Jem jak popańszczyźniany chłop. Założenia.

Na początku tego roku przeczytałem kapitalną książkę „Pamiętnik włościanina” Jana Słomki. Opowiada on o życiu na polskiej (galicyjskiej) wsi pomiędzy uwłaszczeniem (czyli rokiem 1848) a dwudziestoleciem międzywojennym. Jednym z aspektów, który udało mi się wyłowić, było odniesienie do warunków żywienia na wsi na przełomie XIX i XX wieku. Przeczytałem też parę rozdziałów z innych książek wspomnieniowych. Spróbuję to powtórzyć, z analizą, ile kosztuje taki tryb życia. Przez cały czerwiec planuję jeść prawie dokładnie to co popańszczyźniany chłop. Oto menu .

Śniadanie. Barszcz z chlebem razowym (ew. kluski na mleku) i ziemniaki ze skwarkami jedzone jako dwa śniadaniowe dania. W mniej pracowite dni poprzestanę na jednym.

Podśniadek. Dostawali go tylko pracujący od czerwca do września. Pracujący, czyli ja. Kieliszek wódki (w pracy, pominę – widzę minę moich współpracowników, jak w pomieszczeniu socjalnym nalewam sobie pięćdziesiątkę), kromka chleba (odpowiednik naszych 2-3 kromek) słonina lub masło, ser lub twaróg. W praktyce, kanapki.

Obiad. Kapusta z kaszą jako pierwsze ew. kasza z mlekiem. Drugie kluski/paluchy żytnie z mlekiem lub maszczone, lub pierogi z serem. W mojej wersji – kluski ze skwarkami + kasza jaglana z mlekiem.

Podwieczorek. Jak podśniadek.

Kolacja. Jak śniadanie.

Widzicie, niezbyt skomplikowane dania. W sam raz, żeby zrobić na szybko. Nie potrzebuję też specjalnie obszernej spiżarni.Mąka na chleb, kluski, pierogi. Ziemniaki. Ser (do chleba i pierogów), kapusta, omasta (u mnie smalczyk), kasze, słonina.

Trochę przeszkadzać może monotonia, zobaczymy. Na pewno jednak wyjdzie prosto.

4 komentarze do “Jem jak popańszczyźniany chłop. Założenia.”

  1. Akurat jestem w połowie pierwszego tomu trylogii autorstwa zmarłego już ziemianina z mojej pruskiej ojczystej ziemi. Chociaż skupia się na życiu swoich sfer, gdyż przed wybuchem wojny miał dopiero sześć lat i do folwarków jeździł jedynie z ojcem, to jednak porządkuje nieco sytuację ówczesnych chłopów na tyle, żeby zrozumieć, ze była to grupa bardzo zróżnicowana ekonomicznie. Najlepiej, bo z nazwiska, znał swoich fornali (ładniej mówiło się: ratajów) , wspomina również bezrolnych komorników, ale też anonimowo małorolnych, średniorolnych chłopów. W zaborze pruskim uwłaszczenie nastąpiło najwcześniej po już w 1807 r. rozpoczęto w formie eksperymentu (podobnie jak dziś wprowadza się dochód gwarantowany). Co ciekawe choć materialnie wg. autora fornalom powodziło się lepiej niż komornikom i chłopom małorolnym (czasem, jak twierdzi hrabia, również lepiej niż średniorolnym) byli oni w chłopskiej hierarchii warstwą pariasów, z którymi reszta chłopstwa nie chciała mieć wiele wspólnego np. chłopi nie pozwalali na ożenek z rodzinami fornali. W opisywanym czasie od uwłaszczenia minęło ponad sto lat chłopi czuli się pełnoprawnymi obywatelami, podczas gdy fornale tkwili w poprzedniej, niewolniczej epoce. Folwarki w dobie rewolucji przemysłowej, nie przynosiły już wcześniejszych zysków, również ojciec autora wolał pracę w administracji państwowej, przed Wielkim Kryzysem przebywał na placówce dyplomatycznej w RPA, co w zamieszczonym wywiadzie lokalnej gazety wypomniała mu żyjąca wówczas pracownika folwarczna (podróżował sobie po Afryce, a w polu go nie widziano), w Wielkopolsce folwarki często dzierżawiono zarówno chłopom polskim jak i niemieckim, co owa pracownica dobrze pamięta z powodu stopniowej poprawy warunków materialnych, które jak mi się wydaje wynikały raczej z poprawy ogólnej koniunktury w rolnictwie, które przecież w latach 30 ponosiło główny ciężar kryzysu finansowego. Niestety niewiele można się dowiedzieć na temat diety chłopa w tym czasie, choć w przypadku fornali była oparta na zasobach folwarcznych. Autor przytacza spis deputatników, więc część wynagrodzenia oprócz zapłaty, przypadała w naturze w tym: zakwaterowanie i opał na zimę, opieka lekarska, mleko dla dzieci, ogródek tzw. kapustnik, kawałek pola pod kartofle, rodzina folwarczna mogła posiadać krowę wypasaną razem z krowami dworskimi – podobno rzecz istotna w tamtych czasach, kiedy krowa była symbolem statusu materialnego na wsi. Kategorycznie zaprzecza, pomówieniom o pracę niewolniczą fornali, gdyż jak twierdzi mogli w każdej chwili opuścić folwark, zresztą tą sytuację opisuje była folwarczna, kiedy jej tatuś zamachnął się na włodarza widłami za co w konsekwencji dostał wymówienie tzw. terminatkę. Nie mogąc nigdzie znaleźć płatnego zajęcia poszedł do niego z przeprosinami i został ponownie przyjęty. Folwarczna opisując dietę w tamtym czasie wspomina, że na śniadanie jadała zupę mleczną z kawałkiem chleba, a na obiad zupę z ziemniakami na świńskiej nóżce, przy czym większość mięsa w jej rodzinie zjadał ojciec, na kolację polewkę z ziemniakami. Z lektury nie wynika niestety, co jedli komornicy i chłopi średniorolni oraz tzw. bambrzy (po poznańsku bambry) – majętni chłopi, często pochodzenia niemieckiego.

    1. Uchwyciłeś istotę – czyli różnice między zaborami. Rzeczywiście w byłym zaborze pruskim zupełnie inaczej przedstawiała się sytuacja chłopów niż w Galicji (bieda) czy zaborze rosyjskim. Decydowało m.in. uwłaszczenie, które wiązało się (poza oczywistym wzrostem zamożności) z wolnością osobistą. Chłop przestawał być na łasce i niełasce pana. Do tego dochodził inny poziom gospodarowania, a więc faktycznie bambrzy żyli lepiej niż właściciele małych majątków w Galicji.
      Co do wiejskiej hierarchii. Widać ją w „Chłopach” Reymonta, sporo też na ten temat czytałem. Fornale mieli stały (i często w miarę wysoki) dochód, ale nie władali swoim czasem, bo oddali go panu. Nie znano wtedy pojęcia ośmiogodzinnego dnia pracy, wykonywano ją od świtu do zmierzchu, bez urlopów. Chłop cenił sobie wywalczoną wolność osobistą, w tym pracę na swoim. Poza tym uważano w chłopskiej gromadzie, że dwór psuje człowieka, w tym sensie, że człowiek nabiera postaw i zachowań pańskich, na które zwyczajnie go nie stać, dziewki służebne chcą chodzić w jedwabiach, parobek nosić długie buty. Ta pierwsza mogła też zostać „uszkodzona” przez dziedzica lub panicza, co także w konserwatywnej społeczności było trudne do zaakceptowania. Stąd niska pozycja społeczna fornali. Najlepiej widać to przy reformie rolnej. Uznano w niektórych miejscach, że „bezrolny jak sama nazwa wskazuje nie może mieć ziemi”, więc wbrew przepisom chciano wyłączać z podziału dworską służbę oraz komorników.
      W Galicji jedzono też gorzej, niż w okolicach Poznania, co widać w tych wspomnieniach – tam gospodarze miewali gorszy standard niż fornale w Niemczech.

  2. W przypadku pamiętników z lat trzydziestych , trzeba pamiętać, że powstawały trochę na zamówienie. W 1931 roku Instytut Gospodarstwa Społecznego ogłosił konkurs na pamiętnik z okresu Wielkiej Depresji. Autorom pamiętników przyświecał bardziej cel w postaci wygrania nagrody niż rzetelność. Instytut wydał przed wojną „pamiętniki bezrobotnych” oraz „pamiętniki chłopów”. Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś dzień w dzień jadł to samo danie, zwłaszcza, że podkarpacka kuchnia ma w ofercie wiele bardzo smacznych a zarazem tanich dań, jak choćby proziaki, ale i bez tego na wsi były kury, kaczki znoszące jaja, z których można było zrobić inne danie niż polewkę. Faktem jest, ze w Galicji gospodarstwa, odmiennie niż w pozostałych regionach były małe, poniżej 5 ha. O ile jeszcze w XVI w kmiecie, posiadający co najmniej łan (17 ha) ziemi byli najliczniejszą grupą na polskiej wsi, to w kolejnych latach, wraz ze zwiększaniem się populacji zwiększała się liczba chłopów mało i średniorolnych, osiągając swój szczyt w okresie międzywojennym,natomiast po wojnie przyspieszył proces migracji do miast, hamując zjawisko dalszego rozdrobniania gospodarstw rolnych.

    1. Akurat pamiętniki Jana Słomki obejmują znacznie dłuższy czas. Dieta dotyczy okresu młodości człowieka, który urodził się w 1832 r., więc raczej czasu po uwłaszczeniu w Galicji (bodajże 1848 r.) i miał początkowo gospodarstwo 4 morgi (ok. 2 ha) – bardzo małe jak na dzisiejsze standardy.
      Niemniej jednak dieta faktycznie była monotonna z wielu powodów. Pierwszym – lepsze produkty (mięso, jaja) szły na sprzedaż, tego nie zjadał sam rolnik. Drugim – konieczność życiowa – kobiety nie miały czasu wymyślnie gotować, nastawiało się barszcz (czyli raczej dzisiejszy żur) i jadło z ziemniakami i chlebem. Ten chleb to czasem były właśnie jakieś placki np. proziaki. Poza tym królowała kasza, kapusta, mleko. Teraz wszelkie „Chłopskie jadła”czerpią albo z późniejszych lat, albo wręcz z dań szlacheckich lub na wsi gotowanych od święta.
      Nędza galicyjska była straszna. 5 kg mięsa na głowę na rok, a wliczano w to miasta, które jadły nieco więcej. Przy czym komornik miał dania mięsna znacznie mniej, a bogaty gospodarz co niedzielę, a głównie w okolicach głównych świąt (świniobicie tradycyjnie przed Bożym Narodzeniem) Trochę poprawiła sytuację emigracja do USA, ale tragicznie było do II WŚ, a nawet sporo po niej.
      Zjawisko zmniejszania się gospodarstw wymusiła pańszczyzna, albowiem odnosiła się do liczby dni odrobku „z łana”. Więc dzielono, najpierw na półłanki, potem ćwierćłanki a nawet 1/8 łana. O ile ktoś miał ziemię, bo przecież Reymont pisze o licznej grupie komorników. Inaczej wyglądało to na Pomorzu i w Wielkopolsce, tam przetrwały gospodarstwa większe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *