłoby oszczędnego milionera. Ten blog nie powstałby, bo przecież jest… niedoskonały. Jak jego autor.