Co robię z nagrodami półrocznymi?

Szczęśliwy ze mnie pracownik. Poza premiami regulaminowymi rocznymi (w wysokości prawie jednomiesięcznego wynagrodzenia) dostaję także nagrody półroczne. Co z nimi robię?

Zacznijmy może od powiedzenia sobie, o jakich pieniądzach piszę.  Nagrody półroczne zależą od oceny mojej pracy przez przełożonego oraz możliwości płatniczych pracodawców w danym momencie.  Czyli mogą być w różnej wysokości. Teoretycznie od 0 do nieskończoności. W praktyce – raz jest to 1.000 zł, innymi razem 4 razy tyle. Przeciętnie corocznie 3 – 7 tys. zł. Jak to mawiał mój szef – za dużo by przepić, za mało żeby kupić mieszkanie.

Stali czytelnicy pewnie wiedzą, że staram się być rozsądnym człowiekiem. Wiele rzeczy planuję. Tak stało się też z nagrodami. Otrzymane w pierwszym półroczu staram się bezwzględnie oszczędzić na jakiś cel (w 2018 r. był to zakup używanego fortepianu po 3 latach odkładania). Te z drugiego półrocza dzielę na dwie części – priorytet mają prezenty mikołajkowo-świąteczne (mam nadzieje, że nie czytają mnie małe dzieci 😉  w tym roku synowie dostali – duży zestaw Lego, monitor do komputera i super buty), a pozostałość (zależną od hojności pracodawcy) odkładam na ten sam cel  co nagrody otrzymane za 1 półrocze (teraz zbieram żonie na jej marzenie – Fiata 500 lub Volkswagena Beetle).  Dlaczego zatem nagrody półroczne przeznaczam na konsumpcję (nie nazwę zakupu fortepianu oszczędnością ani tym bardziej inwestycją – bo nie przynosi żadnych zysków, a nawet trudno go pewnie będzie sprzedać za cenę zakupu, wymaga też stałych wydatków na strojenie)? Główna myśl jest jedna – nie chcę stać się żałosnym sknerą. Moja rodzina i ja musimy mieć motywację do trzymania się reżimu oszczędnościowo-inwestycyjnego. Zachętą i zarazem nagrodą, wydają się być miłe prezenty, nieco większe niż zwykle na imieniny czy urodziny i spełnianie całkiem sporego marzenia raz na kilka lat.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *