Dzisiaj znowu będzie filozoficznie. Czasami nachodzą mnie różne przemyślenia i chcę się z Wami podzielić, nie ograniczając się do kwestii finansowych. A więc, jeśli macie ochotę, przemyślcie sobie to, o czym piszę poniżej.
Popatrzcie na sytuację rolnika i koncernu. Idziemy do sklepu, bo tak wygodnie, nie zastanawiając się, jaki wpływ mają nasze decyzje zakupowe na otaczający nas świat. Staje się on coraz bardziej niesprawiedliwy. Rolnik, ponosząc największe ryzyko (pogoda, plony, szkodniki) i wykonując 90% pracy (czasowo i wartościowo) zarabia grosze na kilogramie jabłek. Koncern wielokrotnie więcej. Dlaczego? Ponieważ wolimy pójść do Biedronki i kupić jabłka po 2 zł, zamiast zebrać się w grupę i rozkładając koszty na kilka osób (ja sam wziąłem na próbę 4 skrzynki – w sumie 80 kg), kupić taniej u rolnika. On zarobi więcej (czystego zarobku wielokrotnie więcej), a my skorzystamy mając ładniejsze owoce, do tego znacznie taniej (kupujemy przy okazji, będąc na miejscu). Jeszcze 25 lat temu wyglądało to inaczej. Ludzie z miasta, mieli rodzinę na wsi. W zamian za pomoc w zbieraniu (albo po prostu z uwagi na bliskie więzi), otrzymywali plony. Jedni nie martwili się o siłę roboczą, drudzy nie musieli kupować. Korzyść była obustronna. W moim miejscu pracy, powoli zaczyna funkcjonować (z uwagi na niewielkie zarobki – większość zarabia ok. 2000 zł na rękę) rodzaj pewnej samopomocy. Koleżanka pochodzi z miejscowości, w której kupuje w mleczarni doskonały ser – taniej niż w Biedronce. Przywozi go raz w tygodniu, a chętni oddają jej pieniądze. Kolega ma ojca pszczelarza i sprzedaje prawdziwy miód (a nie przerobiony cukier). Teściowie drugiego prowadzą małą fermę, więc dowozi jajka. Ja pewnie stanę się dostawcą jabłek. Powoli zmieniamy otoczenie na przynajmniej nieco lepsze. Nie zarobi wielki biznes, a rzeczywisty wytwórca. To jeden aspekt.
Drugim aspektem jest rola koncernów i ich bezwzględność. Mało kto na to patrzy. Korporacji nie zależy, żeby było lepiej – ma być zysk. Podam przykład. Mam dom w miejscowości, w której polscy (a więc wydawałoby się – miejscowi) przedsiębiorcy wytwarzają wodę mineralną. Pomijam oczywiste skutki ich działalności – sznur tirów, zniszczone lokalne drogi, bo tiry stoją w kolejkach całymi godzinami w 40. stopniowym upale. Ale jest coś innego. Korporacja zarabia gigantyczne pieniądze. No bo ile kosztuje wydobycie wody, jej zabutelkowanie, podczas gdy w sklepie cena wynosi 1,5 zł za niespełna 700ml, czyli ponad 2000 zł/m3 wody, którą lokalne przedsiębiorstwo wodociągowe (oczywiście inne są parametry) sprzedaje za 4 zł. Przebitka 500 razy idzie na reklamy, starty prezesa w rajdach w zabytkowym samochodzie, wreszcie dofinansowanie kontrowersyjnych kampanii. Oczywiście sporo jej jeszcze zostaje, bo korporacja zaczęła skupować grunty w okolicy. Zakłada wielkie gospodarstwo rolne, planuje produkcję wina i produktów do swojej restauracji, w której kolacja (reklamowana jako niebo dla podniebienia) kosztuje ok. 500 zł. Na początku ludzie się cieszyli (jest praca na miejscu), powstało kilka gospodarstw agroturystycznych (po takiej kolacji warto się wyspać). Do czasu. Teraz firma zakupiła od syndyka hotel, którego właściciel popłynął na remoncie, pałac w sąsiedniej miejscowości i właściciele agroturystyk obejdą się smakiem. Ale to nie wszystko – ostatnim nabytkiem jest blok z „wkładką miesną” czyli ludźmi (byłymi pracownikami upadłego PGR), których chce wysiedlić. Jednocześnie cały czas reklamuje się jako: szanująca środowisko, lokalna, ekologiczna, i co tam jeszcze chcecie. Żeby było ciekawie, jej rynkowymi rywalami są międzynarodowe koncerny, które pewnie miałyby jeszcze mniej skrupułów. Pomyśl o tym biorąc butelkę wody do koszyka. A przecież nie chodzi tylko o wodę (którą każdy ma pod ręką), ale chleb, mięso, masło i tysiące innych podstawowych produktów, na których najmniej zarabia rolnik, a najwięcej korporacje.