Wiele osób próbujących inwestować w akcje doznaje bolesnych porażek. Dlaczego tak się dzieje to temat na osobny wpis. Niemniej jednak, skutek jest taki, że osoby te zaczynają myśleć w sposób następujący: mam zbyt mało wiedzy, doświadczenia, informacji, analiz, powierzę pieniądze specjalistom z towarzystw funduszy inwestycyjnych, oni na pewno lepiej sobie poradzą. Taka osoba idzie do banku, towarzystwa ubezpieczeniowego, pośrednika finansowego, podpisuje umowę i zaczyna współpracę z profesjonalistami. I jaki osiąga efekt? Niestety całkiem różny. Często znacznie gorszy niż z samodzielnych inwestycji. Dlaczego? Ponieważ zarządzający funduszami inwestycyjnymi lub ubezpieczeniowymi także ponoszą porażki. Dodatkowo niezależnie od strat z inwestycji każą sobie płacić za samo zarządzanie naszymi pieniędzmi (tak, nawet wtedy, gdyby w ciągu roku stracili 1/3 naszego z trudem odłożonego kapitału). Czy usłyszysz to od sprzedawcy, zwanego dla niepoznaki doradcą, siedzącego w pięknym biurze? Nie. On raczej pokaże Ci wykres z przeszłości, kiedy kupowany fundusz radził sobie nieźle. Nie da żadnej gwarancji na przyszłość. A teraz przykład.
Jest rok 2005. Grupa odnoszących sukcesy pracowników funduszy inwestycyjnych zakłada własny fundusz. Nazywa się Investor. Kupujesz jego jednostki uczestnictwa. Mijają 2 lata. Nadchodzi giełdowa zwyżka. Jest październik 2007 r., a nasz fundusz osiąga wartość blisko 3-krotnie wyższą niż na początku (krótko mówiąc inwestycja 1000 zł nagle staje się warta 3000 zł). Już widzisz się milionerem. Doskonałe wyniki muszą się powtórzyć. Ale, nagle wyceny funduszu zaczynają spadać – po kolejnych 2 latach (2009) masz już tylko 2600 zł, w 2011 r. – 2000 zł, w 2013 r. niespełna 1100 zł, a teraz 940 zł. Czyli poniosłeś stratę mimo inwestowania przez 11 lat. Zarządzający w tym czasie zarobili spore pieniądze. Ile? O tym w następnym wpisie.