W tym roku, po dekadzie przerwy, z uwagi na sytuację zawodowo-pandemiczną, wybraliśmy się na wakacje nad Bałtyk. Czy dotknęły nas paragony grozy? Czy cierpieliśmy z powodu złej pogody? O tym dzisiejszy wpis.
Równo 10 lat temu, po koszmarnym pogodowo urlopie spędzonym w Kątach Rybackich (na 10 dni pobytu, lało przez równe 7), powiedzieliśmy sobie z żoną – nigdy więcej polskiego morza – jeśli urlop to w innym miejscu. W tym roku, pandemia i zmiany planów poszczególnych państw (w grę wchodziła Chorwacja i Albania), a także moje obowiązki zawodowe (kwarantanna nie wchodziła w grę), zmusiły nas do wyjazdu nad Bałtyk.
Chcieliśmy mieć jednak opcję awaryjną – jeśli nie będzie pogody, to nastawimy się na zwiedzanie. Stąd wybór Gdańska jako miejsca pobytu. I okazało się, że… trafiliśmy w 10-tkę. Stolica Pomorza oferuje całkiem niezłe plaże, doskonałą bazę noclegową i wszelkie atrakcje dużego miasta. Nocleg znaleźliśmy w wynajętym apartamencie (2300 zł za 7 dni), czyli drogo nie było (porównywalnie z Chorwacją, przy dużo wyższym standardzie). Znacznie taniej wypadł jednak dojazd (w tym jazdy na miejscu) ok. 410 zł (zamiast 1400 zł).
Na miejscu jedliśmy normalnie – przygotowując obiady w apartamencie. Wyjątek zrobiliśmy w 3 razy (na wycieczce w Sopocie, na Helu, i w drodze powrotnej) i nie dotknęły nas „paragony grozy” albowiem dzieci wybrały McDonald’s (3 x 80 zł za 4 osoby). Trzy razy kupiliśmy za to kawę i napoje na plaży (w sumie 80 zł, czyli średnio 14 zł/300 ml). Taka kawa jest zatem znacznie droższa niż na Orlenie i ma cenę porównywalną z małą kawiarnią (latte 14-18 zł) w naszym mieście. Łączne wydatki na „jedzenie na mieście” wyniosły 320 zł. Do tego jeszcze stałe wydatki żywieniowe ok. 600 zł.
A atrakcje? Starszy syn i ja popłynęliśmy motorówką (120 zł/2 os.), młodszy z mamą wybrali zwykły rejs (60zł/2 os.). Do tego jakieś toalety publiczne (6 zł), wstęp na molo w Sopocie (20 zł) oraz parking (44 zł). W sumie 250 zł. Do „atrakcji” doliczyłbym jeszcze siłownię starszego (ma plan treningowy, którego nie mógł przerwać) – 100 zł.
Razem koszty wyjazdu przedstawiały się następująco 3980 zł, w tym:
- nocleg 2300 zł,
- dojazd 410 zł,
- jedzenie 920 zł,
- atrakcje 350 zł.
W sumie wyszło ok. 1000 zł/osobę/tydzień, czyli raczej niewiele. Inaczej wyglądałoby to, gdybyśmy jedli w mieście. Codzienny rachunek obiadowy wyniósłby pewnie ok. 200 zł (razem 1400 zł), a dochodziłaby jeszcze konieczność śniadań i kolacji (400 zł). W ten sposób z łatwością podwoilibyśmy wydatki na jedzenie. Gdyby nie było pogody, szukalibyśmy basenu (100-200 zł za wejście na kilka godzin), spokojnie dobijając do 1000 zł (zamiast 350 zł) poświęconych na atrakcje. Skoro jednak Słońce świeciło, nie mieliśmy takich dylematów.
I teraz dwa słowa porównania z wyjazdem do Chorwacji kilka lat temu. Niewątpliwie w Polsce tańszy jest dojazd. Te 1000 zł zostaje w portfelu. Mniej też kosztuje jedzenie (w Chorwacji na naszą rodzinę te 2000 zł/tydzień to minimum, przy założeniu braku knajpek i gotowania w domu). Jeden obiad na wybrzeżu Dalmacji to 300-400 zł, w Polsce tyle wydalibyśmy na molo w Sopocie, ale już na osiedlu w Gdańsku – połowę. Jeśli zatem nie szalejemy po restauracjach i trafimy na pogodę, Bałtyk okazuje się znacznie tańszą alternatywą.
Na koniec podam źródła finansowania takiego wyjazdu. Ze zwrotu podatku dochodowego (ulga na dzieci) dostaliśmy 1800 zł, do tego mój pracodawca dołożył 2000 zł. Per saldo dołożyłem śmieszne grosze.
Tyle, że po to jeżdżę na wczasy, żeby nie siedzieć w garach, a w nastrojowych knajpkach 😉 Garów mam na co dzień wystarczająco.
To wszystko jest kwestia wyboru, albo… kasy. Jak się nie ma miedzi, to się w domu siedzi, lub właśnie kombinuje, jak wyjechać taniej. Jedni skracają pobyt, inni gotują. W przypadku mojej rodziny, nie jest to takie tradycyjne pitraszenie obiadu z 3 dań, tylko odpuszczenie. Korzystamy wtedy z garmażerek, półproduktów, lub wybieramy proste dania. Czy zsiadłe mleko z ziemniakami albo odgrzanie pierogów z owocami wymaga stania w garach?
Gdybym jednak porównał „nastrojowe knajpki” w Chorwacji i nad Bałtykiem, w tej pierwszej byłoby znacznie drożej.