Kto rano wstaje…

Zakończenia tego przysłowia są dwa. Jedno tradycyjne, znane wszystkim. Drugie żartobliwe (śniadanie podaje), ale równie bliskie prawdzie.

Jako zawołany śpioch podzielę się z Wami doświadczeniem, skutków zmiany własnych nawyków i zalet  porannego wstawania.

W pracy muszę być o godzinie 7.30. Przez wiele lat wstawałem o 6.20 (jeśli musiałem dojść do pracy, odprowadzając po drodze dzieci do przedszkola) lub nawet o 6.45 (zanim pojawili się synowie). Robiłem to z trudem i zawsze oceniałem siebie jako typową sowę.

Na początku tego roku moimi postanowień noworocznych były:

  • założenie tego bloga,
  • rozpoczęcie regularnych ćwiczeń fizycznych (minimum 3 razy w tygodniu),
  • przeczytanie 48 książek rocznie (w tym wszystkich noblistów z tej dekady, trochę klasyki światowej i polskiej, tytułów zawodowych, związanych z inwestowaniem),
  • danie rodzinie do zrozumienia, że naprawdę o nią dbam,
  • przypomnienie sobie  gry na pianinie,
  • nauka 500 słów z francuskiego.

Ponieważ jestem ojcem trzech chłopaków, pracuję 40 godzin w tygodniu, dodatkowo mam firmę prowadzoną popołudniami, stary dom, drugi jeszcze starszy dom na wsi z prawie półhektarowym ogrodem, oraz żonę która rozpoczęła weekendowe doksztalcanie wiedziałem – łatwo nie będzie. Po pierwsze – zero telewizji. Z tym poszło jak z płatka. Nigdy nie byłem telemaniakiem, wolałem poczytać. Po drugie jak zreorganizować popołudnia skoro trzeba zawieźć syna na zajęcia dodatkowe (trzy razy w tygodniu) i ewentualnie go odebrać, a własna firma wymuszała spotkania z klientem przynajmniej raz w tygodniu do 17. Zobaczyłem, że popołudnia są zajęte i nic z tym nie zrobię. Weekendy to albo zajęcia żony, albo praca w trybie dom/działka plus większe zakupy.  Rezerwy wydawał się mieć tylko ranek. I wtedy sięgnąłem do książki o filozofii małych zmian. Wstając w każdym tygodniu o 5 minut wcześniej, po pół roku przyzwyczaiłem się do pobudek o 4 rano. Tak, w tygodniu wstaję o czwartej. Dzięki temu mam czas na wszystko. Temu zawdzięczam możliwość blogowania, regularnego czytania, gry na pianinie.  Mój poranek wygląda tak:

4.00 – pobudka,

4.00 – 4.15 – śniadanie,

4.15-4.40 – runda na rowerze stacjonarnym, w tym czasie czytam książkę,

4.40 -5.10 (ew 5.40) – pisanie bloga,

do 6.00 – poranna higiena,

6.00-6.10 – wyprawa do piekarni po bułki,

6.10-6.45  – gra na pianinie,

6.45 – 6.55 – nauka słówek francuskich,

7.00 – wyjście do pracy.

Efekt po 11 miesiącach:

  • 2 do 3 godzin ćwiczeń w tygodniu,
  • 3- 5 postów na bloga w tygodniu (czyli około 20-30 stron znormalizowanego tekstu miesięcznie)
  • zagrany czysto mazurek op. 68 nr 2 Chopina,
  • 450 słówek z francuskiego,
  • przeczytane 50 książek.

Tak niezauważalna, i przyznam szczerze niewyobrażalna zmiana (kto dzisiaj ma 2 godziny dziennie czasu dla siebie, nie powodując wojen domowych o zaniedbywanie rodziny) zaczęła się od postanowienia o rannym wstawaniu. Podawanie śniadania także mnie dotyczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *