Istnieje grupa radykalnych oszczędzających, która proponuje całkowicie wyrzec się samochodu. Ma to być źródło sporych oszczędności. Każdy przypadek jest indywidualny, ale spróbowałem policzyć to na moim przykładzie.
Moje główne źródła przebiegu to:
- dojazdy na działkę (ok. 70 km w obie strony) – 34 razy w roku
- dojazdy do „mojego miejsca w górach” (ok. 750 km w obie strony) – 9 razy w roku,
- dowóz syna na zajęcia sportowe (2 razy w tygodniu po 15 km) – 80 razy w roku.
Zakładam, że rezygnuje z auta i dojeżdżam wszędzie busem, rowerem, a syn dostaje przejazdówkę. Teraz koszty.
Stały koszt utrzymania mojego auta (z prognozowaną utratą wartości w dłuższym okresie) to 5300 zł. Koszt dojazdu w góry autem wyniesie 230 zł x 9 = ok. 2000 zł rocznie, na działkę dojadę (albo dojedziemy) za ok.800 zł, syna dowiozę za 540 zł. Razem wydam 8650 zł.
Gdybym przesiadł się na transport publiczny: W góry wydamy 3240 zł (3 osoby x 2 strony x 60 zł x 9), na działkę 1700 zł, syn na bilety przeznaczy 600 zł. Razem 5500 zł.
Oczywiście przy okazji nie pojedziemy na wakacje w inne miejsca, będę woził zakupy autobusem itp. Zaoszczędzę 3150 zł, czyli trochę ponad 250 zł miesięcznie. Jak dla mnie, w obecnej sytuacji nieopłacalne. Gdybym założył gaz, różnica stanie się jeszcze mniejsza ok. 150 zł miesięcznie.
Dlatego cały czas nie rezygnuję z auta, a staram się korzystać z roweru lub własnych nóg (o ile to możliwe).