Zmotywowany w komentarzu, rozwinę myśl „mieć ciasto i zjeść ciastko” tzn. korzystać i zarabiać.
Przyznam się szczerze, na początku był pomysł znacznie skromniejszy – 2-pokojowe mieszkanie – głównie dla siebie i bliskiej rodziny. Dla mnie – ze względów zdrowotnych, dla dzieci – na narty, dla pozostałych – na urlop.
Własne wyjazdy planowałem tak.
Z rodziną (46 dni):
- na Boże Narodzenie (od 25 grudnia do 1 stycznia),
- na ferie zimowe (9 dni),
- na Wielkanoc (7 dni),
- na weekend majowy (7 dni),
- w wakacje (16 dni),
Sam (16 dni):
- w czerwcu (6 dni),
- we wrześniu (5 dni),
- w sierpniu (5 dni).
Tym sposobem nie wydałbym 8 tysięcy na noclegi, a zapłaciłbym tylko 3,6 tys. za utrzymanie mieszkania. Zaniedbałem odsetki od kapitału, uznając, że zrównoważy je wzrost wartości.
Mój plan nie znalazł jednak zrozumienia w rodzinie, stwierdzili że nie chcą się wiązać z jednym miejscem. W międzyczasie miałem okazję porozmawiać z właścicielami pensjonatu i wszystko zaczęło rozwijać się w błyskawicznym tempie. Zamiast mieszkania – działka + budowa domu. Zamiast własnych potrzeb – głównie wynajem (pozostaną moje przyjazdy solo 4-5 razy w roku + aby wpuścić i wypuścić gości). Przy założonych cenach najmu (wydawały mi się nierealne, ale sprawdziłem to w kilku miejscach) 400 zł poza sezonem (2800 zł tygodniowo) i 500 zł (3500 zł tygodniowo) w sezonie faktycznie wystarczy na wyjazd w zupełnie inne miejsce (np. za apartament z pełnym wyżywieniem płaciłem w zeszłym roku w Kotlinie Kłodzkiej trochę ponad 2000 zł za tydzień). Tak więc zmiana – najpierw zysk, potem przyjemność.