Całkiem niedawno miałem okazję spotkać się z dwoma kumplami. Jeden prowadzi pensjonaty w górach, a drugi zajmuje się importem. Siedzieliśmy sobie przy stole, popijali herbatę i komentowali wydarzenia. A te przedstawiały się następująco. W pensjonacie, w okresie początku wakacji, rezerwacje wynosiły ledwie 20%. Dobrze czytacie, w czasie, gdy zawsze wszystkie pokoje były już dawno zarezerwowane, backlog na lipiec i sierpień wynosił 1/5. Na starcie letniego weekendu na 18 miejsc parkingowych (po jednym na pokój), zajętych była 1/3. Nie muszę chyba mówić jako to dramat dla ludzi, którzy żyją z turystyki.
Także w branży importowej nic nie wyglądało różowo. Sprzedaż stanęła, nie było sensu ściągać kolejnych partii. A to oznacza brak zysku, zwolnienia pracowników, zero podatków. I wtedy kumpel-importer powiedział takie dwa zdania. „Jeśli budowlanka staje, cała reszta staje. Rządy zamiast jeść małą łyżeczką, zaczęły czerpać chochlą i dobiły firmy, wyższymi podatkami, składkami, pensjami, cenami energii”. Według jego info marże spadły, bo ceny nie rosną, a wszystkie koszty tak.
Swoje trzy grosze dodałem i ja. Ostatnio klient próbował negocjować fakturę z kwoty 100 zł/h + VAT. A to w usługach, oznaczało, że musiałbym pracować za rzeczywiste 40 zł/h „do ręki” (80 zł – 32% podatku, – 9% zdrowotnej, – koszty). Oczywiście nie zgodziłem się, ale tylko dlatego, że mam dwa etaty i właśnie złapałem nieco większe zlecenie o lepszej marży (150 zł/h + VAT). Ten negocjujący klient to oczywiście mikroprzedsiębiorca, który sam bierze 80 zł+VAT za godzinę pracy małej koparki czy wozidła. Jeszcze trzy lata temu płacono mu więcej.
I wszyscy pokiwaliśmy głowami. Nie żyjemy źle. Każdy z nas ma kilka źródeł dochodu. Jeździmy dobrymi autami, wyjeżdżamy na wakacje, ale proces widzimy aż za dobrze. Do tej pory w najlepszej sytuacji (tzn. mógł podnosić ceny, równo z kosztami) był właściciel pensjonatu. Teraz i jemu siadło. Goście nie są w stanie płacić 100 zł/osobę za noc. Sami mają coraz mniej kasy. Część trafiła pandemia, wszystkich ceny ogrzewania, żywności, podateków. Na przestrzeni 3 lat (od 2021 r.) , składki ZUS przedsiębiorcy wzrosły o 50%, do tego skokowa zmiana zdrowotnej, pensja minimalna też o 50%, prąd, gaz dla firm o 200%. Długo mógłbym wymieniać: auta, elektronika. Nawet garnitury są droższe o minimum 1/3.
Czytałem ten https://www.onet.pl/turystyka/onetpodroze/sprawdzilam-ile-kosztuje-de-volaille-na-krupowkach-kosmos/jzyrlmb,07640b54 artykuł o Zakopanem. Wiele miejsc pustych, bo właściciele postanowili nażreć się chochlą. Koszt 7 dni dla pięcioosobowej rodziny wynosi ….12 tys. zł. z jedzeniem, atrakcjami i dojazdem. Rosół kosztuje 21 zł, a obiad, nic wyszukanego, schabowy, surówka, ziemniaki, zupa, piwo/cola – 96 zł/osobę. W czasach, w których te same osoby polecą na Cypr za 7,5 tys. zł w opcji last minute all inclusive., a w Chorwacji za 1 tys. Euro da się znaleźć ładny, nowy apartament w willi z małym basenem. Przecież zakopiańczycy zwariowali za 2600 zł/tydzień (371 zł/noc) proponują 5 osobom noclegi w …. namiocie, w Olczy, za talerz rosołu życzą sobie wspomniane 21 zł. Do czasu, aż turyści zaczną omijać Zimową Stolicę Polski szerokim łukiem, ponieważ zwyczajnie, nie będzie ich stać. Schabowego, gulaszu nie zjedzą liczni Arabowie. Wielu pojedzie w Alpy, albo do dużo tańszych Słowaków, którzy muszą tylko ulepszyć swoją bazę.
Natomiast wracając do podatków. Rozmawiałem z nauczycielami. Oni kompletnie nie rozumieją, że ich podwyżka o 30% oznacza wyższe podatki dla wszystkich, a na dłuższą metę, presję na zwalnianie belfrów, uczących w klasie po 3-5 osób. Po prostu gmina połączy oddziały, zamknie szkoły itp., a rodzice przyklasną. Tak samo myślą dotychczasowe pieszczochy PiS-u – górnicy, energetycy, madki na socjalu, katecheci. Po nich choćby i potop/. Natomiast prawa ekonomii po raz kolejny okazują się nieubłagane. Ktoś musi na to wszystko robić. Nie da się zarżnąć kury i nadal zjeść jajka. Tym kimś są firmy, przedsiębiorcy, bo spółki opodatkowano znacznie niżej. Przykręcenie śruby oznacza wysyp bezrobotnych, bankrutów itp. Nie da się podnieść podatków, składek od pracy nie zniechęcając do starań. Człowiek na minimalnej (obecnie 4300) dostaje do ręki 3261 zł, a pracodawcę kosztuje ok. 5200 zł. W przypadku specjalisty, będzie to jeszcze więcej. Nie można windować kosztów energii i zakładać konkurencyjności gospodarki (nowy zarząd Azotów Puławy znowu zamknął część produkcji, więc melaminę kupimy z Ameryki Płd. gdzie nie ma opłat za wszystko, oraz miliardowych zysków ORLEN-u).
Do czego to prowadzi? Do cofania się w rozwoju. Część miejsc turystycznych upadnie. Wiele zwolni pracowników, lub wróci praca na czarno. Koło zamachowe (budowlanka) już straciło moc. Reszta stoi w kolejce.
https://biznes.interia.pl/nieruchomosci/news-biurowiec-na-manhattanie-sprzedany-za-niespelna-3-proc-warto,nId,7749706
…wazny segment w budowlance wysiada.
…tez mozna podziekowac mniemanej pandemii, choc praca zdalna w koncu i tak by weszla, tyle, ze moze pozniej.
Do 20.23. Praca zdalna jest dobrodziejstwem … dla tych, którzy pracują zdalnie. Mój projekt „życie za 500 zł” był możliwy także dzięki niej (5 dni w lipcu sobie wziąłem). Natomiast na rentowność biurowców ma destrukcyjny wpływ.
Zdalna jest też sporą szansą dla wszelkiej maści freaków oraz wsi. Jestem na etapie wyboru mieszkania dla drugiego syna, bo z dziewczyną powiedzieli – Wrocław. Wynajem dwóch pokoi 2500 zł + czynsz+ opłaty (ponad 3000 zł/m-c), kupno – ok. 500 tys. zł (oraz te 700-800 zł ekstra na utrzymanie). Gdyby pracować zdalnie (oni jeszcze studiują), przecież łatwiej zamieszkać w takim Kłodzku za 310 tys. zł zakup, 1500 zł wynajem (+ opłaty nawet mniejsze). W Nowej Rudzie jeszcze połowę taniej (160 tys. do wejścia). Ba, rodzice tej dziewczyny mieszkają w miasteczku 70 km od Wrocławia, przy samej dwupasmówce i tam za 230 tys. zł da się znaleźć niezłe 2 pokoje. I teraz, skoro możesz zarabiać „po wrocławsku”, a płacić „po noworudzku” nie marnując czasu na dojazdy, to mówimy o szansie na powstrzymanie wyludniania wsi. Z własnego doświadczenia (lipiec) wiem, że praca te 2-3 dni w tygodniu w biurze nie jest odczuwalna, ba może okazać się ideałem. Zachowujemy kontakty społeczne, dzieci dowieziemy, swoje zrobimy, a zaliczymy spokój na wsi.
Tak, o ile nasza firma daje taka mozliwosc.
Moj brat programista pracuje zdalnie dla jakiegos banku.Troche zdziczal.
Do 15.24. W Twojej branży – ciężko, podobnie w obsłudze klienta. Cała reszta, nie tylko w IT (księgowi, nauczyciele, lekarze, korposzczury, urzędnicy, projektanci, dziennikarze itp.) mogą pracować zdalnie. U mnie tylko okazjonalna – 24 dni na rok. Dobre i to.
Do 19.41: zdalnie moge najwyzej zrobic kosztorys i przygotowac oferte, o ile jest to nowa budowa i liczymy z projektu a nie juz istniejaca, gdzie trzeba obejrzec na miejscu i moze tez zrobic obmiar.
Do 21.10. Ano właśnie. Był taki mem – robotnik w pełnym rynsztunku, siedzi sobie we własnym salonie przy betoniarce i podpis „On też pracuje zdalnie”. Wiadomo – niemożliwe.
Zmiana trendów. Jeszcze w 2019 r. budowano na potęgę biurowce, galerie, teraz stawki najmu potrafią być niższe niż mieszkań, a centra handlowe jadą na granicy opłacalności.
W temacie:
To sa widoczne przejawy kryzysu, o ktorym pisalismy chyba ze dwa dni temu.
Mozna podziekowac Morawieckiemu a teraz rzadowi Tuska, bo kontynuuje wtedy zapoczatkowane błędy.
Ten kryzys ma swoje zrodlo w pandemii , poniewaz wtedy (wiosna 2020) juz zniechecono wiele firm do inwestycji (niepewnosc na rynku).Obecnie widoczny spadek to skutek, troche odwleczony przez pozorne i nic nie dajace pomoce rzadowe, obliczone tak, zeby tak pomagac, aby nie pomóc (podobnie jak kiedys z mieniem zabuzanskim-tak oddawac,zeby nie oddac wzglednie oddac jak najmniej).
Wzrost cen wpisuje sie rowniez w niechec do inwestycji, bo jak robic plan finansowy kiedy nie sposob wyliczyc kosztow.
Dalej obawiam sie bedzie gorzej, likwidacje firm lub redukcje pociagna spadek konsumpcji (jak widac juz teraz na zalaczonym obrazku).Kiedy to sie skonczy? Wtedy gdy firmy przestana zwalniac i nowe firmy beda sie otwierac.Niestety obecny klimat w gospodarce (jak napisales restrykcje podatkowe i kosztowe) w ogole nie sprzyja temu, co prowadzi do ponurych wnioskow.
No ja tez mam ponure wnioski. Nałożyło się wiele czynników – pandemia tak, ale przede wszystkim inflacja, która jak słusznie piszesz, oznacza niepewność co do kosztów, dodałbym bym jeszcze i wysoki koszt kapitału. Bez inwestycji nie ma rozwoju. Podatki – powoli dochodzimy do ściany, pojawił się pomysł 9% składki zdrowotnej dla spółek (od CIT). Tego to już całkiem nie da się uzasadnić (firma nie korzysta przecież z opieki zdrowotnej, a składki płaci za pracowników). Procedura nadmiernego deficytu też może dołożyć swoje.
Spadek konsumpcji już widać. Jestem na gorącej linii z moimi przyjaciółmi z gór. Wczoraj sobota czyli weekend w szczycie sezonu – ludzi niewielu, chętnych na spływ – 1/4 tego, co zwykle. Portale rezerwacyjne mówią o 30% spadku zamówionych noclegów w Polsce, do tego skrócenie średniej rezerwacji o 20% w ciągu roku (z prawie 4 dni do 3.3 dnia). Sporo ludzi wyjeżdża tylko na jeden-dwa dni.
A wiedzac,ze polska gospodarka w duzej czesci napedza sie popytem wewnetrznym, wnioski musza byc ponure. Zawrocenie z tego kierunku moze trwac tyle amo ile wejscie na niego-3 lata?O ile w ogole jest gdzies zawrotka.Bo byc moze plan finansjery jest inny-powszechne ubóstwo.A po osiagnieciu ubostwa przyjdzie ich „wyzwoliciel”, powie,ze da kazdemu pieniadze czy pracuje czy nie (dochod gwarantowany), a w zamian ludzie maja oddac swoja wolnosc pod ich kontrole (np. chipy czy cos podobnego).
Do 15.22. Moim zdaniem zwykły cykl koniunkturalny. Buffet już gromadzi gotówkę.
Obys mial racje.
https://rumble.com/v59k9ql-mysia-utopia-eksperyment-johna-b.calhouna-ktry-zamieni-si-w-koszmar..html
Ten eksperyment jest często argumentem lewicowych antynatalisów, więc ludzi dalekich od Twoich poglądów. Natomiast cała bałamutność polega na tym, że myszy jednak różnią się od ludzi. Myszy mają instynkt, ludzie uczucia, myśli, wolę, co powoduje, że potrafią np. pracować nad sobą. Dlatego nie jestem aż takim pesymistą.
Niestety widac w spoleczenstwie poczatki degeneracji jak w tym eksperymencie.
…choc az takim pesymista tez nie jestem.I mimo wszystko mam nadzieje,ze na ludziach to nie wyjdzie.
Do 15.16. Pozory, po prostu głupki są w internecie lepiej widoczne. Wystarczy przeczytać parę przedwojennych gazet. Przestępczość też powszechniejsza niż dzisiaj i brak ambicji. Tylko dzieci robiono więcej, bo nie znano sposobu zapobiegania ciążom, a seks stanowił jedyną i tanią rozrywkę (za wódkę trzeba było płacić).
Troche mi ulzylo 🙂
Po pandemii, na portalach, typu onet, po oczach biją nagłówki o tzw. „pargonach grozy. W tym roku byłem tydzień w Łebie, gdzie jest szczególnie aktywny jakiś dziennikarz „Interii” i – było taniej niż w Kielcach. Pustek też nie widziałem. Zastanawiam się, jaka myśl przewodnia kieruje tymi portalami, wobec tak nachalnej propagandy – przyspieszenie procesów prowadzących do kryzysu, w dobrze dotychczas radzącej sobie, krajowej gospodarce, czy jedynie sprowokowanie polskich turystów do skorzystania z ofert największego biura turystycznego – TUI Aktiengeseltschaft
Myślę, że to nie jest kwestia cen. W Polsce, dla przeciętnej rodziny, będzie taniej, o ile nie damy się ogłupić szaleństwu. W mitycznej Chorwacji też coraz drożej. Podam prosty przykład – w tym roku, po raz kolejny jedziemy na tydzień do Chorwacji. Jeszcze 2 lata temu płaciliśmy 2700 zł za apartament w piątkę w lipcu. W zeszłym 4500 zł za apartament w trójkę plus znacznie lepsze warunki (apartamentowiec + basen) pod koniec sierpnia. W tym, pomimo spadku kursu Euro, 4500 zł też ostatni tydzień sierpnia, ale studio (czyli salon z aneksem) oraz śniadania, we trójkę. Obiad za 3 osoby (jedno spore danie+napój) kosztował w zeszłym roku ok. 50E. Jeżeli dodamy dojazd (bus na dwie rodziny), wyjdzie nam ok.9500 zł. W tym samym czasie Ustka: 1800 zł nocleg, 600 zł dojazd, jedzenie: 1400 zł obiady, 700 śniadania i kolacje, atrakcje 1000 zł, jakieś piwo na plaży, kawa z wózka kolejne 700 zł i robi nam się 6200 zł. Znacznie taniej niż w Chorwacji. Wybierając zamiast morza, węgierskie termy, nocleg plus dojazd podobnie jak w Ustce, ale jedzenie tańsze – może zmieścilibyśmy się w 5000 zł czyli o połowę taniej niż w Chorwacji. Lecąc nad morze do Włoch, na sam apartament wydalibyśmy pewnie 35000 zł plus jeszcze 2400 zł na samolot i 4200 zł na jedzenie, więc razem wyszłoby nam 10.100 zł.
A jak ktoś chce jechać jeszcze taniej, wybierze kemping, zapłaci 100 zł za noc, jedzenie kupi w Biedronce.
Tyle na temat „drogiej Polski” i paragonów grozy.
Zadaniem mediow jest sianie paniki i oglupianie.