Wiele osób dysponuje jakimiś zaskórniakami. Najczęściej nawet nie wiedząc jak dużymi. Podstawową zasadą przetrwania jest posiadanie świadomości na czym stoimy. W tym celu trzeba zebrać informację o wszelkich możliwych awaryjnych źródłach gotówki. Oto one.
- Podstawowy rachunek bankowy i przypięte do niego konta oszczędnościowe. O ile znamy zazwyczaj saldo podstawowego rachunku bankowego, o tyle zapominamy często o połączonych z nim dodatkowych subkont. Ja np. trzymam na nim 2500 zł na przyszłe wydatki za gaz (źródło ogrzewania). Okazały się niepotrzebne, bo zima w tym roku była wyjątkowo łagodna.
- Dodatkowe rachunki bankowe wraz z subkontami. Część osób (w tym ja) zakładało w różnych celach rachunki w innych bankach. Korzystamy z nich lub nie, ale często zostawiliśmy tam pewną sumę „na czarną godzinę”. Kiedy ona nadejdzie można z nich skorzystać. U mnie będą to: 350 zł w SKOK-u (były tam doskonałe lokaty), 500 zł w Getinbanku (podobnie), do tego 2000 zł w Mbanku (zbierana na remont pokoju syna). Czyli dodatkowy 2850 zł. Oczywiście nie liczę głównego źródła, którego wysokości nie chcę podawać.
- Rachunki inwestycyjne, fundusze, akcje, polisy inwestycyjne. Może nie dokładnie gotówka, ale aktywa płynne. Ktoś kiedyś kupił (lub dostał od pracodawcy) parę akcji, ktoś inny założył konto w funduszu inwestycyjnym. Nie pamiętamy o takich środkach, a one sobie czekają. U mnie okazało się, że mam 2500 zł na rachunku inwestycyjnym (zostało po planowanym, a niezrealizowanym zakupie akcji), 5000 zł w funduszu. Razem to 7500 zł. Polis inwestycyjnych nie planowałem, tu uwaga – często płacimy gigantyczne opłaty za ich likwidację – zanim złożysz dyspozycje – sprawdź to.
- Nieściągnięte długi. Któż ich nie ma. Dawno temu pożyczyłeś 200 zł koledze. Najemca nie zapłacił za lokal już 2 razy (1000 zł). Tu jedno zastrzeżenie – licz te, które mogą być spłacone (nie sumy wirtualne). Moja pierwsza najemczyni zniknęła i rozpłynęła się w powietrzu (wymeldowana z poprzedniego adresu) – nie liczę jej długu bo nigdy go nie odzyskam.
- Gotówka. Po prostu. Ukryta gdzieś w książkach, pudle, zakopana w ziemi itp. Do tego pozostawiona w kieszeniach, skarbonce. Ja nie mam takich praktyk, ale znam kilka osób, które nagminnie upychają banknoty po domu. Potrafią tak trzymać ładnych kilka tysięcy zł.
Jak widzisz, w moim przypadku udało się „odnaleźć” całkiem niezłą sumę – 12.850 zł. A jak jest u Ciebie?