Ostatnio trochę się rozjeździłem. Wymusiła to moja aktywność służbowa. W podróży trzeba się jakoś żywić, a nie byłbym oszczędnym milionerem, gdybym nie podsumował kosztów.Zrealizowane przeze mnie „wycieczki” to prawie 1500 km w obie strony. Z uwagi na czas przejazdu samochodem (ok. 8-10 godzin w jedną stronę) oraz konieczność utrzymywania przyzwoitego poziomu aktywności (na miejscu miałem jeszcze kilkugodzinne intensywne spotkania) wybrałem pociąg jako środek transportu, pozwalający na swobodny sen i relaks. Niemniej jednak – wyjeżdżałem ok 19.00 jednego dnia a wracałem po 30-36 godzinach, co wymuszało konieczność żywienia się w drodze. Jaki był to koszt?
Przed wyjazdem dokonywałem drobnych zakupów. Butelka soku, który mieści się w torbie, jakiś jogurt, kilka bułek, coś słodkiego. Za to wszystko płaciłem w Biedronce 8-10 zł. Część zjadałem przed dotarciem na miejsce, część zostawiałem sobie na powrót, bo w pociągu nie było szansy kupienia posiłku (brak WARS-u), a tylko na stacji przesiadkowej miałem szansę na frytki i hamburgera. U celu podróży stawiałem się ok. 7 rano dnia następnego. Tam od razu szedłem na Orlen po śniadanie. Potem krótki spacer po mieście i spotkanie, które kończyło się tak, że mogłem spokojnie jeszcze coś zjeść. Znowu, z uwagi na ograniczenia na wynos – czyli McDonalds. Potem wracając żywiłem się zapasami i w żadnym razie nie wróciłem głodny. A teraz szczegóły.
Podróż pierwsza. Zakupy na drogę 10 zł. Posiłek na stacji przesiadkowej (frytki) 4 zł. Hot dog i kawa na Orlenie 14 zł (mam zniżkę na Kartę Dużej Rodziny). Potem wizyta w McDonaldzie – 18 zł. W sumie za 46 zł żywiłem się przez 36 godzin. Wychodzi więc dobowa stawka ok. 30 zł. Gdybym pojechał w delegację dostałbym zwrot kosztów w wysokości ok. 60 zł (dwie diety).
Podróż druga. Zakupy na drogę 8 zł. Posiłek na stacji (2forU) 8 zł. Rano hot dog na Orlenie 7 zł. Potem przed wyjazdem 2forU 8 zł. W sumie wydałem 31 zł, będąc w podróży 30 godzin (24 zł za dobę). Jako pracownik dostałbym 45 zł diety.
Taka podróż prowadzi do dwóch spostrzeżeń. Nawet żywiąc się „na szybko” jesteśmy w stanie optymalizując koszty, przeżyć w podróży służbowej za kwotę wyższą niż otrzymana dieta.
Jestem młodą, szczupłą, aktywną osobą, a mimo wszystko dostałem ostatnio od pani doktor zalecenie – proszę jeść mniej mięsa i przetworzonych produktów, ma pan za wysoki cholesterol. Mam o tyle wygodnie, że pracuję z domu, mogę sobie gotować sam i dietę faktycznie zmieniłem. Ale nie wiem co bym zrobił, gdybym musiał żywić się w podróży. MCD odpada całkowicie, frytki na szybko też tłuste, hotdog na stacji może ciut lepiej, szczególnie jeśli byłaby wersja bezmięsna, ale nadal słabo. Ugotować można, ale dużo dłużej niż jedną dobę jedzenie nie wytrzyma. Może po prostu trzeba poświęcić czas wtedy na restaurację, albo zamówić na wynos? Nie wiem, ale wtedy na pewno już przekroczymy koszty. Tak czy siak, ja zwiększone koszty jedzenia w tym przypadku liczę jako inwestycję w zdrowie.
Pełna zgoda. Żarcie z MCD czy stacji benzynowej na pewno zdrowe nie jest. Przy czym główną zaletą tych dwóch punktów są: godziny otwarcia (przyjeżdżając o 6 do dużego miasta, to jedyne otwarte punkty żywieniowe) oraz położenie (przy drogach, na dworcach, ścisłe centrum).
Ja też nie jem tam regularnie, a zdecydowanie sporadycznie.