Czerwiec moim miesiącem bez samochodu. Filozofia.

Dzisiaj nie przedstawię twardych liczb ani danych. Skupię się zatem na idei samochodu jako pewnego stylu życia, do którego wszyscy przywykliśmy. Postaram się znaleźć alternatywę dla własnego auta, o ile ona w ogóle istnieje. 

Jeszcze 30 lat temu posiadanie auta było pewnego rodzaju manifestacją zamożności lub istotnych wyborów. Dlaczego? Za podstawowy powód takiego stanu rzeczy uznać można ogólnie niższy poziom życia. Na początku lat 90-tych większość dochodów przeciętnej rodziny przeznaczano na jedzenie i opłaty. Nie starczało ich na motoryzacyjne fascynację. Samochód był drogi. Nowe Cinquecento  (3-drzwiowe wozidełko z trzydziestokonnym silnkiem), jeszcze 25 lat wstecz, kosztowało ok. 17 tys. zł.  Średnia pensja w tym okresie to ok. 750 zł netto. Aby kupić najtańsze auto quasi-rodzinne trzeba byłoby wydać prawie dwuletnie pobory. Przeliczając na dzisiejsze realia – Fiat Panda musiałby kosztować prawie 100 tys. zł. Używane pojazdy wcale nie były tańsze. Kilkuletnie Audi 80 w 1989 r. kosztowało ok. 40 mln, podczas gdy średnia pensja w tym okresie to ok. 200 tys. zł.  Przeliczając na warunki obecne – 200 pensji to prawie 800 tys. zł. Auta były zatem 3-5 krotnie droższe niż dzisiaj.  Z biegiem lat samochody stały się znacznie popularniejsze. Ma je wielu studentów, a nawet uczniów. Posiadanie nie dowodzi bogactwa. Odchodzi pierwszy, zasadniczy argument  – szpan.

Jednocześnie, około 1990 r. wiele osób umiało żyć bez aut. Radzono sobie prosząc o podwózkę, korzystano z komunikacji zbiorowej. Na wakacje podróżowano pociągiem lub autobusem (autokarem). Do pracy dowoził transport zakładowy, pociąg, autobus podmiejski lub miejski, tramwaj. Ze wsi do najbliższego miasteczka dojeżdżano rowerem. Z „mojej wsi” można było dojechać do najbliższej stacji kolejowej (3 km) 5 razy dziennie, podobnie do gminnego miasteczka oraz obecnej stolicy powiatu. W tej chwili jeździ jeden bus dziennie, a opłaca go sklep wielkopowierzchniowy ulokowany w tym mieście powiatowym. Do dworca kolejowego mam 3 km (sąsiednia wieś), co znowu dla większości wymaga… posiadania samochodu. Do przystanku komunikacji miejskiej (tzw. park nad ride) dużego miasta – 15 km. Potem trzeba się tłuc 40 minut z przesiadką. Czyli sama podróż autobusami (połowa drogi), kosztująca dodatkowo 8 zł/osobę,  trwać będzie tyle, ile dojazd samochodem na miejsce.

Znacznie lepiej mają mieszkający w mieście. W wiele miejsc docieramy na piechotę, istnieją autobusy, czasem tramwaje. Dla chętnych buduje się ścieżki rowerowe. Tak, w mieście możemy mówić o życiu bez samochodu.

A pozostałe elementy układanki – auta na minuty, godziny, dni? To element modnej obecnie ekonomii współdzielenia. Po co kupować samochód na przywiezienie raz w tygodniu większych zakupów, skoro można go wynająć wg stawki kilkadziesiąt groszy za minutę?

I tu dochodzimy do zasadniczego pytania – Gdzie i kiedy da się w Polsce żyć bez auta? W mieście, miasteczku, z pewnością tak.  A na wsi? Tylko pod jednym warunkiem – sami robimy to, co w dużym mieście, wielkie korporacje – tworzymy  kulturę współdzielenia – kooperatywę samochodową. Wyobraźmy sobie takie warunki. Wieś, 30 km od centrum dużego miasta,w którym wielu ludzi pracuje. 4 rodziny kupują wspólnie minivana. Mieści się w nim spokojnie 6-9 osób. Na co dzień razem dojeżdżają „do roboty”.  Jest tanio i ekologicznie, bo nie ma 4 aut wiozących powietrze, tylko jedno wykorzystane w 100%. Przychodzi weekend, każda rodzina po kolei jedzie po zakupy. W wakacje,  2 tygodnie na wyłączność.  A koszty? Dzielone na 4.

Dojazd do pracy to 1300 km miesięcznie. Czyli przy zużyciu paliwa na poziomie 7 l/100 km i 6 podróżujących –  70 zł/osobę/miesiąc. Biorąc pod uwagę, średnio 1,5 pracującej osoby – 105 zł/rodzinę.

Do tego  koszty przeglądów, napraw, utraty wartości, ubezpieczenia dzielimy na 4.  Zakładając, że wyniosą one odpowiednio: 1000 zł, 700 zł, 3000 zł, 2000 zł, a więc razem 6700 rocznie czyli 550 zł/miesiąc, czyli 140 zł/rodzinę.

W ten każda z nich dojeżdżając ok. 1300 km miesięcznie wydaje 245 zł. Gdyby każdy jechał oddzielnym samochodem trzeba liczyć większe kwoty – 391 zł (paliwo 208 zł/rodzinę, koszty stałe 183 zł). Trzykrotnie rośnie emisja dwutlenku węgla. Potrzeba 2 razy większej powierzchni miejsc parkingowych. Korki stają się dłuższe.  Kooperatywa rozwiązuje kilka problemów na raz. Dlaczego zatem nie powstaje? Decydują nasze stare przyzwyczajenia, wygoda (nic nie trzeba uzgadniać). Poza tym, dopóki nas stać wybieramy własne auta.

 

4 komentarze do “Czerwiec moim miesiącem bez samochodu. Filozofia.”

  1. Twój pomysł ze wspólnym samochodem na wsi już opatentowali Żydzi, podobnie jak nawadnianie kropelkowe. Sprawdzone w realu i bardzo się opłaca. W kibucu wszystko jest gratis, nawet cudza żona. Szkopuł w tym, że zarobione miliony trzeba oddać do wspólnej kasy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *