Stare przysłowie mówi: „Kredytu banki najchętniej udzielą tym, którzy go nie potrzebują”. Co ono oznacza? Że samo posiadanie zdolności kredytowej to jedno, a rzeczywiste potrzeby to drugie. Czy faktycznie tak jest?
W pewnych kręgach za wyznacznik prawdziwej dorosłości uchodzi kredyt hipoteczny, a sama zdolność kredytowa, to już coś. W erze niepewnych, niestabilnych umów śmieciowych, stała praca daje dostęp do kredytu. Nareszcie można kupować rzeczy, nie posiadając na nie pieniędzy? Czy to dobrze, czy to źle? To zależy. Od czego?
Od tego czy mamy do czynienia z długiem dobrym czy złym. Czym one się różnią? Zły kredyt wciąga nas głębiej w zależność finansową, powiększa wydatki, a nie dochody, przeznaczany jest na rzeczy tracące na wartości albo wręcz na bieżącą konsumpcję. Dodatkowo najczęściej ma najwyższe oprocentowanie. Takich zobowiązań trzeba unikać. Są nimi m.in.: kredyt na wakacje, urządzenie świąt itp, pożyczki chwilówki, kredyt na auto (o ile nie używamy go do osiągania proporcjonalnych do wydatku przychodów), na remont mieszkania, zwykłe pożyczki konsumpcyjne na dowolny cel itp. Do tej listy dodałbym jeszcze pożyczkę na zakup akcji lub pochodnych – wysokie ryzyko inwestycji często prowadzi do tego, że mimo strat musimy płacić raty. A kredyt dobry? To ten, którzy zwiększa nasze dochody, pozwala zastąpić porównywalny wydatek na najem rzeczy, ale i gromadzić majątek. A zatem zaliczymy do niego: kredyty hipoteczne (na zakup nieruchomości przynoszącej dochody wyższe niż rata odsetkowa lub własnego lokum przy założeniu rata+opłaty za korzystanie niższej niż czynsz najmu), kredyty inwestycyjne w firmie (o ile przeznaczone są na tzw. pewny interes i zysk pokrywa z naddatkiem ratę kredytu). Jak widzicie lista dobrych długów jest znacznie krótsza niż złych. Dlatego opublikowałem cykl – jak szybciej spłacić kredyty. Ponieważ trzeba się ich pozbyć i … nie zaciągać nowych.