Z uwagi na zaszłości historyczne (w socjalizmie własność była niemile widziana), to jedna z najpopularniejszych form prawa do lokalu mieszkalnego. Czym się różni od własności?
Po pierwsze to ograniczone prawo rzeczowe. Właścicielem nieruchomości jest spółdzielnia mieszkaniowa. W większości przypadków praktyczne różnice są niewielkie, zresztą lokale można wykupić (przekształcić w odrębne prawo własności do lokalu).
Po drugie, to prawo zbywalne. Mówiąc wprost, mieszkanie można sprzedać, podarować, przekazać w testamencie, wynająć itp. Tylko na zmianę przeznaczenia lokalu (np. z mieszkania na biuro), wyburzenie ścian, zamurowanie balkonu itp. potrzeba zgody spółdzielni mieszkaniowej.
Po trzecie, co wiąże się ze zbywalnością nadaje się ono do egzekucji. To dobrze i źle zarazem. Dobrze, bo można zaciągnąć kredyt pod jego zakup. Źle, bo w razie wpadki zapuka komornik.
Po czwarte, za korzystanie z nieruchomości trzeba płacić. Popularnie mówimy o „czynszu do spółdzielni”, ale chodzi o opłaty eksploatacyjne. Wynoszą one od kilku do kilkunastu złotych za m2. Wszystko zależy od tego w jakim stanie jest budynek i jak ze swoich powinności płatniczych wywiązują się sąsiedzi. Czyli z reguły jest taniej niż w TBS-ie, ale drożej niż w tzw. mieszkaniach bezczynszowych (tam też ponosimy opłaty za eksploatację, ale z reguły znacznie niższe).
Po piąte, dla takiego prawa prowadzi się księgę wieczystą (chociaż ciągle zdarzają się lokale bez takiej księgi), a do jego przeniesienia stosuje się formę aktu notarialnego.
W sumie największą wadą jest zależność od spółdzielni: błaganie o zgodę na różne przeróbki, nieefektywność zarządzania nią (ponieważ „bilans musi wyjść na 0”, w miejsce niepłacących podwyższa się opłaty pozostałym) i dziwne pomysły prezesów (np. budowa na sąsiedniej działce zamiast placu zabaw, nowego apartamentowca).