Na blogach minimalistów zaobserwowałem jedną obsesję – życie bez samochodu. Da się to wyjaśnić. Większość tych blogerów żyje w wielkich miastach, są singlami i do tego pozytywnie zakręconymi na punkcie ekologii. No, ale poza Warszawą, Krakowem, Wrocławiem i innymi ośrodkami też jest życie. Samochód okazuje się koniecznością.
Wielokrotnie pisałem o mojej wsi. Niby 30 km od dużego miasta i kilka od małego, ale… . Stacja kolejowa 3 km, autobus 2 razy dziennie do powiatu (20 km) i to by było na tyle lokalnego transportu. Do najbliższej Biedronki 10 km i nie dojedziemy tam komunikacją publiczną. Co robić? Patrzeć na miejscowych. A oni? Kiedy są faktycznie biedni, kupują najtańszego złomka i eksploatują go do śmierci technicznej (czasem 10-15 lat). To takie minimimalistyczne, zgodne z maksymą „zużyj to do końca”. A teraz czas na wyliczenia.
Na auto minimalisty nadaje się samochód, który będzie tani w zakupie i eksploatacji czyli małopalący, nieawaryjny, z niedrogimi częściami, ma przynajmniej 4 drzwi. Na wsi rolę tę spełniają: Volkswagen Golf III 1.4-1,6 z gazem lub TDI, Daewoo Lanos z gazem, Fiat Panda z gazem (Seicento i Cinquecento powoli wychodzą z mody, no i są dwudrzwiowe), Toyota Yaris. Ile kosztuje (minimalnie) ich eksploatacja?
Ubezpieczenie. Na wsi jeździ się mało, ubezpieczenie jest tańsze. Kto ma zniżki, ten płaci nawet 350 zł za auto z niewielkim silnikiem. Ja w mieście, za Fiata 500 z dieslem 1,3 płacę ok. 400-500 zł. Nikt oczywiście nie szarpie się na AC (nie ma sensu).
Przeglądy. Państwowy trzeba zapłacić – 100 zł. Olej wymieniamy na podwórzu (100 zł z filtrem oleju). Zaleta małych i tanich aut. Czyli 200 zł rocznie.
Naprawy. Tu trzeba mieć szczęście. Ale załóżmy, że je mamy i jeździmy naprawdę w razie konieczności, bo nasz minimalista nie pracuje. Oznacza to przebieg 1500 km:
- 1000 km do sklepu (raz w tygodniu na duże zakupy),
- 100 km do lekarza (2 razy w roku do miasta powiatowego),
- 200 km do rodziny,
- 200 km na zakupy przed świętami do siedziby województwa.
Używając auta tak minimalnie, prawie nie płacimy za naprawę – ale załóżmy 120 zł/rok (tj. 1200 zł/15.000 km).
Utrata wartości. Utrata wartości auta 18-30 letniego zależy już nie od wieku lecz stanu technicznego. Czyli, mamy 0 zł, bo 15.000 km przez 10 lat to żaden problem.
Paliwo. Tutaj znowu. Mamy oszczędne auta, które dodatkowo mało jeżdżą. Panda, Lanos, Golf palą ok. 10 l/gazu na 100 km to ok. 26 zł. Yaris zadowoli się 5 litrami benzyny. Czyli rocznie 26 zł x 15 = 400 zł na dystansie 1500 km.
Tym sposobem i mamy ciastko i je zjemy. Wychodzi tanio, a w razie konieczności nie jesteśmy skazani na proszenie lub dźwiganie siatek do autobusu/pociągu.
Razem. Podsumujmy: ubezpieczenie 350 zł, przeglądy 200 zł, naprawy 120 zł paliwo 400 zł = 1070 zł/rok tj. ok. 90 zł/miesiąc. A gdyby auto stało, całkiem na wszelki wypadek (200 km rocznie)? Wtedy obniżamy koszty jeszcze o 450 zł (100 zł na naprawach i 350 zł na paliwie). Otrzymujemy 620 zł/rok i ok. 50 z/miesiąc. Na to zgodzi się chyba najbardziej zagorzały minimalista.
Myślę, że w polskich standardach samochód 10-15 letni to jest prawie nowy. Zezwolono na zalanie nas szrotem z Zachodu i teraz ponosimy tego konsekwencje. Na drogach jest też coraz więcej samochodów z kierownicą po prawej stronie; i nie są to rolls-royce.
W polskim podejściu do samochodu obowiązują dwie zasady – ma być z szykiem i tanio. Stąd angliki klasy średniej ściągane za grosze i 20-letnie Audi A4 w TDI jako najczęściej szukana opcja.
Trochę oczywiście w tym biedy, a trochę mentalności (takie Audi za 10 tys., wygląda lepiej niż 10 lat młodsza, chociaż nadal 10 letnia Panda).
Niestety tak. Strach się bać, co te samochody mają pod maską (niesprawne układy, powycinane filtry). A każdy samochód trzeba utrzymywać, a im samochód starszy, tym koszty są większe, bo przecież wszystko się zużywa. Mam 14-letni samochód klasy B, na lepszy mnie w tej chwili nie stać. Ostatnio wydałem 2.000 u mechanika, m.in. na naprawę zawieszenia, chociaż to samochód raczej niezbyt wysokiej klasy; jednak chcę, żeby był bezpieczny.
Trzeba na to spojrzeć z dwóch stron. Z jednej utrzymanie starego samochodu w sprawności pozostaje trudne (co widać w kosztach naprawy zawieszenia i moich wpisach o Fiacie 500), z drugiej te 2000 zł, to tylko ułamek utraty wartości auta salonowego.