W przedświątecznym tygodniu miałem okazję parę razy odwiedzić restaurację McDonald’s. Spostrzeżenia, które tam poczyniłem nie napawają optymizmem. Świat korporacji różni się znacznie od świata, który sprzedają nam w reklamach i akcjach okolicznościowych. Dlaczego?
Produkują ogromne ilości śmieci.
Zamówiłem hamburgera, frytki i napój. Gdybym zrobił je w domu (albo zamówił w klasycznej kawiarni) i wszystko zjadł, nie byłoby prawie żadnych śmieci, co najwyżej jedna papierowa serwetka (o ile potrzebowałbym jej użyć). Tymczasem w McDonald’s za każdym razem dostaję: dwie lub trzy grube serwetki papierowe (wykorzystam jedną lub żadną), podkładkę z reklamą, opakowanie tekturowe na frytki, opakowanie tekturowe na hamburgera, kubek na napój i czasem jeszcze papierową owijkę na hamburgera. Wszystko ląduje w śmieciach po skończonym posiłku. Ile ich powstaje co dzień? Ogromne ilości. Worki pełne śmieci. Także reklamy to ekologia na pokaz.
Promują kulturę nadmiaru.
Te ekstra papierowe serwetki to jeden z jej przejawów. Po co mi trzy (grube) po każdym posiłku? Nie wiem. Ktoś tak wymyślił, to dają. Skutek – 70% mimo, że czystych ląduje w koszu. Nie można ich zwrócić za bar.
Podobnie z wielkością porcji, o czym poniżej.
Porcje są ogromne.
Zachęcony przez moją młodzież wybrałem „Podwójnego drwala” w powiększonym zestawie. Kubek kawy mnie nie szokuje. Podobnie porcja frytek. Ale sam hamburger jest wielki. Dwie porcje mięsa + kotlet serowy + bułka+bekon. I ma 1160 kalorii. Cały zestaw ponad 1500. To zdecydowanie za dużo na jeden posiłek i jedzony regularnie, rozpycha młode żołądki. Oczywiście można wybrać sałatkę zamiast frytek, ale jaki procent odwiedzających tak robi?
Domyślne ustawienia promują wysokie spożycie cukru i tłuszczu.
Korzystanie z zamówień za pomocą kiosku daje możliwość personalizacji. I tu plus, bo kiedyś tego nie było. Jednak nadal standardowo do kawy mlecznej dodawany jest cukier, do „drwala” plaster boczku i dopiero trzeba z nich zrezygnować. O ile ktoś potrafi (mnie pokazały taką możliwość dzieci).
Tanio jest tylko pozornie.
Zdarza mi się jadać w różnych miejscach. Na szczęście, ponieważ moja żona doskonale gotuje, głównie w domu. Jednak jako oszczędny milioner, nie mogę pominąć kwestii finansowych. Taki zestaw drwala kosztuje prawie 27 zł. W przeciętnej knajpce zjemy taniej, albo za podobną cenę, ale więcej (może nie dotyczy to Warszawy lub innych dużych miast). Promowaną obecnie herbatę z pomarańczą wyceniono na 10 zł. Spokojnie da się wypić ją taniej. Kawa z mlekiem to wydatek ok. 9 zł (3 zł/100 ml). W moim mieście spokojnie wystarczy na mleczną kawę z dobrego ekspresu.
Kiedy spojrzymy na koszty wytworzenia jest jeszcze taniej. Mleko w cenie sklepowej to może 50 groszy, a kawa (standard Lavazza) kolejne 1,2 zł. Produkty kosztowały (według wartości z detalu) 1,7 zł (cenę kubka pomijam). Jak ogromna jest marża brutto. Kawę na Orlenie można mieć za 2 zł/100 ml, a z kartą dużej rodziny nawet za 1,6 zł/100 ml, choć przecież narzuty stacji benzynowych do małych nie należą. W Żabce (znowu dość drogi sklep) na jesieni obowiązywała cena 2 zł za 200 ml (czyli 1 zł/ 100 ml), a to już 3 razy taniej od popularnego Maca.
Bóg wie, co tam dodają.
W poprzednim wpisie podałem przykład – zestaw powiększony drwala „trzymał mnie” (tzn. nie musiałem nic jeść) 21 godzin, pomimo intensywnego wysiłku (przeszedłem piechotą kilkanaście kilometrów). Żaden „normalny” posiłek nie daje uczucia sytości na tak długo. To skutek polepszaczy, spulchniaczy, no ogólnie chemii. Dlaczego więc tam jadłem? Właśnie, dobre pytanie, ale odpowiedź podaje przyczynę sukcesu korporacji. Byłem w obcym mieście i nie chciałem się naciąć. A korporacja gwarantuje powtarzalność. Dzięki procedurom nie dostanę małej porcji frytek w cenie dużej, niedopieczonego lub spalonego mięsa, kawy o smaku kocich sików (nie, żebym ich próbował). Jest przewidywalnie.