Często wracam do przeczytanych już książek. Teraz na tapecie „Nomadland” z gorzkim spojrzeniem na amerykański system emerytalny. Przeciętni ludzi, o pensjach w granicach mediany, nie żadni spece IT. Opowiadano im bajki o trzech nogach stołu, który nakarmi na starość: państwowego Social Security, 401k (czyli nasze OFE, PPK) oraz prywatnych oszczędnościach. A praktyka?
No cóż, daleko inna. Państwo wypłaca 500-800 USD miesięcznie. Taka kwota nie wystarcza na czynsz, a nawet rachunki, ubezpieczenie zdrowotne i jedzenie. Czyli nie zapewnisz sobie całkowitych sokratejskich podstaw (dach nad głową, jedzenie, ubranie). Dla niektórych, na tym się kończy. Nie ma 401k ani prywatnych oszczędności. Zmiótł je kryzys, wydatki zdrowotne, albo nigdy nie istniały. Co pozostaje? Dorabiać wg stawki minimalnej przy prostych pracach (magazyn Amazona, sezonowo w rolnictwie, w turystyce) i mieszkać nawet nie w kamperze, lecz w vanie.
Czy w Polsce będzie podobnie? Dzisiejsza minimalna emerytura netto (spośród dzisiejszych 40-latków dostanie ją 70% kończących pracę, coraz więcej będzie też singli) wynosi 1620 zł. Na ile wystarczy? Na niewiele więcej niż 800 USD za wielką wodą. Czynsz na małe mieszkanie (takie 40 m i tylko jeśli mamy własne, bez kredytu) – 600 zł, doliczmy prąd, internet, podatek, gaz i robi się minimum 800 zł. 820 zł zostanie na leki, transport, ubrania i jedzenie. Raczej niemożliwe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wielu 70-latków zostawia w aptece te 300-400 zł. Zatem co? Pracować do śmierci. I Amerykanie tak właśnie robią. Gros ludzi nie zazna emerytury, ponieważ dzisiaj 1620 zł, a za 20 lat może realnie 1400 zł.
Jak sobie z tym radzić? Chyba na dwa sposoby. Pierwszy, wykorzystywać tu i teraz na mikroemerytury. Nie zapracowywać się na śmierć. Smakować życie na bieżąco. Drugi, promowany od lat na tym blogu – starać się zarabiać więcej, oszczędzać i inwestować. Media obiegła w kwietniu wiadomość, że w USA, człowiek pracujący jako bibliotekarz (czyli z niską pensją), zostawił lokalnej uczelni (był samotny) spadek w wysokości 4 mln USD. Czyli da się – inwestując w fundusze, akcje, obligacje i zaczynając odpowiednio wcześnie.
I jeszcze jedno, na koniec. Niskie koszty życia. Przygotujmy się. Wybierzmy wieś, skalowalne nieruchomości (więcej miejsca w lecie, mniej w zimie), tańsze ogrzewanie (raczej drewno niż pompę ciepła). Produkujmy żywność. Jak w moim eksperymencie na lato – życie za 500 zł. Co o tym myślicie?