W listopadzie spędziłem sporo czasu w domu na wsi. Główne źródło ogrzewania stanowił tam stary kominek. Doświadczenie z paleniem drewnem przekonało mnie dlaczego to kiepski sposób na pozyskanie ciepła w mojej sytuacji?
Spalanie drewna wymaga ciągłej krzątaniny. Kominek oznacza jedno – ciągłe dorzucanie, aby nie wygasło. Praktycznie – co godzinę, przy dużym kominku – może co 2-3 godziny. Kto ma na to czas? Na pewno nie osoba pracująca zawodowo. Tym samym doceniłem domowe c.o. zasilane gazem. Tam ustawiałem temperaturę i o niczym nie musiałem myśleć.
Drewno brudzi. Do tej pory patrzyłem idealistycznie. Piękny żar i ciepło bijące z kominka. Jednak, żeby ładnie się paliło trzeba najpierw nanieść drewna, a wraz z nim pyłu, trocin, po prostu brudu. Wybieranie i wynoszenie popiołu daje podobny skutek. W salonie to raczej niemożliwe, a na pewno nie zniesie tego wiele miejskich kobiet.
Trzeba się spracować. Wrócę do źródeł. Według pewnego standardu, ogrzanie domu to 20 tys. KWh rocznie czyli prawie 7 ton drewna (1 KWh- 3 kg). Rozkładając na cały sezon grzewczy (180 dni), daje to przeciętnie prawie 40 kg dziennie. Te 40 kg ktoś musi, w wersji minimum, ułożyć w szopie, wnieść, załadować, a potem częściowo wynieść w formie popiołu. Jeśli weźmiemy wersję samowystarczalną to jeszcze należy ściąć drzewa, pociąć je, porąbać i zwieźć.
Drewno wcale nie jest tanie. W jednym z wpisów podałem cenę KWh energii z drewna – 0,15 zł/KWh. Gaz jest o 1/3 droższy, ale już pompa ciepła (COP 4) pozwala przy dwóch taryfach zejść poniżej 10 groszy, podobnie jak za niezły brykiet.
Jak dla mnie, te 5 dodatkowych groszy na KWh (1000 zł/sezon) wartych jest świętego spokoju i zaoszczędzonego na paleniu czasu. Dlaczego jednak rozważałem drewno? To jedyne źródło, który sprawdzi się w ekstremalnych warunkach (wojna/awarie systemu). Prąd wyłączą (fotowoltaika działa głównie w lecie), gaz odetną i mamy kłopot, a drewno w okolicy zawsze się znajdzie.