W dzisiejszym wpisie przedstawię alternatywę, przed którą staje grupa zamożniejszych rodziców. Zastanawiają się oni czy dziecku jadącemu na studia do dużego miasta lepiej jest kupić mieszkanie, czy tylko je wynająć. Zobaczmy jak wyglądają twarde liczby, choć nie tylko one. Posłużę się przykładami z mojego miasta, a więc rynku, który znam najlepiej (duże miasto akademickie).
Najpierw zestaw danych. Mieszkanie w tzw. starym budownictwie (bloki z PRL) nadające się na początek dla studenta kosztuje ok. 120-150 tys. (kawalerka) lub ok. 180-200 tys. zł (2 pokoje). Z tego miejsca wszędzie jest blisko (centrum miasta z knajpkami, uczelnia, dzielnica akademików). Staranny wybór gwarantuje, że nie trzeba korzystać z komunikacji miejskiej (10-15 minut piechotą), co pozwala zaoszczędzić na biletach. Nowe mieszkanie na obrzeżach kupimy za podobne pieniądze, jeśli zaś chcemy zachować dogodną lokalizację, dopłacimy przynajmniej 10-20%.
Wynajem samodzielnego pokoju w mieszkaniu studenckim to koszt 400 zł (plus symboliczne opłaty za wodę, gaz, prąd i must have – internet z pakietem TV). Jeśli pokój będzie dzielony przez dwie osoby, da się wynająć za 350 zł. Kawalerkę wynajmiemy za 900 zł (nowa ok. 1000 zł), 2 pokoje za 1100-1200 zł (nowe za 1300-1500 zł).
Mając dane wyjściowe, przystępujemy do kalkulacji. Pomijam koszty opłat – zależą od zużycia, a więc będą się różnić tak jak ludzie, dodatkowo są identyczne we własnym i wynajętym. Wynajem, przy standardowym układzie studenckim 3-4 osoby w 2-pokojowym mieszkaniu to koszt 350-400 zł za osobę. Z kolei studenci-burżuje mieszkają w samodzielnych kawalerkach – 900-1000 zł. A alternatywa?
Zakup. Dla uproszczenia założyłem kupno w całości na kredyt (dzisiaj popularne, a od kapitału i tak trzeba naliczyć odsetki). Oczywiście kredyt biorą rodzice, bo student nie dysponuje zdolnością kredytową. Takie założenie czyni tytułowe pytanie teoretycznym dla wielu osób. Dzieje się tak z kilku powodów. Pierwszym jest brak zdolności kredytowej wśród czterdziestolatków (własne kredyty). Drugim – niesamodzielność studenta (trudno mu zaufać). Trzecim – posiadanie rodziny w mieście studenckim, która przechowa przyszłego magistra. Ale wracajmy do tych, którzy faktycznie o tym myślą. Koszt pieniądza (rata kredytu) wyniesie dla używanej kawalerki w „studenckiej” lokalizacji ok. 600-700 zł, dla dwóch pokoi już 900-1000 zł. Nowy lokal będzie odpowiednio droższy (10-20%). Własne mieszkanie to i opłaty czynszowe. Trzeba się liczyć, że w kawalerce to ok. 150 zł (budownictwo „bezczynszowe” 100 zł), a w 2 pokojach 200-250 zł („bezczynszowe” 150 zł). Do czego dochodzimy? Dodając dwa składniki (czynsz, rata) otrzymujemy następujący koszt zakupu i utrzymania:
- kawalerka- 750-850 zł (nowa podobnie),
- 2 pokoje, jeśli używane to 900-1250 zł, nowe do 1350 zł.
Ceny wynajmu podobnego lokalu są praktycznie identyczne. Z jednym zastrzeżeniem. Aby osiągnąć porównywalność warunków i cen, student musi dobrać współlokatorów, lub w wersji „lux” pozostać samodzielnie w kawalerce. Po 5 latach (zakładam studia magisterskie skończone bez potknięć) dziecko ma za sobą 1/6 czasu spłaty standardowego kredytu i własny dach nad głową na początek. Dalej mieszkanie można wynajmować lub sprzedać. To argumenty za. A przeciw?
Wielu rodziców nie zna miasta. Kierując się ceną wpada w pułapkę taniej i słabej lokalizacji. Takie mieszkania trudno sprzedać lub wynająć. Są to utopione pieniądze. Obawa przed takim scenariuszem skłania do wynajmu.
Nie wiadomo, czy przyszły magister znajdzie w tym mieście pracę. Nie mówimy o Warszawie (sporo wyższe koszty), ale bezrobocie wśród absolwentów jest niepokojąco wysokie. Do tego dochodzą bezpłatne staże i umowy śmieciowe. Jeśli trzeba się przenieść, to wynajęte mieszkanie po prostu opuszczamy, z własnym już nie będzie tak łatwo.
Kredyt oznacza konieczność stabilnej sytuacji. Nikt nie zdecyduje się na niego, mając niewielkie pieniądze, lub pracę, której w każdej chwili może nie być. Wtedy też warto wynajmować.
I na koniec najbardziej oczywisty powód – brak (gotówki) pieniędzy na zakup lub zdolności kredytowej. W takiej sytuacji nie ma alternatyw. Wynajem to jedyna opcja.
Podsumowując, wynajem i zakup wychodzą podobnie finansowo. Po pięciu latach mamy spłaconą część kredytu (niewielką), a dziecko własne mieszkanie. Skoro jest tak pięknie, to dlaczego wielu rodziców wybiera wariant drugi – wynajem? Odpowiedź mieści się w jednym z przywołanych powodów (brak pracy dla absolwentów, stabilności sytuacji rodziców, zdolności kredytowej/gotówki).